Upadłe anioły

Czasami ludzie zachowują się jak upadłe anioły,
wstępują na drogę ciemności... ważne żeby umieć
w od­po­wied­nim momencie rozłożyć skrzydła
i wznieść się ponad mrok. - Raziel

piątek, 26 lipca 2019

149.Spotkanie z ojcem

- Chcesz o tym pogadać? - zapytał mnie Logan, po chwili jazdy.
- Nie, w zasadzie się spóźnię na patrol, ale będę, dołączę do was.
- Obowiązki?
- Piekielne...pora karmienia - zerknęłam na zegarek - nie pogniewasz się, jak nie pomogę Ci z workami i się wykpię?
- Nie dałbym ci ich nosić.
- Dlaczego? Popsułam, powinnam ponieść karę.
- Bo ja tak mówię.
- Kapuję, szefie.
- Poradzisz sobie? - zaparkował w garażu i złapał mnie za rękę, żebym nie wyszła.
- Jeśli nie to przyjdę do Ciebie...
- Obiecujesz? - spojrzał mi w oczy.
- Obiecuję.
Wyszłam z samochodu, udałam się w stronę wind, gdzie spotkałam chłopaków, byli w świetnych humorach, poprosiłam ich o pomoc Loganowi, pobiegli bez żadnych narzekań, co było miłe, bo nie musiałam wydawać rozkazów. Weszłam do pokoju, rzuciłam torbę z zakupami na fotel i spojrzałam w mieniący się portal przygotowany dla mnie.
- Cześć Astaroth, pocałuj mnie - mruknęłam przytulając się do niego - przepraszam, ale znowu muszę iść, idź na patrol sam, ja was dogonię, dobrze?
- Zabiegana jesteś mój aniele, ale tą chwile mamy dla siebie - ucałował mnie namiętnie i mocno przytulił - pogadamy później jeśli będziesz chciała, wiesz o czym.
- Jak zawsze wiesz wszystko - wtuliłam się mocno jeszcze na chwilę pozwalając by pogłaskał mnie po plecach. Zdjęłam kurtkę, nie rozbrajałam się i przeszłam cichutko przez portal. Od razu zabrałam się za kolację dla Samaela, który lekko drzemał, Abaddona nie widziałam i bardzo mnie to cieszyło.
- Cześć śpiochu - dotknęłam lekko jego ramienia.
- Amy..przyszłaś?
- Jak zawsze....głodny?
- Trochę, wybiegłaś tak nagle, wszystko w porządku?
- Średnio....miałam trudny dzień, który się nie skończył, kiedy stąd wyjdę, muszę gnać na patrol, na szczęście Logan mnie nie ukatrupi za to - usłyszałam kroki, wiedziałam kogo zaraz przywieje przez drzwi.
- Najmilsza..- Abaddon nachylił się i ucałował mnie niecierpliwie.
- Witaj - powiedziałam i zaczęłam karmić Samaela w milczeniu.
- Zjesz ze mną kolację?
- Nie bardzo mogę, mam dyżur prosto stąd muszę iść na patrol.
- Wyglądasz na zmęczoną, jeśli chcesz mogę porozmawiać z Loganem.
- Nie, nie trzeba, muszę im pomóc, potrzebuję tego  dziś bardziej niż ...kiedykolwiek.
- Nie dręcz jej, nie widzisz, że coś się stało? - mruknął Samael.
- Widzę, nie jestem ślepy, chciałbym pomóc.
- Nic nie możesz zrobić..- wziął mnie za rękę i zabrał do sypialni uciekając przed wzrokiem Samaela, ucałował mnie delikatnie i patrzył mi w oczy, delikatnie głaszcząc.
- Co jest grane?
- Nie dziś dobrze...mógłbyś dziś tego nie robić, jest mi źle...proszę cię..- spojrzał na mnie badawczo i przytulił mnie mocno do siebie, cmoknął w czoło.
- Wszystko się ułoży, zawsze możesz na mnie liczyć Amy - szepnął mi do ucha.
- Dziękuję - przytuliłam się mocniej, kilka łez popłynęło mi z oczu, potrzebowałam chwilę, żeby się w sobie zebrać. Abaddon był cierpliwy, głaskał mnie i przytulał dając wsparcie. Kiedy otarłam oczy, pocałowałam go delikatnie i czule, nie spieszyłam się z tym. Uznałam, że zasłużył, za to wsparcie i chęć pomocy.
- Martwię się, Amy - pogłaskał mnie po policzku.
- Wiem, dzięki...za...no wiesz - speszyłam się, a on uśmiechnął. Kontynuowałam karmienie Samaela, który mnie obserwował uważniej niż zazwyczaj, jeżeli było to możliwe.
- Płakałaś...czy to przez niego? - szepnął.
- Nie...to nic takiego,  nie przez niego...- szepnęłam.
- Ma szczęście...
- Jutro mogę się spóźnić na śniadanie, będę musiała trochę odespać, czy mógłby mnie ktoś zastąpić? - spojrzałam na Abaddona - na obiad postaram się być.
- Zajmę się tym, odpocznij, masz tyle czasu ile będzie Ci potrzebne.
- Dopilnuj proszę, by mu nie dokuczali - wstałam po napój i podałam Samaelowi - wiem, że jesteś zajęty i sam nie będziesz mógł tego dopilnować...kochanie.
- Dla Ciebie wszystko - przytulił mnie mocno i pocałował - uważaj na siebie moje szczęście. Nie ryzykuj za bardzo, pamiętaj, że ja- spojrzał na Samaela i się zmieszał - będę tęsknić za Tobą.
- Będę, bądź spokojny Abaddonie, nic mi nie będzie - pogłaskałam go po twarzy, zamknął oczy delektując się chwilą - ja wiem - szepnęłam i przeszłam przez portal.
Założyłam kurtkę, dozbroiłam się, napiłam trochę anielskiego array, bez niego byłoby ciężko. Miałam już się meldować i prosić o cel kiedy wyczułam,  że ktoś walczył nieopodal cmentarza i chyba nie bardzo dawał sobie radę, schowałam więc słuchawkę do kieszeni i pomknęłam w tamtą stronę. Dwóch młodych strażników walczyło z potężnym bezdusznym, mieli pecha nie byli w stanie dać sobie z nim radę, wskoczyłam przed nich, uderzyłam stwora czakramem, kiedy wrócił dopięłam go do pasa.
- Odsuńcie się lepiej - rzuciłam do chłopaków i zaatakowałam stwora. Odpierał moje miecze wielkim żądłem, które wychodziło mu z rożnych części ciała, nie miałam czasu na zabawę, użyłam zniszczenia, rozsypał się w drobny mak. Założyłam sobie miecz na szyję i zerknęłam na wystraszonych chłopaków, jeden z nich miał uszkodzoną słuchawkę.
- Logan, załatwiłam jednego przy cmentarzu, jeden z chłopaków ma zniszczoną słuchawkę, dam mu swoją i tak by padła przy mojej elektrycznej prędkości. Opatrzę ich i przejdę na telepatię, więc jakby coś to krzycz - wyjęłam słuchawkę - trzymaj - rzuciłam ją chłopakowi, a drugiego leczyłam.
- Dziękujemy...pani jest..Wybraną?
- Hmm...ta...jestem - uniosłam brew do góry.
- To było niesamowite! Ale z pani żyleta!
- Dzięki, uważajcie na siebie, idźcie już, ja zaraz dołączę.
Kiedy się oddalili spojrzałam w stronę cmentarza, przeskoczyłam bramę i weszłam do środka, chciałam wejść chociaż na chwilę. Odgarnęłam z grobu kilka liści, przywitałam się w myślach z moim przyjacielem. Brakowało mi naszych rozmów, rozumiał i mogłam mu powiedzieć wszystko, Astaroth po prostu patrzy i wie.
- Nie był dla Ciebie odpowiednim kandydatem - odezwał się mój ojciec.
- Uważam, że jesteś jego dłużnikiem - zdziwił się i z zaciekawieniem na mnie spojrzał- wyrwał mnie z objęć archanioła śmierci, odchodziłam, a on sprowadził mnie z powrotem. Umarł dla mnie i za mnie, więc nie mów niczego na jego temat, bo niewiele wiesz.
Ojciec schylił się i chciał dotknąć małego kryształowego serduszka, które położyłam tam ostatnim razem, ale nakryłam je dłonią by nie mógł dotknąć, cofnął rękę, zrozumiał.
- Powiedz mi...czy Ty kiedykolwiek kochałeś moją matkę - podeszłam do niego  spojrzałam w oczy - czy to była tylko jedna noc, mała wpadka czyli ja i mieliście problem? - byłam wściekła.
- Nie mów do mnie, tym tonem, bo pożałujesz! Jestem Twoim ojcem.
- Nie jesteś, nie wychowałeś mnie, może w tym problem? Pomyślałeś o tym? Gdzie byłeś kiedy cię potrzebowałam?! Gdzie byłeś kiedy umierałam....do następnego razu przyjacielu - dotknęłam płyty, dałam ujście emocjom, błyskawice rozświetliły całe niebo, nie powstrzymywałam ich. Spojrzałam z wyrzutem na "ojca" i ruszyłam, szybko, by nie mógł mnie zatrzymać. Gnałam przed siebie, nie ważne gdzie i na kogo trafię, wpadłam na Astarotha, który mnie przytulił, tak po prostu.
- Dzięki - szepnęłam.
- Martwisz się tym?
- Trochę, nie wiem czego się spodziewać, dziś się pojawił. Nie wiem czy mam się bać, cieszyć...rani mnie. Mam farta...ojciec ciemność wpakował się w moje życie.
- Tęsknisz za nim...- nie mówił tego z wyrzutem, bardziej z troską.
- Tęsknię, nie mogłam go nie odwiedzić kiedy byłam blisko. Nie wiem co się stało, że mnie porzucili, tak po prostu jakbym była balastem. Wychowali mnie obcy ludzie, rzucali mnie z rodziny do rodziny, uciekałam, zawsze byłam zdana na siebie.
- Teraz masz mnie, chcę być przy tobie i się troszczyć tak jak ci obiecałem. Nie zmienię zdania, chcę być tą stałą w Twoim życiu, do której zawsze będziesz wracać, pomyśl o tym. Kocham Cię.
- Czy to...
- Nie wiem...ale było to dla mnie ważne - pocałował mnie delikatnie i wróciliśmy w teren.
Reszta wieczoru minęła spokojnie, cieszyłam się, że go mam i jest blisko, trzymał mnie za rękę, wiedziałam, że nie było mu lekko, nie z Abaddonem, który dotykał mnie w taki sposób, a ja nic z tym nie mogłam zrobić. Gdyby mi się to tak nie podobało, byłoby nieprzyjemnie...własnie sobie to uświadomiłam, to by było o wiele gorsze od chłosty. Array, który dał mi potężnego kopa przestawał działać, dobrze, że wracaliśmy do domu. Kiedy byliśmy w budynku Astaroth wziął mnie na ręce i zaniósł mnie do pokoju nie czekając na koniec zbiórki. Pomógł mi się przebrać, zaniósł mnie do łóżka, przytuliłam się do niego, zasnęłam.
Wstałem wcześniej, by odciążyć ją przy karmieniu więźnia, ostatnio miała zbyt wiele na głowie, należał jej się wypoczynek. Miałem tylko nadzieję, że Abaddon to zrozumie, wszystko zależało od jego humoru. Amy spala tak spokojnie, była taka bezbronna, denerwowało mnie to, że mężczyźni jej życia nie doceniali jej na tyle, by jej nie ranić. Pojawienie się jej ojca nie wróżyło niczego dobrego, portal otworzył się punktualnie, więc wyruszyłem w piekielne czeluście.
- Witaj Władco Piekieł, jestem w zastępstwie, by nakarmić Twego brata - zamilkłem na chwilę widząc niezadowolonego Mefisto karmiącego Samaela - widzę, że niepotrzebnie, witaj Mefisto - Abaddon leniwie podniósł na mnie wzrok.
- Nie mogłeś pojawić się wcześniej? - jęknął Mefisto.
- Skoro tu już jesteś, siadaj musimy porozmawiać, a Ty Mefisto działaj działaj, nie chcę słuchać marudzenia, nie całowałem dziś delikatnych ust, moja cierpliwość jest na wykończeniu - zagrzmiał Abaddon, a Mefistofeles poddał się i kończył dzieła.  Przysiadłem się do stołu władcy czekając cierpliwie na rozmowę, podsunął mi siderth, pił od rana nie był to dobry znak.
- Co z Amy? - zaczął prosto z mostu,  martwił się, a to nowość.
- Śpi, o co Ci chodzi konkretniej? - upiłem łyk tego paskudztwa.
- Nie była wczoraj sobą, płakała, nie chciała rozmawiać. Ty zawsze wiesz, więc mów - wpatrywał się we mnie intensywnie.
- Pojawił się jej ojciec, przeraża ją to, jak na mrok przystało nie jest zbyt delikatny i czuły. Wiele przeszła, kilka rodzin zastępczych,  kto wie czego nam nie mówi, a wiem, że coś takiego jest.
- Czego może od niej chcieć? Chyba jej nie skrzywdzi?! - Abaddon zacisnął pięści i uderzył w stół.
- Nie pozwolę mu na to, znowu jest taka krucha, zbyt podatna na ból. Odpuść jej trochę, wiem, że nie mam na to wpływu, to tylko apel do Twojej dobrej woli.
- Nie znoszę kiedy płacze, chcę jej pomóc. Zrobię to na co będę miał ochotę, jak poczuje się lepiej niech do mnie przyjdzie.
- Przekażę jej Twoją prośbę, może zechce tutaj przyjść. Powiedziałeś jej o zmianie paktu? Była wczoraj wściekła jak od Ciebie wróciła, rzucała czym popadnie, chyba nie byleś zbyt miły.
- Dowiedziała się, prawda, kiedyś musiała.
- Nie wykorzystuj władzy, stracisz ją, a wiem, że chodzą słuchy, że marzysz o dziedzicu...nie rób jej tego, nie jeśli...sama nie będzie chciała Ci go dać - dopiłem płynne nieszczęście do końca.
- Plotki, Astarothcie, zwykłe plotki - machnął ręką jakby odpędzał natrętną muchę - Nie zrobię jej krzywdy, taka była umowa.  Zamierzam jej dotrzymać, pilnuj jej na ziemi, tam gdzie ja władzy nie mam.
- Żaden z nas nie da jej tego na co zasługuje, nie włoży ślubnej sukni, nie będzie miała rodziny, nie chcę by historia jej rodziców się powtórzyła, to ją zabije Abaddonie - już myślałem, że wywali mnie stąd na zbity pysk, ale nasz wielki zły się zamyślił i rozważał moje słowa.
- Możesz odejść Astarothcie, zanim zmienię zdanie - wstał od stołu i sięgnął po siderth, korzystając z okazji wymknąłem się przez portal, zanim zmieni zdanie. Moja królewna spała niczego nieświadoma, położyłem się obok, wyczuła mnie instynktownie i wtuliła się. Potrzebowała tego poczucia bezpieczeństwa, chociaż na chwilę by nie zwariować. Chciałbym ją stąd zabrać z dala od tego wszystkiego, ale nie byłem w stanie.




148. Niecodzienny gość

Przeszłam przez portal, który się pojawił, wcześniej wzięłam mały sztylet i dopięłam przy pasie, piekło piekłem, ale różni goście tam przebywają, a ja połowę z nich nie znam.  Nie wiem nawet, chciałabym poznać. Samael drzemał, na stole czekało nakrycie dla dwóch osób i osobna porcja dla Samaela, czyli Król chce mnie ugościć, albo czeka na Mefisto.
- Cześć - powiedziałam łagodnie, lekko budząc Samaela - głodny?
- Cześć, trochę..-  pokroiłam wielki kawał steku na mniejsze kawałki- sałatki mi nie odpuścisz, co?
- Nie ma takiej opcji, przynajmniej póki ja Cię karmię, jarzyny też zjesz, może chociaż trochę naprawię szkody, które sobie zrobiłeś - poczułam czyjeś dłonie na mojej tali, ktoś się do mnie przytulił i całował moją szyję.
- Cześć Abe...
- Cześć kruszynko..- zamruczał i się wtulił we mnie.
Położyłam talerz na stole, w takiej sytuacji nie chciałam by wylądował na podłodze. Abaddon odwrócił mnie do siebie, pocałował długo i delikatnie, kiedy dotykał mojej twarzy przymknęłam oczy, muszę przyznać, że to było bardzo miłe.
- Pięknie wyglądasz, wiesz?
- Dzięki - wtuliłam się w niego na chwilę, potrzeba czułości od niego przestawała mi się podobać.
- Ciężki dzień?
- Tak, trochę nieoczekiwany, mam kilka pytań, może mógłbyś mi pomóc i oświecić mnie w sprawie demonów.
- Mam kablować na swoich? Ale jesteś podstępna, moja mała jestem z Ciebie dumny! - przewróciłam oczami i wzięłam talerz dla Samaela, przysunęłam sobie krzesło i zaczęłam go karmić.
- Zakablujesz dla mnie?
- Zawsze, kochanie, o co chodzi?
- Czy są jakieś demony, które żywią się krwią ludzi? Spotkałam dziś człowieka, przynajmniej tak wyglądał, jednak nie miał żadnych myśli, próbowałam odczytać cokolwiek, nie udało mi się  - Samael i Abaddon spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem.
- Coś Ci zrobił? Skup się to istotne.
- Opatrzył mi rękę i zaczekał na przyjazd karetki do rannej kobiety, którą podtrzymywałam przy życiu, jak na faceta przystało zniknął kiedy pojawiła się policja i trzeba było zeznawać.
- To wszystko?
- Wszystko.
- Musisz uważać, opowiedz mi o tej kobiecie, miała jakieś znamiona, rany?
- Tylko ślady na szyi, jakby ktoś spuszczał z niej krew.
- Wrócili - zaczął Samael.
- Kto taki?
- Nosferatu - odpowiedział Abaddon.
- Wampiry?!
- W demony wierzysz, a w wampiry już nie? - rzucił kpiąco Samael.
- Jak je zabić?
- A to moja szwagierko - rzucił  Samael - jest trudna sprawa.
- Mieczem go nie załatwisz, żerują w nocy - rzucił Abaddon, wyglądał na zmartwionego.
- Ale zaatakował za dnia..
- Było słonecznie? - zapytał Samael, zdziwiłam się, że starał się być taki pomocny.
- No nie, słońce za chmurami, a ten zaułek był zadaszony.
-Słońce je zabija, czosnek nie działa, Samael potrafi je zabić, zniszczenie..- położył mi dłonie na ramionach - wolałbym, żebyś trzymała się od tego z daleka - ucałował mnie w czoło.
- Wiesz, że nie mogę...
- Wiem i to mnie martwi, nie wiemy jak Twoja krew na nich działa, jesteś Wybraną, będziesz nie tylko dla mnie nęcąca - oparłam o niego głowę, a on pogłaskał mnie czule.
- To zaczyna być męczące, ale mogę je zniszczyć...
- Nie wiem czy u ciebie to zadziała, mam nadzieję, że nie będziesz musiała próbować - zasępił się Samael, a ja zaczęłam go karmić.
- Przepraszam, wystygło...
- Przeżyję, choć pewnie nie będziesz na tyle łaskawa by odpuścić mi sałatkę.
- Nie będę...
- Robi się tak samo podstępna jak ty Abaddonie - mruknął.
- Bo to jest moja seksowna kocica - zamruczał i się roześmiał.
- Tak, a Ty jej piekielnym ogierem - roześmiał się Samael, a ja uśmiechnęłam pod nosem, na myśl, że jest mój, zaraz skarciłam się w myślach, podając mu obiad.
- Może jakaś litość o potężny i zły dla brata? - uśmiechnęłam się słodko- kiedy go wypuścisz?
- Jeszcze nie teraz i tak ma tu luksusy, dzięki Twojej dobroduszności - mruknął mi do ucha.
- Nie bądź taki niedobry, Abe...- spojrzałam na niego.
- Zastanowię się - podszedł do stołu - skończyłaś? Daj mu pić, zjesz ze mną obiad?
- Zjem - podałam Samaelowi napój, wyglądał na zadowolonego z siebie, kto by nie był jedząc regularne posiłki.
- Ale najpierw...- przerzucił mnie sobie na plecy i wyniósł do sypialni.
- Abe, co Ty wyprawiasz? - położył mnie na łóżku i całował namiętnie.
- Będę Cie wielbił, ukochana - dotykał mnie i pieścił, a ja nie miałam siły by go odepchnąć.
- Nie powinniśmy, Abaddonie...- całował mój brzuch, a ja starałam się zebrać myśli.
- Jestem Ci to winien, za wczorajszą noc..
- Osz...dlaczego Ty musisz mnie tak .....kusić?!....- wyprężyłam się.
- Jestem w tym mistrzem - całował moją szyję.
Przyciągnęłam go mocno do siebie i przytuliłam uniemożliwiając mu nadmierne ruchy, starałam się ochłonąć i zebrać myśli.
- Pragniesz tego...wiem - dotykał moje ciało, a ja jęknęłam, szlak ugryzłam się w język.
- To nie ma znaczenia..
- Ma, kwiatuszku, masz takie piękne ciało, jesteś taka cudna...- mruczał pozbawiając mnie bluzki.
- Abe...proszę...
- Tak moja cudna - obsypywał mnie pocałunkami.
- Pocałuj mnie...- jęknęłam sama sobie nie wierząc.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - pocałował mnie namiętnie, przyciągałam go do siebie i przytuliłam mocno.
- Już wystarczy - mruknęłam łapiąc oddech...- proszę Cię...błagam...wystarczy...
- Wiszę ci już dwa zaspokojenia - mruknął mi do ucha.
- Odpuszczę Ci ten dług - przytuliłam się do niego mocno, szukając ręka bluzki po omacku czym go rozbawiłam, pokazał mi, że ją ma ale kiedy wyciągałam ku niej rękę, odsuwał ją ode mnie.
- Nie tak prędko...to trzeba czymś odkupić...jestem strasznie niedopieszczony - rozsunął swoja koszulę ukazując swój nagi, muskularny tors....
- Zapomnij - mruknęłam.
- No dalej, maleńka...spodobało mi się jak robiłaś to ostatnim razem, wskakuj na swego Władce Piekieł...- zaśmiał się rozbawiony.
- Nie...- wtedy zapiekła mnie pieczęć, było to dość bolesne  - Co to miało być?!
- Cóż wydaje mi się, że jak jesteś w piekle i nie wywiązujesz się z obowiązków mojej kobiety, mam nad Tobą władzę...nasz pakt się nieco mógł zmienić...nadpisać kolejną klauzulę...
- Wiedziałeś o tym!
- Nie zaprzeczę, a teraz wskakuj...kociaku..- zaklęłam pod nosem i usiadłam na nim.
- Będziesz mnie teraz zmuszał...do wszystkiego?- uniósł się, pogłaskał mnie po twarzy i ucałował delikatnie.
- Nie mam takiego zamiaru, wiesz, że prędzej czy później przestaniesz się opierać sama, a ja na to poczekam tyle ile będzie trzeba, nie musisz mnie kochać aniele, ale tutaj jesteś moja...nie chcę tego stracić - zaczęłam pieścić jego tors, całować i dotykać, był bardzo zadowolony z tego faktu, przytulał mnie do siebie - zostań tak chwilę - ucałował mnie w czoło, a ja się przytuliłam. Położył moją koszulkę blisko mnie, nie odezwałam się ani słowem, zawiódł mnie i...czułam złość, niestety nie mogłam zaprzeczyć, że mi na nim zależało, czy to wina paktu czy moja? Bezpieczniej było zwalić na pakt, teraz wiedziałam dlaczego Astaroth był dla mnie taki wyrozumiały, nie chciał mnie straszyć. Jak zawsze wiedział.
- Musze już iść...mam dyżur - założyłam na siebie bluzkę szybkim ruchem i wstałam - musisz zjeść dziś sam - szybko wyszłam z komnaty i przeszłam przez portal nie odzywając się do nikogo. Rzuciłam kilka książek ze złości w sypialni, wrzeszczałam do siebie pod nosem.
- Coś się dzieje? - zapytał Xander, który oglądał mistrzostwa sportowe z Astarothem.
- To tylko Amy, wróciła od Abaddona.
- Aaaa czyli wszystko w normie?
- Tak, dziś miał gorszy dzień.
- O...-zdziwiłam się wychodząc zła z sypialni- cześć nie wiedziałam, że tu jesteście...sorka, idę na siłownię, będę później - wyszłam nie czekając na ich odpowiedź. Musiałam komuś przywalić, worek wydawał się najsensowniejszym przeciwnikiem. Okładałam więc worek, a czas mijał złość spadała minimalnie, ciało bolało. Nie przejmowałam się tym, musiałam opuścić z siebie trochę pary. Przywaliłam w worek z półobrotu, a ten jak na złość rozsypał się, by to szlak...Logan mnie zabije.
- Amy! to był nasz ostatni worek! - jak na zawołanie wszedł mój szef.
- Zawieź mnie do miasta to kupie ci nowe - złapałam oddech- tylko się doprowadzę do porządku, daj mi pół godziny.
- Mmm czy to randka? - naigrywał się ze mnie.
- Żadnych randek, nigdy więcej - mruknęłam- źle na tym wychodzę.
Wzięłam prysznic, przebrałam się i pojechałam z Loganem do miasta, może małe zakupy poprawią mi humor.
- Abaddon? - mruknął Logan patrząc na mnie.
- Tak, ma mnie w garści i to mi się nie podoba, nawet bardzo.
- Wymyślisz coś, jestem tego pewien - zaparkował pod sklepem.
- Dobrze, że chociaż Ty.
Zakupiłam dziesięć worków, najmocniejszych jakie były, stałam przy samochodzie kiedy silny pan ze sklepu dzięki mojemu uśmiechowi, wpakowywał je do bagażnika i na siedzenia pasażerskie. Na przeciwko samochodu stał mężczyzna w średnim wieku, wyraźnie mi się przyglądał, był wysoki, dobrze zbudowany, miał długi czarny płaszcz, eleganckie buty, widać lubił dbać o szczegóły. Jego ciemne włosy były nienagannie ostrzyżone, zerkał na drogi zegarek, czarna koszula opinała jego bicepsy, ciemne eleganckie spodnie sprawiały wrażenie nowych i drogich.
- Gotowa? - zagadał mnie Logan.
- widzisz tego mężczyznę na przeciwko?
- Nie, żadnego nie widzę - kiedy odwróciłam się w tamta stronę, żadnego mężczyzny nie było.
- Dziwne, mogłabym przysiądź, że tam był.
- Chcesz wyskoczyć coś zjeść?
- Chętnie, przegapiłam obiad i w piekle i w domu.
Logan zabrał mnie do przyjemnej knajpki, co nieco poprawiło mi humor, obiad z szefem, ciekawe czy można to zaliczyć do nadgodzin?
- Uspokoiłaś się? W sumie, dobrze, że ten worek nie był Abem, bo miałabyś spore kłopoty.
- Tutaj to on miałby kłopoty, gorzej byłoby w piekle. Dobrze, że dotąd z niej nie skorzystał...ale nie wiem co będzie dalej.
- Tak, co powinno Ciebie cieszyć.
- Obawiam się, że mamy nowe zagrożenie, przygotuj się na...wiesz, że nie oszalałam, prawda? I cokolwiek co powiem, nie jest objawem depresji, traumy czy czegoś takiego, tylko się upewniam.
- Wal śmiało, jesteś moja gwiazdą, ufam Ci - ścisnął moją dłoń na zachętę.
- Nosferatu.
- Jesteś pewna!?
- Ciszeeej...tak rozmawiałam z piekielnie dobrym źródłem wiedzy.
- Abe...
- Nie mów tak głośno, bo jeszcze tu przyjdzie...- Logan się roześmiał.
- Współczuję ci, mam wrażenie, że jesteś strasznie sfrustrowana, wydaje mi się, że Ci się podoba i dlatego Cię dobija.
- Nowa zasada oprócz braku randek, nie mówimy o mnie i facetach.
- Nie będę z Tobą rozmawiał o pogodzie, uwielbiam jak się śmiejesz i tak słodko wściekasz, masz w sobie coś takiego, że każdy z nas chce się Tobą opiekować, troszczyć i iść za Tobą w każdy bój.
- Dzięki...
- To o tym facecie mówiłaś? Nie podnoś się, stoi na przeciwko ciebie, na drugiej stronie ulicy - ukradkiem puściłam żurawia w jego stronę.
- Tak, dobrze, że Ty też go widzisz, przynajmniej nie jestem w tym sama.
- Może z nim porozmawiam?
- Nie, zostań ze mną, mam dość dziwnych zjawisk na jakiś czas - zerkałam na niego i miałam wrażenie, jakby coś przede mną ukrywał.
- Dziwnie na mnie patrzysz, dlaczego?
- Bo znowu coś wiesz, czego mi nie mówisz...
- Powiem Ci, ale nie dziś...
- Mam się tego obawiać?
- Nie wiem, nie znam jego zamiarów, nie wiem na co cie przygotować- zjedliśmy obiad, Logan był na tyle miły, że pozwolił mi zrobić szybkie zakupy w drogerii kosmetycznej. Kiedy wybierałam perfumy ten mężczyzna stanął obok mnie.
- Polecam te - podał mi flakon - są bardzo zmysłowe - odebrałam je od niego, powąchałam.
- Odrobinę za mocne, dziękuję - zaczęłam dalej przeglądać i testować wody, marząc by się odczepił.
- To może te - odebrałam niechętnie i powąchałam.
- Te są całkiem ładne, wezmę je - włożyłam je do koszyka.
- Twoja matka często je używała.
- Co Pan powiedział?! - zaskoczył mnie, wyjął je z mojego koszyka.
- Zapłacę Ci za nie, potraktuj to jako mały prezent od swojego ojca - kiedy zapłaciliśmy za zakupy, mężczyzna włożył perfumy do mojej torby.
- Jak to możliwe...co tu robisz?- miałam tyle pytań.
- Przyszedłem Cię zobaczyć, trochę powęszyć, poznać - dotknął mojej twarzy - masz oczy po matce - uśmiechnął się z nostalgią i przyglądał się chwilę - do zobaczenia.
- Nie możesz tak po prostu kupić mi perfumy, powiedzieć, że jesteś moim ojcem i odejść...od tak.
- Nie mogę? No to popatrz....znajdę Cię jak będziesz potrzebna - wyruszył zostawiając mnie na środku ulicy, ruszyłam się do samochodu, zapięłam pas bez słowa.


147.Nowy demon

Wyszłam do komnaty w nieco lepszym nastroju, cieszyła mnie niepewność siebie Abaddona, czekało na mnie śniadanie, a sam Abaddon wpatrywał się w swój talerz.
- Nakarmię Samaela - nałożyłam mu kilka kanapek, pokropiłam na nieco mniejsze kawałki, przygotowałam także sok pomarańczowy.
- Jak wolisz, ale głodnej ciebie nie wypuszczę - mruknął Abaddon.
- Ani myślę wyjść stąd głodna, bez obaw Władco - karmiłam Samaela, który wpatrywał się wściekle w Abaddona, nie odpuścił.
- Coś nie widzę radości u ciebie bracie, nie tryumfujesz? - zagadał do niego.
- Ile można patrzeć na Twoją posępną twarz? Już się nacieszyłem tym widokiem.
- Nie o mnie mówię i wymownie spojrzał na mnie.
- Ona nie jest żadnym trofeum! - zagrzmiał Abaddon.
- Jedz lepiej - mruknęłam - bądź tak miły Abaddonie i nalej mi kawy, coś mi mówi, że to będzie długi dzień. Nie usłyszałam odpowiedzi tylko odgłos wlewanej kawy do kubka - Dziękuję. Kiedy skończyłam karmić Samaela, dosiadłam się do stołu czułam jak wzrok Abaddona mnie palił, wpatrywał się we mnie bez przerwy czekając na cokolwiek zrobię czy powiem.
- Dobrze Ci się spało? - zaczął widząc, że nie reaguję na jego zaczepki.
- Krótko, ale dobrze, dziękuję, że pytasz, a Ty?
- Podobnie, wychodziłaś w nocy..
- Tak poszłam się czegoś napić, nie spałeś? Nie chciałam Cie budzić, a Samael nie spał, więc mu poprzeszkadzałam.
- Mhm - mruknął i nie wyglądał na zadowolonego, wiedziałam, że nie spał więc nie było sensu kłamać.
- Mmmm - upiłam kawy - tego mi było trzeba, wiesz już kiedy go uwolnisz? - Samael podniósł głowę kiedy zadałam to pytanie.
- W swoim czasie, za krótko wisi...a w zasadzie siedzi, bo się najdroższa ulitowałaś, nie rozmawiajmy o nim- pogłaskał mnie po dłoni.
- O czym chcesz rozmawiać?
- Jesteś na mnie zła? - zniżył głos, by Samael nas nie słuchał.
- O co? O to co powiedziałeś...czy...to drugie?
- Ogólnie..
- Trochę tak i nie, nic z czym sobie nie dasz rady, Władco.
- Już wolę jak mówisz Abuś, jest bardziej czułe.
- Ale nie wypada komuś z Twoja pozycją, wolałbyś, żebym przy demonach tak do ciebie mówiła?
- Nie ma tu żadnego demona - znowu dotknął mojej dłoni.
- Jest Twój brat, wątpię, żeby szybko o tym zapomniał.
- Nie możesz na chwilę o nim zapomnieć?!- uniósł się.
- Dlaczego się tak denerwujesz?
- Wcale się nie denerwuję.
- To mnie to bardzo cieszy, że się nie denerwujesz.
- Doprowadzasz mnie do szału...- mruknął niezadowolony.
- Co Ci jest, Abe? - uśmiechnęłam się do niego.
- Nie wiem  - widziałam błysk w jego oczach kiedy nazwalam go Abe, udało mi się mu trochę poprawić humor.
- Ja tym bardziej nie wiem, dzięki za śniadanie.
- Chodź ze mną na chwilę, coś ci pokażę - wziął mnie za rękę i zaprowadził do sypialni, otwarł jedną z szaf - tu możesz zostawić swoje rzeczy, nie musisz ich nosić za każdym razem - mruknął.
- Dzięki- włożyłam swoją torbę, kiedy zamknęłam szafę przyparł mnie do jej drzwi, przyglądał mi się chwile i pocałował namiętnie.
- Będę za Tobą tęsknić - szepnął mi do ucha i się odsunął.
- Wrócę, wiesz o tym - pogłaskałam go po twarzy.
- Szkoda tylko, że nie dla mnie...- posmutniał, a ja go przytuliłam.
- Przecież wiesz, że Cię lubię...mam do Ciebie słabość, której nie pojmuję, przeraża mnie to, ale jakoś sobie damy radę, prawda?
- Co się ze mną dzieje? - wydawał się bezbronny bez tych swoich wszystkich groźnych poz.
- Jesteś zazdrosny..bo jesteś zakochany - pogłaskałam go po twarzy i wyszłam z sypialni.
- Nie masz pojęcia jak bardzo - mruknął do siebie i podążył za nią do komnaty.
- Muszę już iść, nie mogę się spóźnić, więc do zobaczenia później, możecie się postarać nie pozabijać? - Abaddon coś mruknął i otworzył mi portal, ścisnął mnie za rękę i wróciłam do siebie.
- Wróciłaś już?- Astaroth powitał mnie uśmiechem, wycierał się ręcznikiem, mam szczęście na dobre wejście, przytuliłam się do niego.
- Jestem w odpowiednim momencie - głaskałam go po plecach.
- Wszystko, ok?
- Chyba tak, nie chce o tym gadać, tęskniłam za Tobą.
- Przepraszam cię za to..
- Ty wiesz prawda? - zasmuciłam się.
- Wiem, czasem wiedza niczego nie ułatwia.
- Źle się z tym czuję...
- Należycie do siebie, pamiętasz? Pakt tez może wpływać na Twoje uczucia, jeśli nadal chcesz być ze mną...będę Cię wspierać, mimo to i kochającego ciebie Abaddona, w końcu poświęciłaś się dla mnie, nie jestem Ciebie godny. 

- Nie chcę tego słuchać, na jakiej podstawie określa się godność? Kocham Cię, Astaroth jakbym mogła Cię opuścić? - pogłaskał mnie po twarzy i pocałował- kurde spóźnię się - wskoczyłam w ciuchy, miecze zapinałam po drodze, nie byłam ostatnia na szczęście. Pomachałam do Xandera i Nataniela, którzy dyskutowali o czymś z innej części holu.
Logan poprowadził zbiórkę, wybrał mnie sobie za partnera, ruszyliśmy. Natrafiliśmy na dwóch bezdusznych, trzeba więc było się rozdzielić, ruszyłam za większym stworem, podczas mojego pobytu w Little Heven wyostrzyłam ten zmysł. Bezduszny był  podobny do wielkiego ptaka, pikował na mnie z góry, rzuciłam w niego czakramem uszkadzając jedno ze skrzydeł i tyle masz z latania pokrako. Potwór ratował się przed upadkiem, ale zarył w asfalt. Wyjęłam miecze i zaatakowałam stwora, zranił mnie pazurem, zaczęłam krwawić, nie powstrzymało mnie to jednak, przed wykończeniem pożerającej dusze istoty. Usłyszałam ciche pomruki, gdzieś w zaułku, zbliżyłam się ostrożnie, na posadzce leżała dziewczyna, ledwo oddychała, rozglądałam się w poszukiwaniu napastnika, jeden miecz przypięłam do pasa drugi trzymałam w pogotowiu. Jej puls był ledwo wyczuwalny, wzięłam ją za rękę, miała rany na szyi, postanowiłam ich nie leczyć, dla policji, poprosiłam telepatycznie chłopców by wezwali karetkę i policję, bo mój telefon najprawdopodobniej został w piekle lub w domu.
- Nie bój się, jesteś bezpieczna..., karetka zaraz tutaj będzie - podtrzymywałam jej stan i lekko go poprawiałam, tak aby mieć pewność, że wyjdzie z tego cało.  Martwiło mnie coś innego, niski poziom krwi, czy są jakieś demony, które żywią się ludzka krwią? Wiedziałam kto może udzielić mi takiej informacji, podczas obiadu i nieszczególnie napawało mnie to optymizmem.
Zauważyłam, że moja rana nadal krwawi, ale się tym nie przejęłam, potem się tym zajmę.
- Trzeba w czymś pomóc? - odwróciłam się, za mną stał mężczyzna, który dziwnie się we mnie wpatrywał.
- Karetka już jedzie, dziękuję - odpowiedziałam, a mężczyzna podszedł blisko i kucnął przy mnie, jakbym to ja była ofiarą.
- Zostanę z Panią, kto was zaatakował? Jest pani ranna - ujął moja dłoń i przyłożył do rany chusteczkę.
- To tylko zadrapanie, niech Pan się nie kłopocze - odsunęłam rękę, w oddali było słychać karetkę, zaraz tutaj będą. Mężczyzna włożył palec do ust przyglądałam mu się ukradkiem i co najdziwniejsze, próbowałam przesądzając jego umysł, nie było w nim żadnych myśli! Złapałam miecz na wszelki wypadek, nie spotkałam się z czymś takim, jedno wiedziałam, ten człowiek nie mógł być...człowiekiem.
- Czy to Ty zaatakowałaś tą kobietę? - zdziwił mnie jego ton, wpatrywał się we mnie czarnymi oczami i spoglądał na miecz.
- Nie, nie zaatakowałam jej, takich ran nie da się zadać mieczem.
Ratownicy zajęli się kobietą, pospiesznie odsunęłam się od mężczyzny i skierowałam się w stronę policjantów, pokazałam im odznakę, którą każdy strażnik posiadał w razie takich sytuacji, złożyłam zeznania, gdy się odwróciłam mężczyzna zniknął. Miałam złe przeczucia co do tego zdarzenia i osobnika. Zaleczyłam w końcu ranę na ręce, skoncentrowałam się na odszukaniu Logana.
- Wszędzie Cię wytropię i znajdę, znam smak i zapach Twojej krwi...niezwykła kobieto - mruknął do siebie czarnowłosy mężczyzna.
- Już miałem Cię szukać, gdzie Cię wywiało? - zapytał Logan.
- Znalazłam kobietę w zaułku, była ranna, miała bardzo niski poziom krwi, a co najdziwniejsze...są ludzie którzy nie myślą? Chciałam przesądować jednego faceta i nic...echo, pustka.
- Nie wiem, nie spotkałem się z tym wcześniej, może to jakiś rodzaj demona?
- Chciałabym wiedzieć...poradziłeś sobie z bezdusznym?
- Słabiak, żółwio podobny, ale coś mi mówi, że wiesz - szturchnął mnie lekko.
- Może wiem, a może nie mam zielonego pojęcia.
- Nie potrafisz kłamać.
- Czepiasz się.
- Yhy, a Ty słodko wściekasz, chodź - pociągnął mnie za rękę- zaraz zbiórka, a Ciebie czeka obiad, może się dopytasz o Twojego tajemniczego faceta.
- Może, jak Abuś będzie skory do rozmów.
- Rumienisz się jak o nim mówisz.
- Coś ci się przywidziało, okulary Ci się przydadzą - pognałam na zbiórkę, a zaraz z niej do pokoju, rozbierałam się z uzbrojenia, zmieniłam bluzkę, na mojej była krew więc nie bardzo się nadawała, mogła być afrodyzjakiem dla pewnego pana, a ja potrzebowałam jego wiedzy, a nie rąk na sobie.