Czekał mnie trening z Michaelem, który mnie nie oszczędzał, nie miałam nic przeciwko temu, cieszyłam się, że mogłam go znowu zobaczyć. Nie oceniał mnie, nie litował się nade mną, pozwolił się wyżyć i wyzbyć trochę tej pary. Raziel obserwował mnie cały czas, pewnie bał się, że się zakocham w Abaddonie, litości...myślę tylko o jednym mężczyźnie, którego okrutnie mi odebrano.
- Jedziesz do Radgara? - zagadnął mnie Logan.
- Wolałabym zostać, trzymam archanioła na ostrzu miecza - uśmiechnęłam się.
- To może zmierzysz się ze mną, zanim pojadę - uśmiechnął się Logan.
- Jak tu odmówić szefowi, nie da się.
- Szefowi się nie odmawia - wyjął miecz i stanął na przeciwko mnie.
- Mam walczyć jednym czy dwoma mieczami?
- Pokaż czego się nauczyłaś, dwoma.
Zaczęliśmy walczyć, atakowałam, broniłam się odskakiwałam, byłam jak w transie. Ale popełniałam błędy, dałam sobie wytracić miecz z ręki, za bardzo skupiłam się na bzdetach. Po tym ciosie, nie odzyskałam spokoju. Walczyłam więc jego mieczem, ale przegrałam z kretesem.
- Dobrze Ci szło, ale coś się popsuło, porywasz się z motyką na słońce - wskazał na miecz Thundera, zamierzał go podnieść, ale byłam szybsza, nie chciałam by dotykał go ktoś inny.
- Jeszcze Cie zaskoczę, dzięki za walkę. Nie poddam się.
Michael stał oparty o ścianę i obserwował wszystko z grobową miną.
- To ćwicz dalej, jesteś winna mi sparing - uśmiechnął się i pojechał do Ragnara po broń.
- Spartoliłam, co?
- Nie było tak źle, bardzo ci zależny, żeby walczyć w tak trudny sposób, dlaczego?
- Bo to jego miecz, obiecał mi go dawno temu, jego miecz, piorun i samego siebie. I miałam te trzy rzeczy i byłam szczęśliwa, pozostał mi miecz, jego moc we mnie i tęsknota. Jeśli się spieszysz i jesteś zajęty, poćwiczę sama to co mi pokazałeś. Dziękuję.
- Rozumiem, ćwicz więc dalej, a ja wpadnę jutro, sprawdzimy postępy.
Tego dnia Raziel był jak mój cień, milczał, ale był przy mnie, kiedy nie dawałam rady podał mi flakonik z niebiańskim pomarańczowym płynem, który dawał mi niezłego kopa.
- Jesteś dziś milczący, dzięki za to - wypiłam i za chwilę poczułam się lepiej.
- To coś nazywa się array, pijam to na co dzień, coś jak wasza kawa.
- Tylko pewnie zdrowsze.
- Coś w ten deseń.
- Jesteś na mnie zły.
- Martwię się bardziej.
- Umarłam...straciłam miłość życia, czy myślisz, że z rozpaczy zakocham się w Abaddonie?
- Już wolałbym, żebyś z rozpaczy zakochała się we mnie, ja Cię nie wykorzystam.
- On tez nie, a ja nie mam zamiaru się w nikim zakochiwać, nigdy już.
- Obiecałaś mu.
- Jak nikogo odpowiedniego nie spotkam to, nie moja wina.
- A Logan?
- Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a co Ty tak z tym?!
- Tak sobie.
- Nie chcesz bym się z nim związała, z kimkolwiek innym tak.
- Marudzisz, miałaś ćwiczyć.
- A Ty, się rozchmurzyć i nie martwić tyle, bo jeszcze pomyślę, że jesteś zazdrosny.
- Ja?! Zazdrosny?! Nie mam o kogo!
- No faktycznie, nie ma o kogo - spochmurniałam, nie odezwałam się więcej i zaczęłam ćwiczyć.
Raziel chodził wkurzony i oceniał moje ruchy, co mi nie pomagało.
- Za bardzo się wychylasz, wyprostuj się, postawa.
- Raziel, nie dam rady, chcę zostać sama - sposępniał wyjątkowo.
- Jego nie wyrzuciłaś...nigdy nie będziesz sama, zawsze będę przy Tobie, masz mnie o tutaj - wskazał na moja klatkę, na serce i zniknął. Nieźle, naburmuszony anioł, kochliwy diabeł, co jeszcze mnie dziś czeka?
Musiałam trochę ochłonąć, wzięłam więc wodę i wyszłam na taras, przymknęłam oczy, przez tego archanioła rozbolała mnie głowa.
- Powiesz mi coś? Zastanawiam się dlaczego tyle ostatnio płaczesz? - uśmiechnął się Astaroth, a ja otwarłam oczy i odsunęłam się.
- Jedziesz do Radgara? - zagadnął mnie Logan.
- Wolałabym zostać, trzymam archanioła na ostrzu miecza - uśmiechnęłam się.
- To może zmierzysz się ze mną, zanim pojadę - uśmiechnął się Logan.
- Jak tu odmówić szefowi, nie da się.
- Szefowi się nie odmawia - wyjął miecz i stanął na przeciwko mnie.
- Mam walczyć jednym czy dwoma mieczami?
- Pokaż czego się nauczyłaś, dwoma.
Zaczęliśmy walczyć, atakowałam, broniłam się odskakiwałam, byłam jak w transie. Ale popełniałam błędy, dałam sobie wytracić miecz z ręki, za bardzo skupiłam się na bzdetach. Po tym ciosie, nie odzyskałam spokoju. Walczyłam więc jego mieczem, ale przegrałam z kretesem.
- Dobrze Ci szło, ale coś się popsuło, porywasz się z motyką na słońce - wskazał na miecz Thundera, zamierzał go podnieść, ale byłam szybsza, nie chciałam by dotykał go ktoś inny.
- Jeszcze Cie zaskoczę, dzięki za walkę. Nie poddam się.
Michael stał oparty o ścianę i obserwował wszystko z grobową miną.
- To ćwicz dalej, jesteś winna mi sparing - uśmiechnął się i pojechał do Ragnara po broń.
- Spartoliłam, co?
- Nie było tak źle, bardzo ci zależny, żeby walczyć w tak trudny sposób, dlaczego?
- Bo to jego miecz, obiecał mi go dawno temu, jego miecz, piorun i samego siebie. I miałam te trzy rzeczy i byłam szczęśliwa, pozostał mi miecz, jego moc we mnie i tęsknota. Jeśli się spieszysz i jesteś zajęty, poćwiczę sama to co mi pokazałeś. Dziękuję.
- Rozumiem, ćwicz więc dalej, a ja wpadnę jutro, sprawdzimy postępy.
Tego dnia Raziel był jak mój cień, milczał, ale był przy mnie, kiedy nie dawałam rady podał mi flakonik z niebiańskim pomarańczowym płynem, który dawał mi niezłego kopa.
- Jesteś dziś milczący, dzięki za to - wypiłam i za chwilę poczułam się lepiej.
- To coś nazywa się array, pijam to na co dzień, coś jak wasza kawa.
- Tylko pewnie zdrowsze.
- Coś w ten deseń.
- Jesteś na mnie zły.
- Martwię się bardziej.
- Umarłam...straciłam miłość życia, czy myślisz, że z rozpaczy zakocham się w Abaddonie?
- Już wolałbym, żebyś z rozpaczy zakochała się we mnie, ja Cię nie wykorzystam.
- On tez nie, a ja nie mam zamiaru się w nikim zakochiwać, nigdy już.
- Obiecałaś mu.
- Jak nikogo odpowiedniego nie spotkam to, nie moja wina.
- A Logan?
- Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a co Ty tak z tym?!
- Tak sobie.
- Nie chcesz bym się z nim związała, z kimkolwiek innym tak.
- Marudzisz, miałaś ćwiczyć.
- A Ty, się rozchmurzyć i nie martwić tyle, bo jeszcze pomyślę, że jesteś zazdrosny.
- Ja?! Zazdrosny?! Nie mam o kogo!
- No faktycznie, nie ma o kogo - spochmurniałam, nie odezwałam się więcej i zaczęłam ćwiczyć.
Raziel chodził wkurzony i oceniał moje ruchy, co mi nie pomagało.
- Za bardzo się wychylasz, wyprostuj się, postawa.
- Raziel, nie dam rady, chcę zostać sama - sposępniał wyjątkowo.
- Jego nie wyrzuciłaś...nigdy nie będziesz sama, zawsze będę przy Tobie, masz mnie o tutaj - wskazał na moja klatkę, na serce i zniknął. Nieźle, naburmuszony anioł, kochliwy diabeł, co jeszcze mnie dziś czeka?
Musiałam trochę ochłonąć, wzięłam więc wodę i wyszłam na taras, przymknęłam oczy, przez tego archanioła rozbolała mnie głowa.
- Powiesz mi coś? Zastanawiam się dlaczego tyle ostatnio płaczesz? - uśmiechnął się Astaroth, a ja otwarłam oczy i odsunęłam się.
- Co Ty tu robisz?
- Obserwuję, jak zwykle. Bez obaw, jeszcze nie zmieniłem profesji - uśmiechnął się szarmancko, a ja żałowałam, że broń zostawiłam w środku.
- Dlaczego mam Ci cokolwiek mówić?
- Bo grzecznie zapytałem, cóż nie widzę, żeby kogokolwiek innego to obchodziło, kwiatuszku - chciał pogłaskać mnie po buzi, ale się odsunęłam - no już, nie bądź taka niedotykalska, naprawdę miły ze mnie facet, jak się mnie nie złości.
- Nie chce z Tobą rozmawiać.
- Cóż nie pozostawiłaś mi wyboru..
Trochę mnie wystraszył, nagle znalazł się tuż przede mną, odsunęłam się i miałam problem, bo ściana wyrosła za mną jak grzyby po deszczu. Patrzył mi prosto w oczy, zaczął głaskać mnie po twarzy, uśmiechał się w ten swój dziwny rozbrajający sposób.
- No widzisz, od razu milej jak jesteś grzeczna. Nie chcesz mi powiedzieć po dobroci, trudno...nie wpuścisz mnie tez do swojej ślicznej główki, wiem o tym, nie będę sprawdzał. Jesteś na to zbyt mądra i silna. Będę musiał dowiedzieć się inaczej, i dlaczego to sprawia ci tyle bólu - uniósł moja twarz bliżej swojej, uśmiechnął się i odszedł, tak po prostu. Zjechałam po ścianie i skuliłam się, miałam dość. Zostanie na tarasie nie wchodziło w grę, mógłby chcieć wrócić, a to nie było dobre. Czułam jego obecność, znowu mnie obserwował. Weszłam szybko do środka, zamknęłam drzwi co sprawdziłam kilka razy. Wróciłam do ćwiczeń, dopiero o 1 w nocy padłam ze zmęczenia, straciłam rachubę czasu. Zamknęłam oczy tylko na chwilę, zaraz się ruszę. Zasnęłam podparta o ścianę, miałam sen tym razem był miły i przyjemny. Widziałam Thundera był taki jasny i spokojny, patrzył na mnie uśmiechnął się i sposępniał.- Amy, co Ty robisz?- Żyję, muszę tu być bez Ciebie.
- To nie jest życie, najdroższa, obudź się. Aż podskoczyłam z wrażenia, na sali było bardzo zimno, zafundowałam sobie gorący prysznic, położyłam się na kanapie, okryłam kocem i usiłowałam odpocząć. Przespałam się może z trzy godziny, dzięki pomarańczowemu, pysznemu array byłam gotowa do dalszej pracy, widziałam, że Raziel zostawił mi te anielskie owoce, które tak lubię, więc kwestia śniadania była już za mną. Zaczęłam ćwiczyć, robiłam to w każdej wolnej chwili i byłam w tym coraz lepsza, uda mi się, musi.
- Już nie śpisz? - zapytał Raziel i ziewał.
- Nie, już nawet zdążyłam się spocić.
- Jadłaś?
- Tak, jadłam. Owoce od Ciebie, te które tak lubię.
- Mhm, to dobrze. Słuchaj, przepraszam za wczoraj...nie miałem tego na myśli, że jesteś nikim.. wiesz, że jesteś dla mnie ważna.
- Tak, ważna...musisz mnie chronić, to odpowiedzialne zadanie.
- Myślisz, że jesteś dla mnie tylko zadaniem?
- A nie jest tak? - Raziel podszedł do mnie i wtulił się w moje plecy.
- Nie, jesteś kimś znacznie więcej, zrobiłbym wszystko, żebyś była szczęśliwa.
- Więc mnie nie okłamuj, nie kochasz mnie, jestem dla Ciebie jak siostra, a ty dla mnie jak brat. Nie zmuszaj się, żeby było inaczej tylko dlatego, żebym nie płakała.
- Stoi...a Ty mi też coś obiecaj.
- Co takiego?
-Nie umieraj mi już, nie chcę przechodzić przez to drugi raz.
- Wiesz jak to mówią, w życiu trzeba wszystkiego spróbować...też mi się to nie podobało.
- Już nie śpisz? - zapytał Raziel i ziewał.
- Nie, już nawet zdążyłam się spocić.
- Jadłaś?
- Tak, jadłam. Owoce od Ciebie, te które tak lubię.
- Mhm, to dobrze. Słuchaj, przepraszam za wczoraj...nie miałem tego na myśli, że jesteś nikim.. wiesz, że jesteś dla mnie ważna.
- Tak, ważna...musisz mnie chronić, to odpowiedzialne zadanie.
- Myślisz, że jesteś dla mnie tylko zadaniem?
- A nie jest tak? - Raziel podszedł do mnie i wtulił się w moje plecy.
- Nie, jesteś kimś znacznie więcej, zrobiłbym wszystko, żebyś była szczęśliwa.
- Więc mnie nie okłamuj, nie kochasz mnie, jestem dla Ciebie jak siostra, a ty dla mnie jak brat. Nie zmuszaj się, żeby było inaczej tylko dlatego, żebym nie płakała.
- Stoi...a Ty mi też coś obiecaj.
- Co takiego?
-Nie umieraj mi już, nie chcę przechodzić przez to drugi raz.
- Wiesz jak to mówią, w życiu trzeba wszystkiego spróbować...też mi się to nie podobało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz