- Chcesz o tym pogadać? - zapytał mnie Logan, po chwili jazdy.
- Nie, w zasadzie się spóźnię na patrol, ale będę, dołączę do was.
- Obowiązki?
- Piekielne...pora karmienia - zerknęłam na zegarek - nie pogniewasz się, jak nie pomogę Ci z workami i się wykpię?
- Nie dałbym ci ich nosić.
- Dlaczego? Popsułam, powinnam ponieść karę.
- Bo ja tak mówię.
- Kapuję, szefie.
- Poradzisz sobie? - zaparkował w garażu i złapał mnie za rękę, żebym nie wyszła.
- Jeśli nie to przyjdę do Ciebie...
- Obiecujesz? - spojrzał mi w oczy.
- Obiecuję.
Wyszłam z samochodu, udałam się w stronę wind, gdzie spotkałam chłopaków, byli w świetnych humorach, poprosiłam ich o pomoc Loganowi, pobiegli bez żadnych narzekań, co było miłe, bo nie musiałam wydawać rozkazów. Weszłam do pokoju, rzuciłam torbę z zakupami na fotel i spojrzałam w mieniący się portal przygotowany dla mnie.
- Cześć Astaroth, pocałuj mnie - mruknęłam przytulając się do niego - przepraszam, ale znowu muszę iść, idź na patrol sam, ja was dogonię, dobrze?
- Zabiegana jesteś mój aniele, ale tą chwile mamy dla siebie - ucałował mnie namiętnie i mocno przytulił - pogadamy później jeśli będziesz chciała, wiesz o czym.
- Jak zawsze wiesz wszystko - wtuliłam się mocno jeszcze na chwilę pozwalając by pogłaskał mnie po plecach. Zdjęłam kurtkę, nie rozbrajałam się i przeszłam cichutko przez portal. Od razu zabrałam się za kolację dla Samaela, który lekko drzemał, Abaddona nie widziałam i bardzo mnie to cieszyło.
- Cześć śpiochu - dotknęłam lekko jego ramienia.
- Amy..przyszłaś?
- Jak zawsze....głodny?
- Trochę, wybiegłaś tak nagle, wszystko w porządku?
- Średnio....miałam trudny dzień, który się nie skończył, kiedy stąd wyjdę, muszę gnać na patrol, na szczęście Logan mnie nie ukatrupi za to - usłyszałam kroki, wiedziałam kogo zaraz przywieje przez drzwi.
- Najmilsza..- Abaddon nachylił się i ucałował mnie niecierpliwie.
- Witaj - powiedziałam i zaczęłam karmić Samaela w milczeniu.
- Zjesz ze mną kolację?
- Nie bardzo mogę, mam dyżur prosto stąd muszę iść na patrol.
- Wyglądasz na zmęczoną, jeśli chcesz mogę porozmawiać z Loganem.
- Nie, nie trzeba, muszę im pomóc, potrzebuję tego dziś bardziej niż ...kiedykolwiek.
- Nie dręcz jej, nie widzisz, że coś się stało? - mruknął Samael.
- Widzę, nie jestem ślepy, chciałbym pomóc.
- Nic nie możesz zrobić..- wziął mnie za rękę i zabrał do sypialni uciekając przed wzrokiem Samaela, ucałował mnie delikatnie i patrzył mi w oczy, delikatnie głaszcząc.
- Co jest grane?
- Nie dziś dobrze...mógłbyś dziś tego nie robić, jest mi źle...proszę cię..- spojrzał na mnie badawczo i przytulił mnie mocno do siebie, cmoknął w czoło.
- Wszystko się ułoży, zawsze możesz na mnie liczyć Amy - szepnął mi do ucha.
- Dziękuję - przytuliłam się mocniej, kilka łez popłynęło mi z oczu, potrzebowałam chwilę, żeby się w sobie zebrać. Abaddon był cierpliwy, głaskał mnie i przytulał dając wsparcie. Kiedy otarłam oczy, pocałowałam go delikatnie i czule, nie spieszyłam się z tym. Uznałam, że zasłużył, za to wsparcie i chęć pomocy.
- Martwię się, Amy - pogłaskał mnie po policzku.
- Wiem, dzięki...za...no wiesz - speszyłam się, a on uśmiechnął. Kontynuowałam karmienie Samaela, który mnie obserwował uważniej niż zazwyczaj, jeżeli było to możliwe.
- Płakałaś...czy to przez niego? - szepnął.
- Nie...to nic takiego, nie przez niego...- szepnęłam.
- Ma szczęście...
- Jutro mogę się spóźnić na śniadanie, będę musiała trochę odespać, czy mógłby mnie ktoś zastąpić? - spojrzałam na Abaddona - na obiad postaram się być.
- Zajmę się tym, odpocznij, masz tyle czasu ile będzie Ci potrzebne.
- Dopilnuj proszę, by mu nie dokuczali - wstałam po napój i podałam Samaelowi - wiem, że jesteś zajęty i sam nie będziesz mógł tego dopilnować...kochanie.
- Dla Ciebie wszystko - przytulił mnie mocno i pocałował - uważaj na siebie moje szczęście. Nie ryzykuj za bardzo, pamiętaj, że ja- spojrzał na Samaela i się zmieszał - będę tęsknić za Tobą.
- Będę, bądź spokojny Abaddonie, nic mi nie będzie - pogłaskałam go po twarzy, zamknął oczy delektując się chwilą - ja wiem - szepnęłam i przeszłam przez portal.
Założyłam kurtkę, dozbroiłam się, napiłam trochę anielskiego array, bez niego byłoby ciężko. Miałam już się meldować i prosić o cel kiedy wyczułam, że ktoś walczył nieopodal cmentarza i chyba nie bardzo dawał sobie radę, schowałam więc słuchawkę do kieszeni i pomknęłam w tamtą stronę. Dwóch młodych strażników walczyło z potężnym bezdusznym, mieli pecha nie byli w stanie dać sobie z nim radę, wskoczyłam przed nich, uderzyłam stwora czakramem, kiedy wrócił dopięłam go do pasa.
- Odsuńcie się lepiej - rzuciłam do chłopaków i zaatakowałam stwora. Odpierał moje miecze wielkim żądłem, które wychodziło mu z rożnych części ciała, nie miałam czasu na zabawę, użyłam zniszczenia, rozsypał się w drobny mak. Założyłam sobie miecz na szyję i zerknęłam na wystraszonych chłopaków, jeden z nich miał uszkodzoną słuchawkę.
- Logan, załatwiłam jednego przy cmentarzu, jeden z chłopaków ma zniszczoną słuchawkę, dam mu swoją i tak by padła przy mojej elektrycznej prędkości. Opatrzę ich i przejdę na telepatię, więc jakby coś to krzycz - wyjęłam słuchawkę - trzymaj - rzuciłam ją chłopakowi, a drugiego leczyłam.
- Dziękujemy...pani jest..Wybraną?
- Hmm...ta...jestem - uniosłam brew do góry.
- To było niesamowite! Ale z pani żyleta!
- Dzięki, uważajcie na siebie, idźcie już, ja zaraz dołączę.
Kiedy się oddalili spojrzałam w stronę cmentarza, przeskoczyłam bramę i weszłam do środka, chciałam wejść chociaż na chwilę. Odgarnęłam z grobu kilka liści, przywitałam się w myślach z moim przyjacielem. Brakowało mi naszych rozmów, rozumiał i mogłam mu powiedzieć wszystko, Astaroth po prostu patrzy i wie.
- Nie był dla Ciebie odpowiednim kandydatem - odezwał się mój ojciec.
- Uważam, że jesteś jego dłużnikiem - zdziwił się i z zaciekawieniem na mnie spojrzał- wyrwał mnie z objęć archanioła śmierci, odchodziłam, a on sprowadził mnie z powrotem. Umarł dla mnie i za mnie, więc nie mów niczego na jego temat, bo niewiele wiesz.
Ojciec schylił się i chciał dotknąć małego kryształowego serduszka, które położyłam tam ostatnim razem, ale nakryłam je dłonią by nie mógł dotknąć, cofnął rękę, zrozumiał.
- Powiedz mi...czy Ty kiedykolwiek kochałeś moją matkę - podeszłam do niego spojrzałam w oczy - czy to była tylko jedna noc, mała wpadka czyli ja i mieliście problem? - byłam wściekła.
- Nie mów do mnie, tym tonem, bo pożałujesz! Jestem Twoim ojcem.
- Nie jesteś, nie wychowałeś mnie, może w tym problem? Pomyślałeś o tym? Gdzie byłeś kiedy cię potrzebowałam?! Gdzie byłeś kiedy umierałam....do następnego razu przyjacielu - dotknęłam płyty, dałam ujście emocjom, błyskawice rozświetliły całe niebo, nie powstrzymywałam ich. Spojrzałam z wyrzutem na "ojca" i ruszyłam, szybko, by nie mógł mnie zatrzymać. Gnałam przed siebie, nie ważne gdzie i na kogo trafię, wpadłam na Astarotha, który mnie przytulił, tak po prostu.
- Dzięki - szepnęłam.
- Martwisz się tym?
- Trochę, nie wiem czego się spodziewać, dziś się pojawił. Nie wiem czy mam się bać, cieszyć...rani mnie. Mam farta...ojciec ciemność wpakował się w moje życie.
- Tęsknisz za nim...- nie mówił tego z wyrzutem, bardziej z troską.
- Tęsknię, nie mogłam go nie odwiedzić kiedy byłam blisko. Nie wiem co się stało, że mnie porzucili, tak po prostu jakbym była balastem. Wychowali mnie obcy ludzie, rzucali mnie z rodziny do rodziny, uciekałam, zawsze byłam zdana na siebie.
- Teraz masz mnie, chcę być przy tobie i się troszczyć tak jak ci obiecałem. Nie zmienię zdania, chcę być tą stałą w Twoim życiu, do której zawsze będziesz wracać, pomyśl o tym. Kocham Cię.
- Czy to...
- Nie wiem...ale było to dla mnie ważne - pocałował mnie delikatnie i wróciliśmy w teren.
Reszta wieczoru minęła spokojnie, cieszyłam się, że go mam i jest blisko, trzymał mnie za rękę, wiedziałam, że nie było mu lekko, nie z Abaddonem, który dotykał mnie w taki sposób, a ja nic z tym nie mogłam zrobić. Gdyby mi się to tak nie podobało, byłoby nieprzyjemnie...własnie sobie to uświadomiłam, to by było o wiele gorsze od chłosty. Array, który dał mi potężnego kopa przestawał działać, dobrze, że wracaliśmy do domu. Kiedy byliśmy w budynku Astaroth wziął mnie na ręce i zaniósł mnie do pokoju nie czekając na koniec zbiórki. Pomógł mi się przebrać, zaniósł mnie do łóżka, przytuliłam się do niego, zasnęłam.
Wstałem wcześniej, by odciążyć ją przy karmieniu więźnia, ostatnio miała zbyt wiele na głowie, należał jej się wypoczynek. Miałem tylko nadzieję, że Abaddon to zrozumie, wszystko zależało od jego humoru. Amy spala tak spokojnie, była taka bezbronna, denerwowało mnie to, że mężczyźni jej życia nie doceniali jej na tyle, by jej nie ranić. Pojawienie się jej ojca nie wróżyło niczego dobrego, portal otworzył się punktualnie, więc wyruszyłem w piekielne czeluście.
- Witaj Władco Piekieł, jestem w zastępstwie, by nakarmić Twego brata - zamilkłem na chwilę widząc niezadowolonego Mefisto karmiącego Samaela - widzę, że niepotrzebnie, witaj Mefisto - Abaddon leniwie podniósł na mnie wzrok.
- Nie mogłeś pojawić się wcześniej? - jęknął Mefisto.
- Skoro tu już jesteś, siadaj musimy porozmawiać, a Ty Mefisto działaj działaj, nie chcę słuchać marudzenia, nie całowałem dziś delikatnych ust, moja cierpliwość jest na wykończeniu - zagrzmiał Abaddon, a Mefistofeles poddał się i kończył dzieła. Przysiadłem się do stołu władcy czekając cierpliwie na rozmowę, podsunął mi siderth, pił od rana nie był to dobry znak.
- Co z Amy? - zaczął prosto z mostu, martwił się, a to nowość.
- Śpi, o co Ci chodzi konkretniej? - upiłem łyk tego paskudztwa.
- Nie była wczoraj sobą, płakała, nie chciała rozmawiać. Ty zawsze wiesz, więc mów - wpatrywał się we mnie intensywnie.
- Pojawił się jej ojciec, przeraża ją to, jak na mrok przystało nie jest zbyt delikatny i czuły. Wiele przeszła, kilka rodzin zastępczych, kto wie czego nam nie mówi, a wiem, że coś takiego jest.
- Czego może od niej chcieć? Chyba jej nie skrzywdzi?! - Abaddon zacisnął pięści i uderzył w stół.
- Nie pozwolę mu na to, znowu jest taka krucha, zbyt podatna na ból. Odpuść jej trochę, wiem, że nie mam na to wpływu, to tylko apel do Twojej dobrej woli.
- Nie znoszę kiedy płacze, chcę jej pomóc. Zrobię to na co będę miał ochotę, jak poczuje się lepiej niech do mnie przyjdzie.
- Przekażę jej Twoją prośbę, może zechce tutaj przyjść. Powiedziałeś jej o zmianie paktu? Była wczoraj wściekła jak od Ciebie wróciła, rzucała czym popadnie, chyba nie byleś zbyt miły.
- Dowiedziała się, prawda, kiedyś musiała.
- Nie wykorzystuj władzy, stracisz ją, a wiem, że chodzą słuchy, że marzysz o dziedzicu...nie rób jej tego, nie jeśli...sama nie będzie chciała Ci go dać - dopiłem płynne nieszczęście do końca.
- Plotki, Astarothcie, zwykłe plotki - machnął ręką jakby odpędzał natrętną muchę - Nie zrobię jej krzywdy, taka była umowa. Zamierzam jej dotrzymać, pilnuj jej na ziemi, tam gdzie ja władzy nie mam.
- Żaden z nas nie da jej tego na co zasługuje, nie włoży ślubnej sukni, nie będzie miała rodziny, nie chcę by historia jej rodziców się powtórzyła, to ją zabije Abaddonie - już myślałem, że wywali mnie stąd na zbity pysk, ale nasz wielki zły się zamyślił i rozważał moje słowa.
- Możesz odejść Astarothcie, zanim zmienię zdanie - wstał od stołu i sięgnął po siderth, korzystając z okazji wymknąłem się przez portal, zanim zmieni zdanie. Moja królewna spała niczego nieświadoma, położyłem się obok, wyczuła mnie instynktownie i wtuliła się. Potrzebowała tego poczucia bezpieczeństwa, chociaż na chwilę by nie zwariować. Chciałbym ją stąd zabrać z dala od tego wszystkiego, ale nie byłem w stanie.
- Nie, w zasadzie się spóźnię na patrol, ale będę, dołączę do was.
- Obowiązki?
- Piekielne...pora karmienia - zerknęłam na zegarek - nie pogniewasz się, jak nie pomogę Ci z workami i się wykpię?
- Nie dałbym ci ich nosić.
- Dlaczego? Popsułam, powinnam ponieść karę.
- Bo ja tak mówię.
- Kapuję, szefie.
- Poradzisz sobie? - zaparkował w garażu i złapał mnie za rękę, żebym nie wyszła.
- Jeśli nie to przyjdę do Ciebie...
- Obiecujesz? - spojrzał mi w oczy.
- Obiecuję.
Wyszłam z samochodu, udałam się w stronę wind, gdzie spotkałam chłopaków, byli w świetnych humorach, poprosiłam ich o pomoc Loganowi, pobiegli bez żadnych narzekań, co było miłe, bo nie musiałam wydawać rozkazów. Weszłam do pokoju, rzuciłam torbę z zakupami na fotel i spojrzałam w mieniący się portal przygotowany dla mnie.
- Cześć Astaroth, pocałuj mnie - mruknęłam przytulając się do niego - przepraszam, ale znowu muszę iść, idź na patrol sam, ja was dogonię, dobrze?
- Zabiegana jesteś mój aniele, ale tą chwile mamy dla siebie - ucałował mnie namiętnie i mocno przytulił - pogadamy później jeśli będziesz chciała, wiesz o czym.
- Jak zawsze wiesz wszystko - wtuliłam się mocno jeszcze na chwilę pozwalając by pogłaskał mnie po plecach. Zdjęłam kurtkę, nie rozbrajałam się i przeszłam cichutko przez portal. Od razu zabrałam się za kolację dla Samaela, który lekko drzemał, Abaddona nie widziałam i bardzo mnie to cieszyło.
- Cześć śpiochu - dotknęłam lekko jego ramienia.
- Amy..przyszłaś?
- Jak zawsze....głodny?
- Trochę, wybiegłaś tak nagle, wszystko w porządku?
- Średnio....miałam trudny dzień, który się nie skończył, kiedy stąd wyjdę, muszę gnać na patrol, na szczęście Logan mnie nie ukatrupi za to - usłyszałam kroki, wiedziałam kogo zaraz przywieje przez drzwi.
- Najmilsza..- Abaddon nachylił się i ucałował mnie niecierpliwie.
- Witaj - powiedziałam i zaczęłam karmić Samaela w milczeniu.
- Zjesz ze mną kolację?
- Nie bardzo mogę, mam dyżur prosto stąd muszę iść na patrol.
- Wyglądasz na zmęczoną, jeśli chcesz mogę porozmawiać z Loganem.
- Nie, nie trzeba, muszę im pomóc, potrzebuję tego dziś bardziej niż ...kiedykolwiek.
- Nie dręcz jej, nie widzisz, że coś się stało? - mruknął Samael.
- Widzę, nie jestem ślepy, chciałbym pomóc.
- Nic nie możesz zrobić..- wziął mnie za rękę i zabrał do sypialni uciekając przed wzrokiem Samaela, ucałował mnie delikatnie i patrzył mi w oczy, delikatnie głaszcząc.
- Co jest grane?
- Nie dziś dobrze...mógłbyś dziś tego nie robić, jest mi źle...proszę cię..- spojrzał na mnie badawczo i przytulił mnie mocno do siebie, cmoknął w czoło.
- Wszystko się ułoży, zawsze możesz na mnie liczyć Amy - szepnął mi do ucha.
- Dziękuję - przytuliłam się mocniej, kilka łez popłynęło mi z oczu, potrzebowałam chwilę, żeby się w sobie zebrać. Abaddon był cierpliwy, głaskał mnie i przytulał dając wsparcie. Kiedy otarłam oczy, pocałowałam go delikatnie i czule, nie spieszyłam się z tym. Uznałam, że zasłużył, za to wsparcie i chęć pomocy.
- Martwię się, Amy - pogłaskał mnie po policzku.
- Wiem, dzięki...za...no wiesz - speszyłam się, a on uśmiechnął. Kontynuowałam karmienie Samaela, który mnie obserwował uważniej niż zazwyczaj, jeżeli było to możliwe.
- Płakałaś...czy to przez niego? - szepnął.
- Nie...to nic takiego, nie przez niego...- szepnęłam.
- Ma szczęście...
- Jutro mogę się spóźnić na śniadanie, będę musiała trochę odespać, czy mógłby mnie ktoś zastąpić? - spojrzałam na Abaddona - na obiad postaram się być.
- Zajmę się tym, odpocznij, masz tyle czasu ile będzie Ci potrzebne.
- Dopilnuj proszę, by mu nie dokuczali - wstałam po napój i podałam Samaelowi - wiem, że jesteś zajęty i sam nie będziesz mógł tego dopilnować...kochanie.
- Dla Ciebie wszystko - przytulił mnie mocno i pocałował - uważaj na siebie moje szczęście. Nie ryzykuj za bardzo, pamiętaj, że ja- spojrzał na Samaela i się zmieszał - będę tęsknić za Tobą.
- Będę, bądź spokojny Abaddonie, nic mi nie będzie - pogłaskałam go po twarzy, zamknął oczy delektując się chwilą - ja wiem - szepnęłam i przeszłam przez portal.
Założyłam kurtkę, dozbroiłam się, napiłam trochę anielskiego array, bez niego byłoby ciężko. Miałam już się meldować i prosić o cel kiedy wyczułam, że ktoś walczył nieopodal cmentarza i chyba nie bardzo dawał sobie radę, schowałam więc słuchawkę do kieszeni i pomknęłam w tamtą stronę. Dwóch młodych strażników walczyło z potężnym bezdusznym, mieli pecha nie byli w stanie dać sobie z nim radę, wskoczyłam przed nich, uderzyłam stwora czakramem, kiedy wrócił dopięłam go do pasa.
- Odsuńcie się lepiej - rzuciłam do chłopaków i zaatakowałam stwora. Odpierał moje miecze wielkim żądłem, które wychodziło mu z rożnych części ciała, nie miałam czasu na zabawę, użyłam zniszczenia, rozsypał się w drobny mak. Założyłam sobie miecz na szyję i zerknęłam na wystraszonych chłopaków, jeden z nich miał uszkodzoną słuchawkę.
- Logan, załatwiłam jednego przy cmentarzu, jeden z chłopaków ma zniszczoną słuchawkę, dam mu swoją i tak by padła przy mojej elektrycznej prędkości. Opatrzę ich i przejdę na telepatię, więc jakby coś to krzycz - wyjęłam słuchawkę - trzymaj - rzuciłam ją chłopakowi, a drugiego leczyłam.
- Dziękujemy...pani jest..Wybraną?
- Hmm...ta...jestem - uniosłam brew do góry.
- To było niesamowite! Ale z pani żyleta!
- Dzięki, uważajcie na siebie, idźcie już, ja zaraz dołączę.
Kiedy się oddalili spojrzałam w stronę cmentarza, przeskoczyłam bramę i weszłam do środka, chciałam wejść chociaż na chwilę. Odgarnęłam z grobu kilka liści, przywitałam się w myślach z moim przyjacielem. Brakowało mi naszych rozmów, rozumiał i mogłam mu powiedzieć wszystko, Astaroth po prostu patrzy i wie.
- Nie był dla Ciebie odpowiednim kandydatem - odezwał się mój ojciec.
- Uważam, że jesteś jego dłużnikiem - zdziwił się i z zaciekawieniem na mnie spojrzał- wyrwał mnie z objęć archanioła śmierci, odchodziłam, a on sprowadził mnie z powrotem. Umarł dla mnie i za mnie, więc nie mów niczego na jego temat, bo niewiele wiesz.
Ojciec schylił się i chciał dotknąć małego kryształowego serduszka, które położyłam tam ostatnim razem, ale nakryłam je dłonią by nie mógł dotknąć, cofnął rękę, zrozumiał.
- Powiedz mi...czy Ty kiedykolwiek kochałeś moją matkę - podeszłam do niego spojrzałam w oczy - czy to była tylko jedna noc, mała wpadka czyli ja i mieliście problem? - byłam wściekła.
- Nie mów do mnie, tym tonem, bo pożałujesz! Jestem Twoim ojcem.
- Nie jesteś, nie wychowałeś mnie, może w tym problem? Pomyślałeś o tym? Gdzie byłeś kiedy cię potrzebowałam?! Gdzie byłeś kiedy umierałam....do następnego razu przyjacielu - dotknęłam płyty, dałam ujście emocjom, błyskawice rozświetliły całe niebo, nie powstrzymywałam ich. Spojrzałam z wyrzutem na "ojca" i ruszyłam, szybko, by nie mógł mnie zatrzymać. Gnałam przed siebie, nie ważne gdzie i na kogo trafię, wpadłam na Astarotha, który mnie przytulił, tak po prostu.
- Dzięki - szepnęłam.
- Martwisz się tym?
- Trochę, nie wiem czego się spodziewać, dziś się pojawił. Nie wiem czy mam się bać, cieszyć...rani mnie. Mam farta...ojciec ciemność wpakował się w moje życie.
- Tęsknisz za nim...- nie mówił tego z wyrzutem, bardziej z troską.
- Tęsknię, nie mogłam go nie odwiedzić kiedy byłam blisko. Nie wiem co się stało, że mnie porzucili, tak po prostu jakbym była balastem. Wychowali mnie obcy ludzie, rzucali mnie z rodziny do rodziny, uciekałam, zawsze byłam zdana na siebie.
- Teraz masz mnie, chcę być przy tobie i się troszczyć tak jak ci obiecałem. Nie zmienię zdania, chcę być tą stałą w Twoim życiu, do której zawsze będziesz wracać, pomyśl o tym. Kocham Cię.
- Czy to...
- Nie wiem...ale było to dla mnie ważne - pocałował mnie delikatnie i wróciliśmy w teren.
Reszta wieczoru minęła spokojnie, cieszyłam się, że go mam i jest blisko, trzymał mnie za rękę, wiedziałam, że nie było mu lekko, nie z Abaddonem, który dotykał mnie w taki sposób, a ja nic z tym nie mogłam zrobić. Gdyby mi się to tak nie podobało, byłoby nieprzyjemnie...własnie sobie to uświadomiłam, to by było o wiele gorsze od chłosty. Array, który dał mi potężnego kopa przestawał działać, dobrze, że wracaliśmy do domu. Kiedy byliśmy w budynku Astaroth wziął mnie na ręce i zaniósł mnie do pokoju nie czekając na koniec zbiórki. Pomógł mi się przebrać, zaniósł mnie do łóżka, przytuliłam się do niego, zasnęłam.
Wstałem wcześniej, by odciążyć ją przy karmieniu więźnia, ostatnio miała zbyt wiele na głowie, należał jej się wypoczynek. Miałem tylko nadzieję, że Abaddon to zrozumie, wszystko zależało od jego humoru. Amy spala tak spokojnie, była taka bezbronna, denerwowało mnie to, że mężczyźni jej życia nie doceniali jej na tyle, by jej nie ranić. Pojawienie się jej ojca nie wróżyło niczego dobrego, portal otworzył się punktualnie, więc wyruszyłem w piekielne czeluście.
- Witaj Władco Piekieł, jestem w zastępstwie, by nakarmić Twego brata - zamilkłem na chwilę widząc niezadowolonego Mefisto karmiącego Samaela - widzę, że niepotrzebnie, witaj Mefisto - Abaddon leniwie podniósł na mnie wzrok.
- Nie mogłeś pojawić się wcześniej? - jęknął Mefisto.
- Skoro tu już jesteś, siadaj musimy porozmawiać, a Ty Mefisto działaj działaj, nie chcę słuchać marudzenia, nie całowałem dziś delikatnych ust, moja cierpliwość jest na wykończeniu - zagrzmiał Abaddon, a Mefistofeles poddał się i kończył dzieła. Przysiadłem się do stołu władcy czekając cierpliwie na rozmowę, podsunął mi siderth, pił od rana nie był to dobry znak.
- Co z Amy? - zaczął prosto z mostu, martwił się, a to nowość.
- Śpi, o co Ci chodzi konkretniej? - upiłem łyk tego paskudztwa.
- Nie była wczoraj sobą, płakała, nie chciała rozmawiać. Ty zawsze wiesz, więc mów - wpatrywał się we mnie intensywnie.
- Pojawił się jej ojciec, przeraża ją to, jak na mrok przystało nie jest zbyt delikatny i czuły. Wiele przeszła, kilka rodzin zastępczych, kto wie czego nam nie mówi, a wiem, że coś takiego jest.
- Czego może od niej chcieć? Chyba jej nie skrzywdzi?! - Abaddon zacisnął pięści i uderzył w stół.
- Nie pozwolę mu na to, znowu jest taka krucha, zbyt podatna na ból. Odpuść jej trochę, wiem, że nie mam na to wpływu, to tylko apel do Twojej dobrej woli.
- Nie znoszę kiedy płacze, chcę jej pomóc. Zrobię to na co będę miał ochotę, jak poczuje się lepiej niech do mnie przyjdzie.
- Przekażę jej Twoją prośbę, może zechce tutaj przyjść. Powiedziałeś jej o zmianie paktu? Była wczoraj wściekła jak od Ciebie wróciła, rzucała czym popadnie, chyba nie byleś zbyt miły.
- Dowiedziała się, prawda, kiedyś musiała.
- Nie wykorzystuj władzy, stracisz ją, a wiem, że chodzą słuchy, że marzysz o dziedzicu...nie rób jej tego, nie jeśli...sama nie będzie chciała Ci go dać - dopiłem płynne nieszczęście do końca.
- Plotki, Astarothcie, zwykłe plotki - machnął ręką jakby odpędzał natrętną muchę - Nie zrobię jej krzywdy, taka była umowa. Zamierzam jej dotrzymać, pilnuj jej na ziemi, tam gdzie ja władzy nie mam.
- Żaden z nas nie da jej tego na co zasługuje, nie włoży ślubnej sukni, nie będzie miała rodziny, nie chcę by historia jej rodziców się powtórzyła, to ją zabije Abaddonie - już myślałem, że wywali mnie stąd na zbity pysk, ale nasz wielki zły się zamyślił i rozważał moje słowa.
- Możesz odejść Astarothcie, zanim zmienię zdanie - wstał od stołu i sięgnął po siderth, korzystając z okazji wymknąłem się przez portal, zanim zmieni zdanie. Moja królewna spała niczego nieświadoma, położyłem się obok, wyczuła mnie instynktownie i wtuliła się. Potrzebowała tego poczucia bezpieczeństwa, chociaż na chwilę by nie zwariować. Chciałbym ją stąd zabrać z dala od tego wszystkiego, ale nie byłem w stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz