Abaddon sprowadził ją do pokoju, na zewnątrz radziła sobie prawie normalnie, ale kiedy weszli do windy, wychodziło z niej zmęczenie. Przymknęła oczy i drzemała miedzy piętrami.
- Będę musiał ci pomóc kruszyno, tylko mnie nie zagryź...choć to mogłoby być całkiem podniecające - wziął ją na ręce, zrobiła coś czego się nie spodziewał, wtuliła się w jego ramiona. Kiedy znaleźli się w pokoju, odpiął jej pas z bronią, a ona mamrotała coś, że strasznie ją to nie rajcuje. Zdjął z niej kurtkę i buty, zaczął się rozglądać za czymś odpowiedniejszym do spania, znalazł dużą powyciągana koszulkę, przez chwilę się zawahał. Zdjął z niej bluzkę, co było nie lada wyzwaniem, by się powstrzymać, a ów trunek przyjemnie szumiący mu w głowie tego nie ułatwiał. Pomógł jej założyć koszulkę, w której miała spać, niezdarnie zsuwała z siebie spodnie, pomógł jej przy tym. Zaniósł ją do sypialni, łóżko faktycznie było ogromne, pewnie obecnie zbyt puste by w nim spać. Nakrył ją kołdrą, nie zdążył życzyć dobrej nocy kiedy zasnęła.
- Nie mogę...powierzyć Ci ją na chwile i co, spiłeś ją - zdenerwował się Raziel.
- Nie matkuj mi tu, śpi? Śpi, wiesz, że było jej to potrzebne - podał Archaniołowi flakonik z fioletową cieczą - daj jej to, dobre na kaca. Na pusty żołądek i do dna. I Raziel...pilnuj ją, pojawił się.
- Teraz Ty mi nie matkuj demonie, zmień mnie rano według planu.
Abaddon uśmiechnął się, spojrzał jeszcze raz na śniącą Amy i zniknął. Musiał tylko pojawić się zanim wstanie, zadbać o nią i zapewnić trening o jaki go prosiła.
Kiedy się obudziłam poczułam, że żyję niestety, z każdą tego konsekwencją, bolała mnie głowa. To zbyt łagodnie powiedziane, Abaddon wszedł do pokoju i uśmiechnął się radośnie. Podał mi fiolkę z dziwnie wyglądającym fioletowym płynem.
- Kacorek? No to do dna.
- Jak to jest, że Ty go nie masz? - wypiłam całą zawartość tajemniczej fiolki i poczułam się lepiej.
- Ja? No proszę Cię, Amy litości.
- To...mamy trenować, tak? - mruknęłam.
- Ta, ogarnij się, przyniosę Ci śniadanie, a potem zatańczymy i ja prowadzę.
Ogarnęłam się jak kazał, zaraz czy on mi wydawał polecenia? No dobra niech się cieszy, było mi wszystko jedno, przebrałam się i wzięłam broń.
- Siedziałeś ze mną całą noc?
- Nie, wolałem wyjść, byłaś zbyt bardzo kusząca, a co za frajda jeśli nic nie będziesz pamiętać - uśmiechnął się złowieszczo. Wsunęłam śniadanie ochoczo, aż się sobie dziwiłam, lekarstwo Abaddona spisało się na medal.
- Więc twierdzisz, że aż tak się na Ciebie rzucałam?
- A to już moja słodka tajemnica, jesteś gotowa moja Ty ciemności?
- Gdzie będziemy walczyć?
- Tam - wskazał dłonią na przejście prowadzące do sali treningowej.
Opuściłam głowę, co było idiotyczne, powstrzymałam łzy i ruszyłam przodem, widziałam, że mi się przygląda i usiłuje mnie rozgryźć.
- Nie ma go w piekle...to tak jakbyś chciała wiedzieć - wyminął mnie i poszedł przodem.
- Nie mógłby tam być, był zbyt dobry.
Kiedy zeszliśmy w dół, rozejrzał się dokładnie i przywołał dwa miecze należące do niego.
- Ten Ci się nie przyda jest zbyt ciężki, nie będzie Ci leżał w dłoni.
- Nie ważne, zostaje - na dowód tego, że potrafię walczyć wykonałam kilka zwinnych ruchów, dzięki krzepie Thundera potrafiłam nim dość dobrze władać.
- Dobra...zaczynamy - skapitulował Abaddon.
Ćwiczyliśmy fechtunek do późnego wieczora, nauczył mnie kilku ciekawych ruchów, które powtarzałam do perfekcji. Mieczem Thundera, który był nie tylko większy, ale też szerszy, mogłam się czasem osłonic jak tarczą, co mi się podobało. Ilekroć chciał kończyć mówiłam: później, zaraz, za moment. I tak mi czas zleciał.
- Dość, załatwiam kolację, a Ty się przygotuj na oblubieńca, tak mnie nie przyjmiesz..
Za dużo oczekiwał, w efekcie wzięłam prysznic i się przebrałam, na więcej nie miał co liczyć, nie ma szans. Zawiesiłam miecze na swoim miejscu. Dopiero teraz zauważyłam, że zniknęło kilka jego rzeczy, a na blacie stołu leżało kilka naszych wspólnych zdjęć, Lillien, musiała tutaj przyjść, kiedy trenowałam. Wzięłam je i oglądałam, jak największy skarb włożyłam w księgę, do której klucz miałam tylko ja. W oczekiwaniu na Abaddona, poskładałam ubrania Thundera, które wyschły po ostatnim praniu, było to dla mnie bardzo trudne, dlatego cieszyłam się, że byłam sama, wzięłam karton i zaczęłam je pakować, nie wiem po co, nie miałam ochoty się ich pozbywać, włożyłam je na dno szafy. Puste miejsce na półkach nie napawało mnie dobrym humorem, wręcz przeciwnie, dotkliwie mi doskwierał jego brak. Gdyby nie towarzystwo nieokrzesanego Władcy Piekieł wyłabym z bólu.
- Gotowa na wyżerkę? Do dobrego jedzenia trzeba sowicie przepłukać gardło, może Twój szef się do nas przyłączy?
- Nie sądzę, wystarczy, że ja jestem wstawiona, ktoś tu musi być odpowiedzialny, z drugiej strony chcesz się mną dzielić demonie? To nie w Twoim stylu.
- Nie powiedziałem przecież, że się chcę dzielić, uzmysłowiłbym mu, czyja jesteś, wiesz konkurencję kocico trzeba zdusić w zarodku - rozbłysnęły mu oczy z zachwytu.
- Niezwykle przebiegły i mroczny plan, Abaddonie.
- Wiedziałem, że Ci się spodoba, za co dziś pijemy?
- Za cokolwiek, każdy powód dobry.
- Ja wypiję za Twoje seksowne nóżki, które kiedyś mnie oplotą - wyszczerzył się, miałam wrażenie, że bada moją cierpliwość.
- Czemu nie dziś?
Zrobił minę jakby ujrzał ducha, chętnie przystał na to, podszedł do mnie, kiedy chciał się przymilić, wykręciłam mu rękę, obezwładniłam i usiadłam na nim.
- Tak dobrze, wystarczająco mocno Cię oplatam? - Abaddon mamrotał coś pod nosem, przypuszczalnie przekleństwa, wypuściłam go z uśmiechem na ustach - to teraz możesz za to wypić i drugą kolejkę za to, że Ciebie wypuściłam. Kiedy się podnosił, nie wiem nawet kiedy podciął mnie i wylądowałam na podłodze, tuz pod nim, patrzył na mnie, ze złości poczerwieniało mu w oczach, lubiłam w nim ten żar.
- Nie igraj z diabłem, bo się poparzysz...- mruknął mi do ucha, uwolnił i pomógł wstać.
- Może na to właśnie liczę? Może tylko wtedy czuję, że żyję...
- Znam dużo przyjemniejszy sposób - zamyślił się i uśmiechnął łagodnie.
- Nie boję się Ciebie, Abaddonie.
- Czasem powinnaś...ale nie dziś, chodź powinnaś coś zjeść, już i tak opuściłaś obiad.
- Dlaczego się o mnie troszczysz? Dlaczego chciałeś mi służyć?- zaczęłam jeść, co wyraźnie go ucieszyło, mniej pytanie.
- Mam swoje powody, nie musisz ich znać. Mam jednak prośbę, nie rozmawiaj z obcymi upadłymi, nie wszyscy są mi przychyli, po tej sprawie z Lilith, mogą chcieć zrobić Ci krzywdę.
- Masz kłopoty w piekle...?
- Nie, raczej podsycam bunty, to strasznie fajna zabawa - zerknął na moja zdziwioną minę i zdał sobie sprawę, że chyba nie dla wszystkich- nic czego nie opanuję, najsłodsza.
- To dlaczego jesteś tu ze mną, zamiast walczyć z problemami?
- Za dużo zadajesz pytań, czasem jesteś taka męcząca...
- Staram się tylko zrozumieć, Ciebie...wiesz co z Lilith?
- O nie kochana o niej to rozmawiać nie będziemy, w swoim czasie ją znajdę...
- Więc jej szukasz, a jednak!
- Amy, ona Ciebie zabiła z zimną krwią...dziwisz mi się?!
- Tak, czasami bardzo, a to dlatego, że nic mi nie mówisz.
- Jedz lepiej.
- Zdecydowanie wolę jak się wściekasz, a nie jak gderasz jak zrzędliwa ciotka i jeszcze ten płomień w oczach mmm- zamknęłam się kiedy zorientowałam się, że za dużo powiedziałam.
- Czyżbym na Ciebie działał? Nawet na pewno...lecisz na mnie - roześmiał się złowieszczo.
- Schlebiasz sobie, nie lecę na nikogo.
- No może nie lecisz...ale chcesz mnie...tu i teraz..- przyciągnął mnie do siebie gwałtownie, dlaczego doprowadzał mnie do szału w znacznie mniejszym stopniu niż zazwyczaj? Thunder gdzie jesteś? Dlaczego mnie opuściłeś...? Dlaczego to nie Ty? Łzy same zaczęły mi płynąć, nie mogłam i nie chciałam ich zatrzymywać. Abaddon spojrzał nas mnie taki zmartwiony, wypuścił mnie z objęć, a następnie, znowu po mnie sięgnął i przytulił, tak po prostu bez słowa.
- No dobrze, nie lecisz na nikogo, nie musisz płakać z tego powodu - mruknął.
Do pokoju wszedł Logan, bez pukania i się zmieszał.
- Przepraszam, powinienem był zapukać.
- Nie...wszystko ok - otarłam szybko łzy - o co chodzi?
- Idę na patrol, przydałoby mi się wsparcie, idziesz?
- Tak, już idę - ruszyłam do szafy, zabrałam broń, byłam gotowa na walkę. Zostawiłam Abaddona samego w pokoju, patrzył za mną, czułam jego wzrok, chociaż wolałam tego nie wiedzieć.
- Zrobił ci coś? - szepnął Logan.
- Nie.
- To dobrze.
- Będę musiał ci pomóc kruszyno, tylko mnie nie zagryź...choć to mogłoby być całkiem podniecające - wziął ją na ręce, zrobiła coś czego się nie spodziewał, wtuliła się w jego ramiona. Kiedy znaleźli się w pokoju, odpiął jej pas z bronią, a ona mamrotała coś, że strasznie ją to nie rajcuje. Zdjął z niej kurtkę i buty, zaczął się rozglądać za czymś odpowiedniejszym do spania, znalazł dużą powyciągana koszulkę, przez chwilę się zawahał. Zdjął z niej bluzkę, co było nie lada wyzwaniem, by się powstrzymać, a ów trunek przyjemnie szumiący mu w głowie tego nie ułatwiał. Pomógł jej założyć koszulkę, w której miała spać, niezdarnie zsuwała z siebie spodnie, pomógł jej przy tym. Zaniósł ją do sypialni, łóżko faktycznie było ogromne, pewnie obecnie zbyt puste by w nim spać. Nakrył ją kołdrą, nie zdążył życzyć dobrej nocy kiedy zasnęła.
- Nie mogę...powierzyć Ci ją na chwile i co, spiłeś ją - zdenerwował się Raziel.
- Nie matkuj mi tu, śpi? Śpi, wiesz, że było jej to potrzebne - podał Archaniołowi flakonik z fioletową cieczą - daj jej to, dobre na kaca. Na pusty żołądek i do dna. I Raziel...pilnuj ją, pojawił się.
- Teraz Ty mi nie matkuj demonie, zmień mnie rano według planu.
Abaddon uśmiechnął się, spojrzał jeszcze raz na śniącą Amy i zniknął. Musiał tylko pojawić się zanim wstanie, zadbać o nią i zapewnić trening o jaki go prosiła.
Kiedy się obudziłam poczułam, że żyję niestety, z każdą tego konsekwencją, bolała mnie głowa. To zbyt łagodnie powiedziane, Abaddon wszedł do pokoju i uśmiechnął się radośnie. Podał mi fiolkę z dziwnie wyglądającym fioletowym płynem.
- Kacorek? No to do dna.
- Jak to jest, że Ty go nie masz? - wypiłam całą zawartość tajemniczej fiolki i poczułam się lepiej.
- Ja? No proszę Cię, Amy litości.
- To...mamy trenować, tak? - mruknęłam.
- Ta, ogarnij się, przyniosę Ci śniadanie, a potem zatańczymy i ja prowadzę.
Ogarnęłam się jak kazał, zaraz czy on mi wydawał polecenia? No dobra niech się cieszy, było mi wszystko jedno, przebrałam się i wzięłam broń.
- Siedziałeś ze mną całą noc?
- Nie, wolałem wyjść, byłaś zbyt bardzo kusząca, a co za frajda jeśli nic nie będziesz pamiętać - uśmiechnął się złowieszczo. Wsunęłam śniadanie ochoczo, aż się sobie dziwiłam, lekarstwo Abaddona spisało się na medal.
- Więc twierdzisz, że aż tak się na Ciebie rzucałam?
- A to już moja słodka tajemnica, jesteś gotowa moja Ty ciemności?
- Gdzie będziemy walczyć?
- Tam - wskazał dłonią na przejście prowadzące do sali treningowej.
Opuściłam głowę, co było idiotyczne, powstrzymałam łzy i ruszyłam przodem, widziałam, że mi się przygląda i usiłuje mnie rozgryźć.
- Nie ma go w piekle...to tak jakbyś chciała wiedzieć - wyminął mnie i poszedł przodem.
- Nie mógłby tam być, był zbyt dobry.
Kiedy zeszliśmy w dół, rozejrzał się dokładnie i przywołał dwa miecze należące do niego.
- Ten Ci się nie przyda jest zbyt ciężki, nie będzie Ci leżał w dłoni.
- Nie ważne, zostaje - na dowód tego, że potrafię walczyć wykonałam kilka zwinnych ruchów, dzięki krzepie Thundera potrafiłam nim dość dobrze władać.
- Dobra...zaczynamy - skapitulował Abaddon.
Ćwiczyliśmy fechtunek do późnego wieczora, nauczył mnie kilku ciekawych ruchów, które powtarzałam do perfekcji. Mieczem Thundera, który był nie tylko większy, ale też szerszy, mogłam się czasem osłonic jak tarczą, co mi się podobało. Ilekroć chciał kończyć mówiłam: później, zaraz, za moment. I tak mi czas zleciał.
- Dość, załatwiam kolację, a Ty się przygotuj na oblubieńca, tak mnie nie przyjmiesz..
Za dużo oczekiwał, w efekcie wzięłam prysznic i się przebrałam, na więcej nie miał co liczyć, nie ma szans. Zawiesiłam miecze na swoim miejscu. Dopiero teraz zauważyłam, że zniknęło kilka jego rzeczy, a na blacie stołu leżało kilka naszych wspólnych zdjęć, Lillien, musiała tutaj przyjść, kiedy trenowałam. Wzięłam je i oglądałam, jak największy skarb włożyłam w księgę, do której klucz miałam tylko ja. W oczekiwaniu na Abaddona, poskładałam ubrania Thundera, które wyschły po ostatnim praniu, było to dla mnie bardzo trudne, dlatego cieszyłam się, że byłam sama, wzięłam karton i zaczęłam je pakować, nie wiem po co, nie miałam ochoty się ich pozbywać, włożyłam je na dno szafy. Puste miejsce na półkach nie napawało mnie dobrym humorem, wręcz przeciwnie, dotkliwie mi doskwierał jego brak. Gdyby nie towarzystwo nieokrzesanego Władcy Piekieł wyłabym z bólu.
- Gotowa na wyżerkę? Do dobrego jedzenia trzeba sowicie przepłukać gardło, może Twój szef się do nas przyłączy?
- Nie sądzę, wystarczy, że ja jestem wstawiona, ktoś tu musi być odpowiedzialny, z drugiej strony chcesz się mną dzielić demonie? To nie w Twoim stylu.
- Nie powiedziałem przecież, że się chcę dzielić, uzmysłowiłbym mu, czyja jesteś, wiesz konkurencję kocico trzeba zdusić w zarodku - rozbłysnęły mu oczy z zachwytu.
- Niezwykle przebiegły i mroczny plan, Abaddonie.
- Wiedziałem, że Ci się spodoba, za co dziś pijemy?
- Za cokolwiek, każdy powód dobry.
- Ja wypiję za Twoje seksowne nóżki, które kiedyś mnie oplotą - wyszczerzył się, miałam wrażenie, że bada moją cierpliwość.
- Czemu nie dziś?
Zrobił minę jakby ujrzał ducha, chętnie przystał na to, podszedł do mnie, kiedy chciał się przymilić, wykręciłam mu rękę, obezwładniłam i usiadłam na nim.
- Tak dobrze, wystarczająco mocno Cię oplatam? - Abaddon mamrotał coś pod nosem, przypuszczalnie przekleństwa, wypuściłam go z uśmiechem na ustach - to teraz możesz za to wypić i drugą kolejkę za to, że Ciebie wypuściłam. Kiedy się podnosił, nie wiem nawet kiedy podciął mnie i wylądowałam na podłodze, tuz pod nim, patrzył na mnie, ze złości poczerwieniało mu w oczach, lubiłam w nim ten żar.
- Nie igraj z diabłem, bo się poparzysz...- mruknął mi do ucha, uwolnił i pomógł wstać.
- Może na to właśnie liczę? Może tylko wtedy czuję, że żyję...
- Znam dużo przyjemniejszy sposób - zamyślił się i uśmiechnął łagodnie.
- Nie boję się Ciebie, Abaddonie.
- Czasem powinnaś...ale nie dziś, chodź powinnaś coś zjeść, już i tak opuściłaś obiad.
- Dlaczego się o mnie troszczysz? Dlaczego chciałeś mi służyć?- zaczęłam jeść, co wyraźnie go ucieszyło, mniej pytanie.
- Mam swoje powody, nie musisz ich znać. Mam jednak prośbę, nie rozmawiaj z obcymi upadłymi, nie wszyscy są mi przychyli, po tej sprawie z Lilith, mogą chcieć zrobić Ci krzywdę.
- Masz kłopoty w piekle...?
- Nie, raczej podsycam bunty, to strasznie fajna zabawa - zerknął na moja zdziwioną minę i zdał sobie sprawę, że chyba nie dla wszystkich- nic czego nie opanuję, najsłodsza.
- To dlaczego jesteś tu ze mną, zamiast walczyć z problemami?
- Za dużo zadajesz pytań, czasem jesteś taka męcząca...
- Staram się tylko zrozumieć, Ciebie...wiesz co z Lilith?
- O nie kochana o niej to rozmawiać nie będziemy, w swoim czasie ją znajdę...
- Więc jej szukasz, a jednak!
- Amy, ona Ciebie zabiła z zimną krwią...dziwisz mi się?!
- Tak, czasami bardzo, a to dlatego, że nic mi nie mówisz.
- Jedz lepiej.
- Zdecydowanie wolę jak się wściekasz, a nie jak gderasz jak zrzędliwa ciotka i jeszcze ten płomień w oczach mmm- zamknęłam się kiedy zorientowałam się, że za dużo powiedziałam.
- Czyżbym na Ciebie działał? Nawet na pewno...lecisz na mnie - roześmiał się złowieszczo.
- Schlebiasz sobie, nie lecę na nikogo.
- No może nie lecisz...ale chcesz mnie...tu i teraz..- przyciągnął mnie do siebie gwałtownie, dlaczego doprowadzał mnie do szału w znacznie mniejszym stopniu niż zazwyczaj? Thunder gdzie jesteś? Dlaczego mnie opuściłeś...? Dlaczego to nie Ty? Łzy same zaczęły mi płynąć, nie mogłam i nie chciałam ich zatrzymywać. Abaddon spojrzał nas mnie taki zmartwiony, wypuścił mnie z objęć, a następnie, znowu po mnie sięgnął i przytulił, tak po prostu bez słowa.
- No dobrze, nie lecisz na nikogo, nie musisz płakać z tego powodu - mruknął.
Do pokoju wszedł Logan, bez pukania i się zmieszał.
- Przepraszam, powinienem był zapukać.
- Nie...wszystko ok - otarłam szybko łzy - o co chodzi?
- Idę na patrol, przydałoby mi się wsparcie, idziesz?
- Tak, już idę - ruszyłam do szafy, zabrałam broń, byłam gotowa na walkę. Zostawiłam Abaddona samego w pokoju, patrzył za mną, czułam jego wzrok, chociaż wolałam tego nie wiedzieć.
- Zrobił ci coś? - szepnął Logan.
- Nie.
- To dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz