Upadłe anioły

Czasami ludzie zachowują się jak upadłe anioły,
wstępują na drogę ciemności... ważne żeby umieć
w od­po­wied­nim momencie rozłożyć skrzydła
i wznieść się ponad mrok. - Raziel

piątek, 26 lipca 2019

148. Niecodzienny gość

Przeszłam przez portal, który się pojawił, wcześniej wzięłam mały sztylet i dopięłam przy pasie, piekło piekłem, ale różni goście tam przebywają, a ja połowę z nich nie znam.  Nie wiem nawet, chciałabym poznać. Samael drzemał, na stole czekało nakrycie dla dwóch osób i osobna porcja dla Samaela, czyli Król chce mnie ugościć, albo czeka na Mefisto.
- Cześć - powiedziałam łagodnie, lekko budząc Samaela - głodny?
- Cześć, trochę..-  pokroiłam wielki kawał steku na mniejsze kawałki- sałatki mi nie odpuścisz, co?
- Nie ma takiej opcji, przynajmniej póki ja Cię karmię, jarzyny też zjesz, może chociaż trochę naprawię szkody, które sobie zrobiłeś - poczułam czyjeś dłonie na mojej tali, ktoś się do mnie przytulił i całował moją szyję.
- Cześć Abe...
- Cześć kruszynko..- zamruczał i się wtulił we mnie.
Położyłam talerz na stole, w takiej sytuacji nie chciałam by wylądował na podłodze. Abaddon odwrócił mnie do siebie, pocałował długo i delikatnie, kiedy dotykał mojej twarzy przymknęłam oczy, muszę przyznać, że to było bardzo miłe.
- Pięknie wyglądasz, wiesz?
- Dzięki - wtuliłam się w niego na chwilę, potrzeba czułości od niego przestawała mi się podobać.
- Ciężki dzień?
- Tak, trochę nieoczekiwany, mam kilka pytań, może mógłbyś mi pomóc i oświecić mnie w sprawie demonów.
- Mam kablować na swoich? Ale jesteś podstępna, moja mała jestem z Ciebie dumny! - przewróciłam oczami i wzięłam talerz dla Samaela, przysunęłam sobie krzesło i zaczęłam go karmić.
- Zakablujesz dla mnie?
- Zawsze, kochanie, o co chodzi?
- Czy są jakieś demony, które żywią się krwią ludzi? Spotkałam dziś człowieka, przynajmniej tak wyglądał, jednak nie miał żadnych myśli, próbowałam odczytać cokolwiek, nie udało mi się  - Samael i Abaddon spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem.
- Coś Ci zrobił? Skup się to istotne.
- Opatrzył mi rękę i zaczekał na przyjazd karetki do rannej kobiety, którą podtrzymywałam przy życiu, jak na faceta przystało zniknął kiedy pojawiła się policja i trzeba było zeznawać.
- To wszystko?
- Wszystko.
- Musisz uważać, opowiedz mi o tej kobiecie, miała jakieś znamiona, rany?
- Tylko ślady na szyi, jakby ktoś spuszczał z niej krew.
- Wrócili - zaczął Samael.
- Kto taki?
- Nosferatu - odpowiedział Abaddon.
- Wampiry?!
- W demony wierzysz, a w wampiry już nie? - rzucił kpiąco Samael.
- Jak je zabić?
- A to moja szwagierko - rzucił  Samael - jest trudna sprawa.
- Mieczem go nie załatwisz, żerują w nocy - rzucił Abaddon, wyglądał na zmartwionego.
- Ale zaatakował za dnia..
- Było słonecznie? - zapytał Samael, zdziwiłam się, że starał się być taki pomocny.
- No nie, słońce za chmurami, a ten zaułek był zadaszony.
-Słońce je zabija, czosnek nie działa, Samael potrafi je zabić, zniszczenie..- położył mi dłonie na ramionach - wolałbym, żebyś trzymała się od tego z daleka - ucałował mnie w czoło.
- Wiesz, że nie mogę...
- Wiem i to mnie martwi, nie wiemy jak Twoja krew na nich działa, jesteś Wybraną, będziesz nie tylko dla mnie nęcąca - oparłam o niego głowę, a on pogłaskał mnie czule.
- To zaczyna być męczące, ale mogę je zniszczyć...
- Nie wiem czy u ciebie to zadziała, mam nadzieję, że nie będziesz musiała próbować - zasępił się Samael, a ja zaczęłam go karmić.
- Przepraszam, wystygło...
- Przeżyję, choć pewnie nie będziesz na tyle łaskawa by odpuścić mi sałatkę.
- Nie będę...
- Robi się tak samo podstępna jak ty Abaddonie - mruknął.
- Bo to jest moja seksowna kocica - zamruczał i się roześmiał.
- Tak, a Ty jej piekielnym ogierem - roześmiał się Samael, a ja uśmiechnęłam pod nosem, na myśl, że jest mój, zaraz skarciłam się w myślach, podając mu obiad.
- Może jakaś litość o potężny i zły dla brata? - uśmiechnęłam się słodko- kiedy go wypuścisz?
- Jeszcze nie teraz i tak ma tu luksusy, dzięki Twojej dobroduszności - mruknął mi do ucha.
- Nie bądź taki niedobry, Abe...- spojrzałam na niego.
- Zastanowię się - podszedł do stołu - skończyłaś? Daj mu pić, zjesz ze mną obiad?
- Zjem - podałam Samaelowi napój, wyglądał na zadowolonego z siebie, kto by nie był jedząc regularne posiłki.
- Ale najpierw...- przerzucił mnie sobie na plecy i wyniósł do sypialni.
- Abe, co Ty wyprawiasz? - położył mnie na łóżku i całował namiętnie.
- Będę Cie wielbił, ukochana - dotykał mnie i pieścił, a ja nie miałam siły by go odepchnąć.
- Nie powinniśmy, Abaddonie...- całował mój brzuch, a ja starałam się zebrać myśli.
- Jestem Ci to winien, za wczorajszą noc..
- Osz...dlaczego Ty musisz mnie tak .....kusić?!....- wyprężyłam się.
- Jestem w tym mistrzem - całował moją szyję.
Przyciągnęłam go mocno do siebie i przytuliłam uniemożliwiając mu nadmierne ruchy, starałam się ochłonąć i zebrać myśli.
- Pragniesz tego...wiem - dotykał moje ciało, a ja jęknęłam, szlak ugryzłam się w język.
- To nie ma znaczenia..
- Ma, kwiatuszku, masz takie piękne ciało, jesteś taka cudna...- mruczał pozbawiając mnie bluzki.
- Abe...proszę...
- Tak moja cudna - obsypywał mnie pocałunkami.
- Pocałuj mnie...- jęknęłam sama sobie nie wierząc.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - pocałował mnie namiętnie, przyciągałam go do siebie i przytuliłam mocno.
- Już wystarczy - mruknęłam łapiąc oddech...- proszę Cię...błagam...wystarczy...
- Wiszę ci już dwa zaspokojenia - mruknął mi do ucha.
- Odpuszczę Ci ten dług - przytuliłam się do niego mocno, szukając ręka bluzki po omacku czym go rozbawiłam, pokazał mi, że ją ma ale kiedy wyciągałam ku niej rękę, odsuwał ją ode mnie.
- Nie tak prędko...to trzeba czymś odkupić...jestem strasznie niedopieszczony - rozsunął swoja koszulę ukazując swój nagi, muskularny tors....
- Zapomnij - mruknęłam.
- No dalej, maleńka...spodobało mi się jak robiłaś to ostatnim razem, wskakuj na swego Władce Piekieł...- zaśmiał się rozbawiony.
- Nie...- wtedy zapiekła mnie pieczęć, było to dość bolesne  - Co to miało być?!
- Cóż wydaje mi się, że jak jesteś w piekle i nie wywiązujesz się z obowiązków mojej kobiety, mam nad Tobą władzę...nasz pakt się nieco mógł zmienić...nadpisać kolejną klauzulę...
- Wiedziałeś o tym!
- Nie zaprzeczę, a teraz wskakuj...kociaku..- zaklęłam pod nosem i usiadłam na nim.
- Będziesz mnie teraz zmuszał...do wszystkiego?- uniósł się, pogłaskał mnie po twarzy i ucałował delikatnie.
- Nie mam takiego zamiaru, wiesz, że prędzej czy później przestaniesz się opierać sama, a ja na to poczekam tyle ile będzie trzeba, nie musisz mnie kochać aniele, ale tutaj jesteś moja...nie chcę tego stracić - zaczęłam pieścić jego tors, całować i dotykać, był bardzo zadowolony z tego faktu, przytulał mnie do siebie - zostań tak chwilę - ucałował mnie w czoło, a ja się przytuliłam. Położył moją koszulkę blisko mnie, nie odezwałam się ani słowem, zawiódł mnie i...czułam złość, niestety nie mogłam zaprzeczyć, że mi na nim zależało, czy to wina paktu czy moja? Bezpieczniej było zwalić na pakt, teraz wiedziałam dlaczego Astaroth był dla mnie taki wyrozumiały, nie chciał mnie straszyć. Jak zawsze wiedział.
- Musze już iść...mam dyżur - założyłam na siebie bluzkę szybkim ruchem i wstałam - musisz zjeść dziś sam - szybko wyszłam z komnaty i przeszłam przez portal nie odzywając się do nikogo. Rzuciłam kilka książek ze złości w sypialni, wrzeszczałam do siebie pod nosem.
- Coś się dzieje? - zapytał Xander, który oglądał mistrzostwa sportowe z Astarothem.
- To tylko Amy, wróciła od Abaddona.
- Aaaa czyli wszystko w normie?
- Tak, dziś miał gorszy dzień.
- O...-zdziwiłam się wychodząc zła z sypialni- cześć nie wiedziałam, że tu jesteście...sorka, idę na siłownię, będę później - wyszłam nie czekając na ich odpowiedź. Musiałam komuś przywalić, worek wydawał się najsensowniejszym przeciwnikiem. Okładałam więc worek, a czas mijał złość spadała minimalnie, ciało bolało. Nie przejmowałam się tym, musiałam opuścić z siebie trochę pary. Przywaliłam w worek z półobrotu, a ten jak na złość rozsypał się, by to szlak...Logan mnie zabije.
- Amy! to był nasz ostatni worek! - jak na zawołanie wszedł mój szef.
- Zawieź mnie do miasta to kupie ci nowe - złapałam oddech- tylko się doprowadzę do porządku, daj mi pół godziny.
- Mmm czy to randka? - naigrywał się ze mnie.
- Żadnych randek, nigdy więcej - mruknęłam- źle na tym wychodzę.
Wzięłam prysznic, przebrałam się i pojechałam z Loganem do miasta, może małe zakupy poprawią mi humor.
- Abaddon? - mruknął Logan patrząc na mnie.
- Tak, ma mnie w garści i to mi się nie podoba, nawet bardzo.
- Wymyślisz coś, jestem tego pewien - zaparkował pod sklepem.
- Dobrze, że chociaż Ty.
Zakupiłam dziesięć worków, najmocniejszych jakie były, stałam przy samochodzie kiedy silny pan ze sklepu dzięki mojemu uśmiechowi, wpakowywał je do bagażnika i na siedzenia pasażerskie. Na przeciwko samochodu stał mężczyzna w średnim wieku, wyraźnie mi się przyglądał, był wysoki, dobrze zbudowany, miał długi czarny płaszcz, eleganckie buty, widać lubił dbać o szczegóły. Jego ciemne włosy były nienagannie ostrzyżone, zerkał na drogi zegarek, czarna koszula opinała jego bicepsy, ciemne eleganckie spodnie sprawiały wrażenie nowych i drogich.
- Gotowa? - zagadał mnie Logan.
- widzisz tego mężczyznę na przeciwko?
- Nie, żadnego nie widzę - kiedy odwróciłam się w tamta stronę, żadnego mężczyzny nie było.
- Dziwne, mogłabym przysiądź, że tam był.
- Chcesz wyskoczyć coś zjeść?
- Chętnie, przegapiłam obiad i w piekle i w domu.
Logan zabrał mnie do przyjemnej knajpki, co nieco poprawiło mi humor, obiad z szefem, ciekawe czy można to zaliczyć do nadgodzin?
- Uspokoiłaś się? W sumie, dobrze, że ten worek nie był Abem, bo miałabyś spore kłopoty.
- Tutaj to on miałby kłopoty, gorzej byłoby w piekle. Dobrze, że dotąd z niej nie skorzystał...ale nie wiem co będzie dalej.
- Tak, co powinno Ciebie cieszyć.
- Obawiam się, że mamy nowe zagrożenie, przygotuj się na...wiesz, że nie oszalałam, prawda? I cokolwiek co powiem, nie jest objawem depresji, traumy czy czegoś takiego, tylko się upewniam.
- Wal śmiało, jesteś moja gwiazdą, ufam Ci - ścisnął moją dłoń na zachętę.
- Nosferatu.
- Jesteś pewna!?
- Ciszeeej...tak rozmawiałam z piekielnie dobrym źródłem wiedzy.
- Abe...
- Nie mów tak głośno, bo jeszcze tu przyjdzie...- Logan się roześmiał.
- Współczuję ci, mam wrażenie, że jesteś strasznie sfrustrowana, wydaje mi się, że Ci się podoba i dlatego Cię dobija.
- Nowa zasada oprócz braku randek, nie mówimy o mnie i facetach.
- Nie będę z Tobą rozmawiał o pogodzie, uwielbiam jak się śmiejesz i tak słodko wściekasz, masz w sobie coś takiego, że każdy z nas chce się Tobą opiekować, troszczyć i iść za Tobą w każdy bój.
- Dzięki...
- To o tym facecie mówiłaś? Nie podnoś się, stoi na przeciwko ciebie, na drugiej stronie ulicy - ukradkiem puściłam żurawia w jego stronę.
- Tak, dobrze, że Ty też go widzisz, przynajmniej nie jestem w tym sama.
- Może z nim porozmawiam?
- Nie, zostań ze mną, mam dość dziwnych zjawisk na jakiś czas - zerkałam na niego i miałam wrażenie, jakby coś przede mną ukrywał.
- Dziwnie na mnie patrzysz, dlaczego?
- Bo znowu coś wiesz, czego mi nie mówisz...
- Powiem Ci, ale nie dziś...
- Mam się tego obawiać?
- Nie wiem, nie znam jego zamiarów, nie wiem na co cie przygotować- zjedliśmy obiad, Logan był na tyle miły, że pozwolił mi zrobić szybkie zakupy w drogerii kosmetycznej. Kiedy wybierałam perfumy ten mężczyzna stanął obok mnie.
- Polecam te - podał mi flakon - są bardzo zmysłowe - odebrałam je od niego, powąchałam.
- Odrobinę za mocne, dziękuję - zaczęłam dalej przeglądać i testować wody, marząc by się odczepił.
- To może te - odebrałam niechętnie i powąchałam.
- Te są całkiem ładne, wezmę je - włożyłam je do koszyka.
- Twoja matka często je używała.
- Co Pan powiedział?! - zaskoczył mnie, wyjął je z mojego koszyka.
- Zapłacę Ci za nie, potraktuj to jako mały prezent od swojego ojca - kiedy zapłaciliśmy za zakupy, mężczyzna włożył perfumy do mojej torby.
- Jak to możliwe...co tu robisz?- miałam tyle pytań.
- Przyszedłem Cię zobaczyć, trochę powęszyć, poznać - dotknął mojej twarzy - masz oczy po matce - uśmiechnął się z nostalgią i przyglądał się chwilę - do zobaczenia.
- Nie możesz tak po prostu kupić mi perfumy, powiedzieć, że jesteś moim ojcem i odejść...od tak.
- Nie mogę? No to popatrz....znajdę Cię jak będziesz potrzebna - wyruszył zostawiając mnie na środku ulicy, ruszyłam się do samochodu, zapięłam pas bez słowa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz