Upadłe anioły

Czasami ludzie zachowują się jak upadłe anioły,
wstępują na drogę ciemności... ważne żeby umieć
w od­po­wied­nim momencie rozłożyć skrzydła
i wznieść się ponad mrok. - Raziel

wtorek, 14 maja 2019

130. Wędrówka

Rozglądnęłam się, ziemia była jałowa, rzadko było coś na niej widać, niebo, jeśli tak można to określić było za szarą mgłą, czasem z padał z niego palący się węgiel. Taka wielka przerażająca pustka.
- Niezbyt tu przyjemnie, chodź, zaraz będzie Ci cieplej - powiedział Astaroth i wyruszył kiedy chciałam zabrać torbę spojrzał na mnie groźnie.
Wędrowaliśmy, czasem mijając jakieś wyschnięte drzewa, poczułam jak Astaroth uwalnia swoją moc, stopniowo, tutaj nie musiał się kontrolować, pewnie na dłuższa metę było to męczące. Mogło to oznaczać, że nie jesteśmy tutaj sami, jak myślałam, odstraszał obcych.
- Jest tu tak zimno z powodu zbłąkanych dusz, sporo ich tutaj się nagromadziło. Ciągnie ich do Ciebie, do światła - uśmiechnął się delikatnie.
- Nie jest tak źle, współczuję im - Astaroth przyglądał mi się uważnie przez chwilę.
- Jeśli pójdą za Tobą, być może je stąd wyprowadzisz, znowu kogoś ocalisz.
- Ochraniasz mnie, prawda?
- Tak, obiecałem Ci, nie możemy lecieć, za dużo sensacji byśmy wzbudzili,  a oni - wskazał na zabłąkane dusze - zrobiliby Ci krzywdę, rzucając się na ciebie na raz, nieświadomie. Nie dopuszczę do tego - uwolnił więcej mocy, przez chwilę z trudem utrzymałam się na nogach, a on przytrzymał mnie za ramię.
- Jesteś niesamowicie silny - uśmiechnął się i narzucił szybsze tempo marszu. Wędrowaliśmy tak kilka godzin, a on zerkał tylko czy daję rade iść dalej, przypuszczam, że jakbym nie podołała sam by mnie ciągnął, zależało mu na tym, żebyśmy jak najszybciej się stąd wynieśli. Zauważyłam piękne drzewo, było jakby na granicy przedsionka i czegoś innego w oddali mieniła się rzeka, musiała to być Acheron, tak przynajmniej mi się wydawało.
- Tutaj przenocujemy - wskazał bardziej przyjemna cześć drzewa, zdawała się mieć nawet liście, które delikatnie płonęły.  Położył tam też moją torbę, przywołał do siebie miecz, był potężny i czarny z elementami fioletu, wspiął się wyżej i ściął jedną z gałęzi, ułożył ją bliżej nas, aby było nam cieplej w nocy.
- Abaddon chyba nie będzie zadowolony - wskazałam na dusze, które omijały nas i leciały w kierunku rzeki, odnalazły swą drogę.
- Z pewnością, ale chyba się tym nie przejmujesz? - uśmiechnął się, był w dobrym nastroju.
- Szczerze? Ani trochę, przynajmniej nie będą już takie samotne- usiadłam i oparłam się o drzewo, poczułam jaka jestem zmęczona. Astaroth przeglądał zawartość torby, wyjął trochę chleba i nie wiem jak ani kiedy to zrobił, podał mi miskę z zupą i chleb.
- Jak Ty, to..zrobiłeś?
- Ma się swoje sposoby, mówiłem, że o ciebie zadbam. Wiesz, nie wypiję array ani nie zjem tych owoców -skrzywił się kiedy to mówił, nie tolerujemy naszego jedzenia nawzajem, ale Tobie się przyda.
- Dziękuję, wydaje się, że toleruje jedno i drugie.
- Bo masz w sobie i światło i mrok - zaczęło się ściemniać, Astaroth przysunął nam bliżej gorejąca gałąź, ale mimo wszystko robiło się bardzo zimno. Skuliłam się nieco i wpatrywałam w ogień.
- Wiem, że sobie poradzisz, ale ja nie bardzo jestem...bardzo ciepłolubny, przytulisz mnie? - szepnął, a ja się zdziwiłam.
- A co z Lilith?
- Mam sposób by nas nie widziała - uśmiechnął się.
- Dobrze - przysunął się do mnie, a ja się do niego przytuliłam, osłonił nas swoimi skrzydłami. Zrobiło się tak przytulnie i o wiele cieplej - już Ci lepiej?
- Mhm, o wiele - pocałował mnie w czoło.
- Jesteś taki ciepły...wcale tego nie potrzebujesz prawda? - zmarszczyłam brwi.
- Potrzebuję, ale z innych względów, Ty potrzebujesz - nachylił się i mnie pocałował, jego usta były takie ciepłe i delikatne, odwzajemniałam jego pocałunki, serce biło mi jak szalone. Speszyłam  się trochę, krępowały mnie moje własne reakcje, zależało mi na nim, chociaż sama nie byłam w stanie się do tego przyznać - teraz to już w ogóle jest mi gorąco - szepnął mi do ucha, a ja przytuliłam się mocniej by tak na mnie nie patrzył, głaskał mnie delikatnie po włosach. Zasnęłam, spało mi się tak dobrze, mimo, iż byłam w piekle, czułam się przy nim bardzo bezpieczna. Kiedy się obudziłam Asteroth nie spał, głaskał mnie delikatnie i przyglądał  się z uśmiechem na twarzy.
- Wyspana?
- Tak, bardzo - przetarłam oczy, a on podał mi buteleczkę array, którą wypiłam od razu, kiedy zjedliśmy prowizoryczne śniadanie, ruszyliśmy w dalsza drogę.
- Przy rzece będzie okazja by się umyć i ochłodzić, nie radze jej jednak pić, następnym etapem będzie skwar, w którym ciężko się nam będzie poruszać, ale jesteś twardzielką poradzimy sobie. Zaczęła piec mnie pieczęć, Abaddon chciał się ze mną skontaktować.
- Damy rade, eh czeka mnie ochrzan...Abe..- wskazałam na pieczeń i pozwoliłam mu się skontaktować.
- Amy, masz pojęcie ile roboty mi narobiłaś? Nie dość, że wpadasz do mojego królestwa bez zapowiedzi, to jeszcze uwalniasz zbłąkane dusze, które miały się no wiesz błąkać, a teraz co, muszę je przydzielać do odpowiednich miejsc...dziewczyno, co ja z Tobą mam...- jęczał Abaddon.
- Nie musisz tak krzyczeć, dobrze Cię słyszę, głowę mi rozsadzisz...to nie moja wina, przecież nic im nie zrobiłam.
- Zrobiłaś, dałaś nadzieję.
- I to ci tak przeszkadza? Wystawiłeś mnie
- Tak Ci powiedział Twój towarzysz?
- Mówił, że Cię przegonił,bo chciałeś zrobić mi krzywdę..
- Eh, rany niech mu tam będzie, nie psoć tam bardziej...
- Spotkasz się ze mną?
- Mam za dużo roboty,wzywaj tylko w nagłych wypadkach.
- Jak zawsze, Abaddonie- sposępniałam lekko.
- Nie smuć się, przy nim żadna krzywda Ci nie grozi, wybrałaś najsilniejszego z pośród upadłych aniołów, do tego świata poza Tobą nie widzi jak zakochany szczeniak..
- Nie gadaj bzdur..
- Nie bądź naiwna, wracam do roboty, którą mam dzięki Tobie.
- Do usług, polecam się. 
- Ciekawi mnie fakt, że Abaddon sam dał Ci się zniewolić - powiedział Asteroth.
- Nie trzymam go tak rygorystycznie jak za pierwszym razem, ma swobodę w poruszaniu się, jednak nie może mnie skrzywdzić, ani moich przyjaciół, bo będzie z nim źle.
Doszliśmy do rzeki Acheron, mój towarzysz zdjął płaszcz i koszulkę, zaczął się myć, czułam się nieco onieśmieloną tą sytuacją, zdjęłam swój płaszcz i przemywałam buzię.
- No dalej, korzystaj - uśmiechnął się do mnie.
- To się odwróć.
- To nie fair...Ty na mnie patrzysz, a ja to co? - uśmiechnął się wyzywająco.
- Jak sobie życzysz - wskoczyłam do rzeki w ubraniu, było tak gorąco, że ochłoda była przyjemna. Wyszłam z niej i wykręciłam lekko włosy, przeczesałam je palcami.
- Mmm wiesz co aniele, ten widok mi się znacznie bardziej podoba - pożerał mnie wzrokiem - musisz częściej tak robić.
- Chciałbyś - uśmiechnęłam się.
- Nie wiesz nawet jak bardzo - pogłaskał mnie po twarzy i się uśmiechał.
- Nie powinieneś...wiesz o tym - speszyłam się.
- Są takie sytuacje, gdzie warto zaryzykować, Ty cała jesteś tego warta - musnął moje usta delikatnie i się odsunął, pozbieraliśmy rzeczy i wyruszyliśmy dalej, rozłożył skrzydła by mnie chronić od słońca, a ja nas pokryłam delikatną warstwą lodu, która działała kojąco. Udało nam się znaleźć bezpieczne miejsce, by przejść rzekę, wchodziliśmy w piekielną otchłań i wyglądała, przerażająco. Ziemia była spalona, wszędzie było pełno skał wulkanicznych, gorącej lawy. Piekielne sklepienie miało tutaj odcień czerwieni, różnych odcieni, było najładniejszym elementem tego krajobrazu, czasami miało się wrażenie, że widać gwiazdy, chociaż pewnie byli to zwiadowcy wielkiego i groźnego Abaddona. Mogliśmy się pozbyć na czas wieczoru lodowej zbroi, za co Astaroth był mi chyba wdzięczny, choć nigdy nie narzekał. Rozbiliśmy obóz przy dość dużych skałach, nawet rośliny wyglądały tutaj na spopielone. Usłyszałam szmery, szybko wyjęłam moje miecze i zaatakowałam demona, który obserwował nas zza skał, był wysoki, muskularny, jego oczy świeciły żółcią, a rogi pewnie nadziały nie jednego nieszczęśnika, skóra wyglądała na twardą koloru jasno błękitnego z bielą, ale z tego co widziałam, potrafił się nieźle wtapiać w tłum. Zaczęłam z nim walczyć, błyskawice zawładnęły moim ciałem i nie wiem dlaczego rozświetliły piekielne sklepienie, może dlatego, że nie należały do tego świata.
Byłam szybka, a on zwinny, robił uniki i atakował silnymi podmuchami wiatru, które były tak ostre, że cięły moja skórę w miejscach, które nie miałam zasłoniętymi przez zbroje Ragnara. Nie było to zbyt komfortowe, ale z moim leczeniem, nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu, zraniłam go mieczem, poruszałam się szybciej i to o wiele, zupełnie jak Thunder. Podcięłam demona i leżał na ziemi, skrzyżowałam ostrza mieczy na jego karku, warknął zły, ale wiedział, że nie ma szans.
- Nie zabijaj go Amy - powiedział Astaroth, który przyglądał się naszej walce oparty o skałę.
- Dlaczego? - byłam trochę rozczarowana, ale postanowiłam zaczekać na odpowiedź. 
- To mój przyjaciel, Shax, demon wiatru jest niegroźny- uśmiechnął się, a ja przewróciłam oczami i zrobiłam niezbyt zadowolona minę.
- Nie mogłeś mnie wcześniej powstrzymać, skoro wiedziałeś, że to on?
- Zasłużył na nauczkę, twierdził, że Cię powali w pięć sekund, są takie piękne - chciał dotknąć błyskawic, a ja nie zdążyłam ich poskromić.
- Nie dotykaj...zranię cię..- ale Astaroth tylko się uśmiechnął i dawał razić błyskawicom, bez najmniejszego bólu. Gdyby ten mężczyzna był moim wrogiem, poległabym z kretesem, schowałam miecze uwalniając demona i pochłaniając błyskawice, podałam mu dłoń, by mu pomóc wstać, skoro był przyjacielem, uznałam, że należy. Shax długo mi się przyglądał, aż w końcu po spojrzeniu na mojego towarzysza pozwolił sobie pomóc, kiedy stał pewnie, odsunęłam się.
- Dlaczego ją tutaj sprowadziłeś? Chyba nie masz zamiaru zabrać ją do miasta? Jeśli tak to już całkiem zwariowałeś -  syknął Shax.
- Nie pójdziemy do miasta tylko w przeciwnym kierunku, nie oszalałem za to Ty dałeś sobą nieźle pozamiatać - roześmiał się i uścisnął demonowi dłoń.
- Całkiem twarda z ciebie zawodniczka, jak Cie zwą?
- Amy, Twoje umiejętności są dość ciekawe.
- Shax - podał mi dłoń, nie sądziłam, że demony są skore do przyjemnych powitań, odwzajemniłam uścisk.
- Miło mi ciebie poznać, nie chowaj urazy za tamto...
- Jest inna, faktycznie - spojrzał na Asterotha - nie sądziłem, że ktoś taki jak Ty uściśnie dłoń demonowi, wyglądającemu tak jak ja.
- Cóż ja nie sądziłam, że demon może nie chcieć mnie zabić...więc wydaje mi się, że jesteśmy kwita.
- Najwidoczniej masz rację, ziemska kobieto.
- Zostawię was samych...przygotuje obozowisko.
- Amy, nie oddalaj się za bardzo.
- Bez obaw- zajęłam się obozem, rozpaleniem ognia, kiedy faceci rozmawiali między sobą.
- Czyżby zmiękło Ci serce przez wieczność Astarothcie? Będziesz mieć kłopoty...jeśli Lilith się dowie..- szepnął Shax.

- Nie  ja, ale ona, dlatego nie mogę do tego dopuścić.
- Czyżby Cię wzięło?
- Niby co?
- To co nigdy nie miało, miłość?
- Nic mnie nie wzięło - mruknął.
- To mogę do niej startować?
- Ani się waż - Shax się roześmiał.
- A jednak...
- Głupoty gadasz jej narzeczony zginął z rąk Lilith, nie jest gotowa na związek.
- A pytałeś?
- Nie musiałem, widzę.
- To radzę Ci załóż okulary - roześmiał się Shax - ktoś Ci ją uwiedzie prędzej czy później, jeśli się nie określisz.
- Nie chcę jej krzywdy, nie chcę jej wystraszyć, jeszcze nie.
- Idziesz po kielich, po co?
- Dla niej.
- Zażyczysz sobie, żeby Cię pokochała?
- Nie, to moja słodka tajemnica.
- Dobra, zbieram się, będziemy w kontakcie, wracam do miasta - uścisnęli sobie dłonie, po czym Shax podszedł do mnie i pożegnał się.
Podałam Astarothowi kanapki, które mu zrobiłam, sama zjadłam owoce i wypiłam array, badawczo mi sie przyglądał przez chwilę.
- Szkoda, że Shax tak szybko zniknął, spieszył się?
- Musi dostać się do miasta przed zmrokiem, a to kawałek drogi stąd, zdąży, nie martw się.
- Długo się znacie?
- Mmm kilka stuleci, tropiłem handlarzy demonami, taka szajka, porywali słabsze z nich i oddawali potężnym dla sportu były zabijane, traktowane jako niewolnicy. Shax był wtedy małym demonem, został odebrany rodzicom,  przygarnąłem go, wyszkoliłem.
- Mogę Cię o coś zapytać? Tylko nie gniewaj się na mnie, proszę.
- Pytaj.
- Słucham Ciebie, przebywam z Tobą, obserwuje Twoje zachowania, jesteś porządnym i dobrym facetem, dlaczego upadłeś i znalazłeś się  w tym miejscu? Chcę zrozumieć, nie oceniam Cię ani nie potępiam.
- Sprzeciwiłem się Stwórcy z miłości do śmiertelnej kobiety, która wystawiła mnie dla bogatego kupca.
- Zaryzykowałeś z miłości to piękne...a to krowa jedna..- mruknęłam doprowadzając go do śmiechu.
- To było bardzo dawno temu..nie ma się co nad tym rozwodzić.
- Byleś jeszcze kiedyś tak zakochany? - upiłam kolejny łyk array.
- Nie, nie chciałem tego, długo byłem zły. Nie robiłem zbyt wiele dobrych rzeczy, bawiłem się kobietami, aż przestało mi to sprawiać przyjemność.
- A jak jest teraz?
- Na prawdę musisz pytać? - zbliżył się do mnie i ucałował moje usta - jeszcze nie czas by o tym rozmawiać, ale zrobię to, obiecuję Ci - pogłaskał delikatnie mój policzek.
- Przepraszam nie powinnam była zadawać tylu pytań...
- Cieszę się, że je zadałaś i że poznałaś Shaxa.
- W takim świecie trzeba być twardym by przetrwać, ale ma i swoje uroki, prawda?
- Mhm, zwłaszcza kiedy ty jesteś blisko- przytulił mnie do siebie.
- Schlebiasz mi - posprzątałam po kolacji, ułożyliśmy się na spopielonych liściach, były dość miękkie, Asaroth przytulił mnie do siebie i okrył nas swoimi skrzydłami, ukrywając przed zawistnym okiem Lilith.




129. Podróż

Kiedy weszłam do swojego mieszkania w pokoju na kanapie siedział Xander, był zamyślony i w posępnym nastroju.
- O której to się wraca? Nie przesadzasz trochę?
- Co Ty tu robisz? - podenerwowałam się lekko - jestem dorosła nie uważasz? - wstał i podszedł do mnie.
- Jak Ty potrafisz patrzeć w lustro?
- Xanduś o co ci chodzi? Przestań, proszę cię.
- Nie jest Ci wstyd?! Szybko o nim zapomniałaś! Szybko się po nim pocieszyłaś! A tak go kochałaś...to wszystko było kłamstwem.
- Nie mów tak, to nie prawda - łzy popłynęły mi z oczu, to tak strasznie bolało, przecież był moim przyjacielem. Stałam przed nim i po prostu płakałam.
Do pokoju wpadł jak burza Astaroth w momencie chwycił Xandera za bluzę i wyszarpał z pokoju.
- Chyba potrzebujesz by ktoś wskazał ci drogę do swojego pokoju - był zły.
Wepchnął Xandera do jego pokoju, w oczach mu rozbłysły złowrogie zielone płomienie.
- Słuchaj kolego, zdajesz sobie sprawę ile czasu zajęło mi wyciągniecie ją z domu, sprawienie by choć na chwilę przestała płakać, by minimalnie się uśmiechnęła?! Nie pozwolę by ktoś taki jak Ty uważający się za jej przyjaciela tak ja krzywdził! Gdzie byłeś kiedy Cię potrzebowała? Taki z Ciebie bohater?! Masz szczęście, że jesteś jej przyjacielem, bo inaczej nie byłbym taki wyrozumiały, zbliż się do niej, a się nie powstrzymam. Mam Cię na oku, Xand - odepchnął Xandera od siebie i wyszedł trzaskając drzwiami. Podszedł do mnie bez słowa i przytulił do siebie mocno.
- Nie zbliży się do ciebie więcej - szepnął - Już dobrze, Amy, już dobrze.
Podszedł do drzwi i zamknął je od środka, pomógł zdjąć mi kurtkę, otarł łzy. Odpięłam pas z mieczem i przytuliłam się do niego znowu, było mi to bardzo potrzebne, a tylko on wiedział jak się czułam, tylko on jeden mnie nie osądzał.
- Już mi lepiej, dziękuję. Gdyby nie ty, to nie wiem,..co bym zrobiła..
- Nie myśl już o tym, byłaś taka uśmiechnięta po naszej randce, nie daj sobie tego odebrać.
- Tak zrobię...dzięki - przetarłam oczy - kąpiel dobrze mi zrobi.
- Mogę Cię zostawić, na pewno?
- Poradzę sobie - uśmiechnęłam się słabo.
- Wiem, zawsze sobie radzisz, dobranoc Amy.
- Dobranoc - uśmiechnął się do mnie i zniknął.
Następnego dnia zeszłam wcześnie na śniadanie, ubrałam mocne czarne spodnie, wysokie, wygodne buty do marszu, dłuższą tunikę  w kolorze czerwonym z krótkim rękawkiem od Ragnara. Nie dosiadłam się do moich przyjaciół, usiadłam sama w odległym kącie jadalni. Jak najdalej od Xandera, pewnie wszystkim już się pożalił jaka ze mnie rozpustna kobieta, niewdzięczna i dwulicowa, do tego beksa. Chciałam tylko zjeść w spokoju, oddalić się i wykonać zadanie. Niestety Xander szedł w moim kierunku, odstawił talerze i na moje nieszczęście podchodzil do mojego stolika. Stanął przede mną i chrząknął.
- Żałosna jesteś, wiesz? Aż tak bardzo Cię prawda zabolała, że przede mną uciekasz?!
- Odejdź, przypominam Ci, że zwracasz się do przełożonej, wyższej stopniem - wstałam dla lepszego efektu, szkoda, że to nic nie dało.
- Nie życzę sobie byś nasyłała na mnie Twojego nowego chłoptasia. Puszczaj się z kim chcesz, już mnie to nie rusza - złapał mnie za szyję - i co teraz zrobisz wielka pani dowódco? Brak Ci odwagi, to wszystko Twoja wina, masz jego krew na rękach - zacisnął rękę mocniej na mojej szyi- krzycz, kochanie. Wkurzyłam się nieziemsko, nie wiedziałam co się z nim działo, ale wiedziałam jedno nie odpuści mi zbyt łatwo. Zebrałam w sobie błyskawice, były we mnie takie niespokojne, moja frustracja wzięła nade mną górę. Uderzyłam go mocno z pięści parząc jednocześnie błyskawicami, siła uderzenia była tak duża, że zarzuciło Xanda do tyłu na przeciwną ścianę jadalni, dzięki czemu uwolnił moją szyję, zaczerpnęłam powietrza z ulgą. Wszyscy obserwowali mnie w milczeniu, wzięłam talerz z moim śniadaniem i powoli ruszyłam ku mojemu oprawcy. Droga zdawała się nie mieć końca, kucnęłam przy nim i spokojnie wywaliłam mu resztę mojej owsianki na głowę.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a nie będę taka delikatna, nie będę się powstrzymywać. Nie waż się mnie dotykać nigdy więcej, nawet na mnie nie patrz. Od dziś już nie jesteśmy przyjaciółmi, stałeś się dla mnie obcym człowiekiem - wstałam, wróciłam do stolika, odniosłam talerze i po prostu wyszłam nie odwracając się za siebie. Logan wstał z miejsca, otarł twarz chusteczką, podszedł do lady, wziął kilka kanapek i sok. Powolnym krokiem wszedł z jadalni za Amy, to nie było w jej stylu, żeby się na kimś tak wyładowywać, a tym bardziej na tak bliskim jej człowieku. Wszedł do jej pokoju bez pukania, była roztrzęsiona i stała przy oknie, jedną rękę trzymała przy swojej szyi, drugą trzymała się za brzuch. Postawił na stole szklankę soku i kanapki.
- Może to nie owsianka, ale coś mi mówi, że przez jakiś czas nawet na nią nie spojrzysz - podszedł bliżej i odwrócił mnie do siebie oglądając moją zaczerwienioną szyję, siniaki powoli zaczynały być widoczne - On Ci to zrobił?! Dlaczego?
- Nie wiem - szepnęłam.
- A za co oberwał?
- Niech Ci sam powie.
- Powie, ale najpierw chciałbym usłyszeć wersję mojego dowódcy.
- Nie chcę o tym rozmawiać, straciłam Thundera mam jego krew na rękach, a teraz straciłam przyjaciela. Przynajmniej miał odwagę powiedzieć na głos to co wszyscy myślą.
- To właśnie Ci powiedział - zacisnął pięści w gniewie.
- Nie zmuszaj mnie bym Ci powiedziała.
- Wydam Ci rozkaz jeśli będzie trzeba.
- Powiedział to i wiele gorszych rzeczy, wczoraj w nocy był w moim pokoju, czekał na mój 
powrót, wykrzykiwał okropne rzeczy, dobrze, że Astaroth się wrócił, zabrał go stąd. Rozkleiłam się wczoraj, nie potrafiłam nic zrobić, szybko się pocieszyłam po Thunderze, puszczam się na lewo i prawo, moja wina, że nie żyje...myśli, że napuściłam na niego Astarotha, ale to nie prawda. Jestem podobno żałosna..nie zmuszaj mnie..
- Porozmawiam z nim - zacisnął dłonie na mych ramionach, moje siniaki zaczęły znikać.
- Obawiam się, że to niczego nie zmieni. 
- Mmm, przeszkadzam? - pojawił się Astaroth, myślałam, że czeka mnie kolejna scena, natomiast wyglądał na zmartwionego - zobacz co dla ciebie mam - pokazał mi dwie butelki exodusa, a ja się wysiliłam na uśmiech.
- Dzięki, wszystko gra, nie martw się - jedną z butelek włożył do lodówki, druga do torby.

 - Musimy mieć co pić z tego kielicha - uśmiechnął się - Kto ci to zrobił? - zapytał poważnie, podeszłam do lustra już nic nie było widoczne, skąd to wiedział?
- Nic nie mam, coś Ci się przywdziało.
- Nie okłamuj mnie, wiesz, że tego nie zniosę.
- Xander, ale świetnie sobie poradziła. Zajmę się tym, obiecuję - powiedział Logan.
- Ostrzegałem go dwa razy jednego dnia, że jakąkolwiek krzywdę Ci wyrządzi, pożałuje. Przesadził....idę do niego - złapałam go za rękę kiedy chciał iść.
- Nie idź...proszę Cię.
- Nie mogę, bo on Ci nigdy nie odpuści, wiesz, że dla Ciebie wszystko, ale muszę dać mu nauczkę, nie rzucam słów na wiatr, zajmij się nią proszę - powiedział do Logana i wyszedł.  Poszłam za nim, może mogłam jakoś załagodzić sytuację, Logan usiłował mnie zatrzymać.
Astaroth wpadł na jadalnie.
- Gdzie on jest?! - krzyknął.
- W pokoju - mruknął Nentres.
- I jak ją pilnujesz i wspierasz? Im się nie dziwię, ale Tobie? - ruszył z powrotem do skrzydła mieszkalnego.
Wpadł do pokoju Xandera, uniósł go  i przyjrzał się obrażeniom zadanym przez Amy.
- Taki z Ciebie bohater, grozić kobiecie i robić jej krzywdę?! Ostrzegałem Cię dwa razy, nie potrafisz odpuścić co? Nie mam dla Ciebie litości - przywalił mu z pięści tak, że Xander wylądował na podłodze.
- Astaroth, zostaw..- wpadłam do pokoju Xanda i widziałam go usiłującego wstać z podłogi - Wystarczy, już zrozumiał.
Selene pomagała mu podnieść się w jego oczach było tyle gniewu, lekko odepchnął dziewczynę. Spojrzałam na nią  było mi jej żal, pewnie cała wina i tak spadnie na mnie.
- Zrobisz jej krzywdę - szepnęłam.
- Xander, wystarczy!- krzyknął Logan.
- Ilu jeszcze ich zbałamucisz na swoją stronę? - mruknął i starł krew z nosa. Podeszłam do niego i objęłam go delikatnie, sama się sobie dziwiłam, stał bez ruchu, zdziwiony i spięty.
- Przykro mi, że tak cierpisz, ale nie możesz mnie tak krzywdzić- poczułam jak jego dłonie znalazły się na moich plecach -  ten ból na zawsze będzie we mnie nie musisz mi o nim przypominać - szepnęłam, przytulił mnie mocniej, szlochał. Zastanawiałam się kto z naszej dwójki cierpiał bardziej, wysunęłam się z jego objęć i po prostu odeszłam, opuściłam jego pokój. Astaroth  szedł za mną, wróciliśmy do mojego pokoju, złapał mnie za rękę i uśmiechnął się.
- Tylko Ty mogłaś to zrobić, nikt inny - pogłaskał moją twarz.
- Nie wiem dlaczego to zrobiłam, chyba tak strasznie cierpi. Musze się przebrać - wskazałam na swoją bluzkę były na niej ślady krwi i owsianki.
- Szkoda, ładnie Ci w niej  - uśmiechnął się delikatnie - weź płaszcz, noce bywają zimne.
Przebrałam się tym razem w zieloną tunikę, wzięłam płaszcz, wypiłam sok, który przyniósł mi Logan.
- Pomóż mi z tym - podałam mu kanapkę, uśmiechnął się i zjadł ze mną. W drzwiach stanął Logan i Xander, odwróciłam się, a Astaroth pomagał założyć mi płaszcz i uzbrojenie.
- Zbierasz się? - zaczął Xander niepewnie.
- Tak, pora ruszać, im szybciej to załatwimy tym szybciej wrócę - nie patrzyłam mu w oczy.
- Będziesz na siebie uważać?
- Zawsze uważam, teraz nie muszę tego robić sama - zerknęłam na Astarotha i się uśmiechnęłam, a on odwzajemnił ten uśmiech, przyglądaliśmy się sobie chwile, po czym spojrzałam na Xanda. Nie miał już takiej groźnej miny jak na nas patrzył. Podszedł do mnie i mnie objął mocno.
- Wróć tu do mnie cała i zdrowa - szepnął.
- Obiecuję - odsunęłam się.
- A TY...pilnuj jej, lubi wpadać w kłopoty - powiedział do Astarotha.
- Zauważyłem, one same jej szukają, na przykład ja - uśmiechnął się.
- I tak się Ciebie nie boję - mruknęłam.
- Teraz, ale wcześniej nie byłbym tego taki pewien - uśmiechnął się i otwarł portal, podrapał się po głowie i stwierdził - znowu coś pokręciłem, ale cóż damy radę - zerknęłam i mm portal był z góry, trzeba było skoczyć lub przelecieć by dostać się na ziemię. Chciałam wziąć torbę, ale Astaroth mi nie pozwolił, przerzucił ją przez ramię, uśmiechnął się do mnie tym swoim rozbrajającym uśmiechem i podał mi dłoń, przyciągnął mnie do siebie mocno i rozwinął swoje skrzydła. Nie mogłam od niego oderwać wzroku.
- Pomogę Ci, nic się nie martw.
- Nie martwię się - uśmiechnęłam się. Kiwnęłam przyjaciołom, przylgnęłam mocniej do Astarotha co wyraźnie sprawiło mu przyjemność, objął mnie i ruszyliśmy, przeleciał przez portal, który za chwilę sam się zamknął. Postawił mnie bezpiecznie na ziemi, znajdowaliśmy się w przedsionku piekieł i muszę przyznać, że było tu zimno.
- Miałeś rację, nic jej nie zrobi - mruknął Xander.
- I nie da jej nic zrobić, widziałeś jak na nią patrzył?
- Widziałem, jest malutki przy niej jak jagniątko na pastwisku.
Logan roześmiał się, sam miał problemy by to zaakceptować, ale gdy poobserwował tego upadłego anioła zaczął widzieć więcej niż ona. Teraz sprawił, że Xander również zaczął to dostrzegać. 



niedziela, 12 maja 2019

128. Randka

Nie przypuszczałam, że moi przyjaciele doprowadza do tego, że będę się cieszyć na to, że trafię do piekła. Czułam się tak, jakbym była nieporadnym dzieckiem, które nie potrafi samodzielnie podjąć decyzji. Rozmawiali ze mną tylko kiedy, robiłam coś źle, być może stracili do mnie zaufanie po mojej porażce z Lilith. Wiedziałam, że gdzieś mnie obwiniają, chociaż mówią, że tak nie jest, być może nie są nawet tego świadomi.
- Co to za skwaszona mina?- zapytał Raziel i postawił na stole, sporo butelek z array i trochę owoców.
- Na prawdę muszę Ci mówić?
- Też nie byłem za dobrym przyjacielem.
- Nie mów tak, byleś przy mnie, wiele Ci zawdzięczam. Myślisz, że dobrze robię?
- Zaczęłaś się uśmiechać, nie płaczesz na każde wspomnienie lub podobieństwo, myślę, że dobrze robisz.
- Tego było mi trzeba. Nie na każde, ale co drugie - uśmiechnęłam się.
- Ale widzisz poprawa jest, daj sobie czas. Pamiętaj, że Ty tu jesteś dowódcą, nie daj się ranić, wydawaj polecenia. Wiem, że nie lubisz tego, ale czasem trzeba, masz za dobre serce.
- Lubisz 
siderth?
- Pijasz to paskudztwo?
- Raz z Abaddonem, mam trochę, pijesz ze mną aniele?
- Musze odmówić, niestety kwiatuszku.
- Zawiodłeś mnie - sposępniałam, ale szturchnęłam go lekko.
- Musisz sprowadzić tu Abaddona jak chcesz pić - uśmiechnął się.
- Ostatnio mnie wystawił.
- Bo nie chciał zrobić Ci krzywdy.
- Krzywdy?
- Nie panował nad sobą, diabeł już tak ma. Ale wtedy miałaś innego obrońce w pokoju też z piekła rodem, ale...muszę to jakoś przeboleć.
- Nie wydajesz się smutny z tego powodu.
- Powiedzmy, że tego upadłego zniosę...jest honorowy.
- Zniesiesz w jakim sensie?
- U twego boku, lepiej bądź dla niego miła, jest w stanie zrobić wiele złych rzeczy, których nie powstrzymasz siłą.
- Przestań mnie straszyć...
- A podobno lubicie złych chłopców to czego się boisz?
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Bo czujesz się jakbyś zdradzała Thundera.
- Za duża presja, nie dokładaj mi co?
- Moja rada, zawołaj go i wyciągnij na drinka, może się czegoś dowiesz.
- Aj, przestań...jak ja mogę go zaprosić...?
- A dlaczego nie, jest równouprawnienie - roześmiał się - Astaroth jest niepoprawna, jak jej nie weźmiesz w obroty się nie doczekasz.
- Cicho siedź, bo cię usłyszy!
- Już usłyszał - uśmiechnął się i spojrzał za mną, odwróciłam się i zobaczyłam go, uśmiechał się.
- Cześć, nie rób sobie nic z tego co mówił Raziel..
- A co mówił Raziel? - podszedł do mnie blisko i uścisnął dłoń Razielowi.
- To Ty nic nie słyszałeś?
- Nic - uśmiechnął się
- Dzięki niebiosom - odetchnęłam.
- Ale zaczynam chcieć się dowiedzieć i to bardzo skoro tak reagujesz.
- Nie będę wam przeszkadzać, baw się dobrze Amy, a Ty pilnuj jej tam, gdzie ja nie mogę...liczę na ciebie, jeśli zdradzisz...zejdę tam do Ciebie i popamiętasz.
- Bez obaw, włos jej z głowy nie spadnie - kiedy Astaroth wypowiedział te słowa Raziel zniknął.
- To...co Cię do mnie sprowadza?
- Tęsknota.
- Co?
-  Chodźmy gdzieś, nie daj się prosić... - złapał mnie za rękę
- Sama nie wiem...
- Pięknie wyglądasz, stroić się nie musisz, zjemy coś dobrego, zapolujemy jeśli będziesz chciała. Skosztujesz exodusa, przejdziemy się, zrobisz na złość temu dużemu mmm Xanderowi - uśmiechnął się.
- Dobrze już miałam ochotę się czegoś napić, więc...możesz się przyłączyć - Astaroth się roześmiał
- No co?
- Nic aniele, nic - pogłaskał mnie po twarzy i wyjął białą różę - pomyślałem o Tobie kiedy ja zobaczyłem, proszę.
- Dziękuję jest piękna - wyjęłam wazonik, nalałam wody i postawiłam na stole, on ciągle mnie obserwował i się uśmiechał - przebiorę się, zaczekaj.
- Stroisz się, a więc to randka.
- Tylko przebieram...
- Randka...nie odpuszczę Ci dziś.
- Niech będzie...randka.
- Szczęściarz ze mnie.
Założyłam moja morska tunikę, którą przyniósł mi Raziel na kolacje z Abaddonem, dało się w niej walczyć,  przypięłam jak zawsze miecz, założyłam krótsza kurtkę skórzaną, wieczory bywały chłodne.
- Jestem gotowa, możemy iść - Astaroth wpatrywał się we mnie i nic nie mówił.
- Coś się stało?
- Wyglądasz przecudnie - podszedł do mnie, wziął mnie za rękę i poprowadził do windy, powoli, nie spieszył się.
- Nie przeniesiesz mnie? - krępowałam się  trochę.
- Muszę się Tobą pochwalić - wsunął mi włosy za ucho i uśmiechnął się, wtedy nadszedł Xander, wbijał we mnie oskarżycielski wzrok - Jakiś problem?
- Znowu omijasz patrol? Nie uważasz, że zaniedbujesz obowiązki - zacisnął pięści, spojrzałam na niego i go nie poznawałam.
- Znam dobrze swoje obowiązki, jestem Twoja przełożona 
o czym zapominasz. - Ktoś tu się nieźle zagalopował - Astaroth uśmiechnął się do Xandera złośliwe- nie prowokuj bo nie wiesz z kim przyjdzie Ci walczyć.
- Może mnie oświecisz, nie boje się...dajesz - pysznił się Xander.
- Xand! Uspokój się...
- Amy - ujął moja twarz w swoje dłonie - spokojnie, zaczekasz na mnie trochę, dobrze?
- Ale...
- Zaufaj mi - pogłaskał mnie i się uśmiechnął, a Xander prychnął.
- Prowadź, gdzieś, gdzie będziemy mogli powalczyć.
Przeszliśmy na salę, czułam się bardzo niekomfortowo, znowu poczułam ukłucie w sercu, Thunder też zawsze mnie bronił, nie wahał się. Xander zdjął bluzę z dresu wziął miecz w ręce,  Astaroth stał na przeciwko z rekami w kieszeniach swojego długiego czarnego, płaszcza.
- Dajcie mu miecz - powiedział Xander, stałam pod ścianą oparta, nie podobało mi się to.
- Nie potrzebuje go, szkoda wyciągać, to nie potrwa długo - uśmiechnął się.
Obok mnie stanął Logan.
- Mówiłem, że Twój znajomy przysporzy nam problemów.
- To Xander zaczął - Logan zlustrował mój strój i się zamyślił.
- Ładnie wyglądasz...wychodzisz?
- Wychodziliśmy...przy okazji po patrolować - wskazałam na miecz.
Xander ruszył na niego z pełną siłą, Astaroth leniwie się przesunął i robił tak uniki, świetnie się przy tym bawiąc, czułam wibracje na skórze i nie tylko ja. Powstrzymywał się, coś czuję, że Xander ma poważne kłopoty.
- Dobra dość tej zabawy, dama czeka, śpieszę się - uśmiechnął się, a wtedy spojrzenia na chwilę powędrowały na mnie. Astaroth pojawił się nagle przy Xanderze, ręką powstrzymał cios miecza, po czym uderzył go w plecy, Xander padł jak długi, nie potrafił się podnieść.
- Nie próbuj jej więcej obrażać, bo źle się to dla ciebie skończy, ostrzegam - powiedział Astaroth i podszedł do mnie - jeśli chcesz pomóż przyjacielowi, a ja porozmawiam z Loganem. Byłam na to zbyt zła, żeby go leczyć, szybkim ruchem wyjęłam z pasa Logana fiolkę z serum, podeszłam do leżącego Xandera i wbiłam mu ją mało delikatnie.
- Gotowe - mruknęłam i wróciłam do chłopców.
- Wybacz za zamieszanie, nie jestem skory do rozróby, chyba, że ktoś zasłuży, na przykład obrażając ją. Tego nie zniosę, jestem Astaroth, dość dobrze ją przede mną ukrywałeś. Nie pracuje dla Lilith i póki co nie mam zamiaru.
- Póki co? Dla mnie to trochę za mało, by Ci zaufać.
- Dam ci znać jeśli kiedyś zmienię zdanie - uśmiechnął się kiedy podeszłam do nich - jest moja zguba.
- Przepraszam Cię za niego, nie wiem co w niego dziś wstąpiło.
- Sama mówiłaś, że ma okres - mruknął Nataniel i szedł pomóc Xanderowi, a Astaroth się roześmiał.
- Tak to w Twoim stylu, nie przepraszaj mnie za niego, był dziś dla Ciebie wredny, dostał nauczkę, drugi raz Cię nie zrani - spojrzał mi w oczy w ten swój zaczarowany sposób, nie mogłam odwrócić wzrok, po prostu nie umiałam.
- Dobra, Astaroth dowiedziałem się wystarczająco dużo, opiekuj się nią, to duża odpowiedzialność - uśmiechnął się pod nosem i zostawił nas samych.
- To było dziwne - mruknęłam.
- Amy kochana, nie bądź taka nie przedstawisz mnie Twojej najlepszej przyjaciółki, kim jest Twój przystojny przyjaciel - Kira objęła mnie wesoło, a ja zrobiłam minę, jakbym zobaczyła ducha, mój towarzysz widząc to, był niezwykle rozbawiony.
- To Kira, a to Astaroth, Kira lubi życie na krawędzi, mężczyzn, którzy wydaja się zajęci lub tacy są, a Astaroth to wódz legionów upadłych demonów i aniołów.
- Miło mi ciebie poznać moja droga, a teraz wybacz, zabieram Amy na randkę, taka kobieta nie może zbyt długo czekać - wziął moja dłoń i ucałował, po czym wyprowadził mnie z sali w kierunku wind.
- Astaroth...dziękuję - powiedziałam szczerze.
- Za co? - uśmiechnął się.
- Wiesz za co...
- Wiem - objął mnie gdy winda się zamknęła, a my jechaliśmy w dół - niezła z niej pijawka.
- Nie masz nawet pojęcia, co przeszłam z jej powodu, a może wiesz...
- A może mi po prostu opowiesz, przy kolacji?
- A chcesz słuchać?
- Jeszcze pytasz? - uśmiechnęłam się, wyszliśmy z budynku, zabrał mnie do przyjemnej knajpki na dobrą kolację, widziałam, że był czujny, ale sprawiał wrażenie wyluzowanego.  Dużo pytał, a ja chętnie mu opowiadałam, mimo iż nie miałam pewności czy już tego nie wiedział. W drodze do baru, na który się uparł, żebym spróbowała tego exodusa, zabiłam jednego bezdusznego i Xand miał swój odbębniony patrol.
Weszliśmy do baru, wybrał dla nas stolik przy końcu sali, bardziej zaciemnione miejsce, palcem zapalił świecę i uśmiechnął się do mnie.
- Widzisz jaki fajny myk? Zaczekaj tutaj, a ja przyniosę coś do picia.
Nie mogłam zaprzeczyć, że fajnie się z nim bawiłam, był taki pogodny, zarażał mnie dobrym humorem.
- No dobra, mam błękitnego exodusa, jakieś rady przed pierwszym doznaniem?
- Delektuj się, zastanów i powiedz co myślisz - napiłam się więc i zamruczałam.
- To jest pyszne, takie delikatne, nie gorzkie, nie za słodkie.
- A widzisz, a nie chciałaś przyjść.
- Nie chciałam zawracać ci głowy...
- Amy, Ty jesteś w mojej głowie - uśmiechnął się - w piekle będzie inaczej, musimy być ostrożniejsi, Lilith nie może się dowiedzieć, że...
- Że?
- Że jesteś w piekle, ze mną. Że Cię chronię, że chodzę z Tobą na randki - uśmiechnął się.
- Dlaczego?
- Jeszcze tego nie wiesz, aniele?
- Nie - przysiadł się bliżej mnie i objął.
- Nie dam jej Ciebie zabić, ani nikomu innemu. Póki co blokuję jej jakikolwiek ruch swoim niezdecydowaniem, jestem najlepszy, więc jest grzeczna i cierpliwie czeka. Ale jej cierpliwość też się skończy. Nie martwmy się tym na zapas - szepnął mi do ucha - dlatego chcę uważać.
- Dlaczego podjąłeś taką decyzję?
- Bo jesteś niewinna, delikatna i wrażliwa, cierpisz. Nic jej nie zrobiłaś, nie chcę, żeby stała ci się żadna krzywda. Traktujesz mnie jak dobrego człowieka, a jestem upadłym, potępionym aniołem. Nie przeraziła Cię czerń mych skrzydeł, a chronią Cię archanioły. Zdobyłem jakiś mały fragment Twojego zaufania, to dla mnie cenne. Pozwól mi Cię chronić - ucałował moja dłoń, a ja nie wierzyłam w to co przed chwilą słyszałam.
- Nie robię nic nadzwyczajnego - zaczęłam niepewnie.
- Dla Ciebie wszystko jest takie, zwyczajne, dla mnie coś zupełnie innego niż doświadczam od wieków. Przy Tobie, czuję się...dobry. Nie sądziłem, że będzie mi tego brakować - zamyślił się i zasmucił odrobinę.
- Chyba właśnie zdobyłeś kolejny dość duży fragment mojego zaufania.
- Zgadzasz się? - spojrzał z nadzieja w oczach.
- Tak, chroń mnie - szepnęłam nieco zmieszana - ocal mnie przed tym wszystkim - patrzyliśmy sobie w oczy, a on nachylił się i delikatnie musnął moje usta.
- Przepraszam, nie powinienem był, nie chciałem cię urazić, nie gniewaj się - zmieszał się.
- Nie uraziłeś mnie - speszyłam się lekko.
- Ulżyło mi - wrócił na swoje miejsce, wypiliśmy exodusa. Odprowadził mnie pod same drzwi pokoju, trzymał mnie za rękę.
- To do jutra - szepnęłam.
- Do jutra, śpij dobrze Amy - pocałował mnie w czoło i odszedł.

127. Przygotowania

Wygrzebałam mniejszą torbę, przyda się na prowiant, w zasadzie nigdy nie byłam w piekle, nie wiem czego się tam spodziewać, ale mam nadzieję, że Astaroth mi powie.  Wzięłam telefon i wysłałam mu wiadomość: "Czy możemy się spotkać?".  Kiedy miałam go odłożyć stanął przede mną i uśmiechnął się
- Wzywałaś Pani? - skłonił się lekko.
- Nie zgrywaj się, fajnie, że jesteś. Zgadzam się pomóc Ci z tym kielichem. Pójdę z Tobą do piekła.
- A to niespodzianka, zaintrygowałem Cię na tyle, że się zgodziłaś - był z siebie zadowolony.
-Raczej Twoje życzenie, jestem ciekawa o czym marzy ktoś tak potężny jak Ty.
- Jak wszystko pójdzie dobrze to już, wkrótce się dowiesz. 
- Opowiedz mi czego mam się  spodziewać, nigdy tam nie byłam.
- Będziesz bezpieczna przy mnie, nikt nie odważy się Ciebie tknąć, a jeśli spróbuje to mnie popamięta. Trochę prowiantu, napoje, broń, w pewnych częściach piekła jest gorąco w innych bywa lodowato, zwłaszcza nocą. Nie bierz za dużo, ja o Ciebie zadbam jeśli mi pozwolisz- Astaroth uśmiechnął się do mnie- Nie bój się.
- Dobrze, dzięki. Kiedy chcesz iść? 
- Z Tobą choćby zaraz, ale myślę, że jutro byłoby dobrze. Załatwisz sobie wszystko i będziesz tylko moja, na kilka dni, ale jednak - uśmiechnął się i ścisnął moją dłoń delikatnie. 
- Jeszcze będziesz miał mnie dość, to żadna wiadomość wpływająca pozytywnie na Twój poziom zadowolenia. Ty na prawdę wczoraj odstraszyłeś Abaddona ode mnie?
- Gdybyś słyszała jego myśli, przegnałabyś go do stu diabłów - uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- Nie lubicie się?
- Jest jakby moim szefem, ale w pewne sprawy nie wolno mu się mieszać, mogę sobie na to pozwolić, wiesz to, że jestem obserwatorem najlepszym z piekielnej czeluści ma swoje plusy, wiem więcej niż inni, kwestia ceny, żebym o tym zapomniał. To się przydaje.
- Za jaką cenę zapomniałbyś o mnie? Pytam z ciekawości.
- Ne ma takiej ceny...chcę wszystko pamiętać, co jest związane z Tobą - uśmiechnął się łagodnie.
- No w sumie masz rację, trochę głupio byłoby jakbyś o mnie zapomniał na wyprawie - roześmiał się, wyglądał wtedy całkiem...nie nie wyglądał.  Żeby zająć czymś ręce otwarłam szafy z uzbrojeniem, Astaroth stanął za mną, przyglądał się rzeczom Thundera.
- Całkiem niezłe - mruknął kiedy oglądał czakram.
- Weź go.
- Jesteś pewna?
- Coś mi mówi, że nie miałby nic przeciwko, zwłaszcza, że użyjesz go w mojej obronie tam..na dole - podałam mu czakram, dotknął mojej dłoni kiedy mu go podawałam.
- Dziękuję, wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe.
- Wiesz, myślę, że ta koszulka byłaby na Ciebie dobra, jest wzmacniana, jest jak zbroja i jest czarna, chyba...lubisz ten kolor, przymierz.
- Troszczysz się o mnie - zaskoczył mnie, ze od razu zdjął koszulkę, odwróciłam wzrok, a on uśmiechnął się pod nosem - i jak?
- Całkiem nieźle oo w Twojej są dziury..
- Na skrzydła.
- Oj, zapomniałam, ale zaraz Ci ją przerobię - wyjęłam metr i przybory do szycia, musiałam się czyś zając, żeby na niego nie patrzeć.
- Mogę zrobić to sam..- dotknął moich dłoni i zmusił, żebym na niego spojrzała.
- Pozwól mi...proszę.
- Jak sobie życzysz - był niesamowicie muskularny, na lewym ramieniu miał mały czarny tatuaż, za każdym razem obchodził się ze mną delikatnie, mimo swojej siły i postury.
- W lodówce znajdziesz coś do picia, nie krępuj się, a ja to zrobię.
- Masz siderth? Trzeba było powiedzieć, że chcesz mnie rozebrać i spić, ułatwiłbym Ci robotę - roześmiał się - nie mów, że to pijasz?
- Piłam raz z Abaddonem, a to zostało na sama nie wiem jaka okazję, częstuj się jak lubisz - nie podnosiłam wzroku, skupiałam się na obszywaniu dziur.
Nalał trochę do dwóch szklanek i jedną położył obok mnie.
- Abaddon zawsze miał zamiłowanie do mocnych trunków, musisz kiedyś spróbować exodus, powinien Ci smakować, bardziej wyrafinowany. Jak wrócimy zabiorę cię do baru i tam spróbujesz, jeśli będziesz chciała no i to będzie nasza druga randka - uparcie się we mnie wpatrywał, podniosłam wzrok, a on uśmiechnął się figlarnie.
- Mówiłeś coś? - uśmiechnęłam się pod nosem, nie dam mu tej satysfakcji.
- Nie słuchałaś, nie szkodzi będziemy mieć dość czasu na omówienie mojej teorii i przekonanie Cię żebyś ze mną poszła.
- Gotowe, przymierz - rzuciłam mu koszulkę i opuściłam wzrok.
- Oceń swoją pracę - zaprezentował mi się i wyciągnął swoje wielkie, czarne skrzydła, wyglądał imponująco.
- Wow, wyglądasz niesamowicie, piękne skrzydła.
- Mimo tego, że są czarne? - podszedł do mnie bardzo blisko i patrzył mi w oczy.
- Mimo tego, że są czarne - dotknęłam ich delikatnie, były miękkie i delikatne, mimo tego takie potężne. Gdy zobaczyłam jak mi się przygląda opuściłam rękę, złapał mnie za nią i splótł palce z moimi.
- Nie pożałujesz tego, obiecuję Ci - uniósł nasze dłonie i ucałował moją.
- Mam nadzieję - uśmiechnęłam się - wierzę Ci.
- Zbieram się, do jutra moja kruszyno.
- Do jutra..- staliśmy jeszcze chwilę wpatrując się w siebie i trzymając za ręce, aż w końcu go puściłam, zabrał swoje rzeczy i zniknął. Dopiłam siderth, posprzątałam i wybrałam ubrania na jutrzejsza wyprawę, oraz broń, nie mogłam wziąć zbyt dużo, gdybym musiała uciekać oraz zbyt mało, żeby mieć czym walczyć.  Postanowiłam odwiedzić Logana i poinformować go o mojej podróży, nie będzie łatwo, ale w tej właśnie sprawie nie miał zbyt wiele do gadania.
- Mogę? - wsunęłam się do jego gabinetu.
- Wejdź...słucham - podszedł do mnie.
- Jutro idę...lecę...cokolwiek to będzie do piekła, chciałam, żebyś wiedział.
- Jesteś tego pewna? Mogę Ci zabronić i co wtedy zrobisz? - skrzyżował ręce na piersi.
- Pójdę mimo to, nie skarzę go na tułaczkę i zamartwianie się wieczne o mnie.
- Miałem nadzieję, że ty i ja...
- Wiesz, że to by się nie udało - wzięłam go za rękę i ścisnęłam mocniej - za bardzo byś się o mnie bał, a ja muszę walczyć i ryzykować mimo wszystko.
- Skąd pewność, że będziesz tam bezpieczna?
- On mi to obiecał, jest potężny, czuję to, myślę, że nawet jest silniejszy niż Ty czy ja. Kiedy z nim jestem wyczuwam takie ogromne pokłady mocy, ukrywa je, nie chciałabym mieć w nim wroga - oparłam się o drzwi.
- A co jeśli Cię oszuka?
- Trudno mi to logicznie Ci wytłumaczyć, ale nie zrobi tego. Nie jest pochopny, nie rzucił się na mnie, a miał okazje nie jedną, bo podejrzewam, że nie dałabym rady się obronić. Lilith przy nim to cienki bolek, a wykończyła mnie, prawda?
- Nie daruję sobie jeśli pozwolę Ci iść i nie wrócisz...- opuścił głowę.
- Wrócę...
- Skąd wiesz?
- Stąd, że nie kazał mi brać za dużo prowiantu - uśmiechnęłam się - kto by mnie chciał żywić za darmo - zaśmiałam się.
- Eh.. Amy...co ja z Tobą mam?
- Nie niszcz tego co mamy...- spoważniałam.
- Zawołaj mnie jak będziecie ruszać, chcę z nim pogadać..
- Jeśli to Cię uspokoi, dobrze - wyszłam zostawiając go samego, zanim jeszcze się rozmyśli. Czekała mnie jeszcze kolejna rozmowa z Xanderem, jęczenie, by mnie zastąpił, może nie będzie zbytnio krzyczał.
Znalazłam go na siłowni, akurat się rozciągał przed ćwiczeniami.
- Cześć..
- Cześć...mm faktycznie schudłaś..
- Też się cieszę, że ciebie widzę...
- Przecież wiesz, nie muszę Ci mówić rzeczy oczywistych.
- Mam prośbę, muszę wyjechać na kilka dni. Mógłbyś mnie zastąpić, albo przynajmniej pomóc w czymś czasem Loganowi?
- Prawdę mówiąc planowałem kilka wolnych dni, chcę gdzieś zabrać Selene.
- Ok, to miłego odpoczynku w takim razie.
- I co, nie pojedziesz?
- Pojadę, tylko Logan będzie musiał poradzić sobie sam.
- Rzucasz wszystko dla kogoś kogo nawet nie znasz...olewasz przyjaciół
- Nie sądzisz, że moi przyjaciele olali mnie trochę wcześniej? Kiedy płakałam pocieszał mnie diabeł, nie żaden z nich- zdenerwował mnie.
- Już nie jesteś centrum mojego świata, przywyknij.
- Wcale nie chcę w nim być, dobrze o tym wiesz...rzuciłam wszystko by WAM pomóc, narażając się na gniew wielkiego brata i wiesz co, byłam wtedy szczęśliwa...razem z Tobą.
- Amy..idź już lepiej zanim powiem coś czego oboje będziemy żałować.
- Jesteś zazdrosny...nie wiem o co, ale jesteś...zamiataj dalej wszystko pod dywan, już mnie to nie rusza. Poradzę sobie - wyszłam z siłowni, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak kłóciła się z Xanderem. Upadli chyba na głowę, jak nie wszyscy obecni to ja.
- Amy, co się stało? - zapytał Nataniel.
- Nic, tylko Xander ma okres, maruda z niego.
- Oho, ostatnio jest gderliwy, nie przejmuj się nim. Mogę Ci coś powiedzieć i nie będziesz zła?
- Dawaj - Nataniel podszedł do mnie, położył mi dłonie na ramionach i myślał jak powiedzieć to co ma na myśli.
- Wiesz, ze on może przypomina Ci Thundera, ale nim nie jest?
- Wiem Natanielu, Thunder nie miał tatuażu na przykład, potrafię ich rozróżnić.
- Tatuaż? Widziałaś go bez ubrania?!
- Nataniel...zlituj się...
- A fajny?
- Tak..fajny.

126. Sen z widokiem na przyszłość

Wróciłam do domu dość wcześnie, Astaroth przeniósł nas od razu do mojego pokoju, zaoszczędziło mi to tłumaczeń czy spotkania kogokolwiek w budynku.
- Dobrze się bawiłaś? - zapytał mnie nagle, gdy odpinałam miecz.
- Było...miło - nie potrafiłam tego nazwać w inny sposób.
- To się cieszę, chociaż trochę się odprężyłaś - pomógł mi zdjąć kurtkę, czym mnie zaskoczył.
- Dzięki - podszedł do mnie blisko i patrzył mi w oczy, tak łagodnie i czule, uśmiechał się do mnie. Przymknęłam oczy, gdy dotykał mojej twarzy, ucałował mnie w czoło.
- Śpij dobrze, jestem pewny, że nie będziesz miała żadnych koszmarów - kiedy wychodził wziął nagrodę Thundera i położył na meblach na widocznym miejscu.
- Dobranoc.
- Do zobaczenia, Amy.
Kiedy zniknął wysłałam Loganowi smsa: Jestem w domu, idę spać, pa. Nie miałam ochoty na towarzystwo, było mi jakoś miło. I muszę przyznać, że na prawdę dobrze się z  nim bawiłam.
Po kąpieli położyłam się do łóżka, zasnęłam prawie od razu, nie miałam koszmarów, ale miałam przedziwny sen. Siedziałam na ławce na wzgórzu i patrzyłam w morze, pogoda była piękna, przymknęłam oczy ciesząc się promieniami słońca, kiedy ktoś się do mnie dosiadł.
- Powinnaś używać kremu z filtrem - ten głos...otwarłam oczy natychmiast i spojrzałam na niego...to był Thunder, mój Thunder!
- Thunder, ja myślałam, że Ty...
-  Nie żyję, to fakt. Ale to mi nie przeszkodziło by porozmawiać z Tobą.
- Mogę Cię przytulić?
- Jeszcze pytasz? - uściskał mnie, a ja nie chciałam się od niego dorywać - zawsze byłaś pieszczochem.
- Mogłabym tu zostać na zawsze.
- Ale nie możesz, musisz pamiętać co mi obiecałaś, masz być szczęśliwa. Spławiłaś Raziela, to było dobre, nie dałby Ci tego czego potrzebujesz. Zapomnij o Abaddonie, on myśli nie tym co trzeba, pomógł Ci, troszczy się jak ma z tego korzyść.
- Nie chcę nikogo.
- Obudź się, bo nie widzisz tego co oczywiste.
- Kocham Cię.
- Ale mnie już nie możesz kochać.
- Co ja na to poradzę, ciągle coś do Ciebie czuję...i tęsknię.
- Zaangażuj się w coś, w nowy związek, nawet jak się nie uda i co z tego? To będzie krok do powrotu do normalności. Co z tego, że jest zły? Opiekuje się Tobą.
- O kim ty mówisz?
- Zależy mu, a Ty go zmienisz, zawsze zmieniasz ludzi. Na prawdę zapomnij o Abaddonie, nie żartuję, masz być szczęśliwa, a on Ci to szczęście da, w życiu nie zrobi Ci krzywdy! Posłuchaj serca...
- Ja na prawdę nie rozumiem.
- Kobieto, on zabrał Cię na randkę...nie obmacywał Cię, interesujesz go Ty.
- Zaraz, zaraz mój panie, czy Ty właśnie swatasz swoją narzeczoną?
- Z bólem serca, ale swatam i chcę byś żyła pełnią życia. Nie katuj się, żyj, idź do kina, na randkę, żyj.  Idź po kielich, pomóż mu, ma dość ciekawe marzenie.
- Jakie?
- Nie zdradzę Ci go. Nie chcę, byś się mściła...odpuść. Zemsta nie przynosi niczego dobrego.
- Skąd tyle wiesz?
- Teraz wiem wszystko, takie było moje przeznaczenie, dać Ci szczęście i ocalić, jestem z tego dumny. Musze już iść..
- Spotkamy się jeszcze?
- Przecież masz mnie zawsze o tu...- wskazał na serce i zniknął.
Obudziłam się, słońce było wysoko, chyba dość mocno mi się przysypało. Na mojej komórce widniała nieprzeczytana wiadomość, numer którego nie znałam: " I jak Ci się spało? Nie byłem przekonany do tego rodzaju urządzenia, ale Ty je używasz, pora wypróbować i zmienić nieco podejście. Miłego poranku - Astaroth". Uśmiechnęłam się i odpisałam: "Miałeś rację, nie było koszmarów, miałam bardzo przyjemny sen, właśnie wstaję. Fajnie, że uczysz się czegoś nowego, powodzenia. Amy". Wstałam w bardzo przyjemnym nastroju, uśmiechałam się, szybko ubrałam i pognałam na śniadanie, dosiadłam się do Logana i Xandera, dziwnie na mnie zerknęli w tym samym momencie.
- Cześć, ale jestem głodna...czy ja Wam przeszkodziłam?
- Nie, siadaj, wsuwaj.
- Co tam słychać? - uśmiechnęłam się.
- Ty mi lepiej powiedz, byłaś  z nim? - zapytał ostro Logan.
- Wyszłam jak mnie prosiłeś, ale wyszedł do mnie i rozmawialiśmy, nie przyjął zlecenia Lilith. Miał pełno okazji, żeby mnie wykończyć, nie rozmawialiśmy po raz pierwszy.
- Musisz być ostrożna Amy! - jęknął Nataniel.
- A nie jestem?
- Nie, nie jesteś - mruknął Logan.
- Wiem, że nie zrobi mi krzywdy, tego jestem pewna.
- Niby skąd!?
- Thunder mi powiedział.....ooops- chłopcy spojrzeli po sobie w panice.
- Uważam, że powinnaś wziąć urlop, powinnaś z kimś pogadać, znam fajną terapeutkę.
- Logan, ja nie oszalałam. Wiem, że odszedł, ale rozmawiałam w nim we śnie.
- Przyśnił Ci się...nie możesz na podstawie snów wydawać osądów - powiedział ostro Nataniel.
- To nie był zwykły sen, czułam go, dotykałam...mam zamiar zrobić to o co mnie poprosił, no w większości. Nie wierzycie? Raziel, czy mógłbyś do mnie przyjść? - jak na zawołanie zjawił się mój archanioł.
- Wołałaś? - mruknął zaspany.
- Cześć, przepraszam, że Ci przeszkadzam, ale czy mógłbyś wyjaśnić moim towarzyszom, że nie oszalałam i rozmawiałam z nim w nocy?
- Że niby Ty oszalałaś? - roześmiał się - a to dobre...
- Fajnie, że Cie rozbawiłam, ale na razie nie jest mi do śmiechu.
- Faktycznie prosił o spotkanie z Tobą, wybrał więc sen, czasami zmarli kiedy czują, że nie załatwili wszystkiego dostają szansę, by porozmawiać z kimś najważniejszym, w tym wypadku Thunder chciał spotkać się z Tobą. Amy, takich próśb się nie lekceważy, od Ciebie zależy jego spokój.
- Widzisz? Nie potrzebuje terapeuty...zaraz, wróć, to znaczy, że muszę zrobić wszystko jak mówił?
- Tak, byłoby dobrze.
- O co prosił?
- Bym się udała w podróż do piekła, odrzuciła zemstę, dała szansę pewnemu mężczyźnie i zmieniła go, ostatnie to...mam być szczęśliwa - wyliczyłam na palcach.
- No to do dzieła...od Ciebie zależy jego spokój. Musiał mieć powód, że tego chciał, widzi więcej niż wy tutaj.
- Tak, mam więcej roboty niż przypuszczałam...
- Tylko, Amy tam w piekle nie będę mógł Ci pomóc.
- Wiem, ale przypuszczam, że będę tam bezpieczna, nie pójdę sama.
- A z kim? - zapytał Logan.
- Z Astarothem...
- Jak umrę i go spotkam to oberwie ode mnie w ten durny łeb - mruknął Logan
- Nie mam wyjścia, nie będę ryzykować jego tułaczki.
- Nie umieraj zbyt szybko, mam dosyć śmierci - jęknął Nataniel.
- Z kim masz się związać? - zapytał Logan, a wszyscy spojrzeli na mnie zaciekawieni.
- Ważne pytanie czy on będzie mnie chciał, jak nie to trudno...
- Amy...kim on jest?
- Astaroth.
- Oszalał!
- Nikt z nas nie ma na to wpływu, poza tym wątpię, by cokolwiek z tego było...musiał by mnie chcieć, a to nierealne - Raziel uśmiechnął się pod nosem - znam tą minę, Ty coś wiesz! - wskazałam na niego palcem
- Wiem, nie powiem, bo nie mogę, ale jesteś słodka - roześmiał się - przygotuję Ci anielski prowiant może się przydać - zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Nie patrzcie tak na mnie - dokończyłam jeść.
- I co zamierzasz teraz zrobić? - skapitulował Logan.
- Zgodzić się na wyprawę, a co do reszty muszę się poważnie zastanowić - Logan poklepał mnie po ramieniu i wyszedł zły z sali.
- Co go ugryzło?
- Sądzę, że Astaroth, pewnie liczył, że może się zejdziecie - ja bym próbował.
- To by sie nie udało, oboje to wiemy - odstawiłam naczynia i wróciłam do siebie.

125. Tajemnica Astarotha

Logan zmusił mnie do zjedzenia obiadu, nie uwierzył, że już jestem po, kiedy w trakcie  jedzenia Nataniel potwierdził moja wersję wydarzeń, stwierdził, że i tak schudłam i wiele posiłków opuściłam, nie było zmiłuj.
- I jak się bawiłaś?
- Dość fajnie, spotkałam Michaela, zajął miejsce Cedricka.
- Tak jak tego chciałaś - uśmiechnął się.
- Dziękuję.
- Za co?
- Że traktujesz mnie normalnie, po tym wszystkim.
- Nie możemy wiecznie płakać, proszę - przysunął mi pudełko, otworzyłam je i zobaczyłam pośmiertne odznaczenie dla Thundera, uśmiechnęłam się i przytuliłam do siebie.
- Dziękuję Ci, to bardzo wzruszające, a Lillien?
- Dostanie swoje z wielką pompą, uznałem, że Ty jej nie chcesz i nie potrzebujesz.
- Dobrze mnie znasz.
- Wyzywam Cie na pojedynek, zobaczymy czy zrobiłaś postępy.
- Cwaniak z Ciebie, najpierw mnie osłabiłeś jedzeniem, a teraz chcesz się bić, dajesz szefie.
Logan roześmiał się, podał mi rękę i poszliśmy do sali, wzięłam miecze.
- Uparta jesteś.
- Jeśli ktoś da radę to będę to ja.
Wyjęłam oba miecze, uśmiechnęłam się, Logan wiedział jak poprawić mi humor.
- Żeby było weselej, włączę muzykę, witaj w moim świecie - włączyłam "Wastelands" Linkin Park, i zaczęliśmy walczyć. Byłam spokojna, nikt mnie nie oceniał, walczyłam jakby od tego zależało moje życie. Cięłam, wyprowadzałam ciosy, nie dałam mu ani chwili wytchnienia, jego ataki z łatwością odbijałam.
- Czyżbyś miał zadyszkę? Za dużo browca, Logi - uśmiechnęłam się i walczyłam dalej.
- Bardzo śmieszne - mruknął i zaatakował mnie.
Opanowałam się, jednym mieczem przyblokowałam go, a drugim wytrąciłam mu miecz z ręki, moje ostrze znalazło się przy jego szyi. Usłyszałam brawa, odwróciłam się o ścianę podpierał się Abaddon. Opuściłam miecze i uśmiechnęłam się do Logana.
- Brawo,  dałaś radę, faktycznie za dużo browca, ćwicz dalej.
- Będę, cześć Abe, przyszedłeś do mnie? - podeszłam do niego i uśmiechnęłam się.
- Mhm, wychodzimy dziś Ty i ja, na skrzydełka, jak będziesz grzeczna dorzucę kawę - uśmiechnął się i bawił się kosmykiem moich włosów.
- To musisz na mnie zaczekać, muszę się przebrać.
- Poczekam, nie pali się, siemka Logan - ruszył ze mną do windy.
- Coś Cie trapi?
- Nie, mam ochotę się napić, a Tobie to nieźle wychodzi.
- Nie odzywałeś się, już myślałam, że o mnie zapomniałeś - przyparł mnie do ściany windy.
- Wiesz, że to dla Twojego dobra, działasz na mnie, za bardzo, boję się, że się nie powstrzymam...poza tym to nie jest Ci teraz potrzebne...
- A co jest?
- Spokój, zrobiłem błąd, że przyszedłem...pragnę Cię.
- Drzwi....drzwi...wychodzimy, chodź....- wysunęłam się i poszłam do pokoju, kiedy się odwróciłam Abaddona już nie było. Wystawił mnie. Kiedy weszłam do pokoju, czekał na mnie Astaroth z tym swoim rozbrajającym uśmiechem. Nim zdążyłam zareagować, wziął z mych dłoni pudełeczko z odznaczeniem i otworzył.
- Zostaw..- mruknęłam - co Ty tu robisz?
- Ładne, co robię, chyba przegoniłem Twojego absztyfikanta, swoją drogą to było zabawne, wielki Abaddon chodzi za Tobą jak zbity pies i czeka, aż łaskawie spojrzysz na niego przychylniejszym okiem i dopuścisz go bliżej.
- O czym Ty gadasz?! Co to za brednie?
- Na jego miejscu nie czekałbym na pozwolenie, w końcu jest Władcą Piekła, ale znienawidziłabyś go, a na to nie może sobie pozwolić. Skoro jesteś wolna, może wyszłabyś ze mną do baru?
- Z Tobą?
- A co w tym dziwnego?
- W zasadzie to nie wiem.
- To jak?
- Dobra, niech stracę, ale musisz na mnie poczekać, muszę się doprowadzić do ładu.
- Jak sobie życzysz - Astaroth usiadł na kanapie wyglądał na zadowolonego, odznaczenie Thundera postawił na stole i się  w nie wpatrywał. Odświeżyłam się i przebrałam, przypięłam miecz Thundera do paska, założyłam kurtkę i byłam gotowa.
- Szybko Ci poszło, panie zazwyczaj się długo stroją.
- Jak idą na randkę, a my nie idziemy.
- Mhm, zrozumiałem, to nie randka.
Zjechaliśmy windą na dół i dałam mu się poprowadzić do jakiegoś baru, który chciał odwiedzić, był dość spokojny, w innym klimacie niż poprzedni, w którym byłam z Abaddonem, zamówił jakieś lekkie trunki. Nic mocniejszego i tak nie wchodziło w grę, nie ufałam mu za bardzo, nie na tyle by się schlać.
Nataniel zaczepił Logana na korytarzu.
- Znasz tego blondasa, co wychodził z Amy? Ciągle się koło niej kręci.
- Wychodziła z Abaddonem.
- To nie był Abaddon.
- O cholerka! - chwycił telefon i pośpiesznie wykręcił jej numer.
Zerknęłam na wyświetlacz, Logan nigdy do mnie nie dzwonił, to musiało być coś ważnego.
- Wybacz na chwilę - odebrałam telefon - Co jest?
- Gdzie jesteś? Jest z Tobą Abaddon?
- Jestem w barze, nie wystawił mnie, zmienił zdanie, coś się stało?
- Udaj, że słabo słyszysz i odejdź na bok, to ważne.
- Coś Cię słabo słyszę...poczekaj odejdę dalej - kiwnęłam Astarothowi, że wychodzę na chwilę.
- Jeśli jesteś z człowiekiem o imieniu Astaroth to uciekaj, on pracuje dla Lilith, wynajęła go by Cię zabił.
- Co takiego?! I nic mi nie mówiłeś? Dobra, zaraz się zbieram.
Oj, byłam wściekła, weszłam do środka, podeszłam do niego, nachyliłam się i szepnęłam do ucha:
- Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj - wzięłam torbę i wyszłam z baru.
Szłam dość szybko, żeby mnie czasem nie dogonił, nie wiem jak to zrobił stanął przede mną, a ja wyjęłam miecz, dosięgał jego gardła.
- Rany, Amy i Ty się dziwisz, że mężczyźni tak się do Ciebie kleją? Ten żar...a teraz poważnie, co się stało?
- Jeszcze się pytasz?! Czy ty masz mnie za idiotkę?! Lilith?! Poważnie? Ktoś taki jak Ty, pracuje dla niej?! Po co się ze mną cackasz, wykonaj zadanie i miejmy to z głowy.
- Jesteś nie do końca doinformowana moja Ty błyskawico, nie okłamałem Cię, jestem obserwatorem, sprawdzam dlaczego miałbym wziąć to zlecenie.
- Błyskawico? Dlaczego tak mnie nazwałeś..?-z oczu popłynęły mi łzy, a ja opuściłam ostrze, było mi wszystko jedno - Rób co musisz, miejmy to z głowy, mam to w nosie.
Astaroth podszedł do mnie i mnie objął, opierałam mu się, ale przestałam, podświadomie oczekiwałam moment kiedy przebije mnie mieczem, ale ta chwila nie nadeszła.
- Dlaczego płaczesz? - szepnął mi do ucha - To przez tą błyskawicę?
- Dlaczego C
ię to interesuje?
- Cała mnie interesujesz, zawsze interesowałaś - przytulił mnie mocniej.
- Przez błyskawicę, on tak do mnie mówił...- szeptałam.
- Nie chciałem Cię urazić, nie jestem tu, by ciebie zabić.
- Ale kiedyś to zrobisz...po co więc..
- Cii, liczy się to co jest teraz, a ja coraz bardziej jestem skłonny odrzucić tą propozycję, z każdą chwilą mnie w tym utrzymujesz - patrzył mi prosto w oczy.
- Jak mogę ci zaufać?
- Nie chcesz, nie ufaj, daj mi na to zasłużyć, chodź..przyda ci się coś mocniejszego - otarł łzy z mej twarzy, wziął mnie za rękę i zabrał z powrotem do baru.
Kiedy usiadłam przy stole, nachylił się i szepnął:
- I jeszcze jedno, to jest randka - uśmiechnął się i podał mi szklankę.
- Jak tam sobie chcesz...- speszyłam się i napisałam Loganowi smsa: Jest ok, nic mi nie grozi. Ale czy byłam tego pewna?

124. Propozycja Astarotha

Kolejne dni minęły mi na ćwiczeniach, treningach, samotnych patrolach. Tak pokochałam samotność, unikaliśmy się z Abaddonem. Jego trunek nadal stał w mojej lodówce, czekał na jego odwiedziny.  Oboje wiedzieliśmy, że to zbyt wiele by komplikowało, nie chciałam tego, niczego w tej chwili nie chciałam poza jednym dopaść Lilith, aby to osiągnąć musiałam być jeszcze lepsza i jeszcze bardziej bezwzględna. Pomszczę go i innych strażników, a później...no właśnie co? Teraz to było nieważne, mknęłam swoim seledynowym hummerem do Little Heven, z tyłu siedziala Lillien z Natanielem, cisza była nie do zniesienia.
- Włączę wam radio, ponuraki - zagadnęłam i nacisnęłam przycisk, usłyszałam znajome rockowe dźwięki to była jego ulubiona stacja- jak będziemy wracać zabieram was na obiad.
Musiałam grać, żeby moi przyjaciele nie chcieli wsadzić mnie do zakładu.
- Gdzie pójdziemy? - zapytał Nataniel.
- Do Rose, przyjaciółki, świetna kucharka i głodny od niej nie wyjdziesz, nie masz szans. Piecze najlepszy placek brzoskwiniowy jaki jadłam.
- Sporo wiesz o tych okolicach- zaciekawiła się Lilien, albo po prostu chciała podtrzymać rozmowę.
- Mieszkałam tutaj z Twoim bratem, był świetnym przewodnikiem i miał wielu przyjaciół. Jesteśmy prawie na miejscu- skręciłam w kolejną uliczkę i zatrzymałam się pod zakładem Ragnara
- Chodźcie - ponagliłam ich i weszłam do środka - Cześć, mam nadzieję, że nie przeszkadzam Ci w posiłku, przyjacielu.
- Moja kruszyna - objął mnie, mocno przytulił - przykro mi aniele - oberwałam z łokcia.
- Za co to?! Auć..
- Za to, że dałaś się zabić.
- Poprawię się..
- Nie masz wyboru, obiecałaś.
- Ragnarze to jest Lillien i Nataniel, dziś robisz cuda dla nich.
- Kogoś mi przypominasz - zastanawiał się Ragnar kiedy uścisnął dłoń Lilien.
- To siostra Thundera, podobna, prawda? - uśmiechnęłam się łagodnie.
- O bardzo, przykro mi z powodu Twojego brata, był dobrym człowiekiem i wielkim wojownikiem.
- Dziękuję za te słowa - skinęła Lillien z gracją.
Kiedy Ragnar uścisnął dłoń Natanielowi, wskazał im zaplecze.
- Macie coś przeciwko jak się pokręcę trochę po mieście? Nie chce was podglądać, to nie w moim stylu - uśmiechnęłam się.
- Jasne, idź, nie dam Ci podglądać mojej laski - naburmuszył się lekko Nataniel.
- Tak też myślałam, szkoda, to na razie - wyszłam z zakładu uśmiechając się.
- Była zbyt radosna..- mruknęła Lillien.
- Stara się - powiedział posępnie Nataniel.
- Aż za bardzo, a wy jej tego nie ułatwiacie, smyki. Nie widzicie, że cierpi, nie chce litości, więc walczy z tym smutkiem, żebyście się przy niej dobrze czuli - powiedział Ragnar i zabrał ich na przymiarki.
Szłam ulicami Little Heven, lubiłam to miasteczko, znałam teraz prawie każdy kąt. Usiadłam na mojej ulubionej ławce w centrum i wpatrywałam się w niebo, wierząc, że on też teraz na mnie patrzy, nie mogłam się wtedy nie uśmiechać. Starałam się przecież, dla niego i tylko dla niego. Nagle ktoś się do mnie dosiadł, mężczyzna w czerni, podał mi zimna colę. Wzięłam ją niepewnie i spojrzałam w dobrze znane mi niebieskie oczy, które sprawiały, że znowu czułam się kobietą, nie wojowniczką. 
- Astaroth, dzięki - wskazałam na puszkę.
- Drobiazg - uśmiechnął się łagodnie i otworzył swoją puszkę, upił łyk - pomyślałem, że będzie ci się chciało pić, już dość długo tutaj siedzisz. 
- Zawsze myślisz o wszystkim?
- Jak mówiłem, dobry ze mnie obserwator, kruszyno, tak to było?
- Skąd ty to wszystko wiesz? - spojrzałam wystraszona.
- Nie wiem wszystkiego, nie zdradziłaś mi swojego imienia, mogę je poznać?
- Amy - otworzyłam swoją puszkę z colą, trochę się jej obawiałam, ale nie mogłam wpadać w paranoję.
- Bardzo ładnie, pasuje do Ciebie, na zewnątrz silna i zdecydowana kobieta, wiesz czego chcesz, a w środku krucha i delikatna.
- I wiesz to wszystko....z obserwacji mojej osoby?
- Nie tylko, wiesz ma się znajomości, popytałem tu i tam...- uśmiechnął się szarmancko i delikatnie głaskał mnie po dłoni przez chwilę - jestem dobry w swoim fachu.
- Skoro jesteś taki dobry, nie wierzę, żebyś nie znał mojego imienia, Astaroth, dlaczego tak Cię interesuje? 
- Kto wie...może po prostu wpadłaś mi w oko, a może będziesz mogła mi pomóc w moim zadaniu...zaciekawiona?
- Trochę, zależny czego ono dotyczy i co chcesz z nim zrobić.
- Chcę wydobyć coś z piekła, zainteresowana wycieczką? Jak mniemam kogoś tam szukasz, słyszałem jak wypytujesz kilku demonów, przed egzekucją o niejaką Lilith...mógłbym zdobyć dla ciebie takie informacje. 
- W zamian za moją pomoc?
- Mhm, zastanów się, mamy czas by rozmawiać o szczegółach. A Ty poćwiczysz trochę do tego czasu - nachylił się nade mną i spojrzał mi w oczy, popatrzył tak chwilę, pogłaskał mój policzek i się odsunął - nadal masz takie smutne oczy, ile czasu to minęło odkąd odszedł?
- Wiesz, to po co pytasz? - wstałam i ruszyłam przed siebie, dopiłam colę i wyrzuciłam puszkę do kosza, nie miałam ochoty na rozmowy o nim z kimś tak mrocznym jak upadły. Jakim prawem się w to mieszał i mnie dotykał?! Dlaczego bałam się wykonać jakikolwiek ruch?!
- Zbyt mało dla Ciebie - Astaroth powiedział sam do siebie i uśmiechnął się wpatrując jak się oddala.
Wpadłam na Michaela, zawsze miałam szczęście go miażdżyc, wpadać na niego czy wpakować w kłopoty.
- Amy?! Ty tutaj?!
- Też się ciesze, że ciebie widzę- uściskałam go.
- Należą Ci się baty, tak szybko się zwinęłaś. Zobacz w co mnie wrobili, zostałem przywódcą - pochwalił się dumnie, a ja uśmiechnęłam.
- Cieszę się, że starsza przejrzała na oczy.
- Wiedziałem, że masz w tym swój udział. 
- Gratuluję szefie. 
- Co Cię tu sprowadza?
- Przyjaciele są u Ragnara, ściąga z nich miarę, a ja postanowiłam się pokręcić trochę. Słuchaj co Ci mówi imię Astaroth?
- To ten typek, co się do Ciebie przystawiał?
- Nie przystawiał, chciał mnie przerazić...i tak się czułam, bałam się poruszyć by go nie sprowokować.
- To wódz legionów upadłych aniołów, coś jak Twój archanioł Michael, tylko w drugą stronę. Jest Tobą zainteresowany, nie wiem co może go innego tu sprowadzać. Może ma misje od Lilith?
- Miał wiele okazji, żeby mnie zabić, musi być coś więcej.
- Tak czy siak, masz przerąbane i przykro mi to mówić, jest dokładny, silny, bezwzględny dla wrogów, mówił ci coś konkretnego?
- Że jest obserwatorem i nie muszę się obawiać na razie, że jest miłym facetem jak się go nie zdenerwuje, nic co jest istotne. 
- Chwilowo nie jest Twoim wrogiem, tego się trzymaj i uważaj. Przykro mi z powodu Thundera, byłem na pogrzebie, ale nie chciałem ci przeszkadzać, jest chociaż trochę lepiej?
- Różnie, dobrze wiesz jak to jest, najgorsze jest to, że gdybym nie zwiodła byłby tu dziś i znowu się z Tobą droczył.
- Nie zawiodłaś, nie możesz tak myśleć, bo własnie to Cię pogrąży, Nie pozwól by jego poświęcenie poszło na marne, to teraz możesz zrobić, a nawet musisz, koleżanko moja. 
- Dobry z Ciebie przywódca, staram się, cały czas pracuję nad sobą. Ćwiczę, żeby nie dać się tak zaskoczyć jak znowu ją spotkam, a spotkam na pewno, bo jej nie odpuszczę. Mogła iść do mnie, dokończyć dzieła, a zamiast tego..zabiła go, bo wiedziała, że jest dla mnie ważny. Sprowadził mnie z powrotem...- przetarłam oczy i się uśmiechnęłam - niesamowity był, prawda?
- Bohater i takim go pamiętaj.
- Będę. Dziękuję, lepiej mi - uśmiechnęłam się tym razem szczerze, Michael sprawił, że zaczęłam inaczej na wszystko patrzeć.
Astaroth nadal siedział na ławce uśmiechał się do mnie, kurcze nie mogłam go ominąć.
Głupia, głupia, głupia!
- Opalasz się? - mruknęłam.
- Mhm, żeby być bardziej kuszącym dla kobiety, która wpadła mi w oko.
- Tylko jej współczuć..
- Jesteś bardzo zabawna, mnie nie musisz się obawiać.
- Powiedz mi lepiej co to za zadanie...
- Zainteresowana? - uśmiechnął się - dostaniemy się do przedsionka piekieł, przejdziemy przez rzekę Acheron, dotrzemy do otchłani, mało przyjemne miejsce na wakacje, ale cóż są tam ruiny zamku, w skrzyni znajduje się kielich, chciałbym, żebyś go dla mnie zdobyła.
- Co robi ten kielich i dlaczego ja jestem ci potrzebna, wiem, że do słabeuszy nie należysz.
- Jeśli wypijesz z niego spełni Twoje życzenie - spojrzał na mnie - nie wróci nikogo do życia, przykro mi, nie cofnie tego co się wydarzyło, ale jest potężny. Chciałbym spełnić swoje marzenie, pomóż mi w tym, a ja w ramach rewanżu pozwolę ci się napić i spełnić swoje marzenie.
- Co chcesz sobie zażyczyć? I dlaczego jestem Ci potrzebna?
- A tego kochanie ci nie powiem, moje życzenie, moja tajemnica, jednak wypowiem je pierwszy, jeśli Ci się nie spodoba, swoim możesz je cofnąć. Kielich może wziąć osoba o czystej duszy i sercu wiesz w piekle nikogo takiego nie znajdziesz...więc pomyślałem o Tobie.
- Nie jestem taka grzeczna jak myślisz. Nie ma pewności, że objawi mi się kielich, po tym wszystkim.
- Ja to wiem, widzę Twoja duszę, jasne, przyjemne światło przyciąga mnie do siebie - kiedy na mnie patrzył jego oczy zrobiły się jeszcze bardziej niebieskie, kiedy przestał mnie lustrować, powróciły do swojego koloru.
- Nie życzysz sobie niczego co zmieni ten świat lub go zniszczy?
- Dlaczego bym miał zniszczyć ten świat? Częściej w nim przebywam niż w swoim, podoba mi się - przeciągnął się leniwie - to jak?
- Zastanowię się.
- Znajdę Cie - wstał z ławki i się uśmiechnął.
- Niby jak?
- Zawsze Cię znajdę...- spojrzał na mnie poważnie, a ja poczułam się jakbym znowu była z Thunderem, deja vu.
Wstałam i wróciłam do Ragnara, nie mogłam przestać o nim myśleć, a to źle.
- I jak gotowi?
- Tak, wymierzeni wzdłuż i wszerz. Lillien się ubiera, co to był za facet?
- Jaki facet?
- Ten z którym rozmawiałaś, zniknął.
- Znajomy,czemu pytasz?
- Dziwnie na Ciebie patrzył.
- To znaczy jak?
- Jak...Thunder...tak czule...- pobladłam, czułam jak krew odpłynęła mi z twarzy - przepraszam, nie powinienem był.
- Wszystko gra, po prostu czasem też widzę to podobieństwo i...zastanawiałam się czy to tylko ja je widzę. Ale to znaczy, że ze mną wszystko w porządku - klepnęłam go w ramię.
W drodze powrotnej odwiedziłam Frontistes i Rose, z pełnymi brzuchami wróciliśmy do domu.

123. Zazdrość anioła

Czekał mnie trening z Michaelem, który mnie nie oszczędzał, nie miałam nic przeciwko temu, cieszyłam się, że mogłam go znowu zobaczyć. Nie oceniał mnie, nie litował się nade mną, pozwolił się wyżyć i wyzbyć trochę tej pary. Raziel obserwował mnie cały czas, pewnie bał się, że się  zakocham w Abaddonie, litości...myślę tylko o jednym mężczyźnie, którego okrutnie mi odebrano.
- Jedziesz do Radgara? - zagadnął mnie Logan.
- Wolałabym zostać, trzymam archanioła na ostrzu miecza - uśmiechnęłam się.
- To może zmierzysz się ze mną, zanim pojadę - uśmiechnął się Logan.
- Jak tu odmówić szefowi, nie da się.
- Szefowi się nie odmawia - wyjął miecz i stanął na przeciwko mnie.
- Mam walczyć jednym czy dwoma mieczami?
- Pokaż czego się nauczyłaś, dwoma.
Zaczęliśmy walczyć, atakowałam, broniłam się odskakiwałam, byłam jak w transie. Ale popełniałam błędy, dałam sobie wytracić miecz z ręki, za bardzo skupiłam się na bzdetach.  Po tym ciosie, nie odzyskałam spokoju. Walczyłam więc jego mieczem, ale przegrałam z  kretesem.
- Dobrze Ci szło, ale coś się popsuło, porywasz się z motyką na słońce - wskazał na miecz Thundera, zamierzał go podnieść, ale byłam szybsza, nie chciałam by dotykał go ktoś inny.
- Jeszcze Cie zaskoczę, dzięki za walkę. Nie poddam się.
Michael stał oparty o ścianę i obserwował wszystko z grobową miną.
- To ćwicz dalej, jesteś winna mi sparing - uśmiechnął się i pojechał do Ragnara po broń.
- Spartoliłam, co?
- Nie było tak źle, bardzo ci zależny, żeby walczyć w tak trudny sposób, dlaczego?
- Bo to jego miecz, obiecał mi go dawno temu, jego miecz, piorun i samego siebie. I miałam te trzy rzeczy i byłam szczęśliwa, pozostał mi miecz, jego moc we mnie i tęsknota. Jeśli się spieszysz i jesteś zajęty, poćwiczę sama to co mi pokazałeś. Dziękuję.
- Rozumiem, ćwicz więc dalej, a ja wpadnę jutro, sprawdzimy postępy.
Tego dnia Raziel był jak mój cień, milczał, ale był przy mnie, kiedy nie dawałam rady podał mi flakonik z niebiańskim pomarańczowym płynem, który dawał mi niezłego kopa.
- Jesteś dziś milczący, dzięki za to - wypiłam i za chwilę poczułam się lepiej.
- To coś nazywa się array, pijam to na co dzień, coś jak wasza kawa.
- Tylko pewnie zdrowsze.
- Coś w ten deseń.
- Jesteś na mnie zły.
- Martwię się bardziej.
- Umarłam...straciłam miłość życia, czy myślisz, że z rozpaczy zakocham się w Abaddonie?
- Już wolałbym, żebyś z rozpaczy zakochała się we mnie, ja Cię nie wykorzystam.
- On tez nie, a ja nie mam zamiaru się w nikim zakochiwać, nigdy już.
- Obiecałaś mu.
- Jak nikogo odpowiedniego nie spotkam to, nie moja wina.
- A Logan?
- Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a co Ty tak z tym?!
- Tak sobie.
- Nie chcesz bym się z nim związała, z kimkolwiek innym tak.
- Marudzisz, miałaś ćwiczyć.
- A Ty, się rozchmurzyć i nie martwić tyle, bo jeszcze pomyślę, że jesteś zazdrosny.
- Ja?! Zazdrosny?! Nie mam o kogo!
- No faktycznie, nie ma o kogo - spochmurniałam, nie odezwałam się więcej i zaczęłam ćwiczyć.
Raziel chodził wkurzony i oceniał moje ruchy, co mi nie pomagało.
- Za bardzo się wychylasz, wyprostuj się, postawa.
- Raziel, nie dam rady, chcę zostać sama - sposępniał wyjątkowo.
- Jego nie wyrzuciłaś...nigdy nie będziesz sama, zawsze będę przy Tobie, masz mnie o tutaj - wskazał na moja klatkę, na serce i zniknął. Nieźle, naburmuszony anioł, kochliwy diabeł, co jeszcze mnie dziś czeka?
Musiałam trochę ochłonąć, wzięłam więc wodę i wyszłam na taras, przymknęłam oczy, przez tego archanioła rozbolała mnie głowa.
- Powiesz mi coś? Zastanawiam się dlaczego tyle ostatnio płaczesz? - uśmiechnął  się 
Astaroth, a ja otwarłam oczy i odsunęłam się. 

- Co Ty tu robisz?
- Obserwuję, jak zwykle. Bez obaw, jeszcze nie zmieniłem profesji - uśmiechnął się szarmancko, a ja żałowałam, że broń zostawiłam w środku. 
- Dlaczego mam Ci cokolwiek mówić?
- Bo grzecznie zapytałem, cóż nie widzę, żeby kogokolwiek innego to obchodziło, kwiatuszku - chciał pogłaskać mnie po buzi, ale się odsunęłam - no już, nie bądź taka niedotykalska, naprawdę miły ze mnie facet, jak się mnie nie złości.
- Nie chce z Tobą rozmawiać.
- Cóż nie pozostawiłaś mi wyboru..
Trochę mnie wystraszył, nagle znalazł się tuż przede mną, odsunęłam się i miałam problem, bo ściana wyrosła za mną jak grzyby po deszczu. Patrzył mi prosto w oczy, zaczął głaskać mnie po twarzy, uśmiechał się w ten swój dziwny rozbrajający sposób.
 - No widzisz, od razu milej jak jesteś grzeczna. Nie chcesz mi powiedzieć po dobroci, trudno...nie wpuścisz mnie tez do swojej ślicznej główki, wiem o tym, nie będę sprawdzał. Jesteś na to zbyt mądra i silna. Będę musiał dowiedzieć się inaczej, i dlaczego to sprawia ci tyle bólu - uniósł moja twarz bliżej swojej,  uśmiechnął się i odszedł, tak po prostu. Zjechałam po ścianie i skuliłam się, miałam dość. Zostanie na tarasie nie wchodziło w grę, mógłby chcieć wrócić, a to nie było dobre. Czułam jego obecność, znowu mnie obserwował. Weszłam szybko do środka, zamknęłam drzwi co sprawdziłam kilka razy. Wróciłam do ćwiczeń, dopiero o 1 w nocy padłam ze zmęczenia, straciłam rachubę czasu. Zamknęłam oczy tylko na chwilę, zaraz się ruszę. Zasnęłam podparta o ścianę, miałam sen tym razem był miły i przyjemny. Widziałam Thundera był taki jasny i spokojny, patrzył na mnie uśmiechnął się i sposępniał.- Amy, co Ty robisz?- Żyję, muszę tu być bez Ciebie.
- To nie jest życie, najdroższa, obudź się. Aż podskoczyłam z wrażenia, na sali było bardzo zimno, zafundowałam sobie gorący prysznic, położyłam się na kanapie, okryłam kocem i usiłowałam odpocząć. Przespałam się może z trzy godziny, dzięki pomarańczowemu, pysznemu array byłam gotowa do dalszej pracy, widziałam, że Raziel zostawił mi te anielskie owoce, które tak lubię, więc kwestia  śniadania była już za mną. Zaczęłam ćwiczyć, robiłam to w każdej wolnej chwili i byłam w tym coraz lepsza, uda mi się, musi. 
- Już nie śpisz? - zapytał Raziel i ziewał.
- Nie, już nawet zdążyłam się spocić.
- Jadłaś?
- Tak, jadłam. Owoce od Ciebie, te które tak lubię.
- Mhm, to dobrze. Słuchaj, przepraszam za wczoraj...nie miałem tego na myśli, że jesteś nikim.. wiesz, że jesteś dla mnie ważna.
- Tak, ważna...musisz mnie chronić, to odpowiedzialne zadanie.
- Myślisz, że jesteś dla mnie tylko zadaniem?
- A nie jest tak? - Raziel podszedł do mnie i wtulił się w moje plecy.
- Nie, jesteś kimś znacznie więcej, zrobiłbym wszystko, żebyś była szczęśliwa. 
- Więc mnie nie okłamuj, nie kochasz mnie, jestem dla Ciebie jak siostra, a ty dla mnie jak brat. Nie zmuszaj się, żeby było inaczej tylko dlatego, żebym nie płakała. 
- Stoi...a Ty mi też coś obiecaj.
- Co takiego?
-Nie umieraj mi już, nie chcę przechodzić przez to drugi raz.
- Wiesz jak to mówią, w życiu trzeba wszystkiego spróbować...też mi się to nie podobało.