Upadłe anioły

Czasami ludzie zachowują się jak upadłe anioły,
wstępują na drogę ciemności... ważne żeby umieć
w od­po­wied­nim momencie rozłożyć skrzydła
i wznieść się ponad mrok. - Raziel

czwartek, 28 marca 2019

121. Trening z diabłem

Abaddon sprowadził ją do pokoju, na zewnątrz radziła sobie prawie normalnie, ale kiedy weszli do windy, wychodziło z niej zmęczenie. Przymknęła oczy i drzemała miedzy piętrami.
- Będę musiał ci pomóc kruszyno, tylko mnie nie zagryź...choć to mogłoby być całkiem podniecające - wziął ją na ręce, zrobiła coś czego się nie spodziewał, wtuliła się w jego ramiona.  Kiedy znaleźli się w pokoju, odpiął jej pas z bronią, a ona mamrotała coś, że strasznie ją to nie rajcuje. Zdjął z niej kurtkę i buty, zaczął się rozglądać za czymś odpowiedniejszym do spania, znalazł dużą powyciągana koszulkę, przez chwilę się zawahał. Zdjął z niej bluzkę, co było nie lada wyzwaniem, by się powstrzymać, a ów trunek przyjemnie szumiący mu w głowie tego nie ułatwiał. Pomógł jej założyć koszulkę, w której miała spać, niezdarnie zsuwała z siebie spodnie, pomógł jej przy tym. Zaniósł ją do sypialni, łóżko faktycznie było ogromne, pewnie obecnie zbyt puste by w nim spać. Nakrył ją kołdrą, nie zdążył życzyć dobrej nocy kiedy zasnęła.
- Nie mogę...powierzyć Ci ją na chwile i co, spiłeś ją - zdenerwował się Raziel.
- Nie matkuj mi tu, śpi? Śpi, wiesz, że było jej to potrzebne - podał Archaniołowi flakonik z fioletową cieczą - daj jej to, dobre na kaca. Na pusty żołądek i do dna. I Raziel...pilnuj ją, pojawił się.
- Teraz Ty mi nie matkuj demonie, zmień mnie rano według planu.
Abaddon uśmiechnął się, spojrzał jeszcze raz na śniącą Amy i zniknął. Musiał tylko pojawić się zanim wstanie, zadbać o nią i zapewnić trening o jaki go prosiła.
Kiedy się obudziłam poczułam, że żyję niestety, z każdą tego konsekwencją, bolała mnie głowa. To zbyt łagodnie powiedziane, Abaddon wszedł do pokoju i uśmiechnął się radośnie. Podał mi fiolkę z dziwnie wyglądającym fioletowym płynem.
- Kacorek? No to do dna.
- Jak to jest, że Ty go nie masz? - wypiłam całą zawartość tajemniczej fiolki i poczułam się lepiej.
- Ja? No proszę Cię, Amy litości.
- To...mamy trenować, tak? - mruknęłam.
- Ta, ogarnij się, przyniosę Ci śniadanie, a potem zatańczymy i ja prowadzę.
Ogarnęłam się jak kazał, zaraz czy on mi wydawał polecenia? No dobra niech się cieszy, było mi wszystko jedno, przebrałam się i wzięłam broń.
- Siedziałeś ze mną całą noc?
- Nie, wolałem wyjść, byłaś zbyt bardzo kusząca, a co za frajda jeśli nic nie będziesz pamiętać - uśmiechnął się złowieszczo.  Wsunęłam śniadanie ochoczo, aż się sobie dziwiłam, lekarstwo Abaddona spisało się na medal.
- Więc twierdzisz, że aż tak się na Ciebie rzucałam?
- A to już moja słodka tajemnica, jesteś gotowa moja Ty ciemności?
- Gdzie będziemy walczyć?
- Tam - wskazał dłonią na przejście prowadzące do sali treningowej.
Opuściłam głowę, co było idiotyczne, powstrzymałam łzy i ruszyłam przodem, widziałam, że mi się przygląda i usiłuje mnie rozgryźć.
- Nie ma go w piekle...to tak jakbyś chciała wiedzieć - wyminął mnie i poszedł przodem.
- Nie mógłby tam być, był zbyt dobry.
Kiedy zeszliśmy w dół, rozejrzał się dokładnie i przywołał dwa miecze należące do niego.
- Ten Ci się nie przyda jest zbyt ciężki, nie będzie Ci leżał w dłoni.
- Nie ważne, zostaje - na dowód tego, że potrafię walczyć wykonałam kilka zwinnych ruchów, dzięki krzepie Thundera potrafiłam nim dość dobrze władać.
- Dobra...zaczynamy - skapitulował Abaddon.
Ćwiczyliśmy fechtunek do późnego wieczora, nauczył mnie kilku ciekawych ruchów, które powtarzałam do perfekcji. Mieczem Thundera, który był nie tylko większy, ale też szerszy, mogłam się czasem osłonic jak tarczą, co mi się podobało. Ilekroć chciał kończyć mówiłam: później, zaraz, za moment. I tak mi czas zleciał.
- Dość, załatwiam kolację, a Ty się przygotuj na oblubieńca, tak mnie nie przyjmiesz..
Za dużo oczekiwał, w efekcie wzięłam prysznic i się przebrałam, na więcej nie miał co liczyć, nie ma szans. Zawiesiłam miecze na swoim miejscu. Dopiero teraz zauważyłam, że zniknęło kilka jego rzeczy, a na blacie stołu leżało kilka naszych wspólnych zdjęć, Lillien, musiała tutaj przyjść, kiedy trenowałam. Wzięłam je i oglądałam, jak największy skarb włożyłam w księgę, do której klucz miałam tylko ja. W oczekiwaniu na Abaddona, poskładałam ubrania Thundera, które wyschły po ostatnim praniu, było to dla mnie bardzo trudne, dlatego cieszyłam się, że byłam sama, wzięłam karton i zaczęłam je pakować, nie wiem po co, nie miałam ochoty się ich pozbywać, włożyłam je na dno szafy. Puste miejsce na półkach nie napawało mnie dobrym humorem, wręcz przeciwnie, dotkliwie mi doskwierał jego brak. Gdyby nie towarzystwo nieokrzesanego Władcy Piekieł wyłabym z bólu.
- Gotowa na wyżerkę? Do dobrego jedzenia trzeba sowicie przepłukać gardło, może Twój szef się do nas przyłączy?
- Nie sądzę, wystarczy, że ja jestem wstawiona, ktoś tu musi być odpowiedzialny, z drugiej strony chcesz się mną dzielić demonie? To nie w Twoim stylu.
- Nie powiedziałem przecież, że się chcę dzielić, uzmysłowiłbym mu, czyja jesteś, wiesz konkurencję kocico trzeba zdusić w zarodku - rozbłysnęły mu oczy z zachwytu.
- Niezwykle przebiegły i mroczny plan, Abaddonie.
- Wiedziałem, że Ci się spodoba, za co dziś pijemy?
- Za cokolwiek, każdy powód dobry.
- Ja wypiję za Twoje seksowne nóżki, które kiedyś mnie oplotą - wyszczerzył się, miałam wrażenie, że bada moją cierpliwość.
- Czemu nie dziś?
Zrobił minę jakby ujrzał ducha, chętnie przystał na to, podszedł do mnie, kiedy chciał się przymilić, wykręciłam mu rękę, obezwładniłam i usiadłam na nim.
- Tak dobrze, wystarczająco mocno Cię oplatam? - Abaddon mamrotał coś pod nosem, przypuszczalnie przekleństwa, wypuściłam go z uśmiechem na ustach - to teraz możesz za to wypić i drugą kolejkę za to, że Ciebie wypuściłam.  Kiedy się podnosił, nie wiem nawet kiedy podciął mnie i wylądowałam na podłodze, tuz pod nim, patrzył na mnie, ze złości poczerwieniało mu w oczach, lubiłam w nim ten żar.
- Nie igraj z diabłem, bo się poparzysz...- mruknął mi do ucha, uwolnił i pomógł wstać.
- Może na to właśnie liczę? Może tylko wtedy czuję, że żyję...
- Znam dużo przyjemniejszy sposób - zamyślił się i uśmiechnął łagodnie.
- Nie boję się Ciebie, Abaddonie.
- Czasem powinnaś...ale nie dziś, chodź powinnaś coś zjeść, już  i tak opuściłaś obiad.
- Dlaczego się o mnie troszczysz? Dlaczego chciałeś mi służyć?- zaczęłam jeść, co wyraźnie go ucieszyło, mniej pytanie.
- Mam swoje powody, nie musisz ich znać. Mam jednak prośbę, nie rozmawiaj z obcymi upadłymi, nie wszyscy są mi przychyli, po tej sprawie z Lilith, mogą chcieć zrobić Ci krzywdę.
- Masz kłopoty w piekle...?
- Nie, raczej podsycam bunty, to strasznie fajna zabawa - zerknął na moja zdziwioną minę i zdał sobie sprawę, że chyba nie dla wszystkich- nic czego nie opanuję, najsłodsza.
- To dlaczego jesteś tu ze mną, zamiast walczyć z problemami?
- Za dużo zadajesz pytań, czasem jesteś taka męcząca...
- Staram się tylko zrozumieć, Ciebie...wiesz co z Lilith?
- O nie kochana o niej to rozmawiać nie będziemy, w swoim czasie ją znajdę...
- Więc jej szukasz, a jednak!
- Amy, ona Ciebie zabiła z zimną krwią...dziwisz mi się?!
- Tak, czasami bardzo, a to dlatego, że nic mi nie mówisz.
- Jedz lepiej.
- Zdecydowanie wolę jak się wściekasz, a nie jak gderasz jak zrzędliwa ciotka i jeszcze ten płomień w oczach mmm- zamknęłam się kiedy zorientowałam się, że za dużo powiedziałam.
- Czyżbym na Ciebie działał? Nawet na pewno...lecisz na mnie - roześmiał się złowieszczo.
- Schlebiasz sobie, nie lecę na nikogo.
- No może nie lecisz...ale chcesz mnie...tu i teraz..- przyciągnął mnie do siebie gwałtownie, dlaczego doprowadzał mnie do szału w znacznie mniejszym stopniu niż zazwyczaj? Thunder gdzie jesteś? Dlaczego mnie opuściłeś...? Dlaczego to nie Ty? Łzy same zaczęły mi płynąć, nie mogłam i nie chciałam  ich zatrzymywać. Abaddon spojrzał nas mnie taki zmartwiony, wypuścił mnie z objęć, a następnie, znowu po mnie sięgnął i przytulił, tak po prostu bez słowa.
- No dobrze, nie lecisz na nikogo, nie musisz płakać z tego powodu - mruknął.
Do pokoju wszedł Logan, bez pukania i się zmieszał.
- Przepraszam, powinienem był zapukać.
- Nie...wszystko ok - otarłam szybko łzy - o co chodzi?
- Idę na patrol, przydałoby mi się wsparcie, idziesz?
- Tak, już idę - ruszyłam do szafy, zabrałam broń, byłam gotowa na walkę. Zostawiłam Abaddona samego w pokoju, patrzył za mną, czułam jego wzrok, chociaż wolałam tego nie wiedzieć.
- Zrobił ci coś? - szepnął Logan.
- Nie.
- To dobrze.

120. Astaroth

Kiedy się obudziłam, wciąż przy mnie siedział i nadal trzymał mnie za rękę.
- Myj się, wychodzimy.
- Gdzie? Sugerujesz, że śmierdzę...uhh  i masz rację..
- Miałem cie zabrać na skrzydełka to idziemy, mroczna księżniczko.  Mamy randkę.
- To żadna randka.
- Dla Ciebie nie, dla mnie tak, co za różnica? - uśmiechnął się złowrogo - masz pół godziny - kiedy to powiedział zniknął.
Przeklęty Abe, zacznę żałować, że mu na to pozwoliłam.  Zrobiłam o co poprosił, umyłam się, przebrałam, dopięłam miecz i sztylet, wtedy się pojawił.
- To konieczne? - wskazał na moje uzbrojenie.
- Nigdy nie wiesz kogo spotkasz.
- Jesteś ze mną, czego się boisz?
- To nie ja się boję Abaddonie, to mnie zaczną się bać - szepnęłam kiedy go mijałam i szłam w stronę drzwi. Leniwie udał się za mną.  Astaroth stał na tarasie należącym do Guardians i obserwował tą kobietę, dla której sam Abaddon zrezygnował ze swej niezależności. Wystarczy ją złamać i ma Abaddona w garści, jakie to proste. Głupia Lilith, wezwała go, ale dała się jej tak sponiewierać, żałosna i słaba kobieta. Abaddon odchylił lekko głowę, uśmiechnął się kiedy wychodził.
- Nie tym razem, Astaroth.
- Wkrótce, Abaddonie...mam czas.
Abaddon dogonił mnie, wyjątkowo mnie wnerwiał tym ociąganiem.
- Już myślałam, że się zgubiłeś - oparłam się w windzie.
- Wszędzie Cię odszukam, masz gprsa - wskazał na pieczęć, którą przestał ukrywać, co mnie zdziwiło, ale co ja tam wiem, jakie zmiany zaszły w jego królestwie. Od potyczki z Lilith minęło parę dni.
- Nie ukrywasz jej?
- To mój atut, nie choroba.
- Jak tam sobie chcesz. Zapomnij, że będziemy się trzymać za ręce...
- Jestem za duży na takie trzymanie, Wybrana..ja od razu włożę Ci język w usta - uśmiechnął się perfidnie, tak czarująca osobowość wychodzi na światło nocy.
- To Ci go odetnę - uśmiechnęłam się życzliwie i ruszyłam do wyjścia.
Szedł przy mnie, zapalił papierosa, paskudny nałóg, ale nic nie powiedziałam.
- Gdzie wychodzicie? - zapytał Logan wracający z patrolu.
- Idę coś zjeść na miasto, Abe obiecał mi skrzydełka i kawę. Trzeba ściągać długi, nim zapomni.
- Baw się dobrze, smacznego - ominął nas. To było do niego niepodobne, by tak szybko odpuścił, zwłaszcza, że miałam u boku demona.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz Abaddonie - pomyślał Logan, kiedy kilka dni temu pojawił się u niego w towarzystwie Raziela i wspomniał o kolejnym, jeszcze potężniejszym upadłym aniele, mającym chrapkę na jej głowę, postanowili zachować milczenie. Chronić ją tak, by tego nie wiedziała, dlatego tak ważna była akceptacja odnowienia paktu.
- Intruz odstraszony wodzu, nic nie wie. Pora się rozerwać...- uśmiechnął się Abaddon sam do siebie, oj tak uwielbiał jej dokuczać i widzieć ten ogień, pragnął jej jeszcze bardziej niż wcześniej.
- A propo mojego języka, dobrze się zastanów, jeszcze nie wiesz co nim potrafię zrobić, najdroższa. Możesz żałować - uśmiechnął się niewinnie.
- Nie mam zamiaru się przekonywać..
- Żałuj, w kuszeniu jestem całkiem dobry...w odpędzaniu smutków też....- pogłaskał mnie po twarzy, złapał mnie za nadgarstek i spojrzał mi w oczy - przemyśl to, to nie musi niczego oznaczać...nie musi być niczym poważnym...Twoja decyzja - wypuścił mnie i szedł dalej jakby nigdy nic. A ja zrobiłam najgłupszą rzecz jaką można było zrobić złapałam go za rękę i wtuliłam się w jego plecy, od tak po prostu, przytrzymał moją dłoń swoją i pogłaskał delikatnie. Nie poruszył się, ani tez niczego nie powiedział.
Astaroth przyglądał się w milczeniu, coraz bardziej zaintrygowany na ile ta kobieta sobie pozwala przy Władcy Piekła, a on jej na to zezwala. Jego długie blond włosy rozwiewał wiatr, uśmiechnął się pod nosem, Lilith nigdy nie była zbyt wylewna jeśli chodziło o to co jest istotne, zawsze klepała tylko dziobem o sobie. Dlatego postanowił zacząć od obserwacji, a potem się zobaczy, czy przyjmie zlecenie i kiedy stwierdzi, że można zacząć.
Dotarliśmy do baru, a miała być kawa i coś na ząb, Abaddon uśmiechnął się do mnie zuchwale.
- Tchórzysz? - zapytał uradowany.
- Prowadź...- nie dałam mu satysfakcji.
- Wiem, czego ci trzeba, zmniejszy to Twój opór moja mroczna księżniczko - roześmiał się i wskazał mi stolik. W pomieszczeniu roiło się od demonów, utkwiły we mnie swój wzrok, ale tylko na chwilę, gdy spojrzałam po towarzyszach ze swoją grobową miną, wywołałam u nich to, o co mi chodziło - lęk. Kiedy prowadzasz się na popijawę z Władcą Piekła nikt nie odważny się podejść i chwała mu za to.  Abaddon podszedł do stolika, postawił wielki dzban czegoś dziwnego, dwa kufle. Za chwilę za nim kelnerka przyniosła nam górę frytek na głowę i stek.
- To znacznie lepsze od tych Twoich cienkich skrzydełek - rozlał trunek do kufli i wypił jednym haustem, aż mu oczy zapłonęły od tego, wyglądał dzięki temu znacznie mroczniej, nawet było mu do twarzy. Durnoty gadam, a jeszcze niczego nie wypiłam, źle ze mną.
- Co to?
- Nic takiego, ostrożnie daje kopa, zwłaszcza dzieciom - zakpił mroczny.
- Żadnych nie widzę - wzięłam łyka, było piekielnie mocne, wykrzywiłam się, ale przełknęłam, o dziwo mój żołądek utrzymał się na miejscu.
- No, całkiem nieźle, nie doceniłem Cię - patrzyłam na limonkowy płyn w kuflu i spojrzałam na mojego towarzysza.
- Uważaj, bo takie spotkania mogą mi się spodobać i będziesz skazany na piekielne nadgodziny - dopiłam swoją porcję  i rozlałam nam kolejną, tym razem moja kolej.
- Może na to liczę, na częstsze spotkania w doborowym towarzystwie - zaczął jeść swoją porcję - Tobie też radzę zacząć w przerwach na popitkę, to tak na początek, później nie będziesz musiała jeść, by to utrzymać w żołądku. Zaczęłam więc jeść z nim, przypuszczałam, że on nie musiał, ale miłe było to, że chciał dotrzymać mi towarzystwa.
- Nie zdradzisz mi nazwy, jakbym sama chciała sobie zakupić...
- Właśnie dlatego na razie Ci jej nie zdradzę, jak pijesz to tylko ze mną, Twój kurczak odpadłby w przedbiegach.
- Nie mam zamiaru chodzić z nim na popijawy, jest na to zbyt...dobry i czysty. Nie mogę sprowadzać go na zła stronę.
- A Ty, po której stronie teraz jesteś?
- Po środku...waham się raz w jedną, raz w drugą stronę...nie wiem, nie chcę o tym gadać -upiłam kolejnego kielicha paskudztwa, które dawało mi ukojenie i zabrałam się za kończenie steku. Abaddon spiął się lekko, kiedy pewien mężczyzna wszedł do baru, zamówił jakiś ciemnoniebieski płyn i szedł w naszą stronę.
- Władco - skłonił się lekko, mierzył mnie od stóp do głów i zniknął w końcu sali.
- Znajomy?
- Upadły anioł, nie zwracaj na niego uwagi, ze mną masz randkę.
- Tak, za każdym razem mi o tym przypominasz - uśmiechnęłam się mimo wszystko.
Przeklęty Astaroth krąży wokół niej jak wygłodniały pies wokół kości, sposępniał na chwilę, ale nie mógł pozwolić jej się zamartwiać.
- To pijemy dalej moja księżniczko - Abaddon upił sporą część kufla.
Kiedy nasz dzban był pusty, a brzuchy pełne, była pora na nas. Czułam się dobrze, póki siedziałam, gorzej było kiedy wstawałam, ale Abaddon dyskretnie przytrzymał mnie, całując w szyję..byłam zbyt narąbana by go za to zdzielić. I co gorsza podobało mi się to, Abaddon, przytulił mnie, objął w pasie i wyprowadził przed bar.
- Nieźle mi odpłynęłaś księżniczko, to teraz co piekielna sypialnia Twojego piekielnego Władcy? - zamruczał mi do ucha.
- Mam większe łóżko i się nim z Tobą nie podzielę....do domu.

119. Pakt z diabłem

Uroczystości pogrzebowe odbyły się następnego dnia, ze wszystkimi honorami, założyłam na nie czarną sukienkę, która tak lubił, dopięłam przy boku jego miecz, nie chciałam się z nim rozstawać. Przypinka, która była u nas odznaką była na swoim miejscu, wzięłam mają czarną torebkę, do której włożyłam mały sztylet w razie czego.  Kiedy wychodziłam z pokoju przed drzwiami stał milczący Azrael, spodziewałam się każdego, ale nie jego.
- Widzisz mnie, mimo tej formy...
- A nie powinnam?
- Tylko umarli takim mnie widzą - zamyślił się.
- Cóż teoretycznie i ja jestem martwa i praktycznie, tak właśnie się czuję - zamknęłam drzwi.
- Co zrobisz z Abaddonem?
- Zadajesz zbyt dużo zbyt trudnych pytań dziś...
- Mogę iść z Tobą? Będę milczał...
- Chodź - wzięłam go za rękę - nie musisz się chować.
Każdy kogoś stracił w tej bitwie.....bitwie, w której zawiodłam, ale nie zamierzałam się poddać, mam nowy cel, nie zmarnuje tego poświęcenia, zemszczę się na tej diablicy, nawet jeślibym miała samotnie przejść całe piekło. Założyłam ciemne okulary, mimo iż nie było zbyt dużego słońca.
- Nie musisz ukrywać łez, nikt tego od ciebie nie wymaga - odezwał się Azrael.
- Miałeś milczeć.
- Dobra, zrozumiałem.
Lillien wyglądała na taką słabą, podeszłam do niej i ją objęłam bez słowa, bo one były zbędne.
Byłam tam, ale jakby mnie nie było, jako dowódcą szłam tuz obok Logana, który zerkał na mnie badawczo zastanawiając się nad obecnością archanioła śmierci u mego boku. Na poczęstunku zauważyłam, że Azrael strasznie się czymś gryzie, próbuje coś powiedzieć, ale gdy na niego patrze zamyka usta.
- Wykrztuś to wreszcie - odeszliśmy w spokojniejszą część pomieszczenia, oparłam się o ścianę, obok niego.
- Prosił mnie, bym tu dziś z Tobą był - wbiłam w niego swój wzrok- nie pozwolił się załamać, nie pozwolił ci na zemstę - przymknęłam oczy, oj jak Ty mnie dobrze znasz...nawet po śmierci mnie pilnujesz.
- Bał się?
- Nie, jedyne co go dręczyło, to, że opuszcza Ciebie i nie spełni wszystkich swoich obietnic względem Ciebie - zacisnęłam mocno dłoń na rękojeści jego miecza, aby powstrzymać emocje.
- I co teraz zamierzasz?
- Dotrzymać słowa, pomoc Ci.
- Znasz kogoś, kto walczy dwoma mieczami? - zdziwił się słysząc to pytanie.
- Michael, kiedyś tak walczył, był w tym całkiem dobry.
- Poproś go, by zerknął do mnie wieczorem, dobrze?
- Po co Ci to?
- Mój sposób by to przetrwać, widzisz już mi pomagasz - poklepałam go po ramieniu i udałam się w stronę tarasu, gdzie czekał na mnie Raziel. Nie spodziewałam się go tutaj, po prostu mnie objął bez słowa i mocno przytulił.
- Znowu nie sypiasz - odezwał się w końcu.
- Nie potrafię...kiedy zamykam oczy, widzę go wciąż...- przy nim mogłam być szczera, wiedział to nim przeszło mi to przez gardło.
- To minie, potrzebujesz tylko czasu.
Odsunęłam się  od niego i oparłam o barierkę.
- Dogadałeś się z Abaddonem?
- Dogadałeś to zbyt wiele powiedziane, pewnie nie uwierzysz, ale powinnaś przyjąć jego ofertę paktu. Wystarczy go tylko odnowić, Twoja pieczęć jeszcze nie zniknęła.
- Skąd ta zmiana?
- Dobrze mieć wtyki w piekle, czasami.
- To nie Ty jesteś obiektem jego seksualnych fantazji.
- Ale to Ty chcesz dopaść Lilith... pomyśl o tym.
- Wiesz jak mnie podejść, robię się przewidywalna, aż za bardzo.
- Dla mnie jesteś jak otwarta księga...
- Nie pomagasz Razielu, nie pomagasz.
Abaddon pojawił się obok mnie, nie dziwił mnie ten widok, moich dwóch przyjemniaczków, ależ  mam farta.
- Witaj piękna i mroczna...i ty też kurczaku, niech stracę. Podjęłaś decyzję?
- Wydaje mi się, że nie mam wyboru.
- Przyznaj się lepiej, że nie możesz żyć beze mnie - objął mnie, naciął swoją dłoń i moją, złączył je ze sobą. Jak za pierwszym razem pojawiła się na posadzce pieczęć - Abaddon Władca Piekła, przyrzekam Ci wierność, oddanie i służenie Tobie na zasadach poprzedniego paktu, niech trwa nadal póki żyjesz.
- Niech trwa mój sługo, póki żyję, akceptuję pakt - ciepłe światło rozbłysło ponownie, moja pieczęć znowu była widoczna jak za pierwszym razem, przestała zanikać - dobrze, a teraz powiedźcie mi na co się zgodziłam, jak już przybijecie ze sobą hot wings'a?
- Na nic groźnego, możliwe, że stęskniłem się za Twoim uroczym poczuciem humoru - stwierdził Abaddon i uśmiechnął się.
- Więc jesteś moim niewolnikiem? Eh, wystarczyłoby zaprosić mnie na skrzydełka i kawę, byłoby prościej.
- To nie to samo, demony dziwnie by patrzyły jakbym rozmawiał sam ze sobą, a tak zwalę na Ciebie.
- Jesteś na tyle samotny, by rozmawiać samemu ze sobą Władco Piekła? - zadrwił Raziel.
- Nie musisz gdzieś lecieć, snieżnoskrzydły? Wiem o co prosiłaś Azraela, bywa i u mnie, mogę Ci pomóc nauczyć się tego o co prosisz. Mam znajomości...- chciał dotknąć mego ramienia, ale się odsunęłam.
- Nie musisz mnie kusić, jutro o 5 nie spóźnij się - zostawiłam ich i weszłam do środka.
Wzięłam Lillien na bok, musiałam z nią załatwić jeszcze jedną sprawę, wręczyłam jej klucze do naszego mieszkania.
- Weź co tylko chcesz...to był Twój brat, chciałabym jednak móc tam nadal mieszkać...
- Amy, nie miałam zamiaru Ciebie wyrzucać...
- Weź co chcesz i kiedy chcesz...rzadko tam teraz będę, mam dużo na głowie.  Jak się trzymasz?
- Chyba mimo wszystko trochę lepiej niż ty.
- Martwią się, postaraj się choć trochę nie zniweczyć ich plany ratunku Twojej duszy przed tą ciemnością. Mój brat by tego nie chciał, jesteś mu to winna, wiesz o tym.
- Na razie, Lillien - odeszłam od niej, nie chciałam tego słuchać, ani nawet o tym myśleć. Dlaczego nie dadzą mi cierpieć po swojemu? Xander podszedł do mnie gdy podpierałam ścianę, złapał mnie za rękę, delikatnie głaskał po niej palcem.
- Ciężki dzień...co? - zaczęłam nie pokazując po sobie zbyt wiele, wolałam odwrócić od siebie uwagę.
- Trudny, dla nas wszystkich. Jesteś dzielna, wiem, że sama przez to przejdziesz...ale mimo to jestem tu, dla Ciebie. Wystarczy Twoje słowo, jak zawsze - ścisnął moja dłoń.
- Jestem mu to winna, prawda? - każdy tak myślał, nauczyłam się mówić to co chcieli usłyszeć, zamykając prawdę głęboko wewnątrz mnie - Jutro zaczynam treningi, nie będzie mnie tu, zastąpisz mnie w razie czego?
- A gdzie będziesz?
- Nie wiem jeszcze, chyba w piekle z Abaddonem, albo tu.
- Z Abaddonem? Nie wiem czy to jest dobry pomysł...
- Nic mi nie zrobi, nie może odnowiliśmy pakt, na moich zasadach, sam tego chciał, a Raziel mnie do tego zachęcał. On wie wszystko, więc nic mi nie grozi - pokazałam mu pieczęć - im więcej masz przyjaciół, tym mniej wrogów.
- A Twoi wrogowie mają więcej przeciwników.
- I o to mi właśnie chodzi.
- Będziesz uważać?
- Zawsze. Jestem zmęczona, wracam do siebie.
- Amy, nadal mi na Tobie zależy.
- Wiem...poradzę sobie, nie martw się - opuściłam salę. Kiedy się wykapałam i przebrałam, zeszłam do jego sali treningowej, tu gdzie wszystko się zaczęło, przesuwałam palcami po kamieniu na którym jeszcze była jego krew. Zaczęłam ćwiczyć, zbyt szybko przebijałam worki, nie oszczędzałam się...ciekło ze mnie, biłam..dopóki nie straciłam zupełnie siły. Leżałam na podłodze, nasłuchując jakby miał do mnie zejść, zganić i zachwalać nienaganność swojej klaty i jakie to mam szczęście, miałam je. Przymknęłam na chwilę oczy, poczułam, że się unoszę...otwarłam je w panice, to był  Abaddon. Wziął mnie na ręce i niósł do pokoju.
- Nic nie mów - powiedział, a ja milczałam.
Położył mnie na kanapie i po prostu usiadł obok mnie, trzymał mnie za rękę i milczał, byłam mu za to wdzięczna, nie wiem kiedy zasnęłam.