Upadłe anioły

Czasami ludzie zachowują się jak upadłe anioły,
wstępują na drogę ciemności... ważne żeby umieć
w od­po­wied­nim momencie rozłożyć skrzydła
i wznieść się ponad mrok. - Raziel

czwartek, 28 marca 2019

119. Pakt z diabłem

Uroczystości pogrzebowe odbyły się następnego dnia, ze wszystkimi honorami, założyłam na nie czarną sukienkę, która tak lubił, dopięłam przy boku jego miecz, nie chciałam się z nim rozstawać. Przypinka, która była u nas odznaką była na swoim miejscu, wzięłam mają czarną torebkę, do której włożyłam mały sztylet w razie czego.  Kiedy wychodziłam z pokoju przed drzwiami stał milczący Azrael, spodziewałam się każdego, ale nie jego.
- Widzisz mnie, mimo tej formy...
- A nie powinnam?
- Tylko umarli takim mnie widzą - zamyślił się.
- Cóż teoretycznie i ja jestem martwa i praktycznie, tak właśnie się czuję - zamknęłam drzwi.
- Co zrobisz z Abaddonem?
- Zadajesz zbyt dużo zbyt trudnych pytań dziś...
- Mogę iść z Tobą? Będę milczał...
- Chodź - wzięłam go za rękę - nie musisz się chować.
Każdy kogoś stracił w tej bitwie.....bitwie, w której zawiodłam, ale nie zamierzałam się poddać, mam nowy cel, nie zmarnuje tego poświęcenia, zemszczę się na tej diablicy, nawet jeślibym miała samotnie przejść całe piekło. Założyłam ciemne okulary, mimo iż nie było zbyt dużego słońca.
- Nie musisz ukrywać łez, nikt tego od ciebie nie wymaga - odezwał się Azrael.
- Miałeś milczeć.
- Dobra, zrozumiałem.
Lillien wyglądała na taką słabą, podeszłam do niej i ją objęłam bez słowa, bo one były zbędne.
Byłam tam, ale jakby mnie nie było, jako dowódcą szłam tuz obok Logana, który zerkał na mnie badawczo zastanawiając się nad obecnością archanioła śmierci u mego boku. Na poczęstunku zauważyłam, że Azrael strasznie się czymś gryzie, próbuje coś powiedzieć, ale gdy na niego patrze zamyka usta.
- Wykrztuś to wreszcie - odeszliśmy w spokojniejszą część pomieszczenia, oparłam się o ścianę, obok niego.
- Prosił mnie, bym tu dziś z Tobą był - wbiłam w niego swój wzrok- nie pozwolił się załamać, nie pozwolił ci na zemstę - przymknęłam oczy, oj jak Ty mnie dobrze znasz...nawet po śmierci mnie pilnujesz.
- Bał się?
- Nie, jedyne co go dręczyło, to, że opuszcza Ciebie i nie spełni wszystkich swoich obietnic względem Ciebie - zacisnęłam mocno dłoń na rękojeści jego miecza, aby powstrzymać emocje.
- I co teraz zamierzasz?
- Dotrzymać słowa, pomoc Ci.
- Znasz kogoś, kto walczy dwoma mieczami? - zdziwił się słysząc to pytanie.
- Michael, kiedyś tak walczył, był w tym całkiem dobry.
- Poproś go, by zerknął do mnie wieczorem, dobrze?
- Po co Ci to?
- Mój sposób by to przetrwać, widzisz już mi pomagasz - poklepałam go po ramieniu i udałam się w stronę tarasu, gdzie czekał na mnie Raziel. Nie spodziewałam się go tutaj, po prostu mnie objął bez słowa i mocno przytulił.
- Znowu nie sypiasz - odezwał się w końcu.
- Nie potrafię...kiedy zamykam oczy, widzę go wciąż...- przy nim mogłam być szczera, wiedział to nim przeszło mi to przez gardło.
- To minie, potrzebujesz tylko czasu.
Odsunęłam się  od niego i oparłam o barierkę.
- Dogadałeś się z Abaddonem?
- Dogadałeś to zbyt wiele powiedziane, pewnie nie uwierzysz, ale powinnaś przyjąć jego ofertę paktu. Wystarczy go tylko odnowić, Twoja pieczęć jeszcze nie zniknęła.
- Skąd ta zmiana?
- Dobrze mieć wtyki w piekle, czasami.
- To nie Ty jesteś obiektem jego seksualnych fantazji.
- Ale to Ty chcesz dopaść Lilith... pomyśl o tym.
- Wiesz jak mnie podejść, robię się przewidywalna, aż za bardzo.
- Dla mnie jesteś jak otwarta księga...
- Nie pomagasz Razielu, nie pomagasz.
Abaddon pojawił się obok mnie, nie dziwił mnie ten widok, moich dwóch przyjemniaczków, ależ  mam farta.
- Witaj piękna i mroczna...i ty też kurczaku, niech stracę. Podjęłaś decyzję?
- Wydaje mi się, że nie mam wyboru.
- Przyznaj się lepiej, że nie możesz żyć beze mnie - objął mnie, naciął swoją dłoń i moją, złączył je ze sobą. Jak za pierwszym razem pojawiła się na posadzce pieczęć - Abaddon Władca Piekła, przyrzekam Ci wierność, oddanie i służenie Tobie na zasadach poprzedniego paktu, niech trwa nadal póki żyjesz.
- Niech trwa mój sługo, póki żyję, akceptuję pakt - ciepłe światło rozbłysło ponownie, moja pieczęć znowu była widoczna jak za pierwszym razem, przestała zanikać - dobrze, a teraz powiedźcie mi na co się zgodziłam, jak już przybijecie ze sobą hot wings'a?
- Na nic groźnego, możliwe, że stęskniłem się za Twoim uroczym poczuciem humoru - stwierdził Abaddon i uśmiechnął się.
- Więc jesteś moim niewolnikiem? Eh, wystarczyłoby zaprosić mnie na skrzydełka i kawę, byłoby prościej.
- To nie to samo, demony dziwnie by patrzyły jakbym rozmawiał sam ze sobą, a tak zwalę na Ciebie.
- Jesteś na tyle samotny, by rozmawiać samemu ze sobą Władco Piekła? - zadrwił Raziel.
- Nie musisz gdzieś lecieć, snieżnoskrzydły? Wiem o co prosiłaś Azraela, bywa i u mnie, mogę Ci pomóc nauczyć się tego o co prosisz. Mam znajomości...- chciał dotknąć mego ramienia, ale się odsunęłam.
- Nie musisz mnie kusić, jutro o 5 nie spóźnij się - zostawiłam ich i weszłam do środka.
Wzięłam Lillien na bok, musiałam z nią załatwić jeszcze jedną sprawę, wręczyłam jej klucze do naszego mieszkania.
- Weź co tylko chcesz...to był Twój brat, chciałabym jednak móc tam nadal mieszkać...
- Amy, nie miałam zamiaru Ciebie wyrzucać...
- Weź co chcesz i kiedy chcesz...rzadko tam teraz będę, mam dużo na głowie.  Jak się trzymasz?
- Chyba mimo wszystko trochę lepiej niż ty.
- Martwią się, postaraj się choć trochę nie zniweczyć ich plany ratunku Twojej duszy przed tą ciemnością. Mój brat by tego nie chciał, jesteś mu to winna, wiesz o tym.
- Na razie, Lillien - odeszłam od niej, nie chciałam tego słuchać, ani nawet o tym myśleć. Dlaczego nie dadzą mi cierpieć po swojemu? Xander podszedł do mnie gdy podpierałam ścianę, złapał mnie za rękę, delikatnie głaskał po niej palcem.
- Ciężki dzień...co? - zaczęłam nie pokazując po sobie zbyt wiele, wolałam odwrócić od siebie uwagę.
- Trudny, dla nas wszystkich. Jesteś dzielna, wiem, że sama przez to przejdziesz...ale mimo to jestem tu, dla Ciebie. Wystarczy Twoje słowo, jak zawsze - ścisnął moja dłoń.
- Jestem mu to winna, prawda? - każdy tak myślał, nauczyłam się mówić to co chcieli usłyszeć, zamykając prawdę głęboko wewnątrz mnie - Jutro zaczynam treningi, nie będzie mnie tu, zastąpisz mnie w razie czego?
- A gdzie będziesz?
- Nie wiem jeszcze, chyba w piekle z Abaddonem, albo tu.
- Z Abaddonem? Nie wiem czy to jest dobry pomysł...
- Nic mi nie zrobi, nie może odnowiliśmy pakt, na moich zasadach, sam tego chciał, a Raziel mnie do tego zachęcał. On wie wszystko, więc nic mi nie grozi - pokazałam mu pieczęć - im więcej masz przyjaciół, tym mniej wrogów.
- A Twoi wrogowie mają więcej przeciwników.
- I o to mi właśnie chodzi.
- Będziesz uważać?
- Zawsze. Jestem zmęczona, wracam do siebie.
- Amy, nadal mi na Tobie zależy.
- Wiem...poradzę sobie, nie martw się - opuściłam salę. Kiedy się wykapałam i przebrałam, zeszłam do jego sali treningowej, tu gdzie wszystko się zaczęło, przesuwałam palcami po kamieniu na którym jeszcze była jego krew. Zaczęłam ćwiczyć, zbyt szybko przebijałam worki, nie oszczędzałam się...ciekło ze mnie, biłam..dopóki nie straciłam zupełnie siły. Leżałam na podłodze, nasłuchując jakby miał do mnie zejść, zganić i zachwalać nienaganność swojej klaty i jakie to mam szczęście, miałam je. Przymknęłam na chwilę oczy, poczułam, że się unoszę...otwarłam je w panice, to był  Abaddon. Wziął mnie na ręce i niósł do pokoju.
- Nic nie mów - powiedział, a ja milczałam.
Położył mnie na kanapie i po prostu usiadł obok mnie, trzymał mnie za rękę i milczał, byłam mu za to wdzięczna, nie wiem kiedy zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz