Abaddon udał się do łazienki, przyniósł mi czystą, dłuższą białą koszulę należącą do niego. Podwinął rękawy i wyciągnął mnie z wody, wytarł ręcznikiem, wzrok opuszczał jedynie wtedy kiedy było to niezbędne, kiedy skończył odgarnął mi włosy z twarzy.
- Przebrnęliśmy przez to - pogłaskał mnie - no to do łoża moja królewno.
- Dziękuję Ci, Abaddonie - wtuliłam się w niego, położył mnie do łóżka, okrył szczelnie kołdrą.
- Będziesz miała gościa, Mefisto wpadł, nie patrz tak na mnie, nie zostawię Cię z nim samej. Zabierze część tego mroku, który sprawia Ci tak wielki ból. Nic ci się nie stanie, jeśli się boisz, powiedz słowo. Nie pozwolę mu na to, decyzja należy do Ciebie.
- Zaufam mu...przestanie mnie rozsadzać od środka, chociaż na trochę, będzie tego warte.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, poprosiłem Twoich przyjaciół by odwiedzali Cię jutro od rana, otworze im portal, tak jak Tobie, dziś wypocznij, żebyś była gotowa na odwiedziny.
- Na prawdę pozwolisz im do mnie przyjść?
- Mefistofeles, wejdź - zręcznie ominął moje pytanie, oparł się o okno i obserwował bieg wydarzeń.
- Witaj, moja droga, smakowicie pachniesz - rzucił Mefisto.
- Cześć, przyjmę to jako komplement, słyszałam, że możesz mi pomóc...
- I zrobię to, moja mroczna.
- Gdzie jest haczyk?
- Brak, zaproponowałbym kawę, ale Władca zesłałby mnie do lochu - uśmiechnął się, wziął mnie za rękę - nie możesz ze mną walczyć, poddaj mi się, jesteś bladziutka.
- Żadnych paktów?
- Żadnych paktów.
- Zrób to - ścisnęłam jego dłoń.
Mefisto, wtargnął we mnie, starał się być delikatny, pomału zabierał ze mnie ból i ta ciemność, nie wiem co go skłoniło ku temu, ale byłam mu wdzięczna. Delikatnie głaskał mą dłoń, dając wsparcie, ból zelżał, ale mój wybawca przerwał.
- Nie mogę więcej, choćbym chciał Amy, nie dziś..wiedziałem, że to potężna siła, powiedz komu się naraziłaś?
- Ciemności...mojemu ojcu - przymknęłam na chwile oczy - dziękuję Mefisto, jest mi trochę lepiej.
- Masz pokręconą rodzinę, wybacz...
- Zgadzam się z Tobą..., dobrze się czujesz?
- Nic mi nie będzie, odpoczywaj, Abaddonie, panie mój - ukłonił się i odszedł, wolnym krokiem.
- Abe, na pewno nic mu nie będzie?
- Poradzi sobie, jest twardy.
- Kolację podano - Samael skłonił się i podał mi jedzenie.
- Dziękuję, widzę, że jesteś wolny.
- Mogę się zrewanżować i nie odstraszam zapachem - wymownie spojrzał na Abaddona.
- Nie było tak źle - starałam się zażartować.
Zjadłam trochę, nie miałam siły na więcej, litościwie spojrzałam na Abaddona, ten zezwolił Samaelowi na zabranie resztek. Władca podszedł do mnie i ucałował mnie w czoło.
- Śpij, ja niedługo przyjdę, aniele, dobranoc.
- Dobranoc Amy - rzucił Samael i wyszedł z komnaty.
- Dobranoc - odpowiedziałam i przymknęłam oczy.
- Przebrnęliśmy przez to - pogłaskał mnie - no to do łoża moja królewno.
- Dziękuję Ci, Abaddonie - wtuliłam się w niego, położył mnie do łóżka, okrył szczelnie kołdrą.
- Będziesz miała gościa, Mefisto wpadł, nie patrz tak na mnie, nie zostawię Cię z nim samej. Zabierze część tego mroku, który sprawia Ci tak wielki ból. Nic ci się nie stanie, jeśli się boisz, powiedz słowo. Nie pozwolę mu na to, decyzja należy do Ciebie.
- Zaufam mu...przestanie mnie rozsadzać od środka, chociaż na trochę, będzie tego warte.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, poprosiłem Twoich przyjaciół by odwiedzali Cię jutro od rana, otworze im portal, tak jak Tobie, dziś wypocznij, żebyś była gotowa na odwiedziny.
- Na prawdę pozwolisz im do mnie przyjść?
- Mefistofeles, wejdź - zręcznie ominął moje pytanie, oparł się o okno i obserwował bieg wydarzeń.
- Witaj, moja droga, smakowicie pachniesz - rzucił Mefisto.
- Cześć, przyjmę to jako komplement, słyszałam, że możesz mi pomóc...
- I zrobię to, moja mroczna.
- Gdzie jest haczyk?
- Brak, zaproponowałbym kawę, ale Władca zesłałby mnie do lochu - uśmiechnął się, wziął mnie za rękę - nie możesz ze mną walczyć, poddaj mi się, jesteś bladziutka.
- Żadnych paktów?
- Żadnych paktów.
- Zrób to - ścisnęłam jego dłoń.
Mefisto, wtargnął we mnie, starał się być delikatny, pomału zabierał ze mnie ból i ta ciemność, nie wiem co go skłoniło ku temu, ale byłam mu wdzięczna. Delikatnie głaskał mą dłoń, dając wsparcie, ból zelżał, ale mój wybawca przerwał.
- Nie mogę więcej, choćbym chciał Amy, nie dziś..wiedziałem, że to potężna siła, powiedz komu się naraziłaś?
- Ciemności...mojemu ojcu - przymknęłam na chwile oczy - dziękuję Mefisto, jest mi trochę lepiej.
- Masz pokręconą rodzinę, wybacz...
- Zgadzam się z Tobą..., dobrze się czujesz?
- Nic mi nie będzie, odpoczywaj, Abaddonie, panie mój - ukłonił się i odszedł, wolnym krokiem.
- Abe, na pewno nic mu nie będzie?
- Poradzi sobie, jest twardy.
- Kolację podano - Samael skłonił się i podał mi jedzenie.
- Dziękuję, widzę, że jesteś wolny.
- Mogę się zrewanżować i nie odstraszam zapachem - wymownie spojrzał na Abaddona.
- Nie było tak źle - starałam się zażartować.
Zjadłam trochę, nie miałam siły na więcej, litościwie spojrzałam na Abaddona, ten zezwolił Samaelowi na zabranie resztek. Władca podszedł do mnie i ucałował mnie w czoło.
- Śpij, ja niedługo przyjdę, aniele, dobranoc.
- Dobranoc Amy - rzucił Samael i wyszedł z komnaty.
- Dobranoc - odpowiedziałam i przymknęłam oczy.
Abaddon wziął kąpiel, wolał założyć koszulkę do snu, by nie kusić losu, Amy była taka krucha, bezbronna, ta silna i niezłomna kobieta zniknęła. Drażniło go to, bardzo, uwielbiał się z nią droczyć, nie podobało mu się to, że się poddała. Wszedł ostrożnie do łóżka, by jej nie budzić, spała tak spokojnie, obserwował ją, a zaraz po tym zasnął.
Następnego dnia przygotowałem dla niej śniadanie oraz portal dla jej przyjaciół. Pierwszy przyszedł Astaroth, zatrzymałem go od razu.
- Zaczekaj, jeszcze śpi, a my musimy pogadać - spojrzał na mnie nieufnie.
- O co chodzi Władco?
- Był tu jej ojciec, jest chętny, żeby się Ciebie pozbyć, musisz się przyczaić, ukryć, sfingować śmierć, cokolwiek - machnął ręka i się zamyślił.
- Dlaczego mi to mówisz? Miałbyś okazję...
- Dla niej - uciął rozmowę Abaddon.
- Czego on chce? - zastanawiał się Astaroth.
- Chce mnie z nią połączyć, by dała mi syna, przypuszczam, że pragnie Władzy.
- Eh, pewnie chce to wykorzystać do swoich celów, jak mógł ja zaatakować? - zacisnął pięści Astaroth.
- Abe?
- Idę, słońce - krzyknął Abaddon, uśmiechnął się na dźwięk jej słów i wziął śniadanie - ani słowa, zawołam Cię.
- Cześć Abe, wcześnie wstałeś - uśmiechnęłam się.
- To Ty długo spałaś kochanie, ale wyglądasz o wiele lepiej, Astaroth przyszedł, musisz go przekonać, by się ukrył na jakiś czas - zmarszczył brwi Abaddon - możesz już przyjść.
Astaroth podszedł do mnie szybkim krokiem i mocno przytulił, pocałował mnie w czoło, spojrzałam ponad jego ramieniem na zasmuconą twarz Abaddona.
- Abe..
- Spałaś tu dzisiaj, więc uznajmy, że jesteś na ziemi - opuścił sypialnie dając nam trochę prywatności.
- Jesteś w niebezpieczeństwie, a ja nie mogę Ci pomóc - zaczęłam.
- Muszę się przyczaić, Abaddon ma rację.
Następnego dnia przygotowałem dla niej śniadanie oraz portal dla jej przyjaciół. Pierwszy przyszedł Astaroth, zatrzymałem go od razu.
- Zaczekaj, jeszcze śpi, a my musimy pogadać - spojrzał na mnie nieufnie.
- O co chodzi Władco?
- Był tu jej ojciec, jest chętny, żeby się Ciebie pozbyć, musisz się przyczaić, ukryć, sfingować śmierć, cokolwiek - machnął ręka i się zamyślił.
- Dlaczego mi to mówisz? Miałbyś okazję...
- Dla niej - uciął rozmowę Abaddon.
- Czego on chce? - zastanawiał się Astaroth.
- Chce mnie z nią połączyć, by dała mi syna, przypuszczam, że pragnie Władzy.
- Eh, pewnie chce to wykorzystać do swoich celów, jak mógł ja zaatakować? - zacisnął pięści Astaroth.
- Abe?
- Idę, słońce - krzyknął Abaddon, uśmiechnął się na dźwięk jej słów i wziął śniadanie - ani słowa, zawołam Cię.
- Cześć Abe, wcześnie wstałeś - uśmiechnęłam się.
- To Ty długo spałaś kochanie, ale wyglądasz o wiele lepiej, Astaroth przyszedł, musisz go przekonać, by się ukrył na jakiś czas - zmarszczył brwi Abaddon - możesz już przyjść.
Astaroth podszedł do mnie szybkim krokiem i mocno przytulił, pocałował mnie w czoło, spojrzałam ponad jego ramieniem na zasmuconą twarz Abaddona.
- Abe..
- Spałaś tu dzisiaj, więc uznajmy, że jesteś na ziemi - opuścił sypialnie dając nam trochę prywatności.
- Jesteś w niebezpieczeństwie, a ja nie mogę Ci pomóc - zaczęłam.
- Muszę się przyczaić, Abaddon ma rację.
- Nie wiem co zrobić, żeby odpuścił.
- Udawaj.
- Udawaj, co?
- Że jesteś z nim...
- To nie w porządku wobec żadnego z nas...
- A mamy wybór? On zajmie się Tobą, a ja muszę przetrwać i coś wymyślić, jak nas z tego wykaraskać..
- Kiedy znowu Cię zobaczę?
- Nie wiem maleńka - pocałował mnie czule i przytulił, chciało mi się płakać.
-Postaram się Ciebie nie zawieść...- Astaroth wyszedł z sypialni, słyszałam jego kroki, przeszedł przez portal, miałam nadzieję, że nic mu nie będzie. Jedno było pewne, musiał trzymać się ode mnie z daleka.
- Przykro mi, Amy - Abaddon patrzył na mnie z troską.
- Mnie też - otarłam oczy i dokończyłam śniadanie.
Postanowiliśmy z Abaddonem udawać parę, wydawało mi się to najrozsądniejsze, w ten sposób utrzymam bliskich bezpiecznych przed ciemnością. Udawaliśmy wszystkie aspekty życia, udało mi się pochłonąć ciemność we mnie, prędzej czy później za to zapłacę, była zbyt niespokojna i nieokiełznana. Obawiałam się, że nie będę mieć wystarczająco siły by trzymać ją pod kontrolą, nie mogłam leżeć w łóżku w nieskończoność, nie mogąc się ruszyć. Nadal byłam słaba i blada, ale miałam nadzieję.
- Nie powinnaś się forsować - przytulił mnie Abaddon.
- Wiem, że się martwisz, ale nie wytrzymam dłużej leżąc.
- Odpoczywaj, bo w nocy nie mam zamiaru pozwolić ci spać - uśmiechnął się i mnie pocałował, czasem wyczuwaliśmy ciemność kontrolującą nasze zachowania. W obecnym stanie Abe był w tym o wiele lepszy niż ja, mogłam na niego liczyć w chwilach zagrożenia. Nie miałam żadnych wieści od Astarotha, nikt go nie widział, jakby zapadł się pod ziemię, miałam nadzieję, że nic mu się nie stało. Czasem nasłuchiwałam, czy mnie nie woła, opuszczałam tarczę telepatyczną, ale na próżno. Mijał już trzeci tydzień od tego jak zaatakował mnie mój ojciec, czasem odwiedzał mnie Logan, sam szukał Astarotha, ale bez skutku.
- Udawaj.
- Udawaj, co?
- Że jesteś z nim...
- To nie w porządku wobec żadnego z nas...
- A mamy wybór? On zajmie się Tobą, a ja muszę przetrwać i coś wymyślić, jak nas z tego wykaraskać..
- Kiedy znowu Cię zobaczę?
- Nie wiem maleńka - pocałował mnie czule i przytulił, chciało mi się płakać.
-Postaram się Ciebie nie zawieść...- Astaroth wyszedł z sypialni, słyszałam jego kroki, przeszedł przez portal, miałam nadzieję, że nic mu nie będzie. Jedno było pewne, musiał trzymać się ode mnie z daleka.
- Przykro mi, Amy - Abaddon patrzył na mnie z troską.
- Mnie też - otarłam oczy i dokończyłam śniadanie.
Postanowiliśmy z Abaddonem udawać parę, wydawało mi się to najrozsądniejsze, w ten sposób utrzymam bliskich bezpiecznych przed ciemnością. Udawaliśmy wszystkie aspekty życia, udało mi się pochłonąć ciemność we mnie, prędzej czy później za to zapłacę, była zbyt niespokojna i nieokiełznana. Obawiałam się, że nie będę mieć wystarczająco siły by trzymać ją pod kontrolą, nie mogłam leżeć w łóżku w nieskończoność, nie mogąc się ruszyć. Nadal byłam słaba i blada, ale miałam nadzieję.
- Nie powinnaś się forsować - przytulił mnie Abaddon.
- Wiem, że się martwisz, ale nie wytrzymam dłużej leżąc.
- Odpoczywaj, bo w nocy nie mam zamiaru pozwolić ci spać - uśmiechnął się i mnie pocałował, czasem wyczuwaliśmy ciemność kontrolującą nasze zachowania. W obecnym stanie Abe był w tym o wiele lepszy niż ja, mogłam na niego liczyć w chwilach zagrożenia. Nie miałam żadnych wieści od Astarotha, nikt go nie widział, jakby zapadł się pod ziemię, miałam nadzieję, że nic mu się nie stało. Czasem nasłuchiwałam, czy mnie nie woła, opuszczałam tarczę telepatyczną, ale na próżno. Mijał już trzeci tydzień od tego jak zaatakował mnie mój ojciec, czasem odwiedzał mnie Logan, sam szukał Astarotha, ale bez skutku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz