Upadłe anioły

Czasami ludzie zachowują się jak upadłe anioły,
wstępują na drogę ciemności... ważne żeby umieć
w od­po­wied­nim momencie rozłożyć skrzydła
i wznieść się ponad mrok. - Raziel

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

151. Zwrot wydarzeń

Wzięłam gorącą kąpiel, podmalowałam się i przebrałam, miałam dziś w planach patrol, musiałam być bardziej widoczna dla strażników przede wszystkim pomocna. Chwyciłam, jabłko i wyruszyłam, wiedziałam, że znowu jestem spóźniona, dostanę burę od Logana. Przeniosłam się na wyższy budynek i obserwowałam okolicę, kiedy mój ojciec pojawił się obok mnie, miał tęgi wyraz twarzy.
- Powinnaś się wstydzić, obrażać matkę w taki sposób...- zaczął, miałam wrażenie, że nie przemyślał dokładnie tego co chciał mi powiedzieć.
- Nic nie rozumiesz prawda?- spojrzałam na niego bez emocji - nie obrażałam matkę, tylko Ciebie - widziałam jak zacisnął pięści w gniewie, czułam satysfakcję.
- Jesteś taka trudna...- zaczął, a ja nie miałam zamiaru mu tego ułatwiać.
- Zadaj sobie pytanie po kim to mam? - uśmiechnął się pod nosem, jakby był z tego dumny.
- Przypuszczam, że po mnie - stanął bliżej mnie i patrzył na miasto - jesteś jak łowca, polujesz na swe ofiary, obserwujesz  i uderzasz.
- Jaki jest cel Twojej wizyty?
- Nie wiem - spojrzałam na niego, zdziwiła mnie ta szczerość.
- Czyli nie muszę się obawiać, że wejdziesz mi w drogę?
- Jesteś na mnie skazana, chcę Cię poznać, dowiedzieć się dlaczego tak szeptają po kątach, że jesteś inna i dajesz nadzieję.
- Kto szepta? Eh i tak mi nie powiesz, co wywnioskowałeś? - stanął za mną, położył dłonie na moich ramionach, były silne i zdecydowane.
- Że jesteś wrażliwa i delikatna, pełna światła i dużej dawki mroku. Jesteś taka podobna do matki...
- Wiesz chociaż jak mam na imię? Nawet mi się nie przedstawiłeś...
- Amy, Twoja mama tak sobie wymarzyła.
- A Ty?
- Jestem ciemnością, mów mi Drake, używam tego imienia w świecie ludzi.
- Drake...niech stracę.
- Wiesz jaka jesteś niezwykła? Abaddon Władca Piekła pokochał po raz pierwszy od początku świata, Ciebie, moją córkę. Jest gotowy zrobić dla Ciebie wszystko, masz go w garści...to jest dla Ciebie odpowiedni kandydat - szepnął mi do ucha.
- Przybyłeś wydać mnie za mąż? Pasuje...mam już kogoś i nie mam zamiaru wychodzić za mąż.Wydaje mi się, że odrobiłeś prace domową na mój temat, Drake - zrzuciłam jego dłonie z ramion i spojrzałam mu w oczy odważnie.
- Astaroth, no powiedzmy, że może bym był skłonny patrzeć na niego przychylniej.
- Ale?
- Wyborem zawsze będzie mrok, nigdy światło - uśmiechnął się, zrobił minę z serii, a ja coś wiem i Ci nie powiem.
- Dlaczego mnie porzuciłeś? - zapytałam łagodniej, a on się zmieszał.
- To nie było dla nas łatwa decyzją, kochaliśmy Cię, a Ty tak bardzo kochałaś mnie, wszędzie chciałaś ze mną chodzić, wdrapywałaś mi się na kolana i przytulałaś - odwróciłam wzrok, czułam jak zbierają mi się łzy.
- I to było takie złe...rozumiem, że obniżałam Twoje morale...

- To nie tak, Amy - mówił łagodnie - przejmowałaś moja ciemność jak gąbka, chłonęłaś ja i dawałaś się jej prowadzić, nie panowałaś nad ogromem mocy jaką miałaś, musiałem odejść. Z drugiej strony, gdy przebywałaś z mamą, widziałaś jedynie dobro, bolał Cie ból tego świata, nie dawałaś sobie rady, nie mieliśmy wyjścia. Z nami, nie byłaś bezpieczna.
- Mogłeś mnie uczyć...wytłumaczyć.
- Myślisz, że nie próbowaliśmy? Myślisz, że jestem z tego dumny?
- Ty mi powiedz...
- Byłaś najcenniejszym światłem w moim istnieniu - potrząsnął mną lekko, widziałam w jego oczach ból - ty i matka.
- Dlaczego zjawiłeś się dopiero teraz?
- Liczyłem, że właśnie Ty to zrozumiesz. Cieszę się, że żyjesz, że on sprowadził Cię z powrotem i przykro mi, że zmarł. Przykro mi, że cierpiałaś...dziś rano położyłem mu na grobie świeże kwiaty. Może trudno Ci to zrozumieć, ale zależy mi na Tobie.
- Dziękuję..- pogłaskał mnie po policzku.
- Wybacz, że nie było mnie wtedy, ale jestem teraz.
- Powiedz, ile z tego co mi powiedziałeś jest prawdą, tatku - powiedziałam kpiąco, nie wiem skąd wiedziałam, ale coś było nie tak, może wyczułam w nim dość dużo mroku? - roześmiał się, wiedziałam.
- Widać od razu, że jesteś moja córką, przyznam się, że trochę na ściemniałem, to, że mnie kochałaś to prawda, nie mogłem się odpędzić od Ciebie, wszędzie chciałaś być z tatusiem, żałosne.
- Na szczęście już mi przeszło - zrzuciłam jego dłonie z siebie - i nie chcę tatusia więcej widzieć.
- Na to nie masz wpływu, dopilnuję byś dała Abaddonowi syna i została jego kobietą, musisz podtrzymać rodową tradycję, opuścić ziemię, sami dadzą sobie radę. Spójrz na nich są jak robactwo...mają to czego chcieli.
- Jedyne robactwo jakie znam stoi przede mną, Drake. Jesteś taki żałosny...nigdy nie podam się Abaddonowi. Nie zamieszkam w piekle, czy z Tobą w jakimś wymiarze, wracaj do niego, tam gdzie byleś szczęśliwy i odwal się ode mnie. Nie masz najmniejszego prawa wydawać mi poleceń.
- Jestem twoim ojcem, Twoją siłą i jeśli zechcesz wrogiem, którego nie pokonasz. Byłaś niegrzeczna, zasługujesz na karę- wymierzył we mnie swoją czarną, smolistą mocą, przebiła mnie na wskroś, nie mogłam oddychać, upadłam. Ta siła była potężna, rozlewała się we mnie, bezustannym bólem. Drake chwycił mnie za włosy spojrzał mi w twarz, uśmiechnął się tryumfująco i zniknął.
Ocknęłam się i wiedziałam jedynie, że byłam niesiona, ciało nadal mnie bolało,  a ja nie byłam w stanie się wyleczyć. Spojrzałam na właściciela ramion, w których się znalazł i zdziwiłam się, był to ten sam mężczyzna, który był ze mną przy rannej kobiecie. Ten sam, który tak nagle zniknął.
- Nie obawiaj się, nic ci nie zrobię, zostałaś dotknięta przez mrok, musisz wypocząć, za kilka dni powinno ci przejść, nie możesz wchłonąć jej zbyt dużo.
- Kim jesteś?
- Znam Twój zapach i smak Twojej krwi, wszędzie Cię wytropię, Wybrana.
- Jesteś wampirem?! - usiłowałam się wyrwać, ale nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Tak, jestem, masz szczęście, że jest pochmurno- zatrzymał się w zaciemnionej alejce.
- Puścisz mnie?
- Nie ustoisz na nogach, korzystaj, że mężczyzna nosi Cię na rękach.
- Jak Ci na imię?
- Zawsze zadajesz tak dużo pytań? Jestem Lorcan, niewiasto.
- Gdzie mnie zabierasz?
- Z dala od niebezpiecznych miejsc - spojrzał na mnie z politowaniem, jakby rozmawiał z przygłupem.
- Powiedz lepiej Lorcan, jesteś moim wrogiem czy przyjacielem?
- Jestem wampirem, a to wyklucza słowo przyjaciel.
- Będę z Tobą walczyć.
- Ciekawe jak chcesz to zrobić, jesteś śmieszna i męcząca - czułam się pokonana, nie potrafiłam użyć żadnych ze swoich mocy, co on mi zrobił i co mnie czeka z rąk tego mężczyzny? - wiedziałaś, że Cię tropią?
- Kto?
- Ehhh, to niesamowite, że jeszcze żyjesz...wampiry, jesteś numerem jeden na ich liście.
- Nie, ale uwierz mi, że to nie jest numerem jeden na liście moich obecnych problemów- widziałam, że mój rozmówca się wyraźnie zaciekawił.
- Teraz wydajesz się niezwykle interesującą przekąską.
- Wybacz, że nie urzekłam Cię od razu, zyskuję przy bliższym poznaniu - mruknęłam.
- Krwinko, powiedz Ty mi lepiej, gdzie cię zostawić, żebyś była bezpieczna, słońce odpada, nie mam ochoty być grzanką.
- Tu mnie zostaw, zawołam przyjaciela, zabierze mnie, puścisz mnie wolno, prawda?
- Niech stracę - uśmiechnął się - kim jest Twój przyjaciel?
- Archaniołem - spojrzał na mnie jakbym urwała się z choinki, ale był zaciekawiony - mówiłam, że zyskuję przy bliższym poznaniu.
- Wzywaj zatem, gdybym cię tam zostawił, zginęłabyś...więc wisisz mi przysługę...upomnę się o nią - pogłaskał mnie po policzku.
- Czego mogę się spodziewać?
- Zobaczymy, krwinko - oparłam się o niego, byłam zmęczona.
- Raziel, pomóż mi przyjacielu - przede mną pojawił się piękny archanioł, miał zaniepokojoną minę i wyjął miecz - nie...wszystko w porządku...nie atakuj go, on mi pomógł.
- Wiesz kim on jest?
- Wiem, weź mnie, nie potrafię...sama - posmutniałam, Raziel wziął mnie w objęcia.
- Od jakiegoś czasu nie widzę zagrożenia, jakby coś Cię przysłaniało - zmartwił się anioł.
- Wiem czyja to sprawka...Lorcan, dziękuję - kiwnął głową i zniknął jak poprzednio.
- Twój stan nie jest najlepszy - Raziel wzleciał, a ja przytuliłam się, żeby nie spaść, wylądował na moim tarasie - nie możesz zniszczyć klamki? Potem ją naprawisz...- zerkał do środka.
- Nie dam rady...nie mogę używać, żadnej z mocy..przez ojca, zaatakował mnie.
- Ojciec?! - wziął mnie w objęcia i zabrał do środka głównym wejściem, a tak chciałam uniknąć rozgłosu. Raziel położył mnie na łóżku, zdjął buty i kurtkę oraz broń, pojawił się portal, eh tak nie jestem w stanie nakarmić Samaela, a Raziel tam nie zejdzie, to się nazywa mieć szczęście. 

150. Potyczka w piekle

Obudziłam się koło południa, Astaroth pogłaskał mnie po policzku, kiedy zobaczył, że nie śpię nachylił się i czule mnie pocałował.
- Jaka miła pobudka, chce jeszcze - mruknęłam i skradłam mu kilka całusków, roześmiał się.
- Ktoś tu jest nienasycony.
- Niech Ci będzie, że to ja - przeciągnęłam się i wsunęłam na Astarotha.
- Co robisz? - uśmiechnął się, a  jego oczy rozbłysnęły pożądaniem.
- Biorę to co moje - mruknęłam i rozbierałam go pospiesznie, nie chciałam czekać. Zbyt szybko nie wypuściłam go z łóżka, nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu, a ja tęskniłam.
- Abaddon chciał się z Tobą zobaczyć - Astaroth całował moje plecy kiedy pomagał, a raczej przeszkadzał mi się ubierać.
- Nie muszę tam iść...- mruknęłam.
- Idź...teraz jesteś taka piękna i moja - zacałowywał mnie, a ja się śmiałam. Mężczyźni...
Założyłam spodnie i koszulkę, przeczesałam lekko włosy, żeby aż tak nie straszyć, Astaroth całował mnie namiętnie, niechętnie puścił mnie do portalu. Ledwo przez niego przeszłam, spojrzałam w jego stronę tęsknie, zostawiając moje serce po drugiej stronie.
- Pachniesz...nim...i...- Abaddonowi pociemniało w oczach ze złości.
- To jakiś problem? Wiesz, że jestem z nim związana, chciałeś bym przyszła, wstałam...i jestem. Nie zabronisz mi go kochać - skrzyżowałam ręce na piersiach, byłam zła - Cześć Samaelu, dobrze spałeś? - zapytałam łagodnie.
- Odczep się od niej, wiesz, że jesteś tym drugim z grzeczności bracie - powiedział złośliwie - dobrze, dzięki Amy, a Ty? - dodał czulej.
- Nie wtrącaj się - syknął Abaddon.
- Abaddonie, przestań...- spojrzałam na niego zmartwiona - przydało mi się więcej snu - uśmiechnęłam się do Samela.
Abaddon starał się powstrzymać widziałam jak walczył ze sobą, złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę sypialni, coś mi mówiło, że lepiej mu się nie przeciwstawiać. Przyparł mnie do ściany, przypatrywał mi się chwilę.
- Nigdy więcej tego nie rób...- starał się mówić łagodnie, dotykając mego ciała - traktuj mnie z szacunkiem tak jak ja to robię, nigdy nie przyszłaś tutaj...i nie zastałaś mnie z kobietami, szanuje Cię, ale...przegięłaś..nie chcę dłużej czekać.
- Bo nie sprowadzasz żadnych kobiet! - krzyknął Samael.
- Nie wtrącaj się! - uderzył pięścią w ścianę tuz przy mnie i zatrzasnął drzwi sypialni.
- Abaddonie...proszę Cię, spokojnie - objęłam go i pogłaskałam po twarzy - nie denerwuj się tak, nie lubię Cię takim.
- Trudno, taka moja natura, zaakceptuj ją.
- Nie traktuj mnie tak.
- Zapominasz, że tutaj ja mam władzę...- mruknął mi do ucha, całował mnie po szyi.
- Nie pozwalasz mi o tym zapomnieć, nawet na chwilę - spojrzałam kokieteryjnie na niego, pocałowałam go namiętnie, miałam nadzieję, że ugłaskam go odrobinę. Był gniewny i dziki, niespokojny i pobudzony, niedobrze...jego dłonie dotykały mojego ciała zachłannie.
- Nęcisz mnie Amy...może uda ci się mnie obłaskawić - szepnął,  a ja zadrżałam, cmokłam go w czoło.
- Wiem, nie denerwuj się...przepraszam, nie chciałam Ciebie urazić...śpieszyłam się, bo chciałeś się ze mną zobaczyć - speszyłam się i wyszłam z sypialni, zostawiając go na chwilę ze swoimi myślami. Przeszkodził mi, przytulając się do moich pleców, całował mnie po szyi, głaskał po brzuchu, zamarłam na chwilę, wiedziałam, że sytuacja jest na ostrzu noża, jeśli będę się za bardzo opierać, wścieknie się, mogę nie dać rady go powstrzymać, zraniony, pobudzony i władczy mężczyzna to niebezpieczne połączenie.
- Przepraszam - szepnął mi do uszka - wynagrodzę ci to...- pociągnął mnie do sypialni , zrobiło mi się gorąco i wcale nie ze strachu, aj. Całował mnie namiętnie, położył delikatnie na łóżku, wtulał się we mnie, był stanowczy, a jednocześnie taki delikatny.
- Między nami wszystko w porządku? - zapytałam łagodnie.
- W porządku, aniele, traktuje Cie jak najdelikatniejszy kwiat, pragnę Cię, nie chcę czekać dłużej, nie ułatwiasz mi tego - dotykał mojej twarzy, wsunął rękę pod moja bluzkę, przymknęłam oczy.
- Ty też mi nie ułatwiasz - jęknęłam, a on się rozpogodził.
- Czego najdroższa?
- Opierania ci się...
- Więc przestań...chociaż ten jeden jedyny raz, daj nam szansę..- pieścił mnie, a ja przymknęłam oczy.
- Nie mogę, Abe...nie w ten sposób...
- A jak królewno?
- Nie po nocy z nim...- odwróciłam głowę z bólem, a on przyciągnął mnie do siebie i przytulił.  Wtuliłam się w niego mocno, przymknęłam oczy i pozwoliłam się głaskać, na prawdę mi ulżyło.
- Co Ty ze mną robisz? - szepnął mi do ucha i przytulił mocniej.
- Słyszałam, że nęcę o niczym innym nie wiem - uśmiechnęłam się zaczepnie.
- Nie chciałem Cię zranić, ani..wystraszyć jesteś dla mnie wszystkim - pocałował mnie w czoło - kocham Cię tak mocno...- przymknął oczy.
- Wiesz, że to między nami...się nie uda? - myślałam, że się na mnie wścieknie, a on spojrzał jedynie i uśmiechnął.
- Ja się nie poddam, zawsze będę o Ciebie walczyć.

- Ja wręcz przeciwnie i wiesz o tym...
- Kiedyś byłaś mi taka oddana...a ja to zaprzepaściłem - przymknął oczy jakby się obwiniał - gdybym walczył o Ciebie, wspierał, bylibyśmy razem.
- Tego nie wiesz - usiadłam, ale się oszukiwałam, zależało mi na nim wtedy i teraz tez.
- Tak przypuszczam - pogłaskał mnie po policzku.
- Chciałeś ze mną porozmawiać?
- Dowiedziałem się o Twoim ojcu, powęszę, jak będę mógł pomóc, zrobię to, kochanie.
- Dziękuję, trochę mnie to przeraża- włożyłam włosy za ucho, dawno od tak z nim nie rozmawiałam i podobał mi się taki...normalny.
- Poradzisz sobie, jesteś twarda masz to po nim, a urodę po matce i to ciepło, tak przypuszczam.
- Czyli co...odpuszczasz to...wiesz co - wskazałam ręką na łóżko i zmieszałam się lekko.
- Powiedzmy, nie znasz dnia ani godziny, kiedy będę Cię zdobywał na nowo, piękna - uśmiechnął się.
- Pójdę już, Abe...dzięki, takim Cię lubię - uśmiechnęłam się i podreptałam do sali tronowej, eh nie było portalu, typowy Król.
- Abe, nie zapomniałeś o czymś?
Abaddon leżał na swym łożu i czekał na chwilę, kiedy go zawoła, uśmiechnął się słysząc jej głos, wstał i ruszył.
- Co Ty beze mnie zrobisz, aniele? - uśmiechnął się otwierając portal.
- Cóż, wolałabym się o tym nie przekonywać, cześć chłopcy - przemknęłam przez portal, odetchnęłam z ulgą.





piątek, 26 lipca 2019

149.Spotkanie z ojcem

- Chcesz o tym pogadać? - zapytał mnie Logan, po chwili jazdy.
- Nie, w zasadzie się spóźnię na patrol, ale będę, dołączę do was.
- Obowiązki?
- Piekielne...pora karmienia - zerknęłam na zegarek - nie pogniewasz się, jak nie pomogę Ci z workami i się wykpię?
- Nie dałbym ci ich nosić.
- Dlaczego? Popsułam, powinnam ponieść karę.
- Bo ja tak mówię.
- Kapuję, szefie.
- Poradzisz sobie? - zaparkował w garażu i złapał mnie za rękę, żebym nie wyszła.
- Jeśli nie to przyjdę do Ciebie...
- Obiecujesz? - spojrzał mi w oczy.
- Obiecuję.
Wyszłam z samochodu, udałam się w stronę wind, gdzie spotkałam chłopaków, byli w świetnych humorach, poprosiłam ich o pomoc Loganowi, pobiegli bez żadnych narzekań, co było miłe, bo nie musiałam wydawać rozkazów. Weszłam do pokoju, rzuciłam torbę z zakupami na fotel i spojrzałam w mieniący się portal przygotowany dla mnie.
- Cześć Astaroth, pocałuj mnie - mruknęłam przytulając się do niego - przepraszam, ale znowu muszę iść, idź na patrol sam, ja was dogonię, dobrze?
- Zabiegana jesteś mój aniele, ale tą chwile mamy dla siebie - ucałował mnie namiętnie i mocno przytulił - pogadamy później jeśli będziesz chciała, wiesz o czym.
- Jak zawsze wiesz wszystko - wtuliłam się mocno jeszcze na chwilę pozwalając by pogłaskał mnie po plecach. Zdjęłam kurtkę, nie rozbrajałam się i przeszłam cichutko przez portal. Od razu zabrałam się za kolację dla Samaela, który lekko drzemał, Abaddona nie widziałam i bardzo mnie to cieszyło.
- Cześć śpiochu - dotknęłam lekko jego ramienia.
- Amy..przyszłaś?
- Jak zawsze....głodny?
- Trochę, wybiegłaś tak nagle, wszystko w porządku?
- Średnio....miałam trudny dzień, który się nie skończył, kiedy stąd wyjdę, muszę gnać na patrol, na szczęście Logan mnie nie ukatrupi za to - usłyszałam kroki, wiedziałam kogo zaraz przywieje przez drzwi.
- Najmilsza..- Abaddon nachylił się i ucałował mnie niecierpliwie.
- Witaj - powiedziałam i zaczęłam karmić Samaela w milczeniu.
- Zjesz ze mną kolację?
- Nie bardzo mogę, mam dyżur prosto stąd muszę iść na patrol.
- Wyglądasz na zmęczoną, jeśli chcesz mogę porozmawiać z Loganem.
- Nie, nie trzeba, muszę im pomóc, potrzebuję tego  dziś bardziej niż ...kiedykolwiek.
- Nie dręcz jej, nie widzisz, że coś się stało? - mruknął Samael.
- Widzę, nie jestem ślepy, chciałbym pomóc.
- Nic nie możesz zrobić..- wziął mnie za rękę i zabrał do sypialni uciekając przed wzrokiem Samaela, ucałował mnie delikatnie i patrzył mi w oczy, delikatnie głaszcząc.
- Co jest grane?
- Nie dziś dobrze...mógłbyś dziś tego nie robić, jest mi źle...proszę cię..- spojrzał na mnie badawczo i przytulił mnie mocno do siebie, cmoknął w czoło.
- Wszystko się ułoży, zawsze możesz na mnie liczyć Amy - szepnął mi do ucha.
- Dziękuję - przytuliłam się mocniej, kilka łez popłynęło mi z oczu, potrzebowałam chwilę, żeby się w sobie zebrać. Abaddon był cierpliwy, głaskał mnie i przytulał dając wsparcie. Kiedy otarłam oczy, pocałowałam go delikatnie i czule, nie spieszyłam się z tym. Uznałam, że zasłużył, za to wsparcie i chęć pomocy.
- Martwię się, Amy - pogłaskał mnie po policzku.
- Wiem, dzięki...za...no wiesz - speszyłam się, a on uśmiechnął. Kontynuowałam karmienie Samaela, który mnie obserwował uważniej niż zazwyczaj, jeżeli było to możliwe.
- Płakałaś...czy to przez niego? - szepnął.
- Nie...to nic takiego,  nie przez niego...- szepnęłam.
- Ma szczęście...
- Jutro mogę się spóźnić na śniadanie, będę musiała trochę odespać, czy mógłby mnie ktoś zastąpić? - spojrzałam na Abaddona - na obiad postaram się być.
- Zajmę się tym, odpocznij, masz tyle czasu ile będzie Ci potrzebne.
- Dopilnuj proszę, by mu nie dokuczali - wstałam po napój i podałam Samaelowi - wiem, że jesteś zajęty i sam nie będziesz mógł tego dopilnować...kochanie.
- Dla Ciebie wszystko - przytulił mnie mocno i pocałował - uważaj na siebie moje szczęście. Nie ryzykuj za bardzo, pamiętaj, że ja- spojrzał na Samaela i się zmieszał - będę tęsknić za Tobą.
- Będę, bądź spokojny Abaddonie, nic mi nie będzie - pogłaskałam go po twarzy, zamknął oczy delektując się chwilą - ja wiem - szepnęłam i przeszłam przez portal.
Założyłam kurtkę, dozbroiłam się, napiłam trochę anielskiego array, bez niego byłoby ciężko. Miałam już się meldować i prosić o cel kiedy wyczułam,  że ktoś walczył nieopodal cmentarza i chyba nie bardzo dawał sobie radę, schowałam więc słuchawkę do kieszeni i pomknęłam w tamtą stronę. Dwóch młodych strażników walczyło z potężnym bezdusznym, mieli pecha nie byli w stanie dać sobie z nim radę, wskoczyłam przed nich, uderzyłam stwora czakramem, kiedy wrócił dopięłam go do pasa.
- Odsuńcie się lepiej - rzuciłam do chłopaków i zaatakowałam stwora. Odpierał moje miecze wielkim żądłem, które wychodziło mu z rożnych części ciała, nie miałam czasu na zabawę, użyłam zniszczenia, rozsypał się w drobny mak. Założyłam sobie miecz na szyję i zerknęłam na wystraszonych chłopaków, jeden z nich miał uszkodzoną słuchawkę.
- Logan, załatwiłam jednego przy cmentarzu, jeden z chłopaków ma zniszczoną słuchawkę, dam mu swoją i tak by padła przy mojej elektrycznej prędkości. Opatrzę ich i przejdę na telepatię, więc jakby coś to krzycz - wyjęłam słuchawkę - trzymaj - rzuciłam ją chłopakowi, a drugiego leczyłam.
- Dziękujemy...pani jest..Wybraną?
- Hmm...ta...jestem - uniosłam brew do góry.
- To było niesamowite! Ale z pani żyleta!
- Dzięki, uważajcie na siebie, idźcie już, ja zaraz dołączę.
Kiedy się oddalili spojrzałam w stronę cmentarza, przeskoczyłam bramę i weszłam do środka, chciałam wejść chociaż na chwilę. Odgarnęłam z grobu kilka liści, przywitałam się w myślach z moim przyjacielem. Brakowało mi naszych rozmów, rozumiał i mogłam mu powiedzieć wszystko, Astaroth po prostu patrzy i wie.
- Nie był dla Ciebie odpowiednim kandydatem - odezwał się mój ojciec.
- Uważam, że jesteś jego dłużnikiem - zdziwił się i z zaciekawieniem na mnie spojrzał- wyrwał mnie z objęć archanioła śmierci, odchodziłam, a on sprowadził mnie z powrotem. Umarł dla mnie i za mnie, więc nie mów niczego na jego temat, bo niewiele wiesz.
Ojciec schylił się i chciał dotknąć małego kryształowego serduszka, które położyłam tam ostatnim razem, ale nakryłam je dłonią by nie mógł dotknąć, cofnął rękę, zrozumiał.
- Powiedz mi...czy Ty kiedykolwiek kochałeś moją matkę - podeszłam do niego  spojrzałam w oczy - czy to była tylko jedna noc, mała wpadka czyli ja i mieliście problem? - byłam wściekła.
- Nie mów do mnie, tym tonem, bo pożałujesz! Jestem Twoim ojcem.
- Nie jesteś, nie wychowałeś mnie, może w tym problem? Pomyślałeś o tym? Gdzie byłeś kiedy cię potrzebowałam?! Gdzie byłeś kiedy umierałam....do następnego razu przyjacielu - dotknęłam płyty, dałam ujście emocjom, błyskawice rozświetliły całe niebo, nie powstrzymywałam ich. Spojrzałam z wyrzutem na "ojca" i ruszyłam, szybko, by nie mógł mnie zatrzymać. Gnałam przed siebie, nie ważne gdzie i na kogo trafię, wpadłam na Astarotha, który mnie przytulił, tak po prostu.
- Dzięki - szepnęłam.
- Martwisz się tym?
- Trochę, nie wiem czego się spodziewać, dziś się pojawił. Nie wiem czy mam się bać, cieszyć...rani mnie. Mam farta...ojciec ciemność wpakował się w moje życie.
- Tęsknisz za nim...- nie mówił tego z wyrzutem, bardziej z troską.
- Tęsknię, nie mogłam go nie odwiedzić kiedy byłam blisko. Nie wiem co się stało, że mnie porzucili, tak po prostu jakbym była balastem. Wychowali mnie obcy ludzie, rzucali mnie z rodziny do rodziny, uciekałam, zawsze byłam zdana na siebie.
- Teraz masz mnie, chcę być przy tobie i się troszczyć tak jak ci obiecałem. Nie zmienię zdania, chcę być tą stałą w Twoim życiu, do której zawsze będziesz wracać, pomyśl o tym. Kocham Cię.
- Czy to...
- Nie wiem...ale było to dla mnie ważne - pocałował mnie delikatnie i wróciliśmy w teren.
Reszta wieczoru minęła spokojnie, cieszyłam się, że go mam i jest blisko, trzymał mnie za rękę, wiedziałam, że nie było mu lekko, nie z Abaddonem, który dotykał mnie w taki sposób, a ja nic z tym nie mogłam zrobić. Gdyby mi się to tak nie podobało, byłoby nieprzyjemnie...własnie sobie to uświadomiłam, to by było o wiele gorsze od chłosty. Array, który dał mi potężnego kopa przestawał działać, dobrze, że wracaliśmy do domu. Kiedy byliśmy w budynku Astaroth wziął mnie na ręce i zaniósł mnie do pokoju nie czekając na koniec zbiórki. Pomógł mi się przebrać, zaniósł mnie do łóżka, przytuliłam się do niego, zasnęłam.
Wstałem wcześniej, by odciążyć ją przy karmieniu więźnia, ostatnio miała zbyt wiele na głowie, należał jej się wypoczynek. Miałem tylko nadzieję, że Abaddon to zrozumie, wszystko zależało od jego humoru. Amy spala tak spokojnie, była taka bezbronna, denerwowało mnie to, że mężczyźni jej życia nie doceniali jej na tyle, by jej nie ranić. Pojawienie się jej ojca nie wróżyło niczego dobrego, portal otworzył się punktualnie, więc wyruszyłem w piekielne czeluście.
- Witaj Władco Piekieł, jestem w zastępstwie, by nakarmić Twego brata - zamilkłem na chwilę widząc niezadowolonego Mefisto karmiącego Samaela - widzę, że niepotrzebnie, witaj Mefisto - Abaddon leniwie podniósł na mnie wzrok.
- Nie mogłeś pojawić się wcześniej? - jęknął Mefisto.
- Skoro tu już jesteś, siadaj musimy porozmawiać, a Ty Mefisto działaj działaj, nie chcę słuchać marudzenia, nie całowałem dziś delikatnych ust, moja cierpliwość jest na wykończeniu - zagrzmiał Abaddon, a Mefistofeles poddał się i kończył dzieła.  Przysiadłem się do stołu władcy czekając cierpliwie na rozmowę, podsunął mi siderth, pił od rana nie był to dobry znak.
- Co z Amy? - zaczął prosto z mostu,  martwił się, a to nowość.
- Śpi, o co Ci chodzi konkretniej? - upiłem łyk tego paskudztwa.
- Nie była wczoraj sobą, płakała, nie chciała rozmawiać. Ty zawsze wiesz, więc mów - wpatrywał się we mnie intensywnie.
- Pojawił się jej ojciec, przeraża ją to, jak na mrok przystało nie jest zbyt delikatny i czuły. Wiele przeszła, kilka rodzin zastępczych,  kto wie czego nam nie mówi, a wiem, że coś takiego jest.
- Czego może od niej chcieć? Chyba jej nie skrzywdzi?! - Abaddon zacisnął pięści i uderzył w stół.
- Nie pozwolę mu na to, znowu jest taka krucha, zbyt podatna na ból. Odpuść jej trochę, wiem, że nie mam na to wpływu, to tylko apel do Twojej dobrej woli.
- Nie znoszę kiedy płacze, chcę jej pomóc. Zrobię to na co będę miał ochotę, jak poczuje się lepiej niech do mnie przyjdzie.
- Przekażę jej Twoją prośbę, może zechce tutaj przyjść. Powiedziałeś jej o zmianie paktu? Była wczoraj wściekła jak od Ciebie wróciła, rzucała czym popadnie, chyba nie byleś zbyt miły.
- Dowiedziała się, prawda, kiedyś musiała.
- Nie wykorzystuj władzy, stracisz ją, a wiem, że chodzą słuchy, że marzysz o dziedzicu...nie rób jej tego, nie jeśli...sama nie będzie chciała Ci go dać - dopiłem płynne nieszczęście do końca.
- Plotki, Astarothcie, zwykłe plotki - machnął ręką jakby odpędzał natrętną muchę - Nie zrobię jej krzywdy, taka była umowa.  Zamierzam jej dotrzymać, pilnuj jej na ziemi, tam gdzie ja władzy nie mam.
- Żaden z nas nie da jej tego na co zasługuje, nie włoży ślubnej sukni, nie będzie miała rodziny, nie chcę by historia jej rodziców się powtórzyła, to ją zabije Abaddonie - już myślałem, że wywali mnie stąd na zbity pysk, ale nasz wielki zły się zamyślił i rozważał moje słowa.
- Możesz odejść Astarothcie, zanim zmienię zdanie - wstał od stołu i sięgnął po siderth, korzystając z okazji wymknąłem się przez portal, zanim zmieni zdanie. Moja królewna spała niczego nieświadoma, położyłem się obok, wyczuła mnie instynktownie i wtuliła się. Potrzebowała tego poczucia bezpieczeństwa, chociaż na chwilę by nie zwariować. Chciałbym ją stąd zabrać z dala od tego wszystkiego, ale nie byłem w stanie.




148. Niecodzienny gość

Przeszłam przez portal, który się pojawił, wcześniej wzięłam mały sztylet i dopięłam przy pasie, piekło piekłem, ale różni goście tam przebywają, a ja połowę z nich nie znam.  Nie wiem nawet, chciałabym poznać. Samael drzemał, na stole czekało nakrycie dla dwóch osób i osobna porcja dla Samaela, czyli Król chce mnie ugościć, albo czeka na Mefisto.
- Cześć - powiedziałam łagodnie, lekko budząc Samaela - głodny?
- Cześć, trochę..-  pokroiłam wielki kawał steku na mniejsze kawałki- sałatki mi nie odpuścisz, co?
- Nie ma takiej opcji, przynajmniej póki ja Cię karmię, jarzyny też zjesz, może chociaż trochę naprawię szkody, które sobie zrobiłeś - poczułam czyjeś dłonie na mojej tali, ktoś się do mnie przytulił i całował moją szyję.
- Cześć Abe...
- Cześć kruszynko..- zamruczał i się wtulił we mnie.
Położyłam talerz na stole, w takiej sytuacji nie chciałam by wylądował na podłodze. Abaddon odwrócił mnie do siebie, pocałował długo i delikatnie, kiedy dotykał mojej twarzy przymknęłam oczy, muszę przyznać, że to było bardzo miłe.
- Pięknie wyglądasz, wiesz?
- Dzięki - wtuliłam się w niego na chwilę, potrzeba czułości od niego przestawała mi się podobać.
- Ciężki dzień?
- Tak, trochę nieoczekiwany, mam kilka pytań, może mógłbyś mi pomóc i oświecić mnie w sprawie demonów.
- Mam kablować na swoich? Ale jesteś podstępna, moja mała jestem z Ciebie dumny! - przewróciłam oczami i wzięłam talerz dla Samaela, przysunęłam sobie krzesło i zaczęłam go karmić.
- Zakablujesz dla mnie?
- Zawsze, kochanie, o co chodzi?
- Czy są jakieś demony, które żywią się krwią ludzi? Spotkałam dziś człowieka, przynajmniej tak wyglądał, jednak nie miał żadnych myśli, próbowałam odczytać cokolwiek, nie udało mi się  - Samael i Abaddon spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem.
- Coś Ci zrobił? Skup się to istotne.
- Opatrzył mi rękę i zaczekał na przyjazd karetki do rannej kobiety, którą podtrzymywałam przy życiu, jak na faceta przystało zniknął kiedy pojawiła się policja i trzeba było zeznawać.
- To wszystko?
- Wszystko.
- Musisz uważać, opowiedz mi o tej kobiecie, miała jakieś znamiona, rany?
- Tylko ślady na szyi, jakby ktoś spuszczał z niej krew.
- Wrócili - zaczął Samael.
- Kto taki?
- Nosferatu - odpowiedział Abaddon.
- Wampiry?!
- W demony wierzysz, a w wampiry już nie? - rzucił kpiąco Samael.
- Jak je zabić?
- A to moja szwagierko - rzucił  Samael - jest trudna sprawa.
- Mieczem go nie załatwisz, żerują w nocy - rzucił Abaddon, wyglądał na zmartwionego.
- Ale zaatakował za dnia..
- Było słonecznie? - zapytał Samael, zdziwiłam się, że starał się być taki pomocny.
- No nie, słońce za chmurami, a ten zaułek był zadaszony.
-Słońce je zabija, czosnek nie działa, Samael potrafi je zabić, zniszczenie..- położył mi dłonie na ramionach - wolałbym, żebyś trzymała się od tego z daleka - ucałował mnie w czoło.
- Wiesz, że nie mogę...
- Wiem i to mnie martwi, nie wiemy jak Twoja krew na nich działa, jesteś Wybraną, będziesz nie tylko dla mnie nęcąca - oparłam o niego głowę, a on pogłaskał mnie czule.
- To zaczyna być męczące, ale mogę je zniszczyć...
- Nie wiem czy u ciebie to zadziała, mam nadzieję, że nie będziesz musiała próbować - zasępił się Samael, a ja zaczęłam go karmić.
- Przepraszam, wystygło...
- Przeżyję, choć pewnie nie będziesz na tyle łaskawa by odpuścić mi sałatkę.
- Nie będę...
- Robi się tak samo podstępna jak ty Abaddonie - mruknął.
- Bo to jest moja seksowna kocica - zamruczał i się roześmiał.
- Tak, a Ty jej piekielnym ogierem - roześmiał się Samael, a ja uśmiechnęłam pod nosem, na myśl, że jest mój, zaraz skarciłam się w myślach, podając mu obiad.
- Może jakaś litość o potężny i zły dla brata? - uśmiechnęłam się słodko- kiedy go wypuścisz?
- Jeszcze nie teraz i tak ma tu luksusy, dzięki Twojej dobroduszności - mruknął mi do ucha.
- Nie bądź taki niedobry, Abe...- spojrzałam na niego.
- Zastanowię się - podszedł do stołu - skończyłaś? Daj mu pić, zjesz ze mną obiad?
- Zjem - podałam Samaelowi napój, wyglądał na zadowolonego z siebie, kto by nie był jedząc regularne posiłki.
- Ale najpierw...- przerzucił mnie sobie na plecy i wyniósł do sypialni.
- Abe, co Ty wyprawiasz? - położył mnie na łóżku i całował namiętnie.
- Będę Cie wielbił, ukochana - dotykał mnie i pieścił, a ja nie miałam siły by go odepchnąć.
- Nie powinniśmy, Abaddonie...- całował mój brzuch, a ja starałam się zebrać myśli.
- Jestem Ci to winien, za wczorajszą noc..
- Osz...dlaczego Ty musisz mnie tak .....kusić?!....- wyprężyłam się.
- Jestem w tym mistrzem - całował moją szyję.
Przyciągnęłam go mocno do siebie i przytuliłam uniemożliwiając mu nadmierne ruchy, starałam się ochłonąć i zebrać myśli.
- Pragniesz tego...wiem - dotykał moje ciało, a ja jęknęłam, szlak ugryzłam się w język.
- To nie ma znaczenia..
- Ma, kwiatuszku, masz takie piękne ciało, jesteś taka cudna...- mruczał pozbawiając mnie bluzki.
- Abe...proszę...
- Tak moja cudna - obsypywał mnie pocałunkami.
- Pocałuj mnie...- jęknęłam sama sobie nie wierząc.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - pocałował mnie namiętnie, przyciągałam go do siebie i przytuliłam mocno.
- Już wystarczy - mruknęłam łapiąc oddech...- proszę Cię...błagam...wystarczy...
- Wiszę ci już dwa zaspokojenia - mruknął mi do ucha.
- Odpuszczę Ci ten dług - przytuliłam się do niego mocno, szukając ręka bluzki po omacku czym go rozbawiłam, pokazał mi, że ją ma ale kiedy wyciągałam ku niej rękę, odsuwał ją ode mnie.
- Nie tak prędko...to trzeba czymś odkupić...jestem strasznie niedopieszczony - rozsunął swoja koszulę ukazując swój nagi, muskularny tors....
- Zapomnij - mruknęłam.
- No dalej, maleńka...spodobało mi się jak robiłaś to ostatnim razem, wskakuj na swego Władce Piekieł...- zaśmiał się rozbawiony.
- Nie...- wtedy zapiekła mnie pieczęć, było to dość bolesne  - Co to miało być?!
- Cóż wydaje mi się, że jak jesteś w piekle i nie wywiązujesz się z obowiązków mojej kobiety, mam nad Tobą władzę...nasz pakt się nieco mógł zmienić...nadpisać kolejną klauzulę...
- Wiedziałeś o tym!
- Nie zaprzeczę, a teraz wskakuj...kociaku..- zaklęłam pod nosem i usiadłam na nim.
- Będziesz mnie teraz zmuszał...do wszystkiego?- uniósł się, pogłaskał mnie po twarzy i ucałował delikatnie.
- Nie mam takiego zamiaru, wiesz, że prędzej czy później przestaniesz się opierać sama, a ja na to poczekam tyle ile będzie trzeba, nie musisz mnie kochać aniele, ale tutaj jesteś moja...nie chcę tego stracić - zaczęłam pieścić jego tors, całować i dotykać, był bardzo zadowolony z tego faktu, przytulał mnie do siebie - zostań tak chwilę - ucałował mnie w czoło, a ja się przytuliłam. Położył moją koszulkę blisko mnie, nie odezwałam się ani słowem, zawiódł mnie i...czułam złość, niestety nie mogłam zaprzeczyć, że mi na nim zależało, czy to wina paktu czy moja? Bezpieczniej było zwalić na pakt, teraz wiedziałam dlaczego Astaroth był dla mnie taki wyrozumiały, nie chciał mnie straszyć. Jak zawsze wiedział.
- Musze już iść...mam dyżur - założyłam na siebie bluzkę szybkim ruchem i wstałam - musisz zjeść dziś sam - szybko wyszłam z komnaty i przeszłam przez portal nie odzywając się do nikogo. Rzuciłam kilka książek ze złości w sypialni, wrzeszczałam do siebie pod nosem.
- Coś się dzieje? - zapytał Xander, który oglądał mistrzostwa sportowe z Astarothem.
- To tylko Amy, wróciła od Abaddona.
- Aaaa czyli wszystko w normie?
- Tak, dziś miał gorszy dzień.
- O...-zdziwiłam się wychodząc zła z sypialni- cześć nie wiedziałam, że tu jesteście...sorka, idę na siłownię, będę później - wyszłam nie czekając na ich odpowiedź. Musiałam komuś przywalić, worek wydawał się najsensowniejszym przeciwnikiem. Okładałam więc worek, a czas mijał złość spadała minimalnie, ciało bolało. Nie przejmowałam się tym, musiałam opuścić z siebie trochę pary. Przywaliłam w worek z półobrotu, a ten jak na złość rozsypał się, by to szlak...Logan mnie zabije.
- Amy! to był nasz ostatni worek! - jak na zawołanie wszedł mój szef.
- Zawieź mnie do miasta to kupie ci nowe - złapałam oddech- tylko się doprowadzę do porządku, daj mi pół godziny.
- Mmm czy to randka? - naigrywał się ze mnie.
- Żadnych randek, nigdy więcej - mruknęłam- źle na tym wychodzę.
Wzięłam prysznic, przebrałam się i pojechałam z Loganem do miasta, może małe zakupy poprawią mi humor.
- Abaddon? - mruknął Logan patrząc na mnie.
- Tak, ma mnie w garści i to mi się nie podoba, nawet bardzo.
- Wymyślisz coś, jestem tego pewien - zaparkował pod sklepem.
- Dobrze, że chociaż Ty.
Zakupiłam dziesięć worków, najmocniejszych jakie były, stałam przy samochodzie kiedy silny pan ze sklepu dzięki mojemu uśmiechowi, wpakowywał je do bagażnika i na siedzenia pasażerskie. Na przeciwko samochodu stał mężczyzna w średnim wieku, wyraźnie mi się przyglądał, był wysoki, dobrze zbudowany, miał długi czarny płaszcz, eleganckie buty, widać lubił dbać o szczegóły. Jego ciemne włosy były nienagannie ostrzyżone, zerkał na drogi zegarek, czarna koszula opinała jego bicepsy, ciemne eleganckie spodnie sprawiały wrażenie nowych i drogich.
- Gotowa? - zagadał mnie Logan.
- widzisz tego mężczyznę na przeciwko?
- Nie, żadnego nie widzę - kiedy odwróciłam się w tamta stronę, żadnego mężczyzny nie było.
- Dziwne, mogłabym przysiądź, że tam był.
- Chcesz wyskoczyć coś zjeść?
- Chętnie, przegapiłam obiad i w piekle i w domu.
Logan zabrał mnie do przyjemnej knajpki, co nieco poprawiło mi humor, obiad z szefem, ciekawe czy można to zaliczyć do nadgodzin?
- Uspokoiłaś się? W sumie, dobrze, że ten worek nie był Abem, bo miałabyś spore kłopoty.
- Tutaj to on miałby kłopoty, gorzej byłoby w piekle. Dobrze, że dotąd z niej nie skorzystał...ale nie wiem co będzie dalej.
- Tak, co powinno Ciebie cieszyć.
- Obawiam się, że mamy nowe zagrożenie, przygotuj się na...wiesz, że nie oszalałam, prawda? I cokolwiek co powiem, nie jest objawem depresji, traumy czy czegoś takiego, tylko się upewniam.
- Wal śmiało, jesteś moja gwiazdą, ufam Ci - ścisnął moją dłoń na zachętę.
- Nosferatu.
- Jesteś pewna!?
- Ciszeeej...tak rozmawiałam z piekielnie dobrym źródłem wiedzy.
- Abe...
- Nie mów tak głośno, bo jeszcze tu przyjdzie...- Logan się roześmiał.
- Współczuję ci, mam wrażenie, że jesteś strasznie sfrustrowana, wydaje mi się, że Ci się podoba i dlatego Cię dobija.
- Nowa zasada oprócz braku randek, nie mówimy o mnie i facetach.
- Nie będę z Tobą rozmawiał o pogodzie, uwielbiam jak się śmiejesz i tak słodko wściekasz, masz w sobie coś takiego, że każdy z nas chce się Tobą opiekować, troszczyć i iść za Tobą w każdy bój.
- Dzięki...
- To o tym facecie mówiłaś? Nie podnoś się, stoi na przeciwko ciebie, na drugiej stronie ulicy - ukradkiem puściłam żurawia w jego stronę.
- Tak, dobrze, że Ty też go widzisz, przynajmniej nie jestem w tym sama.
- Może z nim porozmawiam?
- Nie, zostań ze mną, mam dość dziwnych zjawisk na jakiś czas - zerkałam na niego i miałam wrażenie, jakby coś przede mną ukrywał.
- Dziwnie na mnie patrzysz, dlaczego?
- Bo znowu coś wiesz, czego mi nie mówisz...
- Powiem Ci, ale nie dziś...
- Mam się tego obawiać?
- Nie wiem, nie znam jego zamiarów, nie wiem na co cie przygotować- zjedliśmy obiad, Logan był na tyle miły, że pozwolił mi zrobić szybkie zakupy w drogerii kosmetycznej. Kiedy wybierałam perfumy ten mężczyzna stanął obok mnie.
- Polecam te - podał mi flakon - są bardzo zmysłowe - odebrałam je od niego, powąchałam.
- Odrobinę za mocne, dziękuję - zaczęłam dalej przeglądać i testować wody, marząc by się odczepił.
- To może te - odebrałam niechętnie i powąchałam.
- Te są całkiem ładne, wezmę je - włożyłam je do koszyka.
- Twoja matka często je używała.
- Co Pan powiedział?! - zaskoczył mnie, wyjął je z mojego koszyka.
- Zapłacę Ci za nie, potraktuj to jako mały prezent od swojego ojca - kiedy zapłaciliśmy za zakupy, mężczyzna włożył perfumy do mojej torby.
- Jak to możliwe...co tu robisz?- miałam tyle pytań.
- Przyszedłem Cię zobaczyć, trochę powęszyć, poznać - dotknął mojej twarzy - masz oczy po matce - uśmiechnął się z nostalgią i przyglądał się chwilę - do zobaczenia.
- Nie możesz tak po prostu kupić mi perfumy, powiedzieć, że jesteś moim ojcem i odejść...od tak.
- Nie mogę? No to popatrz....znajdę Cię jak będziesz potrzebna - wyruszył zostawiając mnie na środku ulicy, ruszyłam się do samochodu, zapięłam pas bez słowa.


147.Nowy demon

Wyszłam do komnaty w nieco lepszym nastroju, cieszyła mnie niepewność siebie Abaddona, czekało na mnie śniadanie, a sam Abaddon wpatrywał się w swój talerz.
- Nakarmię Samaela - nałożyłam mu kilka kanapek, pokropiłam na nieco mniejsze kawałki, przygotowałam także sok pomarańczowy.
- Jak wolisz, ale głodnej ciebie nie wypuszczę - mruknął Abaddon.
- Ani myślę wyjść stąd głodna, bez obaw Władco - karmiłam Samaela, który wpatrywał się wściekle w Abaddona, nie odpuścił.
- Coś nie widzę radości u ciebie bracie, nie tryumfujesz? - zagadał do niego.
- Ile można patrzeć na Twoją posępną twarz? Już się nacieszyłem tym widokiem.
- Nie o mnie mówię i wymownie spojrzał na mnie.
- Ona nie jest żadnym trofeum! - zagrzmiał Abaddon.
- Jedz lepiej - mruknęłam - bądź tak miły Abaddonie i nalej mi kawy, coś mi mówi, że to będzie długi dzień. Nie usłyszałam odpowiedzi tylko odgłos wlewanej kawy do kubka - Dziękuję. Kiedy skończyłam karmić Samaela, dosiadłam się do stołu czułam jak wzrok Abaddona mnie palił, wpatrywał się we mnie bez przerwy czekając na cokolwiek zrobię czy powiem.
- Dobrze Ci się spało? - zaczął widząc, że nie reaguję na jego zaczepki.
- Krótko, ale dobrze, dziękuję, że pytasz, a Ty?
- Podobnie, wychodziłaś w nocy..
- Tak poszłam się czegoś napić, nie spałeś? Nie chciałam Cie budzić, a Samael nie spał, więc mu poprzeszkadzałam.
- Mhm - mruknął i nie wyglądał na zadowolonego, wiedziałam, że nie spał więc nie było sensu kłamać.
- Mmmm - upiłam kawy - tego mi było trzeba, wiesz już kiedy go uwolnisz? - Samael podniósł głowę kiedy zadałam to pytanie.
- W swoim czasie, za krótko wisi...a w zasadzie siedzi, bo się najdroższa ulitowałaś, nie rozmawiajmy o nim- pogłaskał mnie po dłoni.
- O czym chcesz rozmawiać?
- Jesteś na mnie zła? - zniżył głos, by Samael nas nie słuchał.
- O co? O to co powiedziałeś...czy...to drugie?
- Ogólnie..
- Trochę tak i nie, nic z czym sobie nie dasz rady, Władco.
- Już wolę jak mówisz Abuś, jest bardziej czułe.
- Ale nie wypada komuś z Twoja pozycją, wolałbyś, żebym przy demonach tak do ciebie mówiła?
- Nie ma tu żadnego demona - znowu dotknął mojej dłoni.
- Jest Twój brat, wątpię, żeby szybko o tym zapomniał.
- Nie możesz na chwilę o nim zapomnieć?!- uniósł się.
- Dlaczego się tak denerwujesz?
- Wcale się nie denerwuję.
- To mnie to bardzo cieszy, że się nie denerwujesz.
- Doprowadzasz mnie do szału...- mruknął niezadowolony.
- Co Ci jest, Abe? - uśmiechnęłam się do niego.
- Nie wiem  - widziałam błysk w jego oczach kiedy nazwalam go Abe, udało mi się mu trochę poprawić humor.
- Ja tym bardziej nie wiem, dzięki za śniadanie.
- Chodź ze mną na chwilę, coś ci pokażę - wziął mnie za rękę i zaprowadził do sypialni, otwarł jedną z szaf - tu możesz zostawić swoje rzeczy, nie musisz ich nosić za każdym razem - mruknął.
- Dzięki- włożyłam swoją torbę, kiedy zamknęłam szafę przyparł mnie do jej drzwi, przyglądał mi się chwile i pocałował namiętnie.
- Będę za Tobą tęsknić - szepnął mi do ucha i się odsunął.
- Wrócę, wiesz o tym - pogłaskałam go po twarzy.
- Szkoda tylko, że nie dla mnie...- posmutniał, a ja go przytuliłam.
- Przecież wiesz, że Cię lubię...mam do Ciebie słabość, której nie pojmuję, przeraża mnie to, ale jakoś sobie damy radę, prawda?
- Co się ze mną dzieje? - wydawał się bezbronny bez tych swoich wszystkich groźnych poz.
- Jesteś zazdrosny..bo jesteś zakochany - pogłaskałam go po twarzy i wyszłam z sypialni.
- Nie masz pojęcia jak bardzo - mruknął do siebie i podążył za nią do komnaty.
- Muszę już iść, nie mogę się spóźnić, więc do zobaczenia później, możecie się postarać nie pozabijać? - Abaddon coś mruknął i otworzył mi portal, ścisnął mnie za rękę i wróciłam do siebie.
- Wróciłaś już?- Astaroth powitał mnie uśmiechem, wycierał się ręcznikiem, mam szczęście na dobre wejście, przytuliłam się do niego.
- Jestem w odpowiednim momencie - głaskałam go po plecach.
- Wszystko, ok?
- Chyba tak, nie chce o tym gadać, tęskniłam za Tobą.
- Przepraszam cię za to..
- Ty wiesz prawda? - zasmuciłam się.
- Wiem, czasem wiedza niczego nie ułatwia.
- Źle się z tym czuję...
- Należycie do siebie, pamiętasz? Pakt tez może wpływać na Twoje uczucia, jeśli nadal chcesz być ze mną...będę Cię wspierać, mimo to i kochającego ciebie Abaddona, w końcu poświęciłaś się dla mnie, nie jestem Ciebie godny. 

- Nie chcę tego słuchać, na jakiej podstawie określa się godność? Kocham Cię, Astaroth jakbym mogła Cię opuścić? - pogłaskał mnie po twarzy i pocałował- kurde spóźnię się - wskoczyłam w ciuchy, miecze zapinałam po drodze, nie byłam ostatnia na szczęście. Pomachałam do Xandera i Nataniela, którzy dyskutowali o czymś z innej części holu.
Logan poprowadził zbiórkę, wybrał mnie sobie za partnera, ruszyliśmy. Natrafiliśmy na dwóch bezdusznych, trzeba więc było się rozdzielić, ruszyłam za większym stworem, podczas mojego pobytu w Little Heven wyostrzyłam ten zmysł. Bezduszny był  podobny do wielkiego ptaka, pikował na mnie z góry, rzuciłam w niego czakramem uszkadzając jedno ze skrzydeł i tyle masz z latania pokrako. Potwór ratował się przed upadkiem, ale zarył w asfalt. Wyjęłam miecze i zaatakowałam stwora, zranił mnie pazurem, zaczęłam krwawić, nie powstrzymało mnie to jednak, przed wykończeniem pożerającej dusze istoty. Usłyszałam ciche pomruki, gdzieś w zaułku, zbliżyłam się ostrożnie, na posadzce leżała dziewczyna, ledwo oddychała, rozglądałam się w poszukiwaniu napastnika, jeden miecz przypięłam do pasa drugi trzymałam w pogotowiu. Jej puls był ledwo wyczuwalny, wzięłam ją za rękę, miała rany na szyi, postanowiłam ich nie leczyć, dla policji, poprosiłam telepatycznie chłopców by wezwali karetkę i policję, bo mój telefon najprawdopodobniej został w piekle lub w domu.
- Nie bój się, jesteś bezpieczna..., karetka zaraz tutaj będzie - podtrzymywałam jej stan i lekko go poprawiałam, tak aby mieć pewność, że wyjdzie z tego cało.  Martwiło mnie coś innego, niski poziom krwi, czy są jakieś demony, które żywią się ludzka krwią? Wiedziałam kto może udzielić mi takiej informacji, podczas obiadu i nieszczególnie napawało mnie to optymizmem.
Zauważyłam, że moja rana nadal krwawi, ale się tym nie przejęłam, potem się tym zajmę.
- Trzeba w czymś pomóc? - odwróciłam się, za mną stał mężczyzna, który dziwnie się we mnie wpatrywał.
- Karetka już jedzie, dziękuję - odpowiedziałam, a mężczyzna podszedł blisko i kucnął przy mnie, jakbym to ja była ofiarą.
- Zostanę z Panią, kto was zaatakował? Jest pani ranna - ujął moja dłoń i przyłożył do rany chusteczkę.
- To tylko zadrapanie, niech Pan się nie kłopocze - odsunęłam rękę, w oddali było słychać karetkę, zaraz tutaj będą. Mężczyzna włożył palec do ust przyglądałam mu się ukradkiem i co najdziwniejsze, próbowałam przesądzając jego umysł, nie było w nim żadnych myśli! Złapałam miecz na wszelki wypadek, nie spotkałam się z czymś takim, jedno wiedziałam, ten człowiek nie mógł być...człowiekiem.
- Czy to Ty zaatakowałaś tą kobietę? - zdziwił mnie jego ton, wpatrywał się we mnie czarnymi oczami i spoglądał na miecz.
- Nie, nie zaatakowałam jej, takich ran nie da się zadać mieczem.
Ratownicy zajęli się kobietą, pospiesznie odsunęłam się od mężczyzny i skierowałam się w stronę policjantów, pokazałam im odznakę, którą każdy strażnik posiadał w razie takich sytuacji, złożyłam zeznania, gdy się odwróciłam mężczyzna zniknął. Miałam złe przeczucia co do tego zdarzenia i osobnika. Zaleczyłam w końcu ranę na ręce, skoncentrowałam się na odszukaniu Logana.
- Wszędzie Cię wytropię i znajdę, znam smak i zapach Twojej krwi...niezwykła kobieto - mruknął do siebie czarnowłosy mężczyzna.
- Już miałem Cię szukać, gdzie Cię wywiało? - zapytał Logan.
- Znalazłam kobietę w zaułku, była ranna, miała bardzo niski poziom krwi, a co najdziwniejsze...są ludzie którzy nie myślą? Chciałam przesądować jednego faceta i nic...echo, pustka.
- Nie wiem, nie spotkałem się z tym wcześniej, może to jakiś rodzaj demona?
- Chciałabym wiedzieć...poradziłeś sobie z bezdusznym?
- Słabiak, żółwio podobny, ale coś mi mówi, że wiesz - szturchnął mnie lekko.
- Może wiem, a może nie mam zielonego pojęcia.
- Nie potrafisz kłamać.
- Czepiasz się.
- Yhy, a Ty słodko wściekasz, chodź - pociągnął mnie za rękę- zaraz zbiórka, a Ciebie czeka obiad, może się dopytasz o Twojego tajemniczego faceta.
- Może, jak Abuś będzie skory do rozmów.
- Rumienisz się jak o nim mówisz.
- Coś ci się przywidziało, okulary Ci się przydadzą - pognałam na zbiórkę, a zaraz z niej do pokoju, rozbierałam się z uzbrojenia, zmieniłam bluzkę, na mojej była krew więc nie bardzo się nadawała, mogła być afrodyzjakiem dla pewnego pana, a ja potrzebowałam jego wiedzy, a nie rąk na sobie.

niedziela, 30 czerwca 2019

146. Nocleg

- I co teraz zrobisz? - zainteresował się Samael - Dlaczego się nade mną litujesz?
- Zrobię to o co poprosił, będę tutaj nocować. Już Ci mówiłam, nie lubię krzywdy, możesz mnie lubić bądź nienawidzić, dla mnie to naturalne - podałam mu picie i przyniosłam wygodne krzesło, musiałam trochę obniżyć łańcuchy przy pomocy metalowego pokrętła, by mógł usiąść. Starałam się je ruszyć, było bardzo ciężkie.
- Amy zostaw to, nie warto...powiedział, że da mi krzesło, nie, że będę mógł na nim usiąść... zrobisz sobie krzywdę- nie słuchałam go, starałam się z całej siły, w końcu ruszyło, ale zwichnęłam sobie nadgarstek.
- Kurczę..- skrzywiłam się.
- Amy, mówiłem...teraz będzie Cię bolało, przepraszam to moja wina- posmutniał.
- To nic, zaraz przejdzie - zwinnym ruchem nastawiłam nadgarstek, poczekałam chwilę i był jak nowy - no i już działa jak należy, siadaj. Od razu lepiej, co? - przetarłam ręką nadgarstek, kiedy wrócił Abaddon, zdziwił się widząc, że Samaelowi udało się usiąść, wiedziałam...kombinatorze. Niósł w ręce bardzo skąpe bikini, pewnie w stylu preferujących nałożnic Władcy, zastanawiałam się kto się w nie w ogóle zmieści, tak małego trójkącika jeszcze nie widziałam.
- Ostatnio byłaś taka zawiedziona, że nie przygotowałem dla Ciebie żadnego bikini, tym razem nie popełnię takiego błędu - wskazał na strój, który niósł - widzisz jak o ciebie dbam? - naigrawał się ze mnie.
- Przyda się dla jednej z Twoich nałożnic, ja niestety się w nie nie zmieszczę, bez obaw przyniosę swoje...jeśli dorobisz się  basenu, w którym będzie coś innego niż lawa. Jeszcze jedno, przydaj się na coś i naoliw to ustrojstwo, skręciłam sobie nadgarstek kochanie, trzymajcie się chłopaki - przeszłam przez portal do swojej sypialni. Opadłam na łóżko, byłam zmęczona, a najgorsze było przede mną.
- Ciężki dzień? - zapytał Astaroth.
- Bardzo...przytul mnie - wyciągnęłam do niego ręce, a on położył się na mnie i przytulił mnie mocno - zwariuję  z tymi demonami..muszę dziś tam nocować...
- Boisz się?
- Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale trochę jednak mam pieczęć, jak przesadzi...wie co go czeka, zamknę go na kilka dni i będzie miał przechlapane, muszę jeszcze rozpracować jak to zrobić, co na patrolu?
- Zaprzyjaźniam się, Xander jest nieco przyjemniejszy, reszta chyba zaczyna mnie akceptować, inni się boją, cieszę się, że Logan pozwolił mi do Was dołączyć.
- Kocham Cię, wiedziałam, że Ciebie polubią, nie da się Ciebie nie lubić - uśmiechnął się i mnie pocałował.
- Musze spakować jakieś rzeczy, wolę wziąć swoje, gdybyś widział jakim bikini mnie straszył, w życiu bym tego nie założyła - mruknęłam.
- Myślę, że Cię testuje, ustawisz go do pionu, będę za Tobą tęsknił, bardzo....
- A ja za Tobą, będzie dobrze - kiedy zebrałam siły spakowałam trochę ubrań, przeklęte bikini, koszulę nocną, dość elegancką i seksowną, ale zakrywającą wszystko co powinna, była do ziemi z lekkim rozcięciem z jednej strony. Wolałam to niż zdać się na gust Władcy Piekieł, co to, to nie. Po 18.00 zostałam zesłana na wygnanie do piekła, dosłownie i w przenośni. Abaddona nie zauważyłam co nieco poprawiło mój humor, kolacja została podana, dla Samaela była na osobnym talerzu.
- Głodny?
- Nie sądziłem, że przyjdziesz., jesteś odważna.
- Umiem się bić...załatwiam bezdusznych, zabiłam...Lilith.
- Nie zabiłaś, demony nie giną, niszczysz ich ciało, powlokę ich świadomość się błąka, dopóki Wielki Abaddon nie stwierdzi, że odpokutowała, wtedy otrzymuje ciało - poczułam jak krew odpłynęła mi z twarzy, znowu się z nią zmagać? Jaka to sprawiedliwość?! Żadna...to piekło, zapomniałam - nie wiedziałaś? - otworzył grzecznie buzię.
- Nie, nie wiedziałam - karmiłam go, kiedy do komnaty wszedł inny upadły, wyczułam go jeszcze zanim wszedł.
- No proszę, nie jesteś sam Samaelu - odpowiedział wysoki, dobrze zbudowany brunet.
- Lepiej z nią nie zaczynaj, Mefisto bo skończysz tak jak ja...
- Nie widzę, żebyś narzekał, karmi Cie ładna kobieta, trzeba zacząć psocić...-  uśmiechnął się do mnie.
- Nie radzę, mam dość demonich psot.
- Więc postaram się być czasem grzeczny, jestem Mefistofeles, w skrócie możesz mówić Mefisto, nie pogniewam się - podał mi dłoń więc odwzajemniłam uścisk.
- Amy, jestem Wybraną, ale wolę Amy...- skrzywił się lekko, kiedy nasze ręce się spotkały.
- Bez obrazy, za dużo w tobie światła i dobra, trzeba to zmienić - uśmiechnął się szarmancko.
- Bez obrazy, ale mam to gdzieś...- karmiłam dalej Samaela nie zwracając uwagi na nowego demona.
Po dłuższej jego obecności zaczęłam się źle czuć, posępnie, jakby zapadała się w mrok, umocniłam ochronę umysłu, poprawiło to moje samopoczucie, ale wydaje mi się, że Mefisto zaczął swoja misję zgaszenia we mnie światła, nie dam się.
- Mefisto z łaski swojej zjeżdżaj z mojego umysłu i żebym Cie tam więcej nie widziała, nie słyszała ani nie czuła, bo będziemy się gniewać...- spojrzałam gniewnie na niego i wzięłam napój dla Samaela, włożyłam mu słomkę do ust.
- Jesteś jeszcze głodny czy wystarczy? - zapytałam spokojnie, nasz gość ciągle mnie obserwował.
- Ani trochę nie masz ochoty, chlusnąć mu napojem w twarz? Ani tyci tyci Ciebie nie korci?
- Ani trochę.
- Napiłbym się jeszcze, jeśli możesz...- podeszłam do stołu i nalałam mu soku do szklanki, wróciłam i pomogłam mu się napić.
- Jeśli komuś miałabym chlupnąć tym w twarz to Tobie Mefisto, bez urazy.
- Bez urazy, gniewna kobieto - zaśmiał się Mefistofeles.
- Zostaw ją..możesz się poznęcać nade mną - powiedział Samael.
Kiedy nasz mroczny znajomy miał już coś mi powiedzieć, przypuszczam, że nie byłoby to za miłe, pojawił się nasz zacny królewski gospodarz.
- Już myślałam, że się Ciebie nie doczekam - zaczęłam - Samael został nakarmiony jak sobie życzyłeś.
- Dobrze się spisałaś - gdy to powiedział skrzyżowałam ręce na piersi i uniosłam jedną brew ukazując swoje niezadowolenie - oj no dobrze, nie złość się moja piękna, Mefisto miło Ciebie widzieć, przypuszczam, że poznałeś mój płonący kwiat - objął mnie ramieniem, a ja pomyślałam, że zaraz się zacznie. 

- Naturalnie Władco,  świetny wybór jak dla mnie za dużo słońca w niej, ale z drobnymi poprawkami, była by idealna, jakby co wystarczy tylko słowo, mój Królu - yhy i się zaczęło, Abaddon splótł  palce naszych dłoni ze sobą, musnął moje usta szybko i delikatnie w obawie, że mu przywalę.
- Dla mnie jest idealna jaka jest, wybacz Mefisto, ale mamy nieco inne plany, bardziej intymne, muszę dogodzić mojej kocicy - dyskretnie przywaliłam mu w żebra, ale Abaddon się tylko zaśmiał - no już, zaraz się Tobą zajmę i będę cały Twój.
- Ale ze mnie szczęściara - mruknęłam bez entuzjazmu.
- Miło było ciebie spotkać Amy, życzę dobrej i zaspokojonej erotycznie nocy panie - Mefisto się skłonił nisko i wyszedł z sali tronowej.
- Możesz mnie już puścić, poszedł sobie.
- Wcale nie dlatego ciebie trzymam - szepnął mi zmysłowo do ucha i poprowadził do stołu, zdjął ze mnie kurtkę i zasunął krzesło, hmm czy to ten sam Abaddon?
- Nasza ostatnia kolacja nie skończyła się dla Ciebie zbyt szczęśliwie, nie mówię tutaj o skoczeniu na siderth, wtedy było całkiem przyjemnie. Bądź więc grzecznym Władcą..
- Chwilowo Cię posłucham, zobacz jakie pyszności dla Ciebie przygotowałem, wolisz siderth, wino czy exodus, słyszałem, że go lubisz?
- Tak, lubię bardzo, mogę prosić? - Abaddon nalał mi exodusa, a sam wlał sobie od serca siderth, zastanawiałam się czy to dobrze, żeby pił, w sumie nigdy nie widziałam go pijanego, nie chciałam by był zbyt odważny.
- Proszę moja droga - podał mi kielich.
- Dziękuję, nie pij zbyt dużo, nie zaciągnę Cie sama do komnaty, będziesz spać na krześle - roześmiał się.
- Od razu przechodzisz do rzeczy, konkretna kobieta to w Tobie lubię - wpatrywał się we mnie rozmarzony.
- Podobno jestem też gniewna, to słowa Mefisto, Samael jest świadkiem..
- Czasami, ale to tez Twój atut- wziął moją dłoń i ucałował delikatnie - jedzmy, zatem smacznego- nałożyłam sobie trochę sałatki i łososia, próbował wmusić we mnie deser, tarta z malinami, miał dobry gust co do potraw.
- Nie zmieszczę więcej, pyszne to było.
- Jak się dobrze popieści to się wszystko zmieści! - roześmiał się - Masz wypij trochę siderthu, zaraz zrobi się miejsce.
- Ale chyba nie zwrócę? To było za dobre...
- Faktycznie byłaby to strata, ale nie zwrócisz, ile butelek wypiłaś podróżując?
- Wyjdzie jaki ze mnie alkoholik, 8 butelek z czego przemywałam ranę, policzmy, że wypiłam 5,5 -6 butelek naturalnie w celach medycznych.
- Naturalnie, no to teraz mogę z Tobą pić i szybko nie odpadniesz, podoba mi się to.
- Lepiej nie, nie wiem jak się spijasz, na wesoło czy na smutno...
- Boisz się, że się nie powstrzymam - spojrzał na mnie intensywnie i zadziornie z uśmiechem pod nosem.
- Potrafię się bronić...
- Nie dałabyś rady, wiesz o tym...bałabyś się zrobić mi krzywdę..
- Nigdy nie mów nigdy...Mefisto mnie nauczy, słyszałam, że co druga lekcja free - przeciągnęłam się lekko, byłam zmęczona.
- Nie wywołuj wilka z lasu, jesteś zmęczona - wstał i odsunął mi krzesło, wziął moja torbę - zaprowadzę Cię do komnaty. Weszliśmy do dużej komnaty, łóżko było ogromne z baldachimem. Wyglądało na wygodne, nic mnie więcej nie interesowało. Położył torbę i wziął mnie za rękę wprowadzając do ogromnej łazienki, pstryknął palcami, zapaliło się pełno świec, woda była przygotowana, pływało w niej kilka płatków róż.
- Niesamowite, postarałeś się..- speszyłam się, a on podszedł do mnie i przyciągnął do siebie.
- Odpoczniesz sobie, całował mnie po szyi delikatnie, zasługujesz na to i na o wiele więcej. Pozwól mi choć raz poczuć jakbyś była moja, ....ze mną...to takie miłe uczucie - szeptał mi do ucha - dziś tego potrzebuję, potem powinienem być grzeczniejszy- pocałował mnie - wołaj, jakbyś chciała, żebym umył Ci plecy - uśmiechnął się i zostawił mnie samą. Zaciągnęłam wielkie zasłony, nie chciałam by mnie ktoś podglądał, będzie ciężko...oj będzie ciężko.Kiedy się wykapałam, posprzątałam i założyłam piżamę, wyszłam z łazienki i myślałam, że dostanę zawału, w owym boskim łożu leżał Abaddon. Trzymał ręce pod głową i był bez koszulki, miejmy nadzieję, że jedynie bez koszulki.
- Gdzie będę spała? - uśmiechnął się i odkrył kołdrę koło siebie.
- Ze mną.
- Nie idę na to, masz tam w ogóle cokolwiek pod spodem?
- Sama sprawdź - uśmiechnął się figlarnie - nie gwarantuję, że gdzie indziej będziesz bezpieczna, Mefisto ma lepkie paluszki, wchodź - skapitulowałam.
- A Ty to nie?
- Ja Ci nie zrobię krzywdy, za innych ręczyć nie będę- weszłam do łóżka z obawami, położyłam się, Abaddon przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Przymknęłam na chwilę oczy, gdy je otwarłam był tuz nade mną.
- Miałeś być grzeczny...
- Powiedziałem, że nie zrobię ci krzywdy o niczym innym nie mówiłem - jego oczy zabłyszczały,  a on zaczął całować moja szyję, czule i delikatnie.
- Abaddonie, proszę Cię przestań.
- Za chwilę...- nie przerywał sobie uciech, pocałował mnie namiętnie, każdy jego dotyk był taki czuły i delikatny. Jego dłonie delikatnie pieściły moje ciało, przymknęłam oczy zbierając w sobie siłę.
- Abaddonie - jęknęłam - dość...
- Jak wymawiasz moje imię w ten sposób to dla mnie najlepsza pieszczota, nie panikuj - zaczęło mi się to podobać,  aż za bardzo, dlatego panikowałam i to coraz bardziej.
- Po prostu mnie przytul dobrze? - zaczęłam drżeć, co go tylko rozochociło bardziej.
- Za chwilę, bądź cierpliwa kochanie - całował mnie zachłannie, pieścił mój dekolt.
- Nienawidzę Cię - jęknęłam pozwalając się ponieść na chwilę, głaskałam jego plecy, był dobrze zbudowany, zbyt dobrze.  Usłyszałam szelest Samaelowych łańcuchów, próbował je zerwać, przestałam zwracać na to uwagę, usiłowałam się skupić, ale Abaddon mi na to nie pozwalał.
- Też Cię pragnę, aniele - szepnął mi do ucha głaskając moje udo, przymknęłam oczy gdy to robił, przyciągnęłam go do siebie mocno i całowałam jego tors - uśmiechnął się do mnie i przymknął oczy, nie przestawiając się ze mną droczyć.
- Nie dręcz mnie, już - mruknęłam, drżałam na całym ciele, a jemu to najwyraźniej odpowiadało, bo zabrał rękę i przytulił mnie do siebie mocno, pocałował mnie czule.
- Kocham Cię - to nie było planowane, zmieszał się i wystraszył, odsunął lekko głaszcząc moją twarz.
- Nie miałam pojęcia...
- Wiem, chciałem jedynie, żebyś to wiedziała - musnął moje usta delikatnie i położył się na plecach, zostawiając mnie taka pobudzoną, zerkał na mnie z rozbawieniem i uśmiechał się pod nosem.
- Nie wiem co Ci powiedzieć...wiesz kogo kocham.
- Więc nic nie mów, dobranoc Amy.
- Dobranoc - zwinęłam się w kłębek, ale nie mogłam zasnąć. Kiedy byłam pewna, że zasnął wyszłam na boso do komnaty Samaela, leżenie i przewracanie się z boku na bok irytowało mnie tak samo jak to, że Władca Piekieł, który czekał, aż będę go błagać o spełnienie, wiedział jakie katusze będę przechodzić. Kretyn! Samael nie wyglądał najlepiej, miał opuszczoną głowę, poranione i posiniaczone ręce.
- Chcesz pić? - szepnęłam, a on uniósł głowę, na jego twarzy malowało się wiele emocji, a ja nie potrafiłam ich rozszyfrować.
- Nie potrafiłem ich zerwać.....a ten drań Cię krzywdził...- zamarłam na moment - słyszałem jak go prosiłaś, by przestał....a ja nic nie mogłem zrobić.
- Nie zrobił mi tego...- opuściłam głowę- nalałam mu herbaty i podałam - pij, nic mi nie jest, napił się jej, ale był przygaszony - poraniłeś się - dotknęłam jego rąk, wyglądały fatalnie, leczyłam go.
- Zostaw...powinienem cierpieć.
- A ja być jak modelka, mieć idealną cerę i  spać.  Jakoś musimy z tym żyć - uśmiechnęłam się.
- A co Ci brakuje? - zdziwił się.
- Jestem niska, drobna i mam brzydkie hobby, zabijam.
- Na pewno jest ok?
- Tak, odpuścił mi w końcu. Dziękuję...
- Za co?
- Że próbowałeś mi pomóc, nie musiałeś...nie lubisz mnie, a przysporzyłeś sobie tyle bólu próbując.
- A ty się mnie bałaś, a karmisz mnie i poisz, wydaje mi się, że jeszcze nie jesteśmy kwita, nie po tym wszystkim.
- Spróbuj zasnąć...ja też spróbuję, dobranoc - podreptałam do sypialnej komnaty Władcy, kiedy weszłam do łóżka, przytulił mnie do siebie, nie spał, ale nie otwierał oczu. Zamknęłam swoje i w końcu udało mi się zasnąć. Kiedy się obudziłam przyglądał mi się i głaskał po ramionach, pocałował mnie w czoło.
- Dzień dobry - szepnął.
- Dzień dobry - oparłam o niego głowę jeszcze na moment.
- Pójdę przygotować śniadanie - musnął moje usta i wyszedł nie patrząc na mnie, czyżbym teraz ja miała przewagę nad Władcą?

145. Posiłki dzień I

Następnego dnia tak jak obiecał Abaddon portal do komnaty został otwarty, przeszłam przez niego Samael nadal był uwiązany, miał zamknięte oczy, podeszłam do niego i odgarnęłam jego włosy, poruszył się niespokojnie.
- Wróciłaś...
- Głodny?
- Trochę, dlaczego wróciłaś?
- Bo tego potrzebujesz - nalałam picia do szklanki, włożyłam świeżą słomkę, kilka gofrów, które podzieliłam na kawałeczki, by ułatwić mu jedzenie. Przyglądał mi się uważnie, każdy krok, trochę mnie to denerwowało, ale przypuszczam, że była to jego jedyna rozrywka - napij się, nie otruję Cię - podałam mu słomkę w usta.
- Nie z tego powodu na ciebie patrzę.
- A z jakiego?
- Ciekawisz mnie, biłem Cię, dusiłem...przypadkiem bym zabił, a Ty mnie karmisz...- włożyłam mu kawałek gofra w usta.
- Nie jestem okrutna.
- Dlatego do niego nie pasujesz...skrzywdzi cię - włożyłam mu kolejny kawałeczek do ust, kiedy mówił coś niewygodnego dla mnie, uciszałam go jedzeniem - podobasz mi się jesteś małomówna, inne kobiety tylko paplają - uśmiechał się zaczepnie, a ja podałam mu kawałek gofra.
- Chcesz pić?
- Tak..- podałam mu trochę soku - powiedz mi pięknooka, sypiasz z moim bratem, długo jesteście w takiej komitywie?
- Nie sypiam z Twoim bratem, będzie z siedem miesięcy, czas szybko leci...
- Nie okłamałabyś mnie co? To niemożliwe...
- Kocham Astarotha.
- Ale Abaddon nie jest Ci obojętny, kręci Cię...
- Nie mówmy o tym - obawiam się, że nie był mi obojętny, dlatego tak dobrze się bawiłam w jego towarzystwie, ale to nie ma znaczenia, prawda?
- A o czym chcesz rozmawiać?
- Jeśli Ciebie wypuści..dalej będziesz na mnie polował?
- Zobaczymy - przełknął ostatni kawałek swojego śniadania, co znaczyło, że jestem wolna.
- Od czego?
- Od tego jak o mnie zadbasz - mruknął.
- Naprzykrza Ci się Amy? Znowu? - powiedział Abaddon wchodząc do komnaty - jak miło widzieć moją damę o poranku - przytulił się do mnie i pocałował mnie w szyję, musiałam zrobić komiczną minę bo Samael powstrzymywał się od śmiechu.
- Cześć, nie.... nie naprzykrza mi się, Ciebie również miło widzieć...muszę już iść, robota czeka...trzymaj się - szybko przeszłam przez portal, czyli to tak teraz będzie wyglądało? Wpakowałam się, aj...
- I jak tam więzień, nakarmiony, mniej upierdliwy?- uśmiechnął się Astaroth i mnie przytulił.
- Samael, jak Samael ciężko będzie go naprostować, testuje moja cierpliwość...- wtuliłam się mocno - jak dobrze być z Tobą.
- Wiem, że nie jest ci łatwo z Abaddonem, tym bardziej, że nie jest Ci do końca obojętny, zawsze będzie coś dla ciebie znaczył, dlatego...- spojrzałam na niego pełna obaw - nie mów mi jak spędzasz z nim czas, czy i jeśli do czegoś dojdzie, bo nie będziesz miała wyjścia, chyba, że zrobi Ci krzywdę...nie chcę wiedzieć.
- Astaroth, o czym Ty mówisz? Myślisz, że ja mogłabym..Ci to zrobić?
- Nie, ale możesz nie mieć wyjścia...Abe jest cwany, nie sądzę, żeby Cię skrzywdził, ale nie wiem co mu zaświta w jego pokręconej głowie, od zawsze Ciebie pragnie.
- Nie wierzę...pójdę już, muszę popracować, do zobaczenia później...- wyszłam do gabinetu Logana pouzupełniać karty strażników, dzisiejszy poranek określam mianem "fantastyczny".
Logan zerknął na mnie kiedy weszłam bez pukania, własnie sobie uświadomiłam, że nie powinnam.
- Przepraszam...powinnam zapukać, zamyśliłam się, daj mi dokumenty, najlepiej dużo i powiedz kiedy będzie 15.00, ok?
- Cześć Amy, widzę, że wróciłaś od Abaddona w niezwykle dobrym nastroju, te dokumenty możesz wziąć - wskazał na pokaźną kupkę na jego biurku - wytrzymasz to jakoś?
- Tak, tak, dzięki - wzięłam dokumenty i odpaliłam komputer.
- Jadłaś?
- Nie jestem głodna.
- Chciałbym zapalić - zaczął niepewnie, wiedział, że nigdy mu na to nie pozwalałam, rzucił, ale w wyniku moich różnych wyskoków wrócił do nałogu.
- Wytrzymam to jakoś.
- Masz, zjedz jogurt, wiem, że lubisz, zrobię Ci kawy - uśmiechnął się - jak ochłoniesz pogadamy.
- Wykonać? - zapytałam.
- Wykonać dowódco - uśmiechnął się.
Nie miałam więc wyjścia, zjadłam jego jogurt, wypiłam kawę i pracowałam, musiał zamówić dla nas wcześniej obiad, który przyniósł nam Nataniel.
- Amy, idziemy z Astarothem na patrol, prosił bym Ci to przekazał.
- Dzięki, ucałuj go ode mnie.
- Nie zmuszaj mnie do tego błagam! - jęknął, a ja się roześmiałam.
- Pora na obiad i kolejną część rozkazu, pogadamy, zostaw to - wziął mnie za rękę i zaciągnął do stołu, gdzie czekała na mnie spora wyżerka, poczułam, że jednak jestem głodna.
- Co chcesz wiedzieć, szefie?
- Jak się z tym czujesz, wczoraj wieczorem odwiedził mnie "Abuś", opowiedział, że zdecydowałaś się karmić jego brata w ramach łaski...
- Nie dostałby nic od niego, nie mogłam zostawić kogoś głodnego, kara karą, po prostu nie mogłam, trudno mi patrzeć w ogóle na niego, a jeszcze przypiętego do ściany kajdanami.
- Nic przyjemnego, ale zasłużył za to co Ci zrobił.
- Wiem, ale nie potrafię inaczej..
- Bo masz dobre serce, a jak tam Abaddon, jest znośny?
- Zapytaj mnie po pierwszym tygodniu, dziś...był inny..
- Inny?
- W przytulaśnym nastroju...
- O...a to ciekawe.
- Bynajmniej, pyszne...Angie znowu przeszła samą siebie, nie mam nawet kiedy z nią pogadać, przepraszam, że zaniedbuję obowiązki..ciągle coś mi wyskakuje.
- Amy, masz prawo, ciąży na Tobie duża odpowiedzialność. Ostatnio masz tego za dużo, nie masz kiedy jeść i odpocząć.
- Nie gniewasz się na mnie?
- Żal mi Ciebie, bo nie tego dla ciebie chciałem, chciałem Cie chronić i odbierać to wszystko z Twoich barków.
- Pomagasz mi, nie chciałam ciebie zdołować, to nie o to chodzi..
- Nie zdołowałaś,  po prostu martwię się o Ciebie, nadal mi zależy.
- Wiem, dzięki za tą wyrozumiałość...
- Jak tam z Astarothem?
- W porządku, jest wyrozumiały i kochający, troszczy się, tak jak powinno być - uśmiechnęłam się, spojrzałam na zegarek i się skrzywiłam, pora nakarmić głodnego.
- Samael czeka, co?
- Najpierw miałam na karku Abaddona, teraz doszedł Samael do mojej emerytury ciekawe ile się ich namnoży, jak myślisz? Dzięki za obiad - roześmiałam się.
Przeszłam przez portal ponownie znajdując się w komnacie Abaddona, który uściskał mnie na powitanie niezwykle serdecznie.
- Jesteś dziś w niezwykle dobrym nastroju Abaddonie - przywitałam go.
- Tak jest zawsze kiedy mnie odwiedzasz moja droga - pogłaskał mnie po twarzy delikatnie, a ja się speszyłam.
- Muszę nakarmić Samaela...
- Za chwilę, daj mi się sobą nacieszyć - pocałował mnie w czoło i przytulił.
- Abe, ja...
- Już dobrze, nie denerwuj się - puścił mnie i pozwolił przygotować obiad dla Samaela.
- No otwieraj buzię - zrobił posłusznie to o co go poprosiłam, nie spuszczał ze mnie oczu.
- Jesteś podenerwowana..- mówił cicho.
- Wszystko gra, nie przejmuj się tym - nabrałam kolejny widelec.
- Denerwujesz się kiedy Cie dotyka...
- Jedz - zignorowałam  próbę rozmowy wciskając mu do buzi widelec.
- Boisz się, że ci się za bardzo spodoba, w końcu to zawodowy kusiciel...- mruczał zadowolony.
- Bzdury opowiadasz...denerwuj mnie dalej to ci nie dam kolacji...i będziesz głodny.
- Poddaję się...nie da się z Tobą normalnie pogadać...kłębek nerwów z ciebie - odgarnęłam mu włosy z twarzy, wyglądał na zmęczonego, niewiele spał, bo budził go ból.
- Nie bądź dla niego zbyt czuła, jeszcze się przyzwyczai - przytulił się do moich pleców Abaddon.
- Bez obaw...- mruknęłam - łaskoczesz mnie..pozwól mu usiąść..jest wykończony, niech się trochę zdrzemnie...
- Takie jest Twoje życzenie? - mruknął mi do uszka.
- Takie jest moje życzenie.
- Masz szczęście, że lubię Cię rozpieszczać, aniele. Możesz dać mu krzesło jak zje.
- Dzięki..
- Nie ma za co, kochanie - odsunął się ode mnie, miał taki dobry humor- ale ty też dziś spełnisz moja zachciankę...
- Jaką? - pobladłam i chcąc nie chcąc spojrzałam nieco wystraszona na Samaela.
- Będziesz dziś ze mną spać, nie jedz kolacji, zrobimy sobie romantyczną...we trójkę..niestety.
- Mówiłeś, że mam nocować tutaj nic nie mówiłeś, że z Tobą...
- Ja jestem piekłem, czyli wszystko się zgadza, takie małe niedopatrzenie z mojej strony, oops...zrobisz to dla mnie?
- Tak, zrobię...- posmutniałam trochę, Samael uważnie mi się przyglądał.
- Bardzo mnie tym ucieszyłaś, wiesz? Zajmę się przygotowaniem, nie przeszkadzajcie sobie - wyszedł w stronę korytarzy, do których nie miałam przekonania i wygląda na to, że miałam rację. 



czwartek, 6 czerwca 2019

144. Więzień

Ivith pobiegła na spotkanie z Pierwszym, miała ode mnie za zadanie wyściskać cerbery. Zostało mi kilka butelek sidethu, na który nie mogłam patrzeć, schłodziłam je więc mając nadzieję, że i teraz mi pomogą.
- Dobra, jest bardzo źle cały zamek wibruje i się trzęsie, muszę coś zrobić, żeby go ugłaskać, zniesiesz to jakoś?
- Rób co musisz, wiem, że należycie do siebie w ten dziwny sposób, pakt, ale wiedz, że ugłaskasz mnie za to w nocy - roześmiałam się i zapukałam do wielkiej bramy.
- Ja do Wielkiego Złego i jakże Potężnego Abaddona, szanowny demonie proszę o otwarcie bramy.
Strażnik, który już mnie znał, otwarł bramę bez szemrania, wskazał mi drogę, bał się. Krzyk Abaddona rozniósł się po pałacu, cały drżał, miałam wrażenie, że jeszcze trochę i się rozpadnie, przyspieszyliśmy więc kroku. Astaroth, otwarł mi wrota do jego komnaty, trzymałam w dłoniach siderth, obniżyłam dekolt i się uśmiechnęłam.
- Witaj mój najmroczniejszy, już wszystko...- zamilkłam do ściany był przykuty Samael,  miał kajdany, które przy każdej jego aktywności zadawały mu ból, nie potrafił się z nich uwolnić,, jego moc na nie nie działała, a to ciekawe. Abaddon miał więcej tajemnic niż przypuszczałam, uświadomiłam sobie, że gdyby chciał mnie uwięzić nie miałby z tym najmniejszego problemu. Cieszyłam się, że miał do mnie swój dziwny sentyment.
Sam Wielki Władca siedział na swym tronie był znudzony, ale w oczach miał płomienie co sygnalizowało, że jeszcze chwile temu był wzburzony i tego należało się bać. Kiedy tylko mnie zobaczył żywą uśmiechnął się i rozpogodził, może ucieszył się na siderth?
- Amy - zszedł do mnie i przyjrzał się w zupełnie inny sposób, nie lustrował mnie lubieżnie, nie dobrze.
- Proszę to dla ciebie, miałeś rację, jak już tyle go wypijesz przestajesz odczuwać jakikolwiek smak, wiesz mam wrażenie, że zamiast krwi płynie mi siderth - uśmiechnęłam się, spojrzałam na Samaela i spochmurniałam, było mi przykro.
- Jesteś cała - dotknął mej twarzy i odetchnął z ulga - wszędzie cię szukałem, ale jak?
- Pomogła mi Ivith - położyłam na stole butelki, położyłam dłoń na jego torsie - wiesz, myślę, że zasłużyła na mały awansik, jest bardzo przydatna.
- Wiesz jak sprawić, żebym się zgodził - mruknął - faktycznie jest przydatna, jak chce pałac to jej go dam, coś się wymyśli - objął mnie w pasie - dobrze, że jesteś- szepnął mi do ucha i przytulił na chwilę- bałem się, że znów cię straciłem.
- Nie tak łatwo się mnie pozbyć - wysunęłam się po chwili z jego objęć, choć muszę przyznać, że było to miłe - czy to jest konieczne? - wskazałam na Samaela.
- Wystarczyło, że byś do mnie przyszła, żebyś mnie wezwała! - krzyknął Samael - ale ty jesteś taka cholernie uparta!
- Zamilcz, niewdzięczniku! - zamek znowu się zatrząsł, a ja trochę wystraszyłam.
- Nie denerwuj się tak bardzo już-  złapałam go za rękę i ścisnęłam mocniej. Podeszłam do Samaela i spojrzałam mu w pełne nienawiści oczy, było mi przykro, posmutniałam.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? - zapytałam.
- Odmówiłaś mi, jesteś tylko nic nie znaczącą śmiertelniczka - syknął, a Abaddon znowu się zdenerwował bo poczułam wibracje.
- Jestem śmiertelniczką, zupełnie zwyczajną jednak mam pewna misję i nie spocznę dopóki tego nie zrobię-  przysunęłam sobie do niego krzesło i usiadłam zakładając nogę na nogę.
- Jaką?
- Przekabacić Cię na moja stronę - uśmiechnęłam się.
- Albo jesteś głupia albo kompletnie szalona!
- Nie, nic z tych rzeczy, jestem uparta i wierzę, że się jakoś dogadamy. Nie chcę zrobić  Ci krzywdy przy naszym następnym spotkaniu - Samael roześmiał się gorzko, a ja wstałam i wróciłam do Abaddona.
- Pewnie będziesz mnie przekabacać, żebym go puścił - uśmiechnęłam się kiedy to powiedział.
-Ty tu rządzisz, Ty jesteś tym wielkim złym gościem - kokietowałam go, Astaroth milczał, nalał sobie siderthu.
- Ty wiesz jak na mnie wpłynąć i coś mi mówi, że się zgadzasz na moja propozycje, najmilsza.
- Mhm, zgadzamy się na Twoje warunki, widzę, że będę miała co tutaj robić, masz wiele ciekawych książek, będę miała co czytać.
- I myślisz, że pozwolę Ci na to?
- Myślę, że nawet sam ze mną poczytasz - uśmiechnęłam się - no co czasem warto się dokształcić, Abaddonie...- Astaroth dusił się ze śmiechu, więc udał, że kaszle, mądry chłopczyk.
- Karę musi ponieść, uwolnię go, ale jeszcze nie teraz, jeśli chodzi o ciebie Astarothcie, jesteś wolny, mówię to z bólem serca, liczę jednak, że będziesz mnie odwiedzać.
- Naturalnie Władco, liczę jednak, że mojej kobiecie włos z głowy u Ciebie nie spadnie tak jak to było do tej pory - ukłonił się Astaroth.
- Jesteście żałośni, bijecie się o tę kobietę, skaczecie sobie do oczu jak dwa koguty, a to mnie wybierze - oblizał się obleśnie - wiłaś się z rozkoszy jak mój język w Tobie szalał, wiem, że prosisz o więcej - nie musiał mi tego powtarzać, użyłam błyskawic i znalazłam się tuz przed nim, odpaliłam zniszczenie, które zmieniło swój odcień,  z czerni mieniło się kolorami smoków, które mi pomogły.  Uderzyłam Samaela 
z pięści w twarz, krzyknął, a ja uzmysłowiłam mu, że nie jestem bezbronna, już nie. 
- Samuelu, czy to ci wyglądało na zachętę? O ile pamiętam to Ty się wiłeś z bólu, kiedy wbiłam się w niego zębami, ale co ja tam wiem, prawda? - moje spojrzenie było zimne, zostawiłam mu ranę, odwróciłam się i odeszłam do Abaddona. 
- Interesujące - mruknął Abaddon i dotknął mojego ramienia, przeszedł mnie dreszcz, a on się uśmiechnął pod nosem - sama władczyni cię uhonorowała, muszę częściej z Tobą wyruszać na wyprawy, ciągle mnie zaskakujesz.
- Zmusił mnie do tego, teraz potrafię się obronić i ludzi, których kocham.
- Mnie tez kochasz? - zamruczał Abaddon, musiałam dobrze się zastanowić co powiedzieć.
- Naturalnie, mamy swoje przymierze, Władco Piekła - skłoniłam lekko głowę i się uśmiechnęłam - jesteś moim najwspanialszym demonem.
- I jedynym - uśmiechnął się i nalał sobie siderthu.
- Bo nie potrzebuję nikogo więcej. Nakarmiłeś go i napoiłeś chociaż?
- Nie, nie mam zamiaru się tego imać, jeśli chcesz zrób to sama...- mruknął, sądzę, że wiedział, że to zrobię.
- Drań - mruknęłam.
- Cały Twój, Wybrana, cały Twój.
Nalałam do szklanki wody i włożyłam słomkę, ukarać w porządku, zasłużył, ale na to nie mogłam pozwolić, podeszłam do niego, Samael, który od uderzenia nie odezwał się ani słowem, spojrzał na mnie jakoś inaczej.
- Pij - zmieszałam się i podałam mu słomkę do ust. Wiedziałam, że był spragniony, wypił wszystko przyglądając mi się z zaciekawieniem.
- Dziękuję - powiedział, co mnie zaskoczyło, kiwnęłam głową. Wzięłam ze stołu talerz, nabrałam trochę ziemniaków, sałatki i gulaszu, wzięłam widelec, a Abaddon uśmiechał się do mnie przebiegle.
- Jutro też go nakarmisz?
- Jeśli będzie trzeba - zawzięłam się i karmiłam Samaela, nie chciałam patrzeć na niego, ale nie miałam wyjścia, jeśli nie chciałam włożyć mu widelca w nos, kuszące, ale nie..nie chciałam - Sałatkę też, no już...wcinaj.
- Poświęcę się - mruknął Samael, ale widać było, że to nie była jego ulubiona forma jedzenia.
Abaddon się roześmiał, a ja spojrzałam na niego spod byka jednak nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Czekaj, czekaj Władco, bo jeszcze Tobie też sałatki nie odpuści - uśmiechnął się Astaroth.
- Nie wiem, co wy mięsożercy czepiacie się dobrych warzyw, przecież to smaczne.
- A ty cokolwiek jadłaś? - zapytał mnie Samael, w komnacie zrobiło się przeraźliwie cicho.
- Coś tam jadłam...
- Zjedz..jesteś jeszcze blada - mruknął ciszej, by go nie słyszeli.
- Nie będę objadać Władcy już i tak jest dla mnie łaskawy - zerknęłam w stronę Abaddona i się uśmiechnęłam, lubiłam z nim igrać, a on ze mną, odwzajemnił uśmiech.
- Dopilnuję, żeby zjadła - uśmiechnął się Astaroth, skończyłam karmić Samaela i odłożyłam talerz na stole.
- Ile będziesz go więzić?
- Kilka dni..tydzień...miesiąc? To zależy od jego postępów...w Twoim kierunku.
- W moim kierunku? Nie będziesz go karmić przez ten czas?!
- Będziesz to robić, trzy razy dziennie, raz zostaniesz na noc w tygodniu ze mną, chyba dasz radę?
- A jak tu dotrę?
- Będę otwierał ci portale.
- Xander mnie zabije, wiesz...mam pracę tam...
- Umarłaś dla nich, chyba mogą Ci odpuścić - mruknął Abaddon, a Samael wbił we mnie wzrok.
- I tak mam duża swobodę, nie chcę przeginać.
- Załatwię to z Loganem - myślałam, że mi kopara opadnie, on chce się pofatygować?!- od Ciebie zależy jego los...jak coś zrozumie, ok, jak nie będzie wisieć. I nawet jakbyś biegała tu nago nie zmienię zdania - puścił mi oczko, kurde wiedział o moim sposobie na dekolt.
- Dobra, niech ci będzie...zastanowię się...pora na nas - wstałam i wzięłam Astarotha za rękę, widział, że mnie zdenerwował więc nic mi nie powiedział.
- Amy? - szepnął Samael - przyjdziesz jutro? - zatrzymałam się i skinęłam głową, wyszłam z sali zostawiając ich samych. 


143. Smocze królestwo

- Pakujcie się - krzyknęła Ivith - zabieram was do krainy smoków, uleczą Cię Amy.
Rozpoczął się proces pakowania, w którym nie brałam udziału, piłam siderth otępiał mój umysł na tyle, by nie odczuwać tak ogromnego bólu.
- Spakuj prowiant Astarothcie, musisz mieć co jeść...- spojrzeli po sobie z Ivith.
- Nie martw się o mnie, chociaż przez chwilę - wziął mnie na ręce, skrzywiłam się i ułożyłam wygodniej. Przeszliśmy przez portal, a Ivith opowiadała nam o warunkach królowej. Po drugiej stronie czekała na mnie osiodłana błyskawica, w torbach po brzegach była obładowania butelkami siderth , wodą i gazami do opatrunków. Zarżała wesoło, kiedy Astaroth pomagał mnie ułożyć w siodle.
- Przepraszam maleńka za ta uprząż, jak wyzdrowieję pojeździmy na oklep - wtuliłam się w jej grzywę.
Wyruszyliśmy, smocza kraina była przepiękna, niebo niesamowicie czyste, powietrze takie rześkie, trawa zielona. Niczym nie zmącona przez zdradliwą naturę człowieka, ani jednej osady, ani jednego miasta. Czasami na nieboskłonie udało mi się dostrzec smoka, przelatującego nad nami, może to Caligo czuwa nad Ivith?
Caligo zataczał kręgi, by przyjrzeć się znanej mu grupie wędrowców, nie odpowiadał mu jednak zapach jego przekąski, stawał się zbyt mroczny, miał nadzieję, że jego pani wie co robi.
Zatrzymywaliśmy się na krótkie postoje, by przemyć moja ranę, piłam siderth i zaczynał mi smakować, kiedy przestałam czuć jego smak zrobiło mi się niedobrze, zwróciłam zbędny balast i dobrze, muszę mieć miejsce na kolejną porcję znieczulacza. Abaddon miał rację, jak się już wie jak go pić stawał się znośny. Słońce chyliło się ku zachodowi, czułam, że mam gorączkę, schłodziłam sobie siderth i czoło, nie mogłam narażać ognistej Błyskawicy.
- To za tym wzgórzem, zostało kilka kroków, ale musisz przejść je sama, a Ty Astharocie zostać z Błyskawicą - spochmurniała Ivith. Astaroth zdjął mnie z Błyskawicy, przytuliłam się do niego.
- Dasz sobie radę? - zapytałam.
- Zawsze, martwię się o ciebie, jak tylko go dorwę...
- Będziesz uciekał, to dobra metoda, też się do niej zastosuje, nie chcę by Cię skrzywdził. Kocham Cię.
- Jesteś dzielna Amy, uważaj na siebie szkoda czasu - posmutniał a ja wyjęłam kolejną butelkę siderth i szłam pomału przed siebie, czasem Ivith pozwalała mi się na niej podtrzymać.
- Jestes bardzo blada - zmartwiła się Ivith.
- To na pewno przez siderth, cały dzień pije jedynie to..
Podeszłam pod drzwi do królestwa, smoki przepuściły mnie, były ogromne, byłam narąbana, tak się czułam, skinęłam głową i podtrzymałam się o ścianę, gdy poczułam przypływ siły ruszyłam dalej.
Weszłam na wielki dziedziniec, dostrzegłam pełno jaskiń, smoczych legowisk. Szłam za Ivith, jeszcze przed wejściem do pałacu pociągnęłam z gwinta i oblałam opatrunek. Ból mnie otrzeźwił, dobrze Amy teraz wszystko zależny od Ciebie, wyprostowałam się i weszłam do sali tronowej, skinęłam strażnikom, które patrzyły na mnie zaciekawione. Kiedy podeszłam pod tron królowej Tiamad, padłam przed nią na kolana i spuściłam głowę, nie liczyłam, że jak tylko się pojawię trafię na nosze, wytną mi kawał gnijącego mięsa i będę skakać z radości, trzeba było okazać szacunek prastarej istocie.
- Witaj potężna, mądra i litościwa Królowo Tiamad, jestem Wybraną, mam na imię Amy, pragnę okazać ci swą wdzięczność z całego mojego serca za ta audiencję.
- Jestem pod wrażeniem, człowiek, a szacunek do innych istot ma.  Podejdź do mnie dziecię światła, upewnię się, czy podjęłam dobrą decyzję - z trudem wstałam, ale podeszłam do królowej jak prosiła -  to niestety będzie bolesne, sprawdzę czy jesteś tym, o kim mówiła mi nasza droga smocza matka Ivith, przeżyjesz wszystko jeszcze raz, zdejmij osłonę umysłu, chcę Cię poznać.
- Jak rozkażesz Pani - zrobiłam o co prosiła, przezywałam wszystko od nowa, pierwszy atak, pierwsza miłość do Logana, zdrady, każdy błąd, pakt z Abaddonem,  Lilith, moja śmierć, śmierć Thundera, gdzie popłynęły mi łzy ponownie, zobaczyła nawet jak Abaddon się mną opiekował i przytulał, gdy serce rozpadało się na kawałeczki z bólu.
- Zaskakujące pożąda Cię sam Władca Piekieł i troszczył się o Ciebie? - przyznała - Połóż się i zamknij oczy.
Dwa razy nie musiała mi tego powtarzać, poczułam jaka jestem zmęczona, czułam, że znowu gorączkuję i rana się zieleni,  a siderth został przed bramą królestwa nad czym najbardziej ubolewałam. Poczułam chwilową ulgę w bólu, moje ramie stawało się mokre, gorączka mijała, a ja zrobiłam się taka senna, nie miałam sił by z tym  walczyć, zasnęłam.
Astaroth patrzył w niebo, nie musiał rozpalać ogniska, bo Błyskawica dzielnie dotrzymywała mu towarzystwa, tak jak on była niespokojna, co jakiś czas zerkając w stronę smoczego królestwa. Nie potrafił sobie darować, że był w domku kiedy to się stało, jeszcze zerkał na nią jak spokojnie śpi, nie chciał jej przeszkadzać, gdyby przeniósł ja do sypialni to by się nie wydarzyło. A ona mimo wszystko dalej się o niego martwiła, zgodziła się na żądania Abaddona, by był wolny, by mógł decydować gdzie chce być i z kim. Przypominał sobie jak zabrał ja do baru, a ona uświadomiła go, że to nie jest randka, wtedy na prawdę poczuł, że chciałby, żeby nią była i się nie poddał. Amy, walcz jak ja walczyłem o ciebie.
Obudziło mnie słońce wdzierające się do mojej komnaty, rana mnie nie bolała, przy sienniku na którym spałam była przygotowana dla mnie woda. Wypiłam ją pospiesznie, coś czułam, że siderth upomni się o swoje w postaci kaca giganta, ale nie odczuwałam nic takiego, albo magia smoków i na to zaradziła, albo w moim krwiobiegu płynie już tylko to paskudztwo. Wyszłam na dziedziniec smoki przyjaźnie na mnie zerkały, leniwie przeciągając się na legowiskach, były takie piękne. Caligo wylądował tuz przy mnie i mnie obwąchiwał.
- Przekąsko, już nie pachniesz tak dziwnie!
- Ja też się cieszę, że cię widzę Caligo, powiedz czy z moim przyjaciółmi wszystko w porządku?
- Ten mężczyzna i kucyk? Będę mógł go zjeść? Czekają na Ciebie, nic im nie jest.- Nie możesz zjeść Błyskawicy kolego, Abaddon by się bardzo zezłościł i ja też - objęłam smoczka i pogłaskałam.
- Jakbyś znowu powiedziała smoczuś to bym Cie zjadł!
- Mhm jesteś groźny i wszyscy powinni się Ciebie bać - drapałam go lekko pod pyskiem, a on był zachwycony.
- W końcu to zrozumiałaś!
- Powiedz, gdzie jest nasza Ivith?- podeszła do nas zielona smoczyca, cofnęłam się od Caligo, nie wiedziałam czy zrobiłam coś złego, a on trącał mnie w plecy pyskiem bym kontynuowała.
- Wybrana, oczekują cię w sali tronowej - przekazała smoczyca.
- Dziękuję już tam idę. Caligo zobaczymy się później - pogłaskałam go jeszcze i ruszyłam do przodu.
- Do zobaczenia przekąsko, pamiętaj żeby więcej jeść, musisz przytyć, nie lubię kości!Weszłam do sali tronowej, skłoniłam się strażnikom, z oddali widziałam jak Ivith siedzi przy królowej i o czymś rozmawiają.
- Wasza Wysokość - ukłoniłam się - Ivith - uśmiechnęłam się do dziewczyny, która wybiegła mi na spotkanie, rzuciła mi się na szyję, przytuliłam ją mocno.
- Jesteś zdrowa! Nie wiesz nawet jak się cieszę!
- Czy Ty płaczesz? - zdziwiłam się i otarłam jej łzy.
- To ze szczęścia, siadaj koło nas! - pociągnęła mnie za sobą, usiadłam koło królowej, która patrzyła na mnie i nad czymś się zastanawiała.
- Jesteś bardzo silna, nie sądziłam, że dasz radę tutaj dotrzeć przy takich obrażeniach. Czytałam z ciebie jak z otwartej księgi i wiem jaki masz problem, wiem też, że mogę i chcę temu zaradzić.
- Co Wasza Wysokość ma na myśli?
- Wzmocnię Twoje moce, żaden plugawy demon nie będzie w stanie Cię skrzywdzić, nie będziesz się już bać.  Będziesz chronić przyjaciół i naszą smoczą matkę.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? To nie będzie dla Ciebie niebezpieczne?
- A nie mówiłam, królowo - uśmiechnęła się Ivith.
- Nie zasługujesz by cierpieć, wejdź do źródła wieczności i zanurz się w nim - podeszłam za królową faktycznie było majestatyczne źródło z przejrzystą błękitną wodą, weszłam do niego, lodowata woda sprawiała mi przyjemność, smoki otoczyły je dookoła. Miały różne barwy, symbolizowały żywioły, na środku stanęła królowa, symbol światła. Woda zaczęła mienić się różnymi kolorami, coś mnie wciągało pod taflę wody, smoki zionęły kolorowym ogniem, odprawiały swoje czary,  każdy z płomieni uderzał we mnie, wchłaniał się, czułam moc, prastarą moc. Było mi tak dobrze, nie bałam się, byłam bezpieczna. Woda wypchnęła mnie do góry, kiedy czary dobiegły końca i ostatni płomień złączył się ze mną. Jakie było moje zdziwienie, kiedy wyszłam sucha ze źródła.
- Dziękuję...tak bardzo wam dziękuję, wszystkim - rozpłakałam się jak mała beksa i zrobiłam coś szalonego, objęłam królową Tiamad - dziękuję Wasza wysokość, nie zawiedziesz się na mnie, obiecuję - ku mojemu zdziwieniu władczyni objęła mnie delikatnie.
- Już dobrze dziecię światła, masz misję i cel, musisz zrobić jeszcze wiele dobrego.
- Jeśli będę mogła jakoś pomóc, chętnie to zrobię.
- Teraz możesz zdjąć opatrunek - wykonałam to posłusznie na miejscu rany widniała mała srebrna gwiazdka pamiątka po tych okropnych wydarzeniach.
- Jest śliczna.
Caligo dosiadł się do nas trącając mnie nosem i dopominając pieszczot.
- On już tak ma jak raz go pogłaszczesz ciągle chce więcej - 
Ivith cmoknęła go pieszczotliwie w głowę. 
- Przekąska! no dalej, pogłaszcz mrrr
- No już smoczuś - uśmiechnęłam się figlarnie i głaskałam pieszczocha. 
- Tylko nie smoczuś! Bo Cię zjem!
- Lubi Cię - uśmiechnęła się Ivith.
- Jestem ci wdzięczna Iv...ocaliłaś mnie.
- Cieszę się, że mogłam się na coś przydać.
- Musze szepnąć temu wielkiemu złemu o awansie dla Ciebie - uśmiechnęłam się.
- To byłoby ciekawe, ruszajmy już, długa droga przed nami - powiedziała Ivith.
- Możesz otworzyć portal z królestwa Ivith, szkoda czasu na drogę - powiedziała królowa.
Pożegnałyśmy się ze smokami i wyszłyśmy do Astarotha, który mnie wypatrywał, kiedy mnie dostrzegł przybiegł do mnie, wziął  mnie w objęcia i namiętnie pocałował.
- Jesteś cała, dobrze się czujesz, prawda? - głaskał mą twarz, był taki szczęśliwy- nie wypuszczę  cię przez tydzień z łóżka - mruknął.
- Przez dwa...i będziesz w nim mmm nago - uśmiechnęłam się i ucałowałam go.
- Da się załatwić.
Przywitałam się z Błyskawicą, szepnęłam bezgłośne "przepraszam" do zgorszonej Ivith, chociaż mogę się tylko domyślać co zrobi jak spotka się z Pierwszym i nie będą to niewinne igraszki.
Przeszliśmy przez portal prosto do piekła, zdjęłam uprząż z Błyskawicy i pognała w stronę zagrody. Udaliśmy się prosto do zamku Abaddona, wiedziałam, że mnie szukał, chociażby stąd, że demony które mnie mijały wspominały o tym w strachu. Coś mi mówi, że wielki zły nie jest w zbyt dobrym humorze.