Upadłe anioły

Czasami ludzie zachowują się jak upadłe anioły,
wstępują na drogę ciemności... ważne żeby umieć
w od­po­wied­nim momencie rozłożyć skrzydła
i wznieść się ponad mrok. - Raziel

wtorek, 25 stycznia 2022

153. Mistyfikacja

Abaddon udał się do łazienki, przyniósł mi czystą, dłuższą białą koszulę należącą do niego. Podwinął rękawy i wyciągnął mnie z wody, wytarł ręcznikiem, wzrok opuszczał jedynie wtedy kiedy było to niezbędne, kiedy skończył odgarnął mi włosy z twarzy.
- Przebrnęliśmy przez to - pogłaskał mnie - no to do łoża moja królewno.
- Dziękuję Ci, Abaddonie - wtuliłam się w niego, położył mnie do łóżka, okrył szczelnie kołdrą.
- Będziesz miała gościa, Mefisto wpadł, nie patrz tak na mnie, nie zostawię Cię z nim samej. Zabierze część tego mroku, który sprawia Ci tak wielki ból. Nic ci się nie stanie, jeśli się boisz, powiedz słowo. Nie pozwolę mu na to, decyzja należy do Ciebie.
- Zaufam mu...przestanie mnie rozsadzać od środka, chociaż na trochę, będzie tego warte.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, poprosiłem Twoich przyjaciół by odwiedzali Cię jutro od rana, otworze im portal, tak jak Tobie, dziś wypocznij, żebyś była gotowa na odwiedziny.
- Na prawdę pozwolisz im do mnie przyjść?
- Mefistofeles, wejdź - zręcznie ominął moje pytanie, oparł się o okno i obserwował bieg wydarzeń.
- Witaj, moja droga, smakowicie pachniesz - rzucił Mefisto.
- Cześć, przyjmę to jako komplement, słyszałam, że możesz mi pomóc...
- I zrobię to, moja mroczna.
- Gdzie jest haczyk?
- Brak, zaproponowałbym kawę, ale Władca zesłałby mnie do lochu - uśmiechnął się, wziął mnie za rękę - nie możesz ze mną walczyć, poddaj mi się, jesteś bladziutka.
- Żadnych paktów?
- Żadnych paktów.
- Zrób to - ścisnęłam jego dłoń.
Mefisto, wtargnął we mnie, starał się być delikatny, pomału zabierał ze mnie ból i ta ciemność, nie wiem co go skłoniło ku temu, ale byłam mu wdzięczna. Delikatnie głaskał mą dłoń, dając wsparcie, ból zelżał, ale mój wybawca przerwał.
- Nie mogę więcej, choćbym chciał Amy, nie dziś..wiedziałem, że to potężna siła, powiedz komu się naraziłaś?
- Ciemności...mojemu ojcu - przymknęłam na chwile oczy - dziękuję Mefisto, jest mi trochę lepiej.
- Masz pokręconą rodzinę, wybacz...
- Zgadzam się z Tobą..., dobrze się czujesz?
- Nic mi nie będzie, odpoczywaj, Abaddonie, panie mój - ukłonił się i odszedł, wolnym krokiem.
- Abe, na pewno nic mu nie będzie?
- Poradzi sobie, jest twardy.
- Kolację podano - Samael skłonił się i podał mi jedzenie.
- Dziękuję, widzę, że jesteś wolny.
- Mogę się zrewanżować i nie odstraszam zapachem - wymownie spojrzał na Abaddona.
- Nie było tak źle - starałam się zażartować.
Zjadłam trochę, nie miałam siły na więcej, litościwie spojrzałam na Abaddona, ten zezwolił Samaelowi na zabranie resztek. Władca podszedł do mnie i ucałował mnie w czoło.
- Śpij, ja niedługo przyjdę, aniele, dobranoc.
- Dobranoc Amy - rzucił Samael i wyszedł z komnaty.
- Dobranoc - odpowiedziałam i przymknęłam oczy. 
Abaddon wziął kąpiel, wolał założyć koszulkę do snu, by nie kusić losu, Amy była taka krucha, bezbronna, ta silna i niezłomna kobieta zniknęła. Drażniło go to, bardzo, uwielbiał się z  nią droczyć, nie podobało mu się to, że się poddała. Wszedł ostrożnie do łóżka, by jej nie budzić, spała tak spokojnie, obserwował ją, a zaraz po tym zasnął.
Następnego dnia przygotowałem dla niej śniadanie oraz portal dla jej przyjaciół. Pierwszy przyszedł Astaroth, zatrzymałem go od razu.
- Zaczekaj, jeszcze śpi, a my musimy pogadać - spojrzał na mnie nieufnie.
- O co chodzi Władco?
- Był tu jej ojciec, jest chętny, żeby się Ciebie pozbyć, musisz się przyczaić, ukryć, sfingować śmierć, cokolwiek - machnął ręka i się zamyślił.
- Dlaczego mi to mówisz? Miałbyś okazję...
- Dla niej - uciął rozmowę Abaddon.
- Czego on chce? - zastanawiał się Astaroth.
- Chce mnie z nią połączyć, by dała mi syna, przypuszczam, że pragnie Władzy.
- Eh, pewnie chce to wykorzystać do swoich celów, jak mógł ja zaatakować? - zacisnął pięści Astaroth.
- Abe?
- Idę, słońce - krzyknął Abaddon, uśmiechnął się na dźwięk jej słów i wziął śniadanie - ani słowa, zawołam Cię.
- Cześć Abe, wcześnie wstałeś - uśmiechnęłam się.
- To Ty długo spałaś kochanie, ale wyglądasz o wiele lepiej, Astaroth przyszedł, musisz go przekonać, by się ukrył na jakiś czas - zmarszczył brwi Abaddon - możesz już przyjść.
Astaroth podszedł do mnie szybkim krokiem i mocno przytulił, pocałował mnie w czoło, spojrzałam ponad jego ramieniem na zasmuconą twarz Abaddona.
- Abe..
- Spałaś tu dzisiaj, więc uznajmy, że jesteś na ziemi - opuścił sypialnie dając nam trochę prywatności.
- Jesteś w niebezpieczeństwie, a ja nie mogę Ci pomóc - zaczęłam.
- Muszę się przyczaić, Abaddon ma rację. 
- Nie wiem co zrobić, żeby odpuścił.
- Udawaj.
- Udawaj, co?
- Że jesteś z nim...
- To nie w porządku wobec żadnego z nas...
- A mamy wybór? On zajmie się Tobą, a ja muszę przetrwać i coś wymyślić, jak nas z tego wykaraskać..
- Kiedy znowu Cię zobaczę?
- Nie wiem maleńka - pocałował mnie czule i przytulił, chciało mi się płakać.
-Postaram się Ciebie nie zawieść...- Astaroth wyszedł z sypialni, słyszałam jego kroki, przeszedł przez portal, miałam nadzieję, że nic mu nie będzie. Jedno było pewne, musiał trzymać się ode mnie z daleka.
- Przykro mi, Amy - Abaddon patrzył na mnie z troską.
- Mnie też - otarłam oczy  i dokończyłam śniadanie.
Postanowiliśmy z Abaddonem udawać parę, wydawało mi się to najrozsądniejsze, w ten sposób utrzymam bliskich bezpiecznych przed ciemnością. Udawaliśmy wszystkie aspekty życia, udało mi się pochłonąć ciemność we mnie, prędzej czy później za to zapłacę, była zbyt niespokojna i nieokiełznana. Obawiałam się, że nie będę mieć wystarczająco siły by trzymać ją pod kontrolą, nie mogłam leżeć w łóżku w nieskończoność, nie mogąc się ruszyć. Nadal byłam słaba i blada, ale miałam nadzieję.
- Nie powinnaś się forsować - przytulił mnie Abaddon.
- Wiem, że się martwisz, ale nie wytrzymam dłużej leżąc.
- Odpoczywaj, bo w nocy nie mam zamiaru pozwolić ci spać - uśmiechnął się i mnie pocałował, czasem wyczuwaliśmy ciemność kontrolującą nasze zachowania. W obecnym stanie Abe był w tym o wiele lepszy niż ja, mogłam na niego liczyć w chwilach zagrożenia. Nie miałam żadnych wieści od Astarotha, nikt go nie widział, jakby zapadł się pod ziemię, miałam nadzieję, że nic mu się nie stało. Czasem nasłuchiwałam, czy mnie nie woła, opuszczałam tarczę telepatyczną, ale na próżno. Mijał już trzeci tydzień od tego jak zaatakował mnie mój ojciec, czasem odwiedzał mnie Logan, sam szukał Astarotha, ale bez skutku. 





152. Propozycja Ciemności


- Co to za portal?
- Do piekła, chodzę karmić Samaela...
- Wezwij Abaddona..
- Nie wiem czy dam radę - Raziel mamrotał coś pod nosem i dotknął mojej pieczęci, świeciła jasnym światłem.
- Teraz go wezwij.
- Abaddonie, wzywam Cię, przybądź do mnie.
- Co jest? - Abaddon pojawił się  trochę zniecierpliwiony.
- Nie nakarmię Samaela, nie mogę się ruszyć, ojciec mnie zaatakował...- opuściłam wzrok - przepraszam, nie mogę używać mocy.
- Zagraża Ci...-chwycił mnie w objęcia- ze mną będziesz bezpieczna, zajmę się Tobą Amy.
- Raziel...- zdążyłam tylko tyle powiedzieć, kiedy próbował powstrzymać Abaddona, ten odepchnął go i przeszedł przez portal.
- Możesz być na mnie zła, ale Astaroth Cie nie obronił, do nieba nie wejdzie za Tobą, a tu może Cię odwiedzać, zaopiekuję się Tobą, zaufaj mi, aniele, bardzo Cię boli? - oparłam się o jego ramię, nie miałam siły by protestować, czułam się jak worek mięsa przerzucany z rąk do rąk.
- Tak, zaufam Ci...Abaddonie, nie schrzań tego...nie mam już siły - zaczęłam płakać z bezsilności, a Abaddon zaniósł mnie do łóżka.
- Nie płacz kochanie - pogłaskał mnie po twarzy - za chwile porozmawiamy, uwolnię Samaela.
- Co z nią? - zapytał z troską Samael.
- Dziś karmisz się sam, jest bezbronna jak dziecko..uwalniam Cię - pstryknął palcami i kajdany zniknęły - weź też długą kąpiel bracie  - Abaddon odwrócił się i udał do sypialni, wziął ze sobą jedzenie, wiedział, że nic nie jadła. Martwił się, co mogło doprowadzić ja do takiego stanu, rozpadała się, a on nie zamierzał na to pozwolić.
- Jestem słońce, zjedz coś - usiadł obok, zamierzał mnie pilnować.
- Dziękuję - jadłam, czułam, że byłam osłabiona, ciemność zalewała mnie od środka, kiedy skończyłam Abaddon  zabrał naczynia i wpatrywał się we mnie.
- Co się stało?
- Szłam na patrol, znalazł mnie ojciec...rozmawialiśmy, stał się nieprzyjemny, zaatakował mnie czymś...przebił na wylot, wiem, że upadłam, a potem...nie byłam w stanie chodzić, używać mocy, resztę znasz.
- Pomogę Ci się przebrać - wyjął z torby moją koszule nocną, usiadł za mną, przytrzymując mnie delikatnie, zdjął ze mnie bluzkę i biustonosz, nie dogryzał mi, nie podglądał, nasunął na mnie piżamę. Pomógł zsunąć ze mnie spodnie, ułożyć się wygodniej, nakrył mnie kołdrą i ucałował w czoło.
- Abaddonie...dziękuję.
- Nigdy nie przypuszczałem, że będę Cię rozbierał drugi raz i tylko po to, by założyć piżamkę - uśmiechnął się - prześpij się, a ja skontaktuję się z Loganem i Astarothem.
- Tak zrobię, powinno pomóc - uśmiechnęłam się słabo i zamknęłam oczy. Abaddon zamknął sypialnię na klucz, wolał być pewny, że żaden nieproszony demon nie zakłóci jej snu.
- Wielki Abaddon, potężny Władca Piekielnych włości, a także przyszły zięć....- mężczyzna w czerni zjawił się w jego sali tronowej, dystyngowanie skłonił.
- Jesteś ciemnością, mam rację? - Abaddon włożył ręce do kieszeni i przyglądał się gościowi.
- Twoim przyszłym teściem - mężczyzna objął Abaddona i poklepał po ramieniu - rad jestem z tego związku Królu, potrafisz poskromić w niej to światło. Potrzebuje takiego męża jak Ty.
- Nie jest ku temu przychylna, nie wiesz o tym? Zraniłeś ją..
- Ach, takie tam od razu zraniłem, jest osłabiona, za tydzień, dwa jej przejdzie. Wykorzystaj dobrze ten czas, wiem, że marzysz o synu. Jest osłabiona, a więc i bezbronna, nie da rady Ci odmówić. Jeśli nawet nie zmądrzeje, nie powinieneś dawać jej taryfy ulgowej, wiesz jak się nią zająć by zachciała być Twoja - uśmiechnął się przebiegle.
- Namawiasz mnie do prokreacji wbrew Twej córce? - Abaddon  stworzył barierę z jasnego ognia, uniemożliwiającą ciemności wejście do sypialni Amy, ostrożności nigdy za wiele.
- Moja córka pokocha to dziecię, nie zrezygnuje z tego co jej odebrano, rodziny, nawet jeśli będzie płakać przez to, będzie trwać u Twego boku o wielki Abaddonie. Jestem Twoim sprzymierzeńcem, kibicuje Ci...więc mój drogi nie tracić czasu i pokaż jej dzisiejszej nocy kto rządzi piekłem.
- Przemyślę to, doceniam wizytę, ale mój Ty...pochlebco jestem dziś dość zajęty.
- Naturalnie, wiedz, że ja nie mam zamiaru ingerować, mógłbym pozbyć się kilku problemów dla ciebie.
- Co masz na myśli?
- Astaroth, słuch o nim może zaginąć, wystarczy Twoje słowo...
- Przemyślę to, ale jestem pewien, ze sam sobie poradzę z takim niby zagrożeniem.
- Zostawię Cię więc Władco, razem możemy zasiać spustoszenie i zagładę - skinął głową i opuścił salę tronową zostawiając Abaddona w rozterce.  Kiedy Drake zniknął Władca zniszczył zaporę z ognia i otwarł sypialnię, tak myślał, że zejdzie tutaj z jej powodu. Tak bardzo jej pragnął, szczęśliwej rodziny z nią, że zastanawiał się nad tą propozycją. Z drugiej strony, znienawidzi go, ten ból i żal wiedzieć do końca wszystkiego w jej oczach, nienawiść...czy to jest warte jego samolubnego szczęścia?
 - Szlak, by to! - syknął do siebie, robię się zbyt miękki, nie mogę jej skrzywdzić...nigdy więcej by się do mnie nie uśmiechnęła, nie przyszła, nie zaufała. Wysłał telepatycznie streszczenie sytuacji Loganowi, prosząc o przekazanie wszystkiego Astarothowi, chwilowo śpi, jest wykończona, poprosił, by odwiedzali ją rano. Poszedł do niej i patrzył jak śpi, przygotował jej kąpiel, kobiety to lubią, poprawia im humor.
- Obudziłaś się? - uśmiechnął się kiedy zobaczył jak się przeciągałam.
- Tak, trochę mi lepiej dziękuję- złapałam go za rękę, byłam mu wdzięczna.
- Musze ci coś powiedzieć - przysiadł obok, minę miał raczej średnią.
- Mów, no śmiało.
- Twój ojciec był tutaj kiedy spałaś, mówił, że powinno ci minąć za tydzień, bądź dwa - kiedy zobaczył przerażenie na mej twarzy kontynuował - nie wpuściłbym go tutaj, nic ci nie zrobił. Chce, żebyś dała mi dziedzica...że jesteś osłabiona i mam Cie wziąć, nie zważać na Twoje protesty, mam jego błogosławieństwo, że tylko tak spełnię swoje marzenia o szczęśliwej rodzinie z Tobą. Jest w stanie pozbyć się Astarotha...musisz to wiedzieć.
- Chyba nie zamierzasz...Abaddonie...nie zrobisz mi tego?! Błagam Cię, ja cie błagam...słyszysz mnie?! Zrobię wszystko, ale nie to...proszę cię - łzy napłynęły mi do oczu - nie rób mi tego, tylko nie to...
- Amy, ciii - pocałował mnie, a ja zamarłam wpatrując się w niego - nie mógłbym ci tego zrobić, skrzywdzić, nigdy byś mi nie wybaczyła, jesteś ważniejsza, ponad moje marzenia, ponad wszystko. Tylko Ty się dla mnie liczysz, możesz mnie mieć za mięczaka, nie dbam o to...chciałem, żebyś to wiedziała.
- Abe...
- Nic nie mów, przygotowałem Ci kąpiel...muszę Cię rozebrać, dasz sobie z tym radę? - wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki.
- Dam radę - szepnęłam i przytuliłam się do niego - jestem Twoja dłużniczką..
- Nie kuś bo zażyczę sobie Twoją duszę i co wtedy? - zerknął figlarnie kiedy zasłaniał zasłony.
- Nie dam ci się..
- Taką Ciebie lubię.. zsunął ze mnie piżamę, patrzył mi w oczy, nie na moje ciało, byłam mu za to wdzięczna, kiedy skończył włożył mnie do wanny.
- Zawołaj mnie kiedy skończysz, znajdę Ci coś czystego - wyszedł z łazienki,  a mnie zrobiło się na prawdę gorąco.
- Jeśli zbliżysz się do tej łazienki, Mefisto zginiesz - zagrzmiał Abaddon na widok przyjaciela.
- Jej smakowity zapach mnie tu ściągnął, ten mrok jest pradawny...smakowity...
- Łapy precz...ostrzegam, nie będę się litował, nie kiedy chodzi o nią. I wiesz...możesz kpić, kocham tę kobietę, wisi mi to co myślisz. Nalej mi lepiej siderth, albo lepiej nie muszę się opierać i być twardy.
- Mogę Ci pomóc...odebrać odrobinę jej mroku, wiesz, że jestem koneserem...
- Nic jej się nie stanie?
- Nie, nie będzie, aż tak cierpieć, dla kogoś z takim światłem, taki mrok musi być nie do zniesienia.
- Aż tak? - zmartwił się, wiedział, że jest dzielna, nie skarży się, ale żeby aż tak? Jej własny ojciec, przeklęty drań?!
- Nie pytaj...to może zabić.


poniedziałek, 19 sierpnia 2019

151. Zwrot wydarzeń

Wzięłam gorącą kąpiel, podmalowałam się i przebrałam, miałam dziś w planach patrol, musiałam być bardziej widoczna dla strażników przede wszystkim pomocna. Chwyciłam, jabłko i wyruszyłam, wiedziałam, że znowu jestem spóźniona, dostanę burę od Logana. Przeniosłam się na wyższy budynek i obserwowałam okolicę, kiedy mój ojciec pojawił się obok mnie, miał tęgi wyraz twarzy.
- Powinnaś się wstydzić, obrażać matkę w taki sposób...- zaczął, miałam wrażenie, że nie przemyślał dokładnie tego co chciał mi powiedzieć.
- Nic nie rozumiesz prawda?- spojrzałam na niego bez emocji - nie obrażałam matkę, tylko Ciebie - widziałam jak zacisnął pięści w gniewie, czułam satysfakcję.
- Jesteś taka trudna...- zaczął, a ja nie miałam zamiaru mu tego ułatwiać.
- Zadaj sobie pytanie po kim to mam? - uśmiechnął się pod nosem, jakby był z tego dumny.
- Przypuszczam, że po mnie - stanął bliżej mnie i patrzył na miasto - jesteś jak łowca, polujesz na swe ofiary, obserwujesz  i uderzasz.
- Jaki jest cel Twojej wizyty?
- Nie wiem - spojrzałam na niego, zdziwiła mnie ta szczerość.
- Czyli nie muszę się obawiać, że wejdziesz mi w drogę?
- Jesteś na mnie skazana, chcę Cię poznać, dowiedzieć się dlaczego tak szeptają po kątach, że jesteś inna i dajesz nadzieję.
- Kto szepta? Eh i tak mi nie powiesz, co wywnioskowałeś? - stanął za mną, położył dłonie na moich ramionach, były silne i zdecydowane.
- Że jesteś wrażliwa i delikatna, pełna światła i dużej dawki mroku. Jesteś taka podobna do matki...
- Wiesz chociaż jak mam na imię? Nawet mi się nie przedstawiłeś...
- Amy, Twoja mama tak sobie wymarzyła.
- A Ty?
- Jestem ciemnością, mów mi Drake, używam tego imienia w świecie ludzi.
- Drake...niech stracę.
- Wiesz jaka jesteś niezwykła? Abaddon Władca Piekła pokochał po raz pierwszy od początku świata, Ciebie, moją córkę. Jest gotowy zrobić dla Ciebie wszystko, masz go w garści...to jest dla Ciebie odpowiedni kandydat - szepnął mi do ucha.
- Przybyłeś wydać mnie za mąż? Pasuje...mam już kogoś i nie mam zamiaru wychodzić za mąż.Wydaje mi się, że odrobiłeś prace domową na mój temat, Drake - zrzuciłam jego dłonie z ramion i spojrzałam mu w oczy odważnie.
- Astaroth, no powiedzmy, że może bym był skłonny patrzeć na niego przychylniej.
- Ale?
- Wyborem zawsze będzie mrok, nigdy światło - uśmiechnął się, zrobił minę z serii, a ja coś wiem i Ci nie powiem.
- Dlaczego mnie porzuciłeś? - zapytałam łagodniej, a on się zmieszał.
- To nie było dla nas łatwa decyzją, kochaliśmy Cię, a Ty tak bardzo kochałaś mnie, wszędzie chciałaś ze mną chodzić, wdrapywałaś mi się na kolana i przytulałaś - odwróciłam wzrok, czułam jak zbierają mi się łzy.
- I to było takie złe...rozumiem, że obniżałam Twoje morale...

- To nie tak, Amy - mówił łagodnie - przejmowałaś moja ciemność jak gąbka, chłonęłaś ja i dawałaś się jej prowadzić, nie panowałaś nad ogromem mocy jaką miałaś, musiałem odejść. Z drugiej strony, gdy przebywałaś z mamą, widziałaś jedynie dobro, bolał Cie ból tego świata, nie dawałaś sobie rady, nie mieliśmy wyjścia. Z nami, nie byłaś bezpieczna.
- Mogłeś mnie uczyć...wytłumaczyć.
- Myślisz, że nie próbowaliśmy? Myślisz, że jestem z tego dumny?
- Ty mi powiedz...
- Byłaś najcenniejszym światłem w moim istnieniu - potrząsnął mną lekko, widziałam w jego oczach ból - ty i matka.
- Dlaczego zjawiłeś się dopiero teraz?
- Liczyłem, że właśnie Ty to zrozumiesz. Cieszę się, że żyjesz, że on sprowadził Cię z powrotem i przykro mi, że zmarł. Przykro mi, że cierpiałaś...dziś rano położyłem mu na grobie świeże kwiaty. Może trudno Ci to zrozumieć, ale zależy mi na Tobie.
- Dziękuję..- pogłaskał mnie po policzku.
- Wybacz, że nie było mnie wtedy, ale jestem teraz.
- Powiedz, ile z tego co mi powiedziałeś jest prawdą, tatku - powiedziałam kpiąco, nie wiem skąd wiedziałam, ale coś było nie tak, może wyczułam w nim dość dużo mroku? - roześmiał się, wiedziałam.
- Widać od razu, że jesteś moja córką, przyznam się, że trochę na ściemniałem, to, że mnie kochałaś to prawda, nie mogłem się odpędzić od Ciebie, wszędzie chciałaś być z tatusiem, żałosne.
- Na szczęście już mi przeszło - zrzuciłam jego dłonie z siebie - i nie chcę tatusia więcej widzieć.
- Na to nie masz wpływu, dopilnuję byś dała Abaddonowi syna i została jego kobietą, musisz podtrzymać rodową tradycję, opuścić ziemię, sami dadzą sobie radę. Spójrz na nich są jak robactwo...mają to czego chcieli.
- Jedyne robactwo jakie znam stoi przede mną, Drake. Jesteś taki żałosny...nigdy nie podam się Abaddonowi. Nie zamieszkam w piekle, czy z Tobą w jakimś wymiarze, wracaj do niego, tam gdzie byleś szczęśliwy i odwal się ode mnie. Nie masz najmniejszego prawa wydawać mi poleceń.
- Jestem twoim ojcem, Twoją siłą i jeśli zechcesz wrogiem, którego nie pokonasz. Byłaś niegrzeczna, zasługujesz na karę- wymierzył we mnie swoją czarną, smolistą mocą, przebiła mnie na wskroś, nie mogłam oddychać, upadłam. Ta siła była potężna, rozlewała się we mnie, bezustannym bólem. Drake chwycił mnie za włosy spojrzał mi w twarz, uśmiechnął się tryumfująco i zniknął.
Ocknęłam się i wiedziałam jedynie, że byłam niesiona, ciało nadal mnie bolało,  a ja nie byłam w stanie się wyleczyć. Spojrzałam na właściciela ramion, w których się znalazł i zdziwiłam się, był to ten sam mężczyzna, który był ze mną przy rannej kobiecie. Ten sam, który tak nagle zniknął.
- Nie obawiaj się, nic ci nie zrobię, zostałaś dotknięta przez mrok, musisz wypocząć, za kilka dni powinno ci przejść, nie możesz wchłonąć jej zbyt dużo.
- Kim jesteś?
- Znam Twój zapach i smak Twojej krwi, wszędzie Cię wytropię, Wybrana.
- Jesteś wampirem?! - usiłowałam się wyrwać, ale nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Tak, jestem, masz szczęście, że jest pochmurno- zatrzymał się w zaciemnionej alejce.
- Puścisz mnie?
- Nie ustoisz na nogach, korzystaj, że mężczyzna nosi Cię na rękach.
- Jak Ci na imię?
- Zawsze zadajesz tak dużo pytań? Jestem Lorcan, niewiasto.
- Gdzie mnie zabierasz?
- Z dala od niebezpiecznych miejsc - spojrzał na mnie z politowaniem, jakby rozmawiał z przygłupem.
- Powiedz lepiej Lorcan, jesteś moim wrogiem czy przyjacielem?
- Jestem wampirem, a to wyklucza słowo przyjaciel.
- Będę z Tobą walczyć.
- Ciekawe jak chcesz to zrobić, jesteś śmieszna i męcząca - czułam się pokonana, nie potrafiłam użyć żadnych ze swoich mocy, co on mi zrobił i co mnie czeka z rąk tego mężczyzny? - wiedziałaś, że Cię tropią?
- Kto?
- Ehhh, to niesamowite, że jeszcze żyjesz...wampiry, jesteś numerem jeden na ich liście.
- Nie, ale uwierz mi, że to nie jest numerem jeden na liście moich obecnych problemów- widziałam, że mój rozmówca się wyraźnie zaciekawił.
- Teraz wydajesz się niezwykle interesującą przekąską.
- Wybacz, że nie urzekłam Cię od razu, zyskuję przy bliższym poznaniu - mruknęłam.
- Krwinko, powiedz Ty mi lepiej, gdzie cię zostawić, żebyś była bezpieczna, słońce odpada, nie mam ochoty być grzanką.
- Tu mnie zostaw, zawołam przyjaciela, zabierze mnie, puścisz mnie wolno, prawda?
- Niech stracę - uśmiechnął się - kim jest Twój przyjaciel?
- Archaniołem - spojrzał na mnie jakbym urwała się z choinki, ale był zaciekawiony - mówiłam, że zyskuję przy bliższym poznaniu.
- Wzywaj zatem, gdybym cię tam zostawił, zginęłabyś...więc wisisz mi przysługę...upomnę się o nią - pogłaskał mnie po policzku.
- Czego mogę się spodziewać?
- Zobaczymy, krwinko - oparłam się o niego, byłam zmęczona.
- Raziel, pomóż mi przyjacielu - przede mną pojawił się piękny archanioł, miał zaniepokojoną minę i wyjął miecz - nie...wszystko w porządku...nie atakuj go, on mi pomógł.
- Wiesz kim on jest?
- Wiem, weź mnie, nie potrafię...sama - posmutniałam, Raziel wziął mnie w objęcia.
- Od jakiegoś czasu nie widzę zagrożenia, jakby coś Cię przysłaniało - zmartwił się anioł.
- Wiem czyja to sprawka...Lorcan, dziękuję - kiwnął głową i zniknął jak poprzednio.
- Twój stan nie jest najlepszy - Raziel wzleciał, a ja przytuliłam się, żeby nie spaść, wylądował na moim tarasie - nie możesz zniszczyć klamki? Potem ją naprawisz...- zerkał do środka.
- Nie dam rady...nie mogę używać, żadnej z mocy..przez ojca, zaatakował mnie.
- Ojciec?! - wziął mnie w objęcia i zabrał do środka głównym wejściem, a tak chciałam uniknąć rozgłosu. Raziel położył mnie na łóżku, zdjął buty i kurtkę oraz broń, pojawił się portal, eh tak nie jestem w stanie nakarmić Samaela, a Raziel tam nie zejdzie, to się nazywa mieć szczęście. 

150. Potyczka w piekle

Obudziłam się koło południa, Astaroth pogłaskał mnie po policzku, kiedy zobaczył, że nie śpię nachylił się i czule mnie pocałował.
- Jaka miła pobudka, chce jeszcze - mruknęłam i skradłam mu kilka całusków, roześmiał się.
- Ktoś tu jest nienasycony.
- Niech Ci będzie, że to ja - przeciągnęłam się i wsunęłam na Astarotha.
- Co robisz? - uśmiechnął się, a  jego oczy rozbłysnęły pożądaniem.
- Biorę to co moje - mruknęłam i rozbierałam go pospiesznie, nie chciałam czekać. Zbyt szybko nie wypuściłam go z łóżka, nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu, a ja tęskniłam.
- Abaddon chciał się z Tobą zobaczyć - Astaroth całował moje plecy kiedy pomagał, a raczej przeszkadzał mi się ubierać.
- Nie muszę tam iść...- mruknęłam.
- Idź...teraz jesteś taka piękna i moja - zacałowywał mnie, a ja się śmiałam. Mężczyźni...
Założyłam spodnie i koszulkę, przeczesałam lekko włosy, żeby aż tak nie straszyć, Astaroth całował mnie namiętnie, niechętnie puścił mnie do portalu. Ledwo przez niego przeszłam, spojrzałam w jego stronę tęsknie, zostawiając moje serce po drugiej stronie.
- Pachniesz...nim...i...- Abaddonowi pociemniało w oczach ze złości.
- To jakiś problem? Wiesz, że jestem z nim związana, chciałeś bym przyszła, wstałam...i jestem. Nie zabronisz mi go kochać - skrzyżowałam ręce na piersiach, byłam zła - Cześć Samaelu, dobrze spałeś? - zapytałam łagodnie.
- Odczep się od niej, wiesz, że jesteś tym drugim z grzeczności bracie - powiedział złośliwie - dobrze, dzięki Amy, a Ty? - dodał czulej.
- Nie wtrącaj się - syknął Abaddon.
- Abaddonie, przestań...- spojrzałam na niego zmartwiona - przydało mi się więcej snu - uśmiechnęłam się do Samela.
Abaddon starał się powstrzymać widziałam jak walczył ze sobą, złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę sypialni, coś mi mówiło, że lepiej mu się nie przeciwstawiać. Przyparł mnie do ściany, przypatrywał mi się chwilę.
- Nigdy więcej tego nie rób...- starał się mówić łagodnie, dotykając mego ciała - traktuj mnie z szacunkiem tak jak ja to robię, nigdy nie przyszłaś tutaj...i nie zastałaś mnie z kobietami, szanuje Cię, ale...przegięłaś..nie chcę dłużej czekać.
- Bo nie sprowadzasz żadnych kobiet! - krzyknął Samael.
- Nie wtrącaj się! - uderzył pięścią w ścianę tuz przy mnie i zatrzasnął drzwi sypialni.
- Abaddonie...proszę Cię, spokojnie - objęłam go i pogłaskałam po twarzy - nie denerwuj się tak, nie lubię Cię takim.
- Trudno, taka moja natura, zaakceptuj ją.
- Nie traktuj mnie tak.
- Zapominasz, że tutaj ja mam władzę...- mruknął mi do ucha, całował mnie po szyi.
- Nie pozwalasz mi o tym zapomnieć, nawet na chwilę - spojrzałam kokieteryjnie na niego, pocałowałam go namiętnie, miałam nadzieję, że ugłaskam go odrobinę. Był gniewny i dziki, niespokojny i pobudzony, niedobrze...jego dłonie dotykały mojego ciała zachłannie.
- Nęcisz mnie Amy...może uda ci się mnie obłaskawić - szepnął,  a ja zadrżałam, cmokłam go w czoło.
- Wiem, nie denerwuj się...przepraszam, nie chciałam Ciebie urazić...śpieszyłam się, bo chciałeś się ze mną zobaczyć - speszyłam się i wyszłam z sypialni, zostawiając go na chwilę ze swoimi myślami. Przeszkodził mi, przytulając się do moich pleców, całował mnie po szyi, głaskał po brzuchu, zamarłam na chwilę, wiedziałam, że sytuacja jest na ostrzu noża, jeśli będę się za bardzo opierać, wścieknie się, mogę nie dać rady go powstrzymać, zraniony, pobudzony i władczy mężczyzna to niebezpieczne połączenie.
- Przepraszam - szepnął mi do uszka - wynagrodzę ci to...- pociągnął mnie do sypialni , zrobiło mi się gorąco i wcale nie ze strachu, aj. Całował mnie namiętnie, położył delikatnie na łóżku, wtulał się we mnie, był stanowczy, a jednocześnie taki delikatny.
- Między nami wszystko w porządku? - zapytałam łagodnie.
- W porządku, aniele, traktuje Cie jak najdelikatniejszy kwiat, pragnę Cię, nie chcę czekać dłużej, nie ułatwiasz mi tego - dotykał mojej twarzy, wsunął rękę pod moja bluzkę, przymknęłam oczy.
- Ty też mi nie ułatwiasz - jęknęłam, a on się rozpogodził.
- Czego najdroższa?
- Opierania ci się...
- Więc przestań...chociaż ten jeden jedyny raz, daj nam szansę..- pieścił mnie, a ja przymknęłam oczy.
- Nie mogę, Abe...nie w ten sposób...
- A jak królewno?
- Nie po nocy z nim...- odwróciłam głowę z bólem, a on przyciągnął mnie do siebie i przytulił.  Wtuliłam się w niego mocno, przymknęłam oczy i pozwoliłam się głaskać, na prawdę mi ulżyło.
- Co Ty ze mną robisz? - szepnął mi do ucha i przytulił mocniej.
- Słyszałam, że nęcę o niczym innym nie wiem - uśmiechnęłam się zaczepnie.
- Nie chciałem Cię zranić, ani..wystraszyć jesteś dla mnie wszystkim - pocałował mnie w czoło - kocham Cię tak mocno...- przymknął oczy.
- Wiesz, że to między nami...się nie uda? - myślałam, że się na mnie wścieknie, a on spojrzał jedynie i uśmiechnął.
- Ja się nie poddam, zawsze będę o Ciebie walczyć.

- Ja wręcz przeciwnie i wiesz o tym...
- Kiedyś byłaś mi taka oddana...a ja to zaprzepaściłem - przymknął oczy jakby się obwiniał - gdybym walczył o Ciebie, wspierał, bylibyśmy razem.
- Tego nie wiesz - usiadłam, ale się oszukiwałam, zależało mi na nim wtedy i teraz tez.
- Tak przypuszczam - pogłaskał mnie po policzku.
- Chciałeś ze mną porozmawiać?
- Dowiedziałem się o Twoim ojcu, powęszę, jak będę mógł pomóc, zrobię to, kochanie.
- Dziękuję, trochę mnie to przeraża- włożyłam włosy za ucho, dawno od tak z nim nie rozmawiałam i podobał mi się taki...normalny.
- Poradzisz sobie, jesteś twarda masz to po nim, a urodę po matce i to ciepło, tak przypuszczam.
- Czyli co...odpuszczasz to...wiesz co - wskazałam ręką na łóżko i zmieszałam się lekko.
- Powiedzmy, nie znasz dnia ani godziny, kiedy będę Cię zdobywał na nowo, piękna - uśmiechnął się.
- Pójdę już, Abe...dzięki, takim Cię lubię - uśmiechnęłam się i podreptałam do sali tronowej, eh nie było portalu, typowy Król.
- Abe, nie zapomniałeś o czymś?
Abaddon leżał na swym łożu i czekał na chwilę, kiedy go zawoła, uśmiechnął się słysząc jej głos, wstał i ruszył.
- Co Ty beze mnie zrobisz, aniele? - uśmiechnął się otwierając portal.
- Cóż, wolałabym się o tym nie przekonywać, cześć chłopcy - przemknęłam przez portal, odetchnęłam z ulgą.





piątek, 26 lipca 2019

149.Spotkanie z ojcem

- Chcesz o tym pogadać? - zapytał mnie Logan, po chwili jazdy.
- Nie, w zasadzie się spóźnię na patrol, ale będę, dołączę do was.
- Obowiązki?
- Piekielne...pora karmienia - zerknęłam na zegarek - nie pogniewasz się, jak nie pomogę Ci z workami i się wykpię?
- Nie dałbym ci ich nosić.
- Dlaczego? Popsułam, powinnam ponieść karę.
- Bo ja tak mówię.
- Kapuję, szefie.
- Poradzisz sobie? - zaparkował w garażu i złapał mnie za rękę, żebym nie wyszła.
- Jeśli nie to przyjdę do Ciebie...
- Obiecujesz? - spojrzał mi w oczy.
- Obiecuję.
Wyszłam z samochodu, udałam się w stronę wind, gdzie spotkałam chłopaków, byli w świetnych humorach, poprosiłam ich o pomoc Loganowi, pobiegli bez żadnych narzekań, co było miłe, bo nie musiałam wydawać rozkazów. Weszłam do pokoju, rzuciłam torbę z zakupami na fotel i spojrzałam w mieniący się portal przygotowany dla mnie.
- Cześć Astaroth, pocałuj mnie - mruknęłam przytulając się do niego - przepraszam, ale znowu muszę iść, idź na patrol sam, ja was dogonię, dobrze?
- Zabiegana jesteś mój aniele, ale tą chwile mamy dla siebie - ucałował mnie namiętnie i mocno przytulił - pogadamy później jeśli będziesz chciała, wiesz o czym.
- Jak zawsze wiesz wszystko - wtuliłam się mocno jeszcze na chwilę pozwalając by pogłaskał mnie po plecach. Zdjęłam kurtkę, nie rozbrajałam się i przeszłam cichutko przez portal. Od razu zabrałam się za kolację dla Samaela, który lekko drzemał, Abaddona nie widziałam i bardzo mnie to cieszyło.
- Cześć śpiochu - dotknęłam lekko jego ramienia.
- Amy..przyszłaś?
- Jak zawsze....głodny?
- Trochę, wybiegłaś tak nagle, wszystko w porządku?
- Średnio....miałam trudny dzień, który się nie skończył, kiedy stąd wyjdę, muszę gnać na patrol, na szczęście Logan mnie nie ukatrupi za to - usłyszałam kroki, wiedziałam kogo zaraz przywieje przez drzwi.
- Najmilsza..- Abaddon nachylił się i ucałował mnie niecierpliwie.
- Witaj - powiedziałam i zaczęłam karmić Samaela w milczeniu.
- Zjesz ze mną kolację?
- Nie bardzo mogę, mam dyżur prosto stąd muszę iść na patrol.
- Wyglądasz na zmęczoną, jeśli chcesz mogę porozmawiać z Loganem.
- Nie, nie trzeba, muszę im pomóc, potrzebuję tego  dziś bardziej niż ...kiedykolwiek.
- Nie dręcz jej, nie widzisz, że coś się stało? - mruknął Samael.
- Widzę, nie jestem ślepy, chciałbym pomóc.
- Nic nie możesz zrobić..- wziął mnie za rękę i zabrał do sypialni uciekając przed wzrokiem Samaela, ucałował mnie delikatnie i patrzył mi w oczy, delikatnie głaszcząc.
- Co jest grane?
- Nie dziś dobrze...mógłbyś dziś tego nie robić, jest mi źle...proszę cię..- spojrzał na mnie badawczo i przytulił mnie mocno do siebie, cmoknął w czoło.
- Wszystko się ułoży, zawsze możesz na mnie liczyć Amy - szepnął mi do ucha.
- Dziękuję - przytuliłam się mocniej, kilka łez popłynęło mi z oczu, potrzebowałam chwilę, żeby się w sobie zebrać. Abaddon był cierpliwy, głaskał mnie i przytulał dając wsparcie. Kiedy otarłam oczy, pocałowałam go delikatnie i czule, nie spieszyłam się z tym. Uznałam, że zasłużył, za to wsparcie i chęć pomocy.
- Martwię się, Amy - pogłaskał mnie po policzku.
- Wiem, dzięki...za...no wiesz - speszyłam się, a on uśmiechnął. Kontynuowałam karmienie Samaela, który mnie obserwował uważniej niż zazwyczaj, jeżeli było to możliwe.
- Płakałaś...czy to przez niego? - szepnął.
- Nie...to nic takiego,  nie przez niego...- szepnęłam.
- Ma szczęście...
- Jutro mogę się spóźnić na śniadanie, będę musiała trochę odespać, czy mógłby mnie ktoś zastąpić? - spojrzałam na Abaddona - na obiad postaram się być.
- Zajmę się tym, odpocznij, masz tyle czasu ile będzie Ci potrzebne.
- Dopilnuj proszę, by mu nie dokuczali - wstałam po napój i podałam Samaelowi - wiem, że jesteś zajęty i sam nie będziesz mógł tego dopilnować...kochanie.
- Dla Ciebie wszystko - przytulił mnie mocno i pocałował - uważaj na siebie moje szczęście. Nie ryzykuj za bardzo, pamiętaj, że ja- spojrzał na Samaela i się zmieszał - będę tęsknić za Tobą.
- Będę, bądź spokojny Abaddonie, nic mi nie będzie - pogłaskałam go po twarzy, zamknął oczy delektując się chwilą - ja wiem - szepnęłam i przeszłam przez portal.
Założyłam kurtkę, dozbroiłam się, napiłam trochę anielskiego array, bez niego byłoby ciężko. Miałam już się meldować i prosić o cel kiedy wyczułam,  że ktoś walczył nieopodal cmentarza i chyba nie bardzo dawał sobie radę, schowałam więc słuchawkę do kieszeni i pomknęłam w tamtą stronę. Dwóch młodych strażników walczyło z potężnym bezdusznym, mieli pecha nie byli w stanie dać sobie z nim radę, wskoczyłam przed nich, uderzyłam stwora czakramem, kiedy wrócił dopięłam go do pasa.
- Odsuńcie się lepiej - rzuciłam do chłopaków i zaatakowałam stwora. Odpierał moje miecze wielkim żądłem, które wychodziło mu z rożnych części ciała, nie miałam czasu na zabawę, użyłam zniszczenia, rozsypał się w drobny mak. Założyłam sobie miecz na szyję i zerknęłam na wystraszonych chłopaków, jeden z nich miał uszkodzoną słuchawkę.
- Logan, załatwiłam jednego przy cmentarzu, jeden z chłopaków ma zniszczoną słuchawkę, dam mu swoją i tak by padła przy mojej elektrycznej prędkości. Opatrzę ich i przejdę na telepatię, więc jakby coś to krzycz - wyjęłam słuchawkę - trzymaj - rzuciłam ją chłopakowi, a drugiego leczyłam.
- Dziękujemy...pani jest..Wybraną?
- Hmm...ta...jestem - uniosłam brew do góry.
- To było niesamowite! Ale z pani żyleta!
- Dzięki, uważajcie na siebie, idźcie już, ja zaraz dołączę.
Kiedy się oddalili spojrzałam w stronę cmentarza, przeskoczyłam bramę i weszłam do środka, chciałam wejść chociaż na chwilę. Odgarnęłam z grobu kilka liści, przywitałam się w myślach z moim przyjacielem. Brakowało mi naszych rozmów, rozumiał i mogłam mu powiedzieć wszystko, Astaroth po prostu patrzy i wie.
- Nie był dla Ciebie odpowiednim kandydatem - odezwał się mój ojciec.
- Uważam, że jesteś jego dłużnikiem - zdziwił się i z zaciekawieniem na mnie spojrzał- wyrwał mnie z objęć archanioła śmierci, odchodziłam, a on sprowadził mnie z powrotem. Umarł dla mnie i za mnie, więc nie mów niczego na jego temat, bo niewiele wiesz.
Ojciec schylił się i chciał dotknąć małego kryształowego serduszka, które położyłam tam ostatnim razem, ale nakryłam je dłonią by nie mógł dotknąć, cofnął rękę, zrozumiał.
- Powiedz mi...czy Ty kiedykolwiek kochałeś moją matkę - podeszłam do niego  spojrzałam w oczy - czy to była tylko jedna noc, mała wpadka czyli ja i mieliście problem? - byłam wściekła.
- Nie mów do mnie, tym tonem, bo pożałujesz! Jestem Twoim ojcem.
- Nie jesteś, nie wychowałeś mnie, może w tym problem? Pomyślałeś o tym? Gdzie byłeś kiedy cię potrzebowałam?! Gdzie byłeś kiedy umierałam....do następnego razu przyjacielu - dotknęłam płyty, dałam ujście emocjom, błyskawice rozświetliły całe niebo, nie powstrzymywałam ich. Spojrzałam z wyrzutem na "ojca" i ruszyłam, szybko, by nie mógł mnie zatrzymać. Gnałam przed siebie, nie ważne gdzie i na kogo trafię, wpadłam na Astarotha, który mnie przytulił, tak po prostu.
- Dzięki - szepnęłam.
- Martwisz się tym?
- Trochę, nie wiem czego się spodziewać, dziś się pojawił. Nie wiem czy mam się bać, cieszyć...rani mnie. Mam farta...ojciec ciemność wpakował się w moje życie.
- Tęsknisz za nim...- nie mówił tego z wyrzutem, bardziej z troską.
- Tęsknię, nie mogłam go nie odwiedzić kiedy byłam blisko. Nie wiem co się stało, że mnie porzucili, tak po prostu jakbym była balastem. Wychowali mnie obcy ludzie, rzucali mnie z rodziny do rodziny, uciekałam, zawsze byłam zdana na siebie.
- Teraz masz mnie, chcę być przy tobie i się troszczyć tak jak ci obiecałem. Nie zmienię zdania, chcę być tą stałą w Twoim życiu, do której zawsze będziesz wracać, pomyśl o tym. Kocham Cię.
- Czy to...
- Nie wiem...ale było to dla mnie ważne - pocałował mnie delikatnie i wróciliśmy w teren.
Reszta wieczoru minęła spokojnie, cieszyłam się, że go mam i jest blisko, trzymał mnie za rękę, wiedziałam, że nie było mu lekko, nie z Abaddonem, który dotykał mnie w taki sposób, a ja nic z tym nie mogłam zrobić. Gdyby mi się to tak nie podobało, byłoby nieprzyjemnie...własnie sobie to uświadomiłam, to by było o wiele gorsze od chłosty. Array, który dał mi potężnego kopa przestawał działać, dobrze, że wracaliśmy do domu. Kiedy byliśmy w budynku Astaroth wziął mnie na ręce i zaniósł mnie do pokoju nie czekając na koniec zbiórki. Pomógł mi się przebrać, zaniósł mnie do łóżka, przytuliłam się do niego, zasnęłam.
Wstałem wcześniej, by odciążyć ją przy karmieniu więźnia, ostatnio miała zbyt wiele na głowie, należał jej się wypoczynek. Miałem tylko nadzieję, że Abaddon to zrozumie, wszystko zależało od jego humoru. Amy spala tak spokojnie, była taka bezbronna, denerwowało mnie to, że mężczyźni jej życia nie doceniali jej na tyle, by jej nie ranić. Pojawienie się jej ojca nie wróżyło niczego dobrego, portal otworzył się punktualnie, więc wyruszyłem w piekielne czeluście.
- Witaj Władco Piekieł, jestem w zastępstwie, by nakarmić Twego brata - zamilkłem na chwilę widząc niezadowolonego Mefisto karmiącego Samaela - widzę, że niepotrzebnie, witaj Mefisto - Abaddon leniwie podniósł na mnie wzrok.
- Nie mogłeś pojawić się wcześniej? - jęknął Mefisto.
- Skoro tu już jesteś, siadaj musimy porozmawiać, a Ty Mefisto działaj działaj, nie chcę słuchać marudzenia, nie całowałem dziś delikatnych ust, moja cierpliwość jest na wykończeniu - zagrzmiał Abaddon, a Mefistofeles poddał się i kończył dzieła.  Przysiadłem się do stołu władcy czekając cierpliwie na rozmowę, podsunął mi siderth, pił od rana nie był to dobry znak.
- Co z Amy? - zaczął prosto z mostu,  martwił się, a to nowość.
- Śpi, o co Ci chodzi konkretniej? - upiłem łyk tego paskudztwa.
- Nie była wczoraj sobą, płakała, nie chciała rozmawiać. Ty zawsze wiesz, więc mów - wpatrywał się we mnie intensywnie.
- Pojawił się jej ojciec, przeraża ją to, jak na mrok przystało nie jest zbyt delikatny i czuły. Wiele przeszła, kilka rodzin zastępczych,  kto wie czego nam nie mówi, a wiem, że coś takiego jest.
- Czego może od niej chcieć? Chyba jej nie skrzywdzi?! - Abaddon zacisnął pięści i uderzył w stół.
- Nie pozwolę mu na to, znowu jest taka krucha, zbyt podatna na ból. Odpuść jej trochę, wiem, że nie mam na to wpływu, to tylko apel do Twojej dobrej woli.
- Nie znoszę kiedy płacze, chcę jej pomóc. Zrobię to na co będę miał ochotę, jak poczuje się lepiej niech do mnie przyjdzie.
- Przekażę jej Twoją prośbę, może zechce tutaj przyjść. Powiedziałeś jej o zmianie paktu? Była wczoraj wściekła jak od Ciebie wróciła, rzucała czym popadnie, chyba nie byleś zbyt miły.
- Dowiedziała się, prawda, kiedyś musiała.
- Nie wykorzystuj władzy, stracisz ją, a wiem, że chodzą słuchy, że marzysz o dziedzicu...nie rób jej tego, nie jeśli...sama nie będzie chciała Ci go dać - dopiłem płynne nieszczęście do końca.
- Plotki, Astarothcie, zwykłe plotki - machnął ręką jakby odpędzał natrętną muchę - Nie zrobię jej krzywdy, taka była umowa.  Zamierzam jej dotrzymać, pilnuj jej na ziemi, tam gdzie ja władzy nie mam.
- Żaden z nas nie da jej tego na co zasługuje, nie włoży ślubnej sukni, nie będzie miała rodziny, nie chcę by historia jej rodziców się powtórzyła, to ją zabije Abaddonie - już myślałem, że wywali mnie stąd na zbity pysk, ale nasz wielki zły się zamyślił i rozważał moje słowa.
- Możesz odejść Astarothcie, zanim zmienię zdanie - wstał od stołu i sięgnął po siderth, korzystając z okazji wymknąłem się przez portal, zanim zmieni zdanie. Moja królewna spała niczego nieświadoma, położyłem się obok, wyczuła mnie instynktownie i wtuliła się. Potrzebowała tego poczucia bezpieczeństwa, chociaż na chwilę by nie zwariować. Chciałbym ją stąd zabrać z dala od tego wszystkiego, ale nie byłem w stanie.




148. Niecodzienny gość

Przeszłam przez portal, który się pojawił, wcześniej wzięłam mały sztylet i dopięłam przy pasie, piekło piekłem, ale różni goście tam przebywają, a ja połowę z nich nie znam.  Nie wiem nawet, chciałabym poznać. Samael drzemał, na stole czekało nakrycie dla dwóch osób i osobna porcja dla Samaela, czyli Król chce mnie ugościć, albo czeka na Mefisto.
- Cześć - powiedziałam łagodnie, lekko budząc Samaela - głodny?
- Cześć, trochę..-  pokroiłam wielki kawał steku na mniejsze kawałki- sałatki mi nie odpuścisz, co?
- Nie ma takiej opcji, przynajmniej póki ja Cię karmię, jarzyny też zjesz, może chociaż trochę naprawię szkody, które sobie zrobiłeś - poczułam czyjeś dłonie na mojej tali, ktoś się do mnie przytulił i całował moją szyję.
- Cześć Abe...
- Cześć kruszynko..- zamruczał i się wtulił we mnie.
Położyłam talerz na stole, w takiej sytuacji nie chciałam by wylądował na podłodze. Abaddon odwrócił mnie do siebie, pocałował długo i delikatnie, kiedy dotykał mojej twarzy przymknęłam oczy, muszę przyznać, że to było bardzo miłe.
- Pięknie wyglądasz, wiesz?
- Dzięki - wtuliłam się w niego na chwilę, potrzeba czułości od niego przestawała mi się podobać.
- Ciężki dzień?
- Tak, trochę nieoczekiwany, mam kilka pytań, może mógłbyś mi pomóc i oświecić mnie w sprawie demonów.
- Mam kablować na swoich? Ale jesteś podstępna, moja mała jestem z Ciebie dumny! - przewróciłam oczami i wzięłam talerz dla Samaela, przysunęłam sobie krzesło i zaczęłam go karmić.
- Zakablujesz dla mnie?
- Zawsze, kochanie, o co chodzi?
- Czy są jakieś demony, które żywią się krwią ludzi? Spotkałam dziś człowieka, przynajmniej tak wyglądał, jednak nie miał żadnych myśli, próbowałam odczytać cokolwiek, nie udało mi się  - Samael i Abaddon spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem.
- Coś Ci zrobił? Skup się to istotne.
- Opatrzył mi rękę i zaczekał na przyjazd karetki do rannej kobiety, którą podtrzymywałam przy życiu, jak na faceta przystało zniknął kiedy pojawiła się policja i trzeba było zeznawać.
- To wszystko?
- Wszystko.
- Musisz uważać, opowiedz mi o tej kobiecie, miała jakieś znamiona, rany?
- Tylko ślady na szyi, jakby ktoś spuszczał z niej krew.
- Wrócili - zaczął Samael.
- Kto taki?
- Nosferatu - odpowiedział Abaddon.
- Wampiry?!
- W demony wierzysz, a w wampiry już nie? - rzucił kpiąco Samael.
- Jak je zabić?
- A to moja szwagierko - rzucił  Samael - jest trudna sprawa.
- Mieczem go nie załatwisz, żerują w nocy - rzucił Abaddon, wyglądał na zmartwionego.
- Ale zaatakował za dnia..
- Było słonecznie? - zapytał Samael, zdziwiłam się, że starał się być taki pomocny.
- No nie, słońce za chmurami, a ten zaułek był zadaszony.
-Słońce je zabija, czosnek nie działa, Samael potrafi je zabić, zniszczenie..- położył mi dłonie na ramionach - wolałbym, żebyś trzymała się od tego z daleka - ucałował mnie w czoło.
- Wiesz, że nie mogę...
- Wiem i to mnie martwi, nie wiemy jak Twoja krew na nich działa, jesteś Wybraną, będziesz nie tylko dla mnie nęcąca - oparłam o niego głowę, a on pogłaskał mnie czule.
- To zaczyna być męczące, ale mogę je zniszczyć...
- Nie wiem czy u ciebie to zadziała, mam nadzieję, że nie będziesz musiała próbować - zasępił się Samael, a ja zaczęłam go karmić.
- Przepraszam, wystygło...
- Przeżyję, choć pewnie nie będziesz na tyle łaskawa by odpuścić mi sałatkę.
- Nie będę...
- Robi się tak samo podstępna jak ty Abaddonie - mruknął.
- Bo to jest moja seksowna kocica - zamruczał i się roześmiał.
- Tak, a Ty jej piekielnym ogierem - roześmiał się Samael, a ja uśmiechnęłam pod nosem, na myśl, że jest mój, zaraz skarciłam się w myślach, podając mu obiad.
- Może jakaś litość o potężny i zły dla brata? - uśmiechnęłam się słodko- kiedy go wypuścisz?
- Jeszcze nie teraz i tak ma tu luksusy, dzięki Twojej dobroduszności - mruknął mi do ucha.
- Nie bądź taki niedobry, Abe...- spojrzałam na niego.
- Zastanowię się - podszedł do stołu - skończyłaś? Daj mu pić, zjesz ze mną obiad?
- Zjem - podałam Samaelowi napój, wyglądał na zadowolonego z siebie, kto by nie był jedząc regularne posiłki.
- Ale najpierw...- przerzucił mnie sobie na plecy i wyniósł do sypialni.
- Abe, co Ty wyprawiasz? - położył mnie na łóżku i całował namiętnie.
- Będę Cie wielbił, ukochana - dotykał mnie i pieścił, a ja nie miałam siły by go odepchnąć.
- Nie powinniśmy, Abaddonie...- całował mój brzuch, a ja starałam się zebrać myśli.
- Jestem Ci to winien, za wczorajszą noc..
- Osz...dlaczego Ty musisz mnie tak .....kusić?!....- wyprężyłam się.
- Jestem w tym mistrzem - całował moją szyję.
Przyciągnęłam go mocno do siebie i przytuliłam uniemożliwiając mu nadmierne ruchy, starałam się ochłonąć i zebrać myśli.
- Pragniesz tego...wiem - dotykał moje ciało, a ja jęknęłam, szlak ugryzłam się w język.
- To nie ma znaczenia..
- Ma, kwiatuszku, masz takie piękne ciało, jesteś taka cudna...- mruczał pozbawiając mnie bluzki.
- Abe...proszę...
- Tak moja cudna - obsypywał mnie pocałunkami.
- Pocałuj mnie...- jęknęłam sama sobie nie wierząc.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - pocałował mnie namiętnie, przyciągałam go do siebie i przytuliłam mocno.
- Już wystarczy - mruknęłam łapiąc oddech...- proszę Cię...błagam...wystarczy...
- Wiszę ci już dwa zaspokojenia - mruknął mi do ucha.
- Odpuszczę Ci ten dług - przytuliłam się do niego mocno, szukając ręka bluzki po omacku czym go rozbawiłam, pokazał mi, że ją ma ale kiedy wyciągałam ku niej rękę, odsuwał ją ode mnie.
- Nie tak prędko...to trzeba czymś odkupić...jestem strasznie niedopieszczony - rozsunął swoja koszulę ukazując swój nagi, muskularny tors....
- Zapomnij - mruknęłam.
- No dalej, maleńka...spodobało mi się jak robiłaś to ostatnim razem, wskakuj na swego Władce Piekieł...- zaśmiał się rozbawiony.
- Nie...- wtedy zapiekła mnie pieczęć, było to dość bolesne  - Co to miało być?!
- Cóż wydaje mi się, że jak jesteś w piekle i nie wywiązujesz się z obowiązków mojej kobiety, mam nad Tobą władzę...nasz pakt się nieco mógł zmienić...nadpisać kolejną klauzulę...
- Wiedziałeś o tym!
- Nie zaprzeczę, a teraz wskakuj...kociaku..- zaklęłam pod nosem i usiadłam na nim.
- Będziesz mnie teraz zmuszał...do wszystkiego?- uniósł się, pogłaskał mnie po twarzy i ucałował delikatnie.
- Nie mam takiego zamiaru, wiesz, że prędzej czy później przestaniesz się opierać sama, a ja na to poczekam tyle ile będzie trzeba, nie musisz mnie kochać aniele, ale tutaj jesteś moja...nie chcę tego stracić - zaczęłam pieścić jego tors, całować i dotykać, był bardzo zadowolony z tego faktu, przytulał mnie do siebie - zostań tak chwilę - ucałował mnie w czoło, a ja się przytuliłam. Położył moją koszulkę blisko mnie, nie odezwałam się ani słowem, zawiódł mnie i...czułam złość, niestety nie mogłam zaprzeczyć, że mi na nim zależało, czy to wina paktu czy moja? Bezpieczniej było zwalić na pakt, teraz wiedziałam dlaczego Astaroth był dla mnie taki wyrozumiały, nie chciał mnie straszyć. Jak zawsze wiedział.
- Musze już iść...mam dyżur - założyłam na siebie bluzkę szybkim ruchem i wstałam - musisz zjeść dziś sam - szybko wyszłam z komnaty i przeszłam przez portal nie odzywając się do nikogo. Rzuciłam kilka książek ze złości w sypialni, wrzeszczałam do siebie pod nosem.
- Coś się dzieje? - zapytał Xander, który oglądał mistrzostwa sportowe z Astarothem.
- To tylko Amy, wróciła od Abaddona.
- Aaaa czyli wszystko w normie?
- Tak, dziś miał gorszy dzień.
- O...-zdziwiłam się wychodząc zła z sypialni- cześć nie wiedziałam, że tu jesteście...sorka, idę na siłownię, będę później - wyszłam nie czekając na ich odpowiedź. Musiałam komuś przywalić, worek wydawał się najsensowniejszym przeciwnikiem. Okładałam więc worek, a czas mijał złość spadała minimalnie, ciało bolało. Nie przejmowałam się tym, musiałam opuścić z siebie trochę pary. Przywaliłam w worek z półobrotu, a ten jak na złość rozsypał się, by to szlak...Logan mnie zabije.
- Amy! to był nasz ostatni worek! - jak na zawołanie wszedł mój szef.
- Zawieź mnie do miasta to kupie ci nowe - złapałam oddech- tylko się doprowadzę do porządku, daj mi pół godziny.
- Mmm czy to randka? - naigrywał się ze mnie.
- Żadnych randek, nigdy więcej - mruknęłam- źle na tym wychodzę.
Wzięłam prysznic, przebrałam się i pojechałam z Loganem do miasta, może małe zakupy poprawią mi humor.
- Abaddon? - mruknął Logan patrząc na mnie.
- Tak, ma mnie w garści i to mi się nie podoba, nawet bardzo.
- Wymyślisz coś, jestem tego pewien - zaparkował pod sklepem.
- Dobrze, że chociaż Ty.
Zakupiłam dziesięć worków, najmocniejszych jakie były, stałam przy samochodzie kiedy silny pan ze sklepu dzięki mojemu uśmiechowi, wpakowywał je do bagażnika i na siedzenia pasażerskie. Na przeciwko samochodu stał mężczyzna w średnim wieku, wyraźnie mi się przyglądał, był wysoki, dobrze zbudowany, miał długi czarny płaszcz, eleganckie buty, widać lubił dbać o szczegóły. Jego ciemne włosy były nienagannie ostrzyżone, zerkał na drogi zegarek, czarna koszula opinała jego bicepsy, ciemne eleganckie spodnie sprawiały wrażenie nowych i drogich.
- Gotowa? - zagadał mnie Logan.
- widzisz tego mężczyznę na przeciwko?
- Nie, żadnego nie widzę - kiedy odwróciłam się w tamta stronę, żadnego mężczyzny nie było.
- Dziwne, mogłabym przysiądź, że tam był.
- Chcesz wyskoczyć coś zjeść?
- Chętnie, przegapiłam obiad i w piekle i w domu.
Logan zabrał mnie do przyjemnej knajpki, co nieco poprawiło mi humor, obiad z szefem, ciekawe czy można to zaliczyć do nadgodzin?
- Uspokoiłaś się? W sumie, dobrze, że ten worek nie był Abem, bo miałabyś spore kłopoty.
- Tutaj to on miałby kłopoty, gorzej byłoby w piekle. Dobrze, że dotąd z niej nie skorzystał...ale nie wiem co będzie dalej.
- Tak, co powinno Ciebie cieszyć.
- Obawiam się, że mamy nowe zagrożenie, przygotuj się na...wiesz, że nie oszalałam, prawda? I cokolwiek co powiem, nie jest objawem depresji, traumy czy czegoś takiego, tylko się upewniam.
- Wal śmiało, jesteś moja gwiazdą, ufam Ci - ścisnął moją dłoń na zachętę.
- Nosferatu.
- Jesteś pewna!?
- Ciszeeej...tak rozmawiałam z piekielnie dobrym źródłem wiedzy.
- Abe...
- Nie mów tak głośno, bo jeszcze tu przyjdzie...- Logan się roześmiał.
- Współczuję ci, mam wrażenie, że jesteś strasznie sfrustrowana, wydaje mi się, że Ci się podoba i dlatego Cię dobija.
- Nowa zasada oprócz braku randek, nie mówimy o mnie i facetach.
- Nie będę z Tobą rozmawiał o pogodzie, uwielbiam jak się śmiejesz i tak słodko wściekasz, masz w sobie coś takiego, że każdy z nas chce się Tobą opiekować, troszczyć i iść za Tobą w każdy bój.
- Dzięki...
- To o tym facecie mówiłaś? Nie podnoś się, stoi na przeciwko ciebie, na drugiej stronie ulicy - ukradkiem puściłam żurawia w jego stronę.
- Tak, dobrze, że Ty też go widzisz, przynajmniej nie jestem w tym sama.
- Może z nim porozmawiam?
- Nie, zostań ze mną, mam dość dziwnych zjawisk na jakiś czas - zerkałam na niego i miałam wrażenie, jakby coś przede mną ukrywał.
- Dziwnie na mnie patrzysz, dlaczego?
- Bo znowu coś wiesz, czego mi nie mówisz...
- Powiem Ci, ale nie dziś...
- Mam się tego obawiać?
- Nie wiem, nie znam jego zamiarów, nie wiem na co cie przygotować- zjedliśmy obiad, Logan był na tyle miły, że pozwolił mi zrobić szybkie zakupy w drogerii kosmetycznej. Kiedy wybierałam perfumy ten mężczyzna stanął obok mnie.
- Polecam te - podał mi flakon - są bardzo zmysłowe - odebrałam je od niego, powąchałam.
- Odrobinę za mocne, dziękuję - zaczęłam dalej przeglądać i testować wody, marząc by się odczepił.
- To może te - odebrałam niechętnie i powąchałam.
- Te są całkiem ładne, wezmę je - włożyłam je do koszyka.
- Twoja matka często je używała.
- Co Pan powiedział?! - zaskoczył mnie, wyjął je z mojego koszyka.
- Zapłacę Ci za nie, potraktuj to jako mały prezent od swojego ojca - kiedy zapłaciliśmy za zakupy, mężczyzna włożył perfumy do mojej torby.
- Jak to możliwe...co tu robisz?- miałam tyle pytań.
- Przyszedłem Cię zobaczyć, trochę powęszyć, poznać - dotknął mojej twarzy - masz oczy po matce - uśmiechnął się z nostalgią i przyglądał się chwilę - do zobaczenia.
- Nie możesz tak po prostu kupić mi perfumy, powiedzieć, że jesteś moim ojcem i odejść...od tak.
- Nie mogę? No to popatrz....znajdę Cię jak będziesz potrzebna - wyruszył zostawiając mnie na środku ulicy, ruszyłam się do samochodu, zapięłam pas bez słowa.