Upadłe anioły

Czasami ludzie zachowują się jak upadłe anioły,
wstępują na drogę ciemności... ważne żeby umieć
w od­po­wied­nim momencie rozłożyć skrzydła
i wznieść się ponad mrok. - Raziel

niedziela, 30 czerwca 2019

146. Nocleg

- I co teraz zrobisz? - zainteresował się Samael - Dlaczego się nade mną litujesz?
- Zrobię to o co poprosił, będę tutaj nocować. Już Ci mówiłam, nie lubię krzywdy, możesz mnie lubić bądź nienawidzić, dla mnie to naturalne - podałam mu picie i przyniosłam wygodne krzesło, musiałam trochę obniżyć łańcuchy przy pomocy metalowego pokrętła, by mógł usiąść. Starałam się je ruszyć, było bardzo ciężkie.
- Amy zostaw to, nie warto...powiedział, że da mi krzesło, nie, że będę mógł na nim usiąść... zrobisz sobie krzywdę- nie słuchałam go, starałam się z całej siły, w końcu ruszyło, ale zwichnęłam sobie nadgarstek.
- Kurczę..- skrzywiłam się.
- Amy, mówiłem...teraz będzie Cię bolało, przepraszam to moja wina- posmutniał.
- To nic, zaraz przejdzie - zwinnym ruchem nastawiłam nadgarstek, poczekałam chwilę i był jak nowy - no i już działa jak należy, siadaj. Od razu lepiej, co? - przetarłam ręką nadgarstek, kiedy wrócił Abaddon, zdziwił się widząc, że Samaelowi udało się usiąść, wiedziałam...kombinatorze. Niósł w ręce bardzo skąpe bikini, pewnie w stylu preferujących nałożnic Władcy, zastanawiałam się kto się w nie w ogóle zmieści, tak małego trójkącika jeszcze nie widziałam.
- Ostatnio byłaś taka zawiedziona, że nie przygotowałem dla Ciebie żadnego bikini, tym razem nie popełnię takiego błędu - wskazał na strój, który niósł - widzisz jak o ciebie dbam? - naigrawał się ze mnie.
- Przyda się dla jednej z Twoich nałożnic, ja niestety się w nie nie zmieszczę, bez obaw przyniosę swoje...jeśli dorobisz się  basenu, w którym będzie coś innego niż lawa. Jeszcze jedno, przydaj się na coś i naoliw to ustrojstwo, skręciłam sobie nadgarstek kochanie, trzymajcie się chłopaki - przeszłam przez portal do swojej sypialni. Opadłam na łóżko, byłam zmęczona, a najgorsze było przede mną.
- Ciężki dzień? - zapytał Astaroth.
- Bardzo...przytul mnie - wyciągnęłam do niego ręce, a on położył się na mnie i przytulił mnie mocno - zwariuję  z tymi demonami..muszę dziś tam nocować...
- Boisz się?
- Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale trochę jednak mam pieczęć, jak przesadzi...wie co go czeka, zamknę go na kilka dni i będzie miał przechlapane, muszę jeszcze rozpracować jak to zrobić, co na patrolu?
- Zaprzyjaźniam się, Xander jest nieco przyjemniejszy, reszta chyba zaczyna mnie akceptować, inni się boją, cieszę się, że Logan pozwolił mi do Was dołączyć.
- Kocham Cię, wiedziałam, że Ciebie polubią, nie da się Ciebie nie lubić - uśmiechnął się i mnie pocałował.
- Musze spakować jakieś rzeczy, wolę wziąć swoje, gdybyś widział jakim bikini mnie straszył, w życiu bym tego nie założyła - mruknęłam.
- Myślę, że Cię testuje, ustawisz go do pionu, będę za Tobą tęsknił, bardzo....
- A ja za Tobą, będzie dobrze - kiedy zebrałam siły spakowałam trochę ubrań, przeklęte bikini, koszulę nocną, dość elegancką i seksowną, ale zakrywającą wszystko co powinna, była do ziemi z lekkim rozcięciem z jednej strony. Wolałam to niż zdać się na gust Władcy Piekieł, co to, to nie. Po 18.00 zostałam zesłana na wygnanie do piekła, dosłownie i w przenośni. Abaddona nie zauważyłam co nieco poprawiło mój humor, kolacja została podana, dla Samaela była na osobnym talerzu.
- Głodny?
- Nie sądziłem, że przyjdziesz., jesteś odważna.
- Umiem się bić...załatwiam bezdusznych, zabiłam...Lilith.
- Nie zabiłaś, demony nie giną, niszczysz ich ciało, powlokę ich świadomość się błąka, dopóki Wielki Abaddon nie stwierdzi, że odpokutowała, wtedy otrzymuje ciało - poczułam jak krew odpłynęła mi z twarzy, znowu się z nią zmagać? Jaka to sprawiedliwość?! Żadna...to piekło, zapomniałam - nie wiedziałaś? - otworzył grzecznie buzię.
- Nie, nie wiedziałam - karmiłam go, kiedy do komnaty wszedł inny upadły, wyczułam go jeszcze zanim wszedł.
- No proszę, nie jesteś sam Samaelu - odpowiedział wysoki, dobrze zbudowany brunet.
- Lepiej z nią nie zaczynaj, Mefisto bo skończysz tak jak ja...
- Nie widzę, żebyś narzekał, karmi Cie ładna kobieta, trzeba zacząć psocić...-  uśmiechnął się do mnie.
- Nie radzę, mam dość demonich psot.
- Więc postaram się być czasem grzeczny, jestem Mefistofeles, w skrócie możesz mówić Mefisto, nie pogniewam się - podał mi dłoń więc odwzajemniłam uścisk.
- Amy, jestem Wybraną, ale wolę Amy...- skrzywił się lekko, kiedy nasze ręce się spotkały.
- Bez obrazy, za dużo w tobie światła i dobra, trzeba to zmienić - uśmiechnął się szarmancko.
- Bez obrazy, ale mam to gdzieś...- karmiłam dalej Samaela nie zwracając uwagi na nowego demona.
Po dłuższej jego obecności zaczęłam się źle czuć, posępnie, jakby zapadała się w mrok, umocniłam ochronę umysłu, poprawiło to moje samopoczucie, ale wydaje mi się, że Mefisto zaczął swoja misję zgaszenia we mnie światła, nie dam się.
- Mefisto z łaski swojej zjeżdżaj z mojego umysłu i żebym Cie tam więcej nie widziała, nie słyszała ani nie czuła, bo będziemy się gniewać...- spojrzałam gniewnie na niego i wzięłam napój dla Samaela, włożyłam mu słomkę do ust.
- Jesteś jeszcze głodny czy wystarczy? - zapytałam spokojnie, nasz gość ciągle mnie obserwował.
- Ani trochę nie masz ochoty, chlusnąć mu napojem w twarz? Ani tyci tyci Ciebie nie korci?
- Ani trochę.
- Napiłbym się jeszcze, jeśli możesz...- podeszłam do stołu i nalałam mu soku do szklanki, wróciłam i pomogłam mu się napić.
- Jeśli komuś miałabym chlupnąć tym w twarz to Tobie Mefisto, bez urazy.
- Bez urazy, gniewna kobieto - zaśmiał się Mefistofeles.
- Zostaw ją..możesz się poznęcać nade mną - powiedział Samael.
Kiedy nasz mroczny znajomy miał już coś mi powiedzieć, przypuszczam, że nie byłoby to za miłe, pojawił się nasz zacny królewski gospodarz.
- Już myślałam, że się Ciebie nie doczekam - zaczęłam - Samael został nakarmiony jak sobie życzyłeś.
- Dobrze się spisałaś - gdy to powiedział skrzyżowałam ręce na piersi i uniosłam jedną brew ukazując swoje niezadowolenie - oj no dobrze, nie złość się moja piękna, Mefisto miło Ciebie widzieć, przypuszczam, że poznałeś mój płonący kwiat - objął mnie ramieniem, a ja pomyślałam, że zaraz się zacznie. 

- Naturalnie Władco,  świetny wybór jak dla mnie za dużo słońca w niej, ale z drobnymi poprawkami, była by idealna, jakby co wystarczy tylko słowo, mój Królu - yhy i się zaczęło, Abaddon splótł  palce naszych dłoni ze sobą, musnął moje usta szybko i delikatnie w obawie, że mu przywalę.
- Dla mnie jest idealna jaka jest, wybacz Mefisto, ale mamy nieco inne plany, bardziej intymne, muszę dogodzić mojej kocicy - dyskretnie przywaliłam mu w żebra, ale Abaddon się tylko zaśmiał - no już, zaraz się Tobą zajmę i będę cały Twój.
- Ale ze mnie szczęściara - mruknęłam bez entuzjazmu.
- Miło było ciebie spotkać Amy, życzę dobrej i zaspokojonej erotycznie nocy panie - Mefisto się skłonił nisko i wyszedł z sali tronowej.
- Możesz mnie już puścić, poszedł sobie.
- Wcale nie dlatego ciebie trzymam - szepnął mi zmysłowo do ucha i poprowadził do stołu, zdjął ze mnie kurtkę i zasunął krzesło, hmm czy to ten sam Abaddon?
- Nasza ostatnia kolacja nie skończyła się dla Ciebie zbyt szczęśliwie, nie mówię tutaj o skoczeniu na siderth, wtedy było całkiem przyjemnie. Bądź więc grzecznym Władcą..
- Chwilowo Cię posłucham, zobacz jakie pyszności dla Ciebie przygotowałem, wolisz siderth, wino czy exodus, słyszałem, że go lubisz?
- Tak, lubię bardzo, mogę prosić? - Abaddon nalał mi exodusa, a sam wlał sobie od serca siderth, zastanawiałam się czy to dobrze, żeby pił, w sumie nigdy nie widziałam go pijanego, nie chciałam by był zbyt odważny.
- Proszę moja droga - podał mi kielich.
- Dziękuję, nie pij zbyt dużo, nie zaciągnę Cie sama do komnaty, będziesz spać na krześle - roześmiał się.
- Od razu przechodzisz do rzeczy, konkretna kobieta to w Tobie lubię - wpatrywał się we mnie rozmarzony.
- Podobno jestem też gniewna, to słowa Mefisto, Samael jest świadkiem..
- Czasami, ale to tez Twój atut- wziął moją dłoń i ucałował delikatnie - jedzmy, zatem smacznego- nałożyłam sobie trochę sałatki i łososia, próbował wmusić we mnie deser, tarta z malinami, miał dobry gust co do potraw.
- Nie zmieszczę więcej, pyszne to było.
- Jak się dobrze popieści to się wszystko zmieści! - roześmiał się - Masz wypij trochę siderthu, zaraz zrobi się miejsce.
- Ale chyba nie zwrócę? To było za dobre...
- Faktycznie byłaby to strata, ale nie zwrócisz, ile butelek wypiłaś podróżując?
- Wyjdzie jaki ze mnie alkoholik, 8 butelek z czego przemywałam ranę, policzmy, że wypiłam 5,5 -6 butelek naturalnie w celach medycznych.
- Naturalnie, no to teraz mogę z Tobą pić i szybko nie odpadniesz, podoba mi się to.
- Lepiej nie, nie wiem jak się spijasz, na wesoło czy na smutno...
- Boisz się, że się nie powstrzymam - spojrzał na mnie intensywnie i zadziornie z uśmiechem pod nosem.
- Potrafię się bronić...
- Nie dałabyś rady, wiesz o tym...bałabyś się zrobić mi krzywdę..
- Nigdy nie mów nigdy...Mefisto mnie nauczy, słyszałam, że co druga lekcja free - przeciągnęłam się lekko, byłam zmęczona.
- Nie wywołuj wilka z lasu, jesteś zmęczona - wstał i odsunął mi krzesło, wziął moja torbę - zaprowadzę Cię do komnaty. Weszliśmy do dużej komnaty, łóżko było ogromne z baldachimem. Wyglądało na wygodne, nic mnie więcej nie interesowało. Położył torbę i wziął mnie za rękę wprowadzając do ogromnej łazienki, pstryknął palcami, zapaliło się pełno świec, woda była przygotowana, pływało w niej kilka płatków róż.
- Niesamowite, postarałeś się..- speszyłam się, a on podszedł do mnie i przyciągnął do siebie.
- Odpoczniesz sobie, całował mnie po szyi delikatnie, zasługujesz na to i na o wiele więcej. Pozwól mi choć raz poczuć jakbyś była moja, ....ze mną...to takie miłe uczucie - szeptał mi do ucha - dziś tego potrzebuję, potem powinienem być grzeczniejszy- pocałował mnie - wołaj, jakbyś chciała, żebym umył Ci plecy - uśmiechnął się i zostawił mnie samą. Zaciągnęłam wielkie zasłony, nie chciałam by mnie ktoś podglądał, będzie ciężko...oj będzie ciężko.Kiedy się wykapałam, posprzątałam i założyłam piżamę, wyszłam z łazienki i myślałam, że dostanę zawału, w owym boskim łożu leżał Abaddon. Trzymał ręce pod głową i był bez koszulki, miejmy nadzieję, że jedynie bez koszulki.
- Gdzie będę spała? - uśmiechnął się i odkrył kołdrę koło siebie.
- Ze mną.
- Nie idę na to, masz tam w ogóle cokolwiek pod spodem?
- Sama sprawdź - uśmiechnął się figlarnie - nie gwarantuję, że gdzie indziej będziesz bezpieczna, Mefisto ma lepkie paluszki, wchodź - skapitulowałam.
- A Ty to nie?
- Ja Ci nie zrobię krzywdy, za innych ręczyć nie będę- weszłam do łóżka z obawami, położyłam się, Abaddon przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Przymknęłam na chwilę oczy, gdy je otwarłam był tuz nade mną.
- Miałeś być grzeczny...
- Powiedziałem, że nie zrobię ci krzywdy o niczym innym nie mówiłem - jego oczy zabłyszczały,  a on zaczął całować moja szyję, czule i delikatnie.
- Abaddonie, proszę Cię przestań.
- Za chwilę...- nie przerywał sobie uciech, pocałował mnie namiętnie, każdy jego dotyk był taki czuły i delikatny. Jego dłonie delikatnie pieściły moje ciało, przymknęłam oczy zbierając w sobie siłę.
- Abaddonie - jęknęłam - dość...
- Jak wymawiasz moje imię w ten sposób to dla mnie najlepsza pieszczota, nie panikuj - zaczęło mi się to podobać,  aż za bardzo, dlatego panikowałam i to coraz bardziej.
- Po prostu mnie przytul dobrze? - zaczęłam drżeć, co go tylko rozochociło bardziej.
- Za chwilę, bądź cierpliwa kochanie - całował mnie zachłannie, pieścił mój dekolt.
- Nienawidzę Cię - jęknęłam pozwalając się ponieść na chwilę, głaskałam jego plecy, był dobrze zbudowany, zbyt dobrze.  Usłyszałam szelest Samaelowych łańcuchów, próbował je zerwać, przestałam zwracać na to uwagę, usiłowałam się skupić, ale Abaddon mi na to nie pozwalał.
- Też Cię pragnę, aniele - szepnął mi do ucha głaskając moje udo, przymknęłam oczy gdy to robił, przyciągnęłam go do siebie mocno i całowałam jego tors - uśmiechnął się do mnie i przymknął oczy, nie przestawiając się ze mną droczyć.
- Nie dręcz mnie, już - mruknęłam, drżałam na całym ciele, a jemu to najwyraźniej odpowiadało, bo zabrał rękę i przytulił mnie do siebie mocno, pocałował mnie czule.
- Kocham Cię - to nie było planowane, zmieszał się i wystraszył, odsunął lekko głaszcząc moją twarz.
- Nie miałam pojęcia...
- Wiem, chciałem jedynie, żebyś to wiedziała - musnął moje usta delikatnie i położył się na plecach, zostawiając mnie taka pobudzoną, zerkał na mnie z rozbawieniem i uśmiechał się pod nosem.
- Nie wiem co Ci powiedzieć...wiesz kogo kocham.
- Więc nic nie mów, dobranoc Amy.
- Dobranoc - zwinęłam się w kłębek, ale nie mogłam zasnąć. Kiedy byłam pewna, że zasnął wyszłam na boso do komnaty Samaela, leżenie i przewracanie się z boku na bok irytowało mnie tak samo jak to, że Władca Piekieł, który czekał, aż będę go błagać o spełnienie, wiedział jakie katusze będę przechodzić. Kretyn! Samael nie wyglądał najlepiej, miał opuszczoną głowę, poranione i posiniaczone ręce.
- Chcesz pić? - szepnęłam, a on uniósł głowę, na jego twarzy malowało się wiele emocji, a ja nie potrafiłam ich rozszyfrować.
- Nie potrafiłem ich zerwać.....a ten drań Cię krzywdził...- zamarłam na moment - słyszałem jak go prosiłaś, by przestał....a ja nic nie mogłem zrobić.
- Nie zrobił mi tego...- opuściłam głowę- nalałam mu herbaty i podałam - pij, nic mi nie jest, napił się jej, ale był przygaszony - poraniłeś się - dotknęłam jego rąk, wyglądały fatalnie, leczyłam go.
- Zostaw...powinienem cierpieć.
- A ja być jak modelka, mieć idealną cerę i  spać.  Jakoś musimy z tym żyć - uśmiechnęłam się.
- A co Ci brakuje? - zdziwił się.
- Jestem niska, drobna i mam brzydkie hobby, zabijam.
- Na pewno jest ok?
- Tak, odpuścił mi w końcu. Dziękuję...
- Za co?
- Że próbowałeś mi pomóc, nie musiałeś...nie lubisz mnie, a przysporzyłeś sobie tyle bólu próbując.
- A ty się mnie bałaś, a karmisz mnie i poisz, wydaje mi się, że jeszcze nie jesteśmy kwita, nie po tym wszystkim.
- Spróbuj zasnąć...ja też spróbuję, dobranoc - podreptałam do sypialnej komnaty Władcy, kiedy weszłam do łóżka, przytulił mnie do siebie, nie spał, ale nie otwierał oczu. Zamknęłam swoje i w końcu udało mi się zasnąć. Kiedy się obudziłam przyglądał mi się i głaskał po ramionach, pocałował mnie w czoło.
- Dzień dobry - szepnął.
- Dzień dobry - oparłam o niego głowę jeszcze na moment.
- Pójdę przygotować śniadanie - musnął moje usta i wyszedł nie patrząc na mnie, czyżbym teraz ja miała przewagę nad Władcą?

145. Posiłki dzień I

Następnego dnia tak jak obiecał Abaddon portal do komnaty został otwarty, przeszłam przez niego Samael nadal był uwiązany, miał zamknięte oczy, podeszłam do niego i odgarnęłam jego włosy, poruszył się niespokojnie.
- Wróciłaś...
- Głodny?
- Trochę, dlaczego wróciłaś?
- Bo tego potrzebujesz - nalałam picia do szklanki, włożyłam świeżą słomkę, kilka gofrów, które podzieliłam na kawałeczki, by ułatwić mu jedzenie. Przyglądał mi się uważnie, każdy krok, trochę mnie to denerwowało, ale przypuszczam, że była to jego jedyna rozrywka - napij się, nie otruję Cię - podałam mu słomkę w usta.
- Nie z tego powodu na ciebie patrzę.
- A z jakiego?
- Ciekawisz mnie, biłem Cię, dusiłem...przypadkiem bym zabił, a Ty mnie karmisz...- włożyłam mu kawałek gofra w usta.
- Nie jestem okrutna.
- Dlatego do niego nie pasujesz...skrzywdzi cię - włożyłam mu kolejny kawałeczek do ust, kiedy mówił coś niewygodnego dla mnie, uciszałam go jedzeniem - podobasz mi się jesteś małomówna, inne kobiety tylko paplają - uśmiechał się zaczepnie, a ja podałam mu kawałek gofra.
- Chcesz pić?
- Tak..- podałam mu trochę soku - powiedz mi pięknooka, sypiasz z moim bratem, długo jesteście w takiej komitywie?
- Nie sypiam z Twoim bratem, będzie z siedem miesięcy, czas szybko leci...
- Nie okłamałabyś mnie co? To niemożliwe...
- Kocham Astarotha.
- Ale Abaddon nie jest Ci obojętny, kręci Cię...
- Nie mówmy o tym - obawiam się, że nie był mi obojętny, dlatego tak dobrze się bawiłam w jego towarzystwie, ale to nie ma znaczenia, prawda?
- A o czym chcesz rozmawiać?
- Jeśli Ciebie wypuści..dalej będziesz na mnie polował?
- Zobaczymy - przełknął ostatni kawałek swojego śniadania, co znaczyło, że jestem wolna.
- Od czego?
- Od tego jak o mnie zadbasz - mruknął.
- Naprzykrza Ci się Amy? Znowu? - powiedział Abaddon wchodząc do komnaty - jak miło widzieć moją damę o poranku - przytulił się do mnie i pocałował mnie w szyję, musiałam zrobić komiczną minę bo Samael powstrzymywał się od śmiechu.
- Cześć, nie.... nie naprzykrza mi się, Ciebie również miło widzieć...muszę już iść, robota czeka...trzymaj się - szybko przeszłam przez portal, czyli to tak teraz będzie wyglądało? Wpakowałam się, aj...
- I jak tam więzień, nakarmiony, mniej upierdliwy?- uśmiechnął się Astaroth i mnie przytulił.
- Samael, jak Samael ciężko będzie go naprostować, testuje moja cierpliwość...- wtuliłam się mocno - jak dobrze być z Tobą.
- Wiem, że nie jest ci łatwo z Abaddonem, tym bardziej, że nie jest Ci do końca obojętny, zawsze będzie coś dla ciebie znaczył, dlatego...- spojrzałam na niego pełna obaw - nie mów mi jak spędzasz z nim czas, czy i jeśli do czegoś dojdzie, bo nie będziesz miała wyjścia, chyba, że zrobi Ci krzywdę...nie chcę wiedzieć.
- Astaroth, o czym Ty mówisz? Myślisz, że ja mogłabym..Ci to zrobić?
- Nie, ale możesz nie mieć wyjścia...Abe jest cwany, nie sądzę, żeby Cię skrzywdził, ale nie wiem co mu zaświta w jego pokręconej głowie, od zawsze Ciebie pragnie.
- Nie wierzę...pójdę już, muszę popracować, do zobaczenia później...- wyszłam do gabinetu Logana pouzupełniać karty strażników, dzisiejszy poranek określam mianem "fantastyczny".
Logan zerknął na mnie kiedy weszłam bez pukania, własnie sobie uświadomiłam, że nie powinnam.
- Przepraszam...powinnam zapukać, zamyśliłam się, daj mi dokumenty, najlepiej dużo i powiedz kiedy będzie 15.00, ok?
- Cześć Amy, widzę, że wróciłaś od Abaddona w niezwykle dobrym nastroju, te dokumenty możesz wziąć - wskazał na pokaźną kupkę na jego biurku - wytrzymasz to jakoś?
- Tak, tak, dzięki - wzięłam dokumenty i odpaliłam komputer.
- Jadłaś?
- Nie jestem głodna.
- Chciałbym zapalić - zaczął niepewnie, wiedział, że nigdy mu na to nie pozwalałam, rzucił, ale w wyniku moich różnych wyskoków wrócił do nałogu.
- Wytrzymam to jakoś.
- Masz, zjedz jogurt, wiem, że lubisz, zrobię Ci kawy - uśmiechnął się - jak ochłoniesz pogadamy.
- Wykonać? - zapytałam.
- Wykonać dowódco - uśmiechnął się.
Nie miałam więc wyjścia, zjadłam jego jogurt, wypiłam kawę i pracowałam, musiał zamówić dla nas wcześniej obiad, który przyniósł nam Nataniel.
- Amy, idziemy z Astarothem na patrol, prosił bym Ci to przekazał.
- Dzięki, ucałuj go ode mnie.
- Nie zmuszaj mnie do tego błagam! - jęknął, a ja się roześmiałam.
- Pora na obiad i kolejną część rozkazu, pogadamy, zostaw to - wziął mnie za rękę i zaciągnął do stołu, gdzie czekała na mnie spora wyżerka, poczułam, że jednak jestem głodna.
- Co chcesz wiedzieć, szefie?
- Jak się z tym czujesz, wczoraj wieczorem odwiedził mnie "Abuś", opowiedział, że zdecydowałaś się karmić jego brata w ramach łaski...
- Nie dostałby nic od niego, nie mogłam zostawić kogoś głodnego, kara karą, po prostu nie mogłam, trudno mi patrzeć w ogóle na niego, a jeszcze przypiętego do ściany kajdanami.
- Nic przyjemnego, ale zasłużył za to co Ci zrobił.
- Wiem, ale nie potrafię inaczej..
- Bo masz dobre serce, a jak tam Abaddon, jest znośny?
- Zapytaj mnie po pierwszym tygodniu, dziś...był inny..
- Inny?
- W przytulaśnym nastroju...
- O...a to ciekawe.
- Bynajmniej, pyszne...Angie znowu przeszła samą siebie, nie mam nawet kiedy z nią pogadać, przepraszam, że zaniedbuję obowiązki..ciągle coś mi wyskakuje.
- Amy, masz prawo, ciąży na Tobie duża odpowiedzialność. Ostatnio masz tego za dużo, nie masz kiedy jeść i odpocząć.
- Nie gniewasz się na mnie?
- Żal mi Ciebie, bo nie tego dla ciebie chciałem, chciałem Cie chronić i odbierać to wszystko z Twoich barków.
- Pomagasz mi, nie chciałam ciebie zdołować, to nie o to chodzi..
- Nie zdołowałaś,  po prostu martwię się o Ciebie, nadal mi zależy.
- Wiem, dzięki za tą wyrozumiałość...
- Jak tam z Astarothem?
- W porządku, jest wyrozumiały i kochający, troszczy się, tak jak powinno być - uśmiechnęłam się, spojrzałam na zegarek i się skrzywiłam, pora nakarmić głodnego.
- Samael czeka, co?
- Najpierw miałam na karku Abaddona, teraz doszedł Samael do mojej emerytury ciekawe ile się ich namnoży, jak myślisz? Dzięki za obiad - roześmiałam się.
Przeszłam przez portal ponownie znajdując się w komnacie Abaddona, który uściskał mnie na powitanie niezwykle serdecznie.
- Jesteś dziś w niezwykle dobrym nastroju Abaddonie - przywitałam go.
- Tak jest zawsze kiedy mnie odwiedzasz moja droga - pogłaskał mnie po twarzy delikatnie, a ja się speszyłam.
- Muszę nakarmić Samaela...
- Za chwilę, daj mi się sobą nacieszyć - pocałował mnie w czoło i przytulił.
- Abe, ja...
- Już dobrze, nie denerwuj się - puścił mnie i pozwolił przygotować obiad dla Samaela.
- No otwieraj buzię - zrobił posłusznie to o co go poprosiłam, nie spuszczał ze mnie oczu.
- Jesteś podenerwowana..- mówił cicho.
- Wszystko gra, nie przejmuj się tym - nabrałam kolejny widelec.
- Denerwujesz się kiedy Cie dotyka...
- Jedz - zignorowałam  próbę rozmowy wciskając mu do buzi widelec.
- Boisz się, że ci się za bardzo spodoba, w końcu to zawodowy kusiciel...- mruczał zadowolony.
- Bzdury opowiadasz...denerwuj mnie dalej to ci nie dam kolacji...i będziesz głodny.
- Poddaję się...nie da się z Tobą normalnie pogadać...kłębek nerwów z ciebie - odgarnęłam mu włosy z twarzy, wyglądał na zmęczonego, niewiele spał, bo budził go ból.
- Nie bądź dla niego zbyt czuła, jeszcze się przyzwyczai - przytulił się do moich pleców Abaddon.
- Bez obaw...- mruknęłam - łaskoczesz mnie..pozwól mu usiąść..jest wykończony, niech się trochę zdrzemnie...
- Takie jest Twoje życzenie? - mruknął mi do uszka.
- Takie jest moje życzenie.
- Masz szczęście, że lubię Cię rozpieszczać, aniele. Możesz dać mu krzesło jak zje.
- Dzięki..
- Nie ma za co, kochanie - odsunął się ode mnie, miał taki dobry humor- ale ty też dziś spełnisz moja zachciankę...
- Jaką? - pobladłam i chcąc nie chcąc spojrzałam nieco wystraszona na Samaela.
- Będziesz dziś ze mną spać, nie jedz kolacji, zrobimy sobie romantyczną...we trójkę..niestety.
- Mówiłeś, że mam nocować tutaj nic nie mówiłeś, że z Tobą...
- Ja jestem piekłem, czyli wszystko się zgadza, takie małe niedopatrzenie z mojej strony, oops...zrobisz to dla mnie?
- Tak, zrobię...- posmutniałam trochę, Samael uważnie mi się przyglądał.
- Bardzo mnie tym ucieszyłaś, wiesz? Zajmę się przygotowaniem, nie przeszkadzajcie sobie - wyszedł w stronę korytarzy, do których nie miałam przekonania i wygląda na to, że miałam rację. 



czwartek, 6 czerwca 2019

144. Więzień

Ivith pobiegła na spotkanie z Pierwszym, miała ode mnie za zadanie wyściskać cerbery. Zostało mi kilka butelek sidethu, na który nie mogłam patrzeć, schłodziłam je więc mając nadzieję, że i teraz mi pomogą.
- Dobra, jest bardzo źle cały zamek wibruje i się trzęsie, muszę coś zrobić, żeby go ugłaskać, zniesiesz to jakoś?
- Rób co musisz, wiem, że należycie do siebie w ten dziwny sposób, pakt, ale wiedz, że ugłaskasz mnie za to w nocy - roześmiałam się i zapukałam do wielkiej bramy.
- Ja do Wielkiego Złego i jakże Potężnego Abaddona, szanowny demonie proszę o otwarcie bramy.
Strażnik, który już mnie znał, otwarł bramę bez szemrania, wskazał mi drogę, bał się. Krzyk Abaddona rozniósł się po pałacu, cały drżał, miałam wrażenie, że jeszcze trochę i się rozpadnie, przyspieszyliśmy więc kroku. Astaroth, otwarł mi wrota do jego komnaty, trzymałam w dłoniach siderth, obniżyłam dekolt i się uśmiechnęłam.
- Witaj mój najmroczniejszy, już wszystko...- zamilkłam do ściany był przykuty Samael,  miał kajdany, które przy każdej jego aktywności zadawały mu ból, nie potrafił się z nich uwolnić,, jego moc na nie nie działała, a to ciekawe. Abaddon miał więcej tajemnic niż przypuszczałam, uświadomiłam sobie, że gdyby chciał mnie uwięzić nie miałby z tym najmniejszego problemu. Cieszyłam się, że miał do mnie swój dziwny sentyment.
Sam Wielki Władca siedział na swym tronie był znudzony, ale w oczach miał płomienie co sygnalizowało, że jeszcze chwile temu był wzburzony i tego należało się bać. Kiedy tylko mnie zobaczył żywą uśmiechnął się i rozpogodził, może ucieszył się na siderth?
- Amy - zszedł do mnie i przyjrzał się w zupełnie inny sposób, nie lustrował mnie lubieżnie, nie dobrze.
- Proszę to dla ciebie, miałeś rację, jak już tyle go wypijesz przestajesz odczuwać jakikolwiek smak, wiesz mam wrażenie, że zamiast krwi płynie mi siderth - uśmiechnęłam się, spojrzałam na Samaela i spochmurniałam, było mi przykro.
- Jesteś cała - dotknął mej twarzy i odetchnął z ulga - wszędzie cię szukałem, ale jak?
- Pomogła mi Ivith - położyłam na stole butelki, położyłam dłoń na jego torsie - wiesz, myślę, że zasłużyła na mały awansik, jest bardzo przydatna.
- Wiesz jak sprawić, żebym się zgodził - mruknął - faktycznie jest przydatna, jak chce pałac to jej go dam, coś się wymyśli - objął mnie w pasie - dobrze, że jesteś- szepnął mi do ucha i przytulił na chwilę- bałem się, że znów cię straciłem.
- Nie tak łatwo się mnie pozbyć - wysunęłam się po chwili z jego objęć, choć muszę przyznać, że było to miłe - czy to jest konieczne? - wskazałam na Samaela.
- Wystarczyło, że byś do mnie przyszła, żebyś mnie wezwała! - krzyknął Samael - ale ty jesteś taka cholernie uparta!
- Zamilcz, niewdzięczniku! - zamek znowu się zatrząsł, a ja trochę wystraszyłam.
- Nie denerwuj się tak bardzo już-  złapałam go za rękę i ścisnęłam mocniej. Podeszłam do Samaela i spojrzałam mu w pełne nienawiści oczy, było mi przykro, posmutniałam.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? - zapytałam.
- Odmówiłaś mi, jesteś tylko nic nie znaczącą śmiertelniczka - syknął, a Abaddon znowu się zdenerwował bo poczułam wibracje.
- Jestem śmiertelniczką, zupełnie zwyczajną jednak mam pewna misję i nie spocznę dopóki tego nie zrobię-  przysunęłam sobie do niego krzesło i usiadłam zakładając nogę na nogę.
- Jaką?
- Przekabacić Cię na moja stronę - uśmiechnęłam się.
- Albo jesteś głupia albo kompletnie szalona!
- Nie, nic z tych rzeczy, jestem uparta i wierzę, że się jakoś dogadamy. Nie chcę zrobić  Ci krzywdy przy naszym następnym spotkaniu - Samael roześmiał się gorzko, a ja wstałam i wróciłam do Abaddona.
- Pewnie będziesz mnie przekabacać, żebym go puścił - uśmiechnęłam się kiedy to powiedział.
-Ty tu rządzisz, Ty jesteś tym wielkim złym gościem - kokietowałam go, Astaroth milczał, nalał sobie siderthu.
- Ty wiesz jak na mnie wpłynąć i coś mi mówi, że się zgadzasz na moja propozycje, najmilsza.
- Mhm, zgadzamy się na Twoje warunki, widzę, że będę miała co tutaj robić, masz wiele ciekawych książek, będę miała co czytać.
- I myślisz, że pozwolę Ci na to?
- Myślę, że nawet sam ze mną poczytasz - uśmiechnęłam się - no co czasem warto się dokształcić, Abaddonie...- Astaroth dusił się ze śmiechu, więc udał, że kaszle, mądry chłopczyk.
- Karę musi ponieść, uwolnię go, ale jeszcze nie teraz, jeśli chodzi o ciebie Astarothcie, jesteś wolny, mówię to z bólem serca, liczę jednak, że będziesz mnie odwiedzać.
- Naturalnie Władco, liczę jednak, że mojej kobiecie włos z głowy u Ciebie nie spadnie tak jak to było do tej pory - ukłonił się Astaroth.
- Jesteście żałośni, bijecie się o tę kobietę, skaczecie sobie do oczu jak dwa koguty, a to mnie wybierze - oblizał się obleśnie - wiłaś się z rozkoszy jak mój język w Tobie szalał, wiem, że prosisz o więcej - nie musiał mi tego powtarzać, użyłam błyskawic i znalazłam się tuz przed nim, odpaliłam zniszczenie, które zmieniło swój odcień,  z czerni mieniło się kolorami smoków, które mi pomogły.  Uderzyłam Samaela 
z pięści w twarz, krzyknął, a ja uzmysłowiłam mu, że nie jestem bezbronna, już nie. 
- Samuelu, czy to ci wyglądało na zachętę? O ile pamiętam to Ty się wiłeś z bólu, kiedy wbiłam się w niego zębami, ale co ja tam wiem, prawda? - moje spojrzenie było zimne, zostawiłam mu ranę, odwróciłam się i odeszłam do Abaddona. 
- Interesujące - mruknął Abaddon i dotknął mojego ramienia, przeszedł mnie dreszcz, a on się uśmiechnął pod nosem - sama władczyni cię uhonorowała, muszę częściej z Tobą wyruszać na wyprawy, ciągle mnie zaskakujesz.
- Zmusił mnie do tego, teraz potrafię się obronić i ludzi, których kocham.
- Mnie tez kochasz? - zamruczał Abaddon, musiałam dobrze się zastanowić co powiedzieć.
- Naturalnie, mamy swoje przymierze, Władco Piekła - skłoniłam lekko głowę i się uśmiechnęłam - jesteś moim najwspanialszym demonem.
- I jedynym - uśmiechnął się i nalał sobie siderthu.
- Bo nie potrzebuję nikogo więcej. Nakarmiłeś go i napoiłeś chociaż?
- Nie, nie mam zamiaru się tego imać, jeśli chcesz zrób to sama...- mruknął, sądzę, że wiedział, że to zrobię.
- Drań - mruknęłam.
- Cały Twój, Wybrana, cały Twój.
Nalałam do szklanki wody i włożyłam słomkę, ukarać w porządku, zasłużył, ale na to nie mogłam pozwolić, podeszłam do niego, Samael, który od uderzenia nie odezwał się ani słowem, spojrzał na mnie jakoś inaczej.
- Pij - zmieszałam się i podałam mu słomkę do ust. Wiedziałam, że był spragniony, wypił wszystko przyglądając mi się z zaciekawieniem.
- Dziękuję - powiedział, co mnie zaskoczyło, kiwnęłam głową. Wzięłam ze stołu talerz, nabrałam trochę ziemniaków, sałatki i gulaszu, wzięłam widelec, a Abaddon uśmiechał się do mnie przebiegle.
- Jutro też go nakarmisz?
- Jeśli będzie trzeba - zawzięłam się i karmiłam Samaela, nie chciałam patrzeć na niego, ale nie miałam wyjścia, jeśli nie chciałam włożyć mu widelca w nos, kuszące, ale nie..nie chciałam - Sałatkę też, no już...wcinaj.
- Poświęcę się - mruknął Samael, ale widać było, że to nie była jego ulubiona forma jedzenia.
Abaddon się roześmiał, a ja spojrzałam na niego spod byka jednak nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Czekaj, czekaj Władco, bo jeszcze Tobie też sałatki nie odpuści - uśmiechnął się Astaroth.
- Nie wiem, co wy mięsożercy czepiacie się dobrych warzyw, przecież to smaczne.
- A ty cokolwiek jadłaś? - zapytał mnie Samael, w komnacie zrobiło się przeraźliwie cicho.
- Coś tam jadłam...
- Zjedz..jesteś jeszcze blada - mruknął ciszej, by go nie słyszeli.
- Nie będę objadać Władcy już i tak jest dla mnie łaskawy - zerknęłam w stronę Abaddona i się uśmiechnęłam, lubiłam z nim igrać, a on ze mną, odwzajemnił uśmiech.
- Dopilnuję, żeby zjadła - uśmiechnął się Astaroth, skończyłam karmić Samaela i odłożyłam talerz na stole.
- Ile będziesz go więzić?
- Kilka dni..tydzień...miesiąc? To zależy od jego postępów...w Twoim kierunku.
- W moim kierunku? Nie będziesz go karmić przez ten czas?!
- Będziesz to robić, trzy razy dziennie, raz zostaniesz na noc w tygodniu ze mną, chyba dasz radę?
- A jak tu dotrę?
- Będę otwierał ci portale.
- Xander mnie zabije, wiesz...mam pracę tam...
- Umarłaś dla nich, chyba mogą Ci odpuścić - mruknął Abaddon, a Samael wbił we mnie wzrok.
- I tak mam duża swobodę, nie chcę przeginać.
- Załatwię to z Loganem - myślałam, że mi kopara opadnie, on chce się pofatygować?!- od Ciebie zależy jego los...jak coś zrozumie, ok, jak nie będzie wisieć. I nawet jakbyś biegała tu nago nie zmienię zdania - puścił mi oczko, kurde wiedział o moim sposobie na dekolt.
- Dobra, niech ci będzie...zastanowię się...pora na nas - wstałam i wzięłam Astarotha za rękę, widział, że mnie zdenerwował więc nic mi nie powiedział.
- Amy? - szepnął Samael - przyjdziesz jutro? - zatrzymałam się i skinęłam głową, wyszłam z sali zostawiając ich samych. 


143. Smocze królestwo

- Pakujcie się - krzyknęła Ivith - zabieram was do krainy smoków, uleczą Cię Amy.
Rozpoczął się proces pakowania, w którym nie brałam udziału, piłam siderth otępiał mój umysł na tyle, by nie odczuwać tak ogromnego bólu.
- Spakuj prowiant Astarothcie, musisz mieć co jeść...- spojrzeli po sobie z Ivith.
- Nie martw się o mnie, chociaż przez chwilę - wziął mnie na ręce, skrzywiłam się i ułożyłam wygodniej. Przeszliśmy przez portal, a Ivith opowiadała nam o warunkach królowej. Po drugiej stronie czekała na mnie osiodłana błyskawica, w torbach po brzegach była obładowania butelkami siderth , wodą i gazami do opatrunków. Zarżała wesoło, kiedy Astaroth pomagał mnie ułożyć w siodle.
- Przepraszam maleńka za ta uprząż, jak wyzdrowieję pojeździmy na oklep - wtuliłam się w jej grzywę.
Wyruszyliśmy, smocza kraina była przepiękna, niebo niesamowicie czyste, powietrze takie rześkie, trawa zielona. Niczym nie zmącona przez zdradliwą naturę człowieka, ani jednej osady, ani jednego miasta. Czasami na nieboskłonie udało mi się dostrzec smoka, przelatującego nad nami, może to Caligo czuwa nad Ivith?
Caligo zataczał kręgi, by przyjrzeć się znanej mu grupie wędrowców, nie odpowiadał mu jednak zapach jego przekąski, stawał się zbyt mroczny, miał nadzieję, że jego pani wie co robi.
Zatrzymywaliśmy się na krótkie postoje, by przemyć moja ranę, piłam siderth i zaczynał mi smakować, kiedy przestałam czuć jego smak zrobiło mi się niedobrze, zwróciłam zbędny balast i dobrze, muszę mieć miejsce na kolejną porcję znieczulacza. Abaddon miał rację, jak się już wie jak go pić stawał się znośny. Słońce chyliło się ku zachodowi, czułam, że mam gorączkę, schłodziłam sobie siderth i czoło, nie mogłam narażać ognistej Błyskawicy.
- To za tym wzgórzem, zostało kilka kroków, ale musisz przejść je sama, a Ty Astharocie zostać z Błyskawicą - spochmurniała Ivith. Astaroth zdjął mnie z Błyskawicy, przytuliłam się do niego.
- Dasz sobie radę? - zapytałam.
- Zawsze, martwię się o ciebie, jak tylko go dorwę...
- Będziesz uciekał, to dobra metoda, też się do niej zastosuje, nie chcę by Cię skrzywdził. Kocham Cię.
- Jesteś dzielna Amy, uważaj na siebie szkoda czasu - posmutniał a ja wyjęłam kolejną butelkę siderth i szłam pomału przed siebie, czasem Ivith pozwalała mi się na niej podtrzymać.
- Jestes bardzo blada - zmartwiła się Ivith.
- To na pewno przez siderth, cały dzień pije jedynie to..
Podeszłam pod drzwi do królestwa, smoki przepuściły mnie, były ogromne, byłam narąbana, tak się czułam, skinęłam głową i podtrzymałam się o ścianę, gdy poczułam przypływ siły ruszyłam dalej.
Weszłam na wielki dziedziniec, dostrzegłam pełno jaskiń, smoczych legowisk. Szłam za Ivith, jeszcze przed wejściem do pałacu pociągnęłam z gwinta i oblałam opatrunek. Ból mnie otrzeźwił, dobrze Amy teraz wszystko zależny od Ciebie, wyprostowałam się i weszłam do sali tronowej, skinęłam strażnikom, które patrzyły na mnie zaciekawione. Kiedy podeszłam pod tron królowej Tiamad, padłam przed nią na kolana i spuściłam głowę, nie liczyłam, że jak tylko się pojawię trafię na nosze, wytną mi kawał gnijącego mięsa i będę skakać z radości, trzeba było okazać szacunek prastarej istocie.
- Witaj potężna, mądra i litościwa Królowo Tiamad, jestem Wybraną, mam na imię Amy, pragnę okazać ci swą wdzięczność z całego mojego serca za ta audiencję.
- Jestem pod wrażeniem, człowiek, a szacunek do innych istot ma.  Podejdź do mnie dziecię światła, upewnię się, czy podjęłam dobrą decyzję - z trudem wstałam, ale podeszłam do królowej jak prosiła -  to niestety będzie bolesne, sprawdzę czy jesteś tym, o kim mówiła mi nasza droga smocza matka Ivith, przeżyjesz wszystko jeszcze raz, zdejmij osłonę umysłu, chcę Cię poznać.
- Jak rozkażesz Pani - zrobiłam o co prosiła, przezywałam wszystko od nowa, pierwszy atak, pierwsza miłość do Logana, zdrady, każdy błąd, pakt z Abaddonem,  Lilith, moja śmierć, śmierć Thundera, gdzie popłynęły mi łzy ponownie, zobaczyła nawet jak Abaddon się mną opiekował i przytulał, gdy serce rozpadało się na kawałeczki z bólu.
- Zaskakujące pożąda Cię sam Władca Piekieł i troszczył się o Ciebie? - przyznała - Połóż się i zamknij oczy.
Dwa razy nie musiała mi tego powtarzać, poczułam jaka jestem zmęczona, czułam, że znowu gorączkuję i rana się zieleni,  a siderth został przed bramą królestwa nad czym najbardziej ubolewałam. Poczułam chwilową ulgę w bólu, moje ramie stawało się mokre, gorączka mijała, a ja zrobiłam się taka senna, nie miałam sił by z tym  walczyć, zasnęłam.
Astaroth patrzył w niebo, nie musiał rozpalać ogniska, bo Błyskawica dzielnie dotrzymywała mu towarzystwa, tak jak on była niespokojna, co jakiś czas zerkając w stronę smoczego królestwa. Nie potrafił sobie darować, że był w domku kiedy to się stało, jeszcze zerkał na nią jak spokojnie śpi, nie chciał jej przeszkadzać, gdyby przeniósł ja do sypialni to by się nie wydarzyło. A ona mimo wszystko dalej się o niego martwiła, zgodziła się na żądania Abaddona, by był wolny, by mógł decydować gdzie chce być i z kim. Przypominał sobie jak zabrał ja do baru, a ona uświadomiła go, że to nie jest randka, wtedy na prawdę poczuł, że chciałby, żeby nią była i się nie poddał. Amy, walcz jak ja walczyłem o ciebie.
Obudziło mnie słońce wdzierające się do mojej komnaty, rana mnie nie bolała, przy sienniku na którym spałam była przygotowana dla mnie woda. Wypiłam ją pospiesznie, coś czułam, że siderth upomni się o swoje w postaci kaca giganta, ale nie odczuwałam nic takiego, albo magia smoków i na to zaradziła, albo w moim krwiobiegu płynie już tylko to paskudztwo. Wyszłam na dziedziniec smoki przyjaźnie na mnie zerkały, leniwie przeciągając się na legowiskach, były takie piękne. Caligo wylądował tuz przy mnie i mnie obwąchiwał.
- Przekąsko, już nie pachniesz tak dziwnie!
- Ja też się cieszę, że cię widzę Caligo, powiedz czy z moim przyjaciółmi wszystko w porządku?
- Ten mężczyzna i kucyk? Będę mógł go zjeść? Czekają na Ciebie, nic im nie jest.- Nie możesz zjeść Błyskawicy kolego, Abaddon by się bardzo zezłościł i ja też - objęłam smoczka i pogłaskałam.
- Jakbyś znowu powiedziała smoczuś to bym Cie zjadł!
- Mhm jesteś groźny i wszyscy powinni się Ciebie bać - drapałam go lekko pod pyskiem, a on był zachwycony.
- W końcu to zrozumiałaś!
- Powiedz, gdzie jest nasza Ivith?- podeszła do nas zielona smoczyca, cofnęłam się od Caligo, nie wiedziałam czy zrobiłam coś złego, a on trącał mnie w plecy pyskiem bym kontynuowała.
- Wybrana, oczekują cię w sali tronowej - przekazała smoczyca.
- Dziękuję już tam idę. Caligo zobaczymy się później - pogłaskałam go jeszcze i ruszyłam do przodu.
- Do zobaczenia przekąsko, pamiętaj żeby więcej jeść, musisz przytyć, nie lubię kości!Weszłam do sali tronowej, skłoniłam się strażnikom, z oddali widziałam jak Ivith siedzi przy królowej i o czymś rozmawiają.
- Wasza Wysokość - ukłoniłam się - Ivith - uśmiechnęłam się do dziewczyny, która wybiegła mi na spotkanie, rzuciła mi się na szyję, przytuliłam ją mocno.
- Jesteś zdrowa! Nie wiesz nawet jak się cieszę!
- Czy Ty płaczesz? - zdziwiłam się i otarłam jej łzy.
- To ze szczęścia, siadaj koło nas! - pociągnęła mnie za sobą, usiadłam koło królowej, która patrzyła na mnie i nad czymś się zastanawiała.
- Jesteś bardzo silna, nie sądziłam, że dasz radę tutaj dotrzeć przy takich obrażeniach. Czytałam z ciebie jak z otwartej księgi i wiem jaki masz problem, wiem też, że mogę i chcę temu zaradzić.
- Co Wasza Wysokość ma na myśli?
- Wzmocnię Twoje moce, żaden plugawy demon nie będzie w stanie Cię skrzywdzić, nie będziesz się już bać.  Będziesz chronić przyjaciół i naszą smoczą matkę.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? To nie będzie dla Ciebie niebezpieczne?
- A nie mówiłam, królowo - uśmiechnęła się Ivith.
- Nie zasługujesz by cierpieć, wejdź do źródła wieczności i zanurz się w nim - podeszłam za królową faktycznie było majestatyczne źródło z przejrzystą błękitną wodą, weszłam do niego, lodowata woda sprawiała mi przyjemność, smoki otoczyły je dookoła. Miały różne barwy, symbolizowały żywioły, na środku stanęła królowa, symbol światła. Woda zaczęła mienić się różnymi kolorami, coś mnie wciągało pod taflę wody, smoki zionęły kolorowym ogniem, odprawiały swoje czary,  każdy z płomieni uderzał we mnie, wchłaniał się, czułam moc, prastarą moc. Było mi tak dobrze, nie bałam się, byłam bezpieczna. Woda wypchnęła mnie do góry, kiedy czary dobiegły końca i ostatni płomień złączył się ze mną. Jakie było moje zdziwienie, kiedy wyszłam sucha ze źródła.
- Dziękuję...tak bardzo wam dziękuję, wszystkim - rozpłakałam się jak mała beksa i zrobiłam coś szalonego, objęłam królową Tiamad - dziękuję Wasza wysokość, nie zawiedziesz się na mnie, obiecuję - ku mojemu zdziwieniu władczyni objęła mnie delikatnie.
- Już dobrze dziecię światła, masz misję i cel, musisz zrobić jeszcze wiele dobrego.
- Jeśli będę mogła jakoś pomóc, chętnie to zrobię.
- Teraz możesz zdjąć opatrunek - wykonałam to posłusznie na miejscu rany widniała mała srebrna gwiazdka pamiątka po tych okropnych wydarzeniach.
- Jest śliczna.
Caligo dosiadł się do nas trącając mnie nosem i dopominając pieszczot.
- On już tak ma jak raz go pogłaszczesz ciągle chce więcej - 
Ivith cmoknęła go pieszczotliwie w głowę. 
- Przekąska! no dalej, pogłaszcz mrrr
- No już smoczuś - uśmiechnęłam się figlarnie i głaskałam pieszczocha. 
- Tylko nie smoczuś! Bo Cię zjem!
- Lubi Cię - uśmiechnęła się Ivith.
- Jestem ci wdzięczna Iv...ocaliłaś mnie.
- Cieszę się, że mogłam się na coś przydać.
- Musze szepnąć temu wielkiemu złemu o awansie dla Ciebie - uśmiechnęłam się.
- To byłoby ciekawe, ruszajmy już, długa droga przed nami - powiedziała Ivith.
- Możesz otworzyć portal z królestwa Ivith, szkoda czasu na drogę - powiedziała królowa.
Pożegnałyśmy się ze smokami i wyszłyśmy do Astarotha, który mnie wypatrywał, kiedy mnie dostrzegł przybiegł do mnie, wziął  mnie w objęcia i namiętnie pocałował.
- Jesteś cała, dobrze się czujesz, prawda? - głaskał mą twarz, był taki szczęśliwy- nie wypuszczę  cię przez tydzień z łóżka - mruknął.
- Przez dwa...i będziesz w nim mmm nago - uśmiechnęłam się i ucałowałam go.
- Da się załatwić.
Przywitałam się z Błyskawicą, szepnęłam bezgłośne "przepraszam" do zgorszonej Ivith, chociaż mogę się tylko domyślać co zrobi jak spotka się z Pierwszym i nie będą to niewinne igraszki.
Przeszliśmy przez portal prosto do piekła, zdjęłam uprząż z Błyskawicy i pognała w stronę zagrody. Udaliśmy się prosto do zamku Abaddona, wiedziałam, że mnie szukał, chociażby stąd, że demony które mnie mijały wspominały o tym w strachu. Coś mi mówi, że wielki zły nie jest w zbyt dobrym humorze. 

142. Rana

Raziel siedział ze mną do przybycia Astarotha, siedziałam skulona na kanapie, drżałam, byłam przerażona, nie miałam pojęcia co zrobić, nigdzie nie byłam bezpieczna.
- Amy, ty drżysz - Raziel przysiadł się do mnie i mnie siła przytulił, szkoda, że to nie załatwiało sprawy.
- Boję się, Razielu...
- Wiem, ale ci pomogę, zobaczysz...
- Nie zawsze możesz 
być przy mnie. 
-Astaroth wrócił z pałacu, kiedy zobaczył mnie w objęciach Raziela, nie powiedział ani słowa.
- Mamy kłopoty - szepnęłam, wtedy na mnie spojrzał.
- Domyślam się, jesteś roztrzęsiona, mów szybko co się dzieje?
- Samael, nie potrafię go zranić, nie obronię się przed nim, ani Ciebie, ani nikogo innego.
- Zrobił Ci krzywdę? - zacisnął pięści, przez chwilę nic nie mówiłam - cholera - syknął
- Nic mi nie jest - podeszłam do niego, wzięłam za rękę i się wtuliłam.
- Musisz powiedzieć Abaddonowi, tylko on tam jest..
- Może do mnie przyjdzie, jak go poproszę?
- Zobaczysz, chociaż był dziś strasznie marudny.
- Wiem co mu poprawi humor- obniżyłam dekolt bluzki i poprawiłam biust- no co, to zawsze działa. - mruknęłam.
- To ja się zbieram, jeszcze za bardzo mi się spodoba - mruknął Raziel i zniknął.
- Bądź dla niego miła, może Ci przekaże wynik mojego lizusostwa, pogadam z Loganem - wyszedł z pokoju i tak zostałam sama.
- Abaddonie, odwiedzisz mnie, tak smutno mi samej...
- Wiedziałem, że w końcu zrozumiesz, że mnie ci potrzeba do szczęścia - mm zlustrował mnie lubieżnie jak to miał w zwyczaju dłużej skupiając się na biuście, wpadłeś bratku.
- Dobrze Cię widzieć - podeszłam do niego i przytuliłam na chwilkę.
- Chcesz pewnie wiedzieć co wymyśliłem w sprawie Twego kochasia, a mam fajny pomysł, będziesz jego tutaj w świecie ludzi, on zyska wolność, natomiast będziesz musiała mnie odwiedzać w moim pałacu, co najmniej raz w tygodniu zostawać na noc..i w piekle, skarbie będziesz moją panią...cała moja.
- Abaddonie...- zszokował mnie totalnie, a nie mogłam go zdzielić, choć tak bardzo mnie ręka swędziała, musiałam być miła, bo on miał mi się przydać.
- Naturalnie przy mnie będziesz bezpieczna, nie będę cie do niczego zmuszać, a ja będę mieć raczki prawie zawsze przy sobie, no co nie patrz tak, przecież przywitać cie muszę, jak należy - uśmiechnął się niewinnie.
- Przemyślę to..
- Naturalnie moja najmilsza, musisz obgadać sprawę z Twoim kochasiem, tak będzie uczciwie, nie wiem dlaczego, ale na sprawiedliwość kładziesz taki duży nacisk, dlatego to akceptuję, moje śliczności.
- Piłeś siderth, co?
- Może tam kielich, albo dwa, jakie to ma znaczenie?
- Potrzebuję cię...bardzo, Twojej pomocy Abaddonie - opuściłam głowę, a on spoważniał nieco, podszedł do mnie i ujął ma twarz w swe dłonie, zmusił mnie bym na niego spojrzała.
- Jestem dla Ciebie...powiedz tylko słowo.
- Samael, nie potrafię się przed nim obronić, nic na niego nie działa...co mam robić, powiedz, proszę...
- Zwolnij, aniele..Samael Ci groził?
- Zaatakował...ledwo z tego uszłam z Xandem...gdybyś go widział, myślałam, że mnie udusi.
- Tam, Xand, Xand, Ty mnie interesujesz...co Ci zrobił?! - był wzburzony.
- Uderzył....dusił, atakował...sporo tego...Abaddonie, ja się boję...nie wiem jak mam z nim walczyć - czułam jak łzy napływają mi do oczu, mój wybawca mnie przytulił mocno i pocałował w czoło.
- Zapłaci za to, przysięgam...pachniesz krwią...- przeczesał moje włosy, czułam, że się zdenerwował, gdy zobaczył pozostałości po mojej rozwalonej głowie.
- Przepraszam, nie myłam się jeszcze...
- Zajmę się nim, nigdy więcej Cie nie dotknie, a jak spróbuje...pozna co to znaczy zadrzeć z Władca Piekieł...i jego...- uśmiechnął się - kobietą.
- Dziękuję...- przetarłam oczy.
- A co do Twojego pytania, nie wiem, ale się dowiem, macie taką samą moc, Twoje zniszczenie jest jego słabszą wersją, nie ma w sobie światła, to Twój atut.
- Nie podziała, co? - mruknęłam.
Wiesz jak to jest z upadłymi aniołami? Upadły Anioł już nigdy nie wstanie...Chyba, że mu w tym pomożesz..Pójdę już i czekam na odpowiedź.
- Dostaniesz ją, obiecuję - Abaddon uśmiechnął się, by mi dodać otuchy, przeszedł przez portal i tyle go widziałam. 
Zastanawiałam się kogo jeszcze mogłam pytać  i prosić o pomoc, wzięłam księgę do rąk, otwarłam i przewertowałam, nie robiłam tego od czasu śmierci Thundera, obiecałam sobie, że tego nie zrobię, jednak musiałam złamać ta obietnicę. Księga była pusta, jedyne co w niej znalazłam to zapis dotyczący tego, że przyjdzie dla mnie ciężki czas i odkupie go łzami i krwią. "Stary wróg znajdzie sposób, by powrócić, zachowaj czujność", a to co oznaczało? Nie miałam pojęcia, a raczej nie chciałam go mieć. Może sypianie u Abaddona to nie taki zły pomysł? U, a nie z nim to duża różnica, może nie będziemy już sobie tak dogryzać? Przynajmniej wiem, że na obecnym etapie naszej znajomości nie zrobi mi krzywdy. Mogłabym poprosić Ivith, ale dopiero co odzyskała Naberiusa, powinni mieć czas się sobą nacieszyć. Moje rozważania przerwał mi Astaroth, który wtulił się w moje plecy.
- Słyszałem...wszystko, nie chce byś musiała do niego chodzić...
- Ale marzysz o wolności, od dłuższego czasu.
- Marzę, ale trudno..
- Zawsze się dla mnie poświęcałeś, zawsze przy mnie jesteś, chce to zrobić dla Ciebie, on mnie nie skrzywdzi, wiemy to oboje.
- Jesteś jego słabością - szepnął.
- A ty moją miłością - uśmiechnęłam się i go pocałowałam.
- Jesteś tego pewna? - kiwnęłam głową, by ukryć moje wahanie, pewna nie byłam, ale wiedziałam, że to zrobię...dla niego. Przytulił mnie mocniej, a ja przymknęłam oczy. poszłam zmyć krew z włosów, i usiadłam na tarasie, potrzebowałam chwili relaksu, tak bardzo, że zasypiałam na leżaku. Byłam wymęczona, psychicznie. Obudziło mnie gwałtowne szarpnięcie za ramię, wisiałam, a trzymał mnie nie kto inny niż Samael, był wkurzony, zatkał mi usta i przycisnął do ściany budynku.
- Pożałujesz...musiałaś mu na mnie donieść, co? - syknął, szarpałam się, ale nic mi to nie pomogło - zaraz pożałujesz! - całował mnie, a ja ugryzłam go w język, który na siłę we mnie wpychał, uderzył mnie, rozciął wargę. Raziłam go błyskawicami, ale nic to nie dało tak jak przypuszczałam, kiedy tylko chciałam krzyknąć, zatykał mi usta. Lizał moja szyję i całował ją na przemian, udało mi się wsunąć nogę, kopnęłam go w krocze,  zwinął się, ale uderzył mnie tak, że upadłam na posadzkę, czułam krew w ustach. Próbowałam się czołgać, chwycił mnie za ramię, miał takie lodowate spojrzenie, użył na mnie swojej niszczącej mocy, czerń z zielenią, krzyczałam, czułam się jakbym znowu umierała. Wbiegł Asaroth, raził go swoimi mrocznymi błyskawicami i zmusił do tego by mnie puścił. Z jakiś względów, wycofywał się zawsze, gdy go widział, łzy leciały mi z oczu, skuliłam się, rana wyglądała paskudnie, cały naskórek został strawiony, zieleń płynęła mi z rany. Asartoh walczył, nie dawał za wygrana, Samael poczuł się zagrożony, więc otwarł portal.
- Wybacz słoneczko, tego to raczej nie wyleczysz...umrzesz w bólach - roześmiał się i skoczył.
- Amy, kochanie - podbiegł do mnie, chciał mnie dotknąć, ale tylko powodowało to większy ból, wziął mnie delikatnie na ręce tak by nie podrażnić rany.
- Nie umiem tego wyleczyć - jęknęłam - Rafi...przybądź proszę.
- Drugi raz w ciągu dnia, musisz być nieźle napalona - zażartował, ale mina mu zrzedła kiedy mnie zobaczył, podbiegł do mnie i przeglądał ranę.
- Strasznie boli - jęknęłam, nie podobała mi się mina archanioła, był zrezygnowany.
- Mogę uśmierzyć ból, ale to będzie chwilowe, to demonia magia - opuścił głowę - zbyt silna, jeśli zbyt długo zostanie nie będzie można tego cofnąć, umrzesz z bólu Amy.
- Zrób co możesz....przepraszam, że stawiam Ciebie w takim położeniu - szepnęłam, przymknęłam oczy, Astaroth wzywał Abaddona.
Władca Piekieł niezadowolony wpadł do pokoju mamrocząc coś o taxówkach i zmianie propozycji, kiedy mnie zobaczył, zjawił się tuż przy mnie, przyzwał butelkę siderthu.
- Pij, znieczuli Cię trochę, muszę coś zrobić i nie będzie to przyjemne - napiłam się sporo tego paskudztwa z trudem utrzymałam to w ustach, Abaddon zalał alkoholem moją ranę, zwinęłam się z bólu, jestem wytrzymała, ale to było straszne. Na chwilę ból ustąpił, Abaddon starł ze mnie zielone paskudztwo, przemywał ranę i opatrzył wilgotną gazą.
- Dziękuję - szepnęłam - chyba z nocowania u Ciebie nici, co?
- Nawet tak nie mów, cholerny Samael! - przyzwał zgrzewkę siderthu, którą dostał od nas - wam przyda się bardziej, jedynie silna dezynfekcja powstrzyma Twój ból, na trochę, dorwę go...oj dorwę i zabiję - zagrzmiał.
- Pokój się trzęsie...to ty czy ja? - mruknęłam
- Ja, wybacz...przyśle go najszybciej jak się da, usunie ci to.
- A jak będzie za późno?
- Nawet tak nie myśl, prześpij się póki możesz.
Astaroth siedział przy mnie, pielęgnował moją ranę, do pokoju weszła Ivith, kiedy zobaczyła mnie w takim stanie podbiegła.
- Astarothcie nie ma na co czekać, rana wygląda paskudnie, wiem co trzeba zrobić, wrócę po was - pośpiesznie przeszła przez portal, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Demonica przeniosła się do krainy Oviren, jako przyjaciółka smoków, nieśmiertelnych,  magicznych i inteligentnych istot, miała prawo je odwiedzać. Kiedy przed laty ocaliła smocze jajo przed wychłodzeniem, zaopiekowała się jednym z nich, przyprowadziła go do domu, stała się przyjacielem, jednak i ona nie miała pozwolenia na wszystko. Przestrzeń podniebna należała jedynie do smoków, nie uznawały demonicznych istot, prowadziły z nimi wojnę, jednak Ivith była i zawsze będzie wyjątkiem. W tym przypadku musiała poruszać się pieszo, miała jednak pozwolenie, by otworzyć sobie portal tuz przed pałacem samej królowej Tiamad.
- Ivith, smocza matko, witaj - przywitała ja serdecznie królowa - Ivith klękła przed nią, czego nigdy nie musiała robić, królowa bowiem ją umiłowała - powstań dziecię...
- Witaj, o najmądrzejsza z mądrych, Królowo Tiamad, nie przychodzę dziś do ciebie jako przyjaciel i smocza matka, ale jako ktoś kto rozpaczliwie potrzebuje Twojej pomocy - powiedziała dziewczyna - nigdy o nic Ciebie nie prosiłam, respektuje Twoje prawa są świętością, moja przyjaciółka została zarażona demonią trucizną zniszczenia. Nie może umrzeć, ma ważną misję do wykonania pani, jest Wybraną, musi ocalić nasze wszystkie światy.
- Demon przyjaźni się z Wybraną? - zdziwiła się królowa, wtedy Ivith wstała i zdjęła swój płaszcz ukazując się i swoje skrzydła.
- Przywróciła mi wiarę, oddała to co odebrała mi Lilith, wiele w życiu straciła, wiele wycierpiała, nie oszczędzą jej demony, nie oszczędzą archanioły, które ją umiłowały. Proszę Cię dla niej o łaskę i dar życia - skłoniła się ponownie.
- Dobrze więc, niech tak będzie chętnie poznam dziecię światła i ciemności. Mam jednak warunki, przestrzeń podniebna jest zamknięta, do naszego królestwa może wejść jedynie ona z Tobą, bez jej towarzysza. Jeśli przeżyje do czasu dotarcia do mnie, uznam, że jest warta i godna, by otrzymać lek. Nie obiecuję, że zadziała, wszystko zależy od stadium zarażenia, nie możesz otworzyć portalu przed królestwem, tylko w Vircassis, dzień drogi stąd, takie są moje warunki. Przyjmujesz je, umiłowana?
- Tak, Wasza Wysokość, udam się po Wybrana i dotrzemy tu zgodnie z obietnicą - kiedy opuszczała pałac, zerkał za nią Caligo  zastanawiając się co tym razem przytrafiło się przekąsce, że jego Ivith jest taka zmartwiona. 


141. Samael

- Rozmawiałem z Abaddonem, poprosiłem go o wolność..by móc być z Tobą i tylko z Tobą - zaczął Astaroth - ma podać cenę jaką przyjdzie mi za to zapłacić.
- Coś mi mówi, że będzie chciał czegoś ode mnie...- dopiłam colę i umyłam szklankę. Nie dawał mi spokoju Samael, który nie wydawał się kimś kto łatwo daje za wygraną.
- Powiesz mi, jeśli z Tobą porozmawia? Zobaczymy czy cena nie jest dla nas zbyt wysoka, nie chcę żebyś Ty się poświęcała - wziął mnie za rękę i się uśmiechnął.
- Znasz go, to będę ja - uśmiechnęłam się i zaczęłam przygotowywać się na patrol.
- Na pewno chcesz iść sama? Nie mogę tego przełożyć, muszę mu dostarczyć skrzynię sidethu, może coś zdziałam, mam umówione spotkanie - zmartwił się Astehroth.
- Przecież nie będę sama, nie musisz być przy mnie cały czas...
- Muszę, chce, pragnę tego i ciebie - objął mnie mocno i pocałował.
- Wiesz jak komplementować kobietę - uśmiechnęłam się - nic mi nie będzie.
- Rozmawiałem z tym od ..owsianki, będzie z Tobą przez cały czas, więc nie szalej.
- Jesteś taki troskliwy, ma na imię Xander.
- Nie podoba mi się ten Samael - zmarszczył brwi.
- Mnie tez nie, ja już mam faceta - uśmiechnęłam się dodając mu otuchy.
Astaroth w końcu odpuścił, Xander zapukał po mnie punktualnie, dopięłam czakram, miecze  na swoim miejscu i byłam gotowa.
- Cześć, wiesz tak sobie właśnie pomyślałem, że dawno nigdzie nie byliśmy razem pani dowódco - zasalutował nabijając się ze mnie.
- Spocznij, panie owsianka, spocznij, trzeba to zmienić i czasem gdzieś wyskoczyć razem.
- Chciałabyś? - ucieszył się tak, że zręcznie ominął owsiankę.
- Jasne, że tak, pokażemy im jaka z nas ekipa, odeślemy najwięcej bezdusznych!
- No bez dwóch zdań!
- Powiedz mi, co Ci mówił Asteroth?
- Że powyrywa mi nogi z ...jeśli coś Ci się stanie, a tak poza tym sympatyczny z niego gość. Wspomniał o jakimś kolesiu co się do Ciebie przystawiał, demonie czy kimś tam...nie bój się, nie zrobi ci krzywdy - poczochrał mnie po głowie i się uśmiechnął.
- Pewnie się już nie pojawi, miejmy taką nadzieję - zeszliśmy do strażników, rzadko bywałam na patrolach więc moja obecność zawsze wywoływała poruszenie, nie zawsze wiedziałam dlaczego, czy to z pozytywnym aspektem, czy negatywnym. Kiedy zobaczyli mnie skąpaną we krwi Lilith, mogli pomyśleć cokolwiek. Wiedzieli, że nie zabiłam bezdusznego z nimi robota jest czysta, rozpadają się. Czy mam pewność, że zniknęła na zawsze? Czy demony umierają? W końcu była w piekle, nie będę się nad tym teraz zastanawiać. Wyruszyliśmy, jak zawsze rozdzieleni według protokołu, wyczuwałam bezdusznych z daleka, pomagałam Xanderowi dostać się tam nieco szybciej za pomocą błyskawic, nauczyłam się tego, musiał mnie przytulać, więc zdecydowaliśmy się na milczenie i poświęcenie sprawie. Ten bezduszny był nieco bardziej agresywny i żwawy, uderzył Xandera i poleciał kawałek dalej, starałam się odwrócić uwagę od mojego przyjaciela. Kiedy tuż za mną pojawił się Samael.
- Ochronię Cię, - objął mnie mocno, próbowałam się wyrwać.
- Odsuń się, bo Cię uderzę! Nie mam na to czasu, sama o siebie potrafię zadbać!
- Przykro mi, mam inne plany wobec Ciebie - pożerał mnie wzrokiem, był przerażający, podcięłam go, by się lekko zachwiał i wywinęłam mu się. Ruszyłam na bezdusznego, nie zważając na jego zdziwioną minę. Stanęłam przed Xanderem, dałam mu czas by się pozbierał. Odpędzałam bezdusznego, uwolniłam moc niszczenia i zaatakowałam niszcząc stwora doszczętnie.
- No, no to mi się podoba ta Twoja ciemna strona, jeszcze bardziej cię chcę niż poprzednio - stanął przede mną Samael.
- Przykro mi, zawarłam królewski pakt z Władca Piekieł, spóźniłeś się, więcej paktów nie potrzebuję, żegnam - podałam Xanderowi rękę, lecząc go, mocno oberwał biedak. Pozbierał się i stanął bardzo blisko mnie zagradzając Samaelowi drogę, nic nie wskazywało tego, co miało się wydarzyć. Samel ruszył na niego i mocno uderzył, Xandera odrzuciło do tyłu, ruszył więc za nim.
- Zostaw go, przestań!- ruszyłam na niego, odrzucił Xandera jak kukiełkę uśmiechając się do mnie z wyższością - muszę do niego iść...
- Nigdzie nie pójdziesz - złapał mnie za rękę i mocno przyciągnął, szarpałam się, usiłowałam go uderzyć, ale się bronił, przewidywał moje ruchy, wkurzyłam się, chciałam go zranić więc użyłam zniszczenia, nie udało mi się go zranić to niemożliwe!
- Łaskoczesz - roześmiał się - kochanieńka ja jestem zniszczeniem, nic mi nie zrobisz!
Na prawdę mnie przeraził, usiłowałam go zmrozić, ale on się tylko śmiał, ugryzłam go więc, ale nie było to dobrym pomysłem, wymierzył mi siarczysty policzek, upadłam na posadzkę, chwycił mnie za szyję i podniósł, że ledwo dotykałam stopami podłogi.
- To jak będzie? Już nie jesteś taka odważna...nie jesteś w stanie mnie zranić - uśmiechał się Samael, a ja z trudem łapałam oddech, usiłowałam coś powiedzieć - co tam mamroczesz?- zwolnił trochę uścisk na mojej szyi.
- Raziel....ratuj..- spojrzał na mnie zdziwiony, z nieba zleciał majestatyczny archanioł, uderzył Samaela ten ratując siebie wypuścił mnie, uderzyłam o ścianę budynku głową, czołgałam się do Xandera, kiedy dosięgłam jego ręki byłam spokojna. Raziel walczył z Samaelem na miecze, walka była zacięta, a ja nie mogłam nic zrobić, na szczęście Xanderowi nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo.
- Michaelu, Hanielu, Rafaelu, Urielu, Azraelu jesteście mi potrzebni - koniec tej zabawy, archanioły spadły z niebios i otoczyły demona, który uciekając dał się zranić, zanim wskoczył w portal.
- Amy? - krzyknął Azrael.
- Tu jestem - próbowałam się podnieść, ale strasznie bolała mnie głowa, Rafael zjawił się obok mnie, wziął mnie w objęcia.?
- Paskudnie to wygląda, zaraz temu zaradzę kruszynko - zajął się moja głową z troską.
- To nic, tylko uderzyłam..chyba w ścianę, czy jemu nic nie jest? - zerknęłam na Xandera, który powoli się budził. Raziel uklęknął przy mnie, głaskał mnie po twarzy, widziałam, że się martwił.
- Nic mu nie będzie, nie martw się - szepnął.
- Mam kłopoty, nie potrafię go zranić...jak się przed nim bronić? - archaniołowie spojrzeli po sobie, ale żaden z nich nie miał gotowej odpowiedzi na moje pytanie. Uświadomiłam sobie, że jestem bezbronna jak małe dziecko. Wracając do domu nie odezwałam się ani słowa, Raziel mnie eskortował.

140. Kara Naberiusa


Zawsze spotkamy kogoś kto nam w życiu pomoże. Wyciągnie swoje ramiona

i będzie mocno nas trzymać, abyśmy tak łatwo nie upadli.
Ten ktoś nazywa się przyjacielem - prawdziwym aniołem być może bez skrzydeł
 ale z anielską duszą..

Abaddon patrzył na mnie rozmarzony, krzywiłam się na widok krwi na moim ubraniu i dłoniach. Podeszłam do niego, czułam, że powinnam mu podziękować za pomoc, ostatnio był dla mnie na prawdę dobry.
- Abaddonie, chciałabym Ci podziękować za pomoc, przez ostatnie dni byłeś nieoceniony, nie doceniałam cię, czasami,  a czasami na to zasłużyłeś. Błyskawica jest przecudna, dziękuję..- objęłam go mocno, czym samą siebie zaskoczyłam.
- Chciałem dać Ci powód byś do mnie wracała, dobry powód. Cieszę się, że mogłem pomóc, że jesteś cała.
- Jak go ukarzesz? - spojrzałam na Pierwszego przytulającego Ivith. Podbiegły do mnie cerbery trącając mnie pyskami, bym je pogłaskała, kucnęłam i to zrobiłam.
- Pierwszy, co do Twojej kary...skazuję Cię na rozmowę z Amy, gwarantuję Ci, że po godzinie rozmowy z nią będziesz błagał mnie na kolanach o to bym Cię wpuścił do piekła - otworzył przejście do swojego pałacu - Alastorze, zapraszam na siderth, pewna dobrodziejka podarowała mi, aż dwie butelki, a jedną ekstra schłodziła, napijmy się kacie - wyciągnął do niego dłoń i przeszli przez portal uśmiechając się do mnie.
- Dziwnie wyglądasz - mruknął Fobos.
- To nic w porównaniu z tym jak pachniesz - dodał Dimos.
- Też nie jestem tym faktem zachwycona, moje urwisy - zaśmiałam się, kucnął przy mnie Aseroth i głaskał cerbery.
- Jak ona to zrobiła?- zapytał Naberius swoją partnerkę Ivith.
- Cóż, najdroższy będziesz miał okazje się dowiedzieć odbywając swoją karę - uśmiechnęła się i skradła mu kolejnego całusa.
- Robisz się w tym całkiem niezła- mruknął Pierwszy.
- Jeszcze nie wiesz na co mnie stać - zaśmiała się dziewczyna.
- Okropne, prawda? Pewnie się teraz mną brzydzisz...- zaczęłam niepewnie rozmowę.
- Nigdy więcej nawet tak nie myśl - złapał mnie za rękę, zmuszając bym na niego spojrzała - zabieram Cię stąd.
- Przyda mi się kąpiel, cerbery też to zauważyły, musi być na prawdę źle - śmiałam się przez łzy - Astaroth, zabierzesz mnie na cmentarz?
- Teraz?
- Proszę..
- Chodź, zrobimy mały przystanek - podał mi dłoń, przeszłam przez portal. Astaroth zaczekał przed cmentarzem, oparł się o bramę, weszłam do środka. Uklękłam przy grobie Thundera, położyłam dłoń na kamieniu, z kryształu zrobiłam małe serduszko, które przysunęłam bliżej tablicy.
- To dla Ciebie, serce za Twoje serce - ucałowałam swoje palce i dotknęłam nimi tablicy - tęsknię przyjacielu...- powstałam i wyszłam z cmentarza, dobrze, że nie było nikogo poza mną, mogliby się przerazić stanu w jakim byłam. Jakbym dokonała rzezi, taki był fakt i nie będę temu zaprzeczać.
- Jak się trzymasz? - zapytał mnie czule.
- Zapytaj jutro dobrze? - przetarłam oczy i ruszyłam do Guardians, tam gdzie wszystko miało swój początek. Astaroth przygotował mi kąpiel, pomógł zmywać ze mnie krew. Przytuliłam się do niego mocno, nigdy nie przypuszczałam, że tak ważny dla mnie będzie.
- Kocham Cię- szepnęłam mu do ucha i pocałowałam go namiętnie.
- Mógłbym tego słuchać godzinami, jesteś taka piękna i odważna- wziął mnie na ręce, wytarł ręcznikiem i zaniósł do łóżka, gdzie scałował ze mnie każdą z moich łez. 
Następnego dnia odwiedził mnie Pierwszy ze swoimi dwoma cerberami. 
- Zgłaszam się do odbycia kary - zaczął Naberius.
- Witaj, mógłbyś najpierw sprawić, że pieczęć z mojego brzucha zniknie?
- Tak, jasne, zaczekaj - podwinął mi koszulkę, dotknął swojej pieczęci, mamrotał pod nosem dziwne słowa, kiedy symbol całkiem zanikł. 
- Dzięki, od razu lepiej, o czym chcesz rozmawiać?
- Jak je zmusiłaś do pomocy?
- Nie zmusiłam...odebrałam ich uczucia i  posłuchałam czego im brakuje, wiesz, że kontaktują się telepatycznie ze sobą? Musisz to wiedzieć, w końcu jakoś z nimi rozmawiasz.
- Jak je przekonałaś, by zdradziły Ci swoje imiona?
- Nie przekonałam, same mi je zdradziły, a ja powiedziałam im swoje, wiesz jak nazywały mnie dziwną istotą nie było to zbyt komfortowe. Masz ochotę się z nimi przejść na spacer?
- Myślałem, że rzadko stąd wychodzisz...- zdziwił się Naberius.

- Tylko jak na mnie polują, a chwilowo mam zastój w tym businessie - roześmiałam się i założyłam kurtkę, dopięłam miecz.
- Nie jest Ci potrzebny, nie zaatakuję Cię...- zmieszał się Pierwszy.
- Nie zaatakuje, będzie miły - mruknął Dimos.
- Wiem, to nie z Twojego powodu, bezduszni i inne demony, trzeba być przygotowanym na wszystko - głaskałam cerbery, kiedy zapiekła mnie pieczęć.
- Tak, Abaddonie?
- Czy Naberius zgłosił się do Ciebie, do odbywania kary?
- Tak, jest teraz ze mną, idziemy na spacer.
- Bądź dla niego najmilsza jak się da, niech mu idzie w pięty, o!
- roześmiałam się, a Abaddon zmył z mojej głowy.
Dałam cerberom po większym kawałku mięsa, które dla nich kupiłam, pałaszowały z radością.
Spacerowaliśmy po lesie, a ja odpowiadałam mu na jego wszystkie pytania, na prawdę wydawał się zainteresowany moją osobą.
- Gdzie Astaroth? Kochają Cie dwa najsilniejsze demony z piekła, jak Ty to zrobiłaś?
- Żebym to ja wiedziała - uśmiechnęłam się - Astaroth poszedł do siebie, po kilka rzeczy, nie chce spuścić mnie z oka po tej walce z Lilith.
- Jesteś bardzo silna, rozłożyłabyś mnie na łopatki bez całego tego zamieszania....
- To jest bardziej skomplikowane, nie byłam wtedy sama...Thunder był przy mnie, przyjaciele na mnie liczyli, nie chciałam by wam się coś stało.
- To ze względu na Ciebie moja kara nie jest krwista i w mękach, dziękuję.
- Za to należy dziękować mojemu Władcy Piekieł, był wczoraj w dobrym nastroju.
- Kiedy postawiła mnie przed Alastorem myślałam, że już po mnie.
- Nie zrobiłaś nic złego, zobaczył Twoją duszę.
- Teraz już zrobiłam...zabiłam.
- Od zawsze zabijasz, śmierć jest Twoim darem, robisz to w imię wyższego dobra. Pomyśl ile istnień przez to ocaliłaś - uśmiechnął się łagodnie.
- A to ja miałam ciebie naprostować - zaśmiałam się - Abaddon da mi popalić.
- To może zostać między nami.
- Zgoda, ale błagaj go o powrót, mówiąc jaka okropna jestem, ucieszy się.
- Miałem taki zamiar.
Pożegnaliśmy się, kiedy miałam wychodzić z lasu usłyszałam dziwny dźwięk, postanowiłam się rozejrzeć, usłyszałam głos Ivith, wiec pewniej pomknęłam w tamtą stronę i natknęłam się na...smoka, dużego, czarnego smoka!
- Ivith...czy to jest to o czym myślę? - wypowiadałam słowa ostrożnie.
- Cześć Amy, rozglądam się za Naberiusem, ale chyba się minęliśmy, nigdy nie widziałaś smoka?- szczerze zdziwiła się dziewczyna i wpatrywała we mnie, a z nią smok na którym siedziała.
- Nigdy, mam nadzieję, że nie jest głodny - smok spojrzał na mnie zdziwiony.
- Jadłem dość, duże śniadanie, dziękuję, że pytasz, ale nie wyglądasz na dość smaczną przekąskę.- Nie bój się, nie zrobi Ci krzywdy, jeszcze rośnie, Caligo tak się nazywa.
- Powinnaś się mnie bać, jestem wielki i groźny!
- Będzie większy? - zaciekawiłam się i zignorowałam smocze przechwałki.
- Mam go od jaja, zajęliśmy się sobą nawzajem - uśmiechnęła się dziewczyna i pogłaskała smoka.
- A może jednak Ciebie schrupię? Mm ładnie pachniesz - mruczał mi w myślach smok, chcąc mnie przestraszyć.
- Myślę, że Pierwszy wrócił do Abaddona, miał się płaszczyć, żeby nigdy więcej się ze mną nie spotkać - uśmiechnęłam się i pogłaskałam smoka. W myślach usłyszałam groźne prychanie, ale nie zrobiłam sobie nic z tego.
- Zadziorny jesteś - mruknęłam do niego głaszcząc- lubię takich facetów - uśmiechnęłam się do Ivith.
- A propo pana zadziornego, tęskni za Tobą i Błyskawica też, wpadnij kiedyś, pojeździsz na niej, a ja polatam na smoku, zrobimy wyścigi - kusiła Ivith.
- A to bezpieczne?
- Zjem tego Twojego kuca, to Ciebie oszczędzę..- Nic nie wiesz? Abaddon powiedział, że jeśli któryś z jego demonów Ciebie tknie, kiedy jesteś u niego w królestwie to rzeki zapełnią się krwią...demonów.
- Nic nie wiem..Abuś chyba był pod wpływem siderthu, który mu sprezentowaliśmy - zaśmiałam się.
- Abuś? Tylko nie mów do mnie smoczuś mmmrr.- Ty też za nim tęsknisz - powiedziała dziewczyna i się uśmiechnęła.
- No może troszeczkę...
- Astaroth chce opuścić piekło dla Ciebie - spojrzałam na nią zaskoczona - wiesz, że będzie drażliwy, może mu na to nie pozwolić, bo możesz go nie odwiedzać...nałożnico - zaśmiała się.
- Oj leżałam z nim w łóżku tylko raz...bez takich mi tu..
- I jest taki dobry jak mówią? - zaciekawiła się Ivith.
- Nie wiem, nic nie robiliśmy..- speszyłam się.
- Nie chciał?!
- Ja nie chciałam, on nie dążył...płakałam.
- Dziwne, Abaddon, żadnej kobiecie w łożu nie przepuści..
- Miał chwile słabości...nie drąż tematu.
- Ty jesteś jego słabością - uśmiechnęła się dziewczyna - zbieram się, mój miły gdzieś tam na mnie czeka - otwarła portal.
- Do zobaczenia moja przekąsko..- Trzymajcie się, oboje - uśmiechnęłam się i poszłam w stronę Guardians.
Drogę zagroził mi mężczyzna, bez wątpienia był demonem i to całkiem potężnym, wyczuwałam w nim duże pokłady energii.
- Zejdź mi z drogi.
- Ciekawa z Ciebie istota śmiertelna kobieto, byłem ciekaw, kim jesteś i dlaczego mój brat...przyrodni zabronił nam Ciebie dotykać.. tylko w piekle, jesteśmy w świecie ludzi, wiec mógłbym zrobić to na co mam ochotę...- wyjęłam miecz i skierowałam w stronę nieznajomego.
-Nie wiem o czym mówisz..dobrze Ci radzę  odejdź - próbował mnie zamroczyć, ale posłałam w jego stronę pocisk tak jak mnie uczył Michael, mężczyzna się zachwiał i roześmiał.
- Ktoś taki jak Ty potrzebuje ochrony - podał mi dłoń - proponuję ci pakt, w zamian za Twe ciało i duszę sprawię, by nikt więcej Ciebie nie skrzywdził - miał strasznie przebiegłe oczy.
- Ona już ma ochronę - Astaroth pojawił się przy moim boku.
- Astaroth, zawsze się przyplączesz nie w porę - skrzywił się nieznajomy - propozycję ponawiam, o pani - skłonił się - do następnego spotkania, gwiazdo jaśniejąca - przylgnęłam mocniej do Astarotha. Nieznajomy otwarł portal i przeszedł przez niego nie odwracając się w naszą stronę, odetchnęłam z ulgą.
- Mój bohater - uśmiechnęłam się, a on zaniepokoił- kim on był?
- Samael, upadły anioł zniszczenia, przeklęty Abaddon, wiedziałem, że coś namiesza, nie mógł im zabronić nękać Ciebie tutaj.
- Nie mów tak, chciał dobrze, chciał bym była bezpieczna. Tylko to ja, wiesz, że przyciągam kłopoty i na szczęście gorącego i seksownego Astarotha - objęłam go za szyję i pocałowałam namiętnie- zabierz mnie stąd, szybko - mruknęłam.
- Jak ty to robisz, że za każdym razem pragnę Cię bardziej?- powiedział i pośpiesznie otwarł portal prowadzący wprost do sypialni, cieszyłam się, że tym razem niczego nie pokręcił.
Abaddon siedział na swoim tronie popijając siderth, który tak lubił, zwłaszcza, że był od niej, delektował się jego każdą kropelka i czekał na Naberiusa, kto jak kto, ale ta ziemska kobieta zawsze dotrzymuje słowa.
- Witaj bracie - Samael podszedł do tronu i skłonił się lekko- co u Ciebie, lawa wystarczająco wrząca? Siderth wystarczająco chłodny, bo coś przedsionek Ci opustoszał, ach no tak miałeś gościa, tą kobietę..
- Samaelu, zapomnij o niej - rzucił leniwie Abaddon - skoro już zawitałeś w te strony, trochę bardziej się stosuj do moich praw. Ta kobieta należny do mnie i tylko do mnie.
- Dlaczego wobec zezwalasz Astarothowi kosztować zakazanego owocu, jej ust, bracie?
- Zasłużył, by była jego panią na ziemi, tyle powinieneś wiedzieć.
-Wybacz o Władco Najciemniejszy, Najokrutniejszy Twój sługa Naberios zgłasza się z meldunkiem zgodnym po wymierzeniu kary- skłonił się bardzo nisko Pierwszy.
- Wybacz, obowiązki wzywają Samaelu...jeśli się dowiem, że knujesz przeciwko niej...nie będę litościwy - Samael skłonił się i opuścił salę, coś było na rzeczy, a on odkryje co to takiego.
-Mów Naberiosie, potrzeba mi trochę rozrywki - Władca dopił swój trunek.
- Najmroczniejszy z mrocznych, zlituj się, jej światła nie da się znieść, przyjmij mnie do Twego królestwa z powrotem.
- Była zbyt, aż tak okropna?
- Tak, mistrzu, raduje się me zmrożone serce, że to już koniec.
- Czego się nauczyłeś?
- Nie przeciwstawiać Ci się, najwspanialszemu prawu.
- Czego się od niej nauczyłeś?
- Jak zrozumieć cerbery, nie trzeba ich głodzić, czy bić...potrzebują ciepła.
- Yhy, to w jej stylu, możesz zostać i miej ja na oku od czasu do czasu trochę kontroli nikomu nie zaszkodzi.
- Dziękuję Władco!
- Idź już idź...muszę odpocząć, męczycie mnie wszyscy!




139. Serce za serce

-I jak podobał Ci się prezent? - zaskoczyła mnie pytaniem i całą sobą Ivith.
- Prezent? - zdziwiłam się, a ciemnooka dziewczyna roześmiała się.
- No wiesz, koń od Władcy - przeciągała zakończenie zdania.
- A, klacz od Abe'a, jest przepiękna, mądra i silna. Wiesz, nie zrozumiałam, bo żywe istoty trudno mi określać mianem prezentu, wybacz - uśmiechnęłam się do Ivith, która stała się moją towarzyszką w ostatnim czasie.
- Abe'a? - uśmiechnęła się - lubisz go, co?
- Powiedz mi lepiej, kogo Ty lubisz? - zaciekawiłam się.
- Nie będziesz mnie lubiła - demonica usiadła na blacie stołu i majtała nóżkami nad podłogą.
- Nie ma takiej opcji, co to za smutna mina?
- Kocham Naberiusa, tego co Cię ściga...
- O...a no tak, wiem, którego, znam ze słyszenia, jeszcze go nie widziałam, przystojny jest? - szturchnęłam ją lekko dodając otuchy.
- Amy, jesteś niepoprawna - mruknęła Ivith i znowu się uśmiechnęła - przystojny, długo się znamy. Jest podobny trochę do Abaddona...
- Do Abe'a ? Takie ciacho?  To co tu jeszcze robisz? Walcz o niego, jeśli go kochasz to zasłużył na to uczucie - zagrzewałam ją do walki.
- Nie zdradzę Ciebie, usiłowałam go przekonać..
- Do czego?
- By zostawił to zlecenie, ale nie chciał, jest uparty.
- Zobaczymy co da się zrobić - uśmiechnęłam się, a ona badawczo mi się przyglądała - wiesz, że jesteś wolna i możesz robić co chcesz? Pomogłaś mi, nie jesteś mi niczego winna.
- A to ma jakieś znaczenie? Robię to co słuszne, pewna kobieta mnie tego nauczyła - Ivith uśmiechnęła się i zniknęła.
- Zdążyłem - mruknął Astaroth, wyglądał na zmęczonego- pójdę od razu pod prysznic, później pogadamy - powędrował do łazienki. Trochę mi się nudziło, więc zamknęłam drzwi do pokoju od środka, wsunęłam się do łazienki, czego nie zauważył, stał do mnie tyłem, pozwalał, żeby woda spływała po nim powoli, był taki przystojny, rozebrałam się i wsunęłam się do kabiny, przytuliłam się do jego pleców, tęskniłam za nim. Szybkim ruchem oparł mnie o ścianę i pocałował, objęłam go za szyję.
- Tęskniłam - szepnęłam.
- Właśnie widzę - zamruczał mi do ucha  i zajął się całowaniem mojej szyi.
Po jakże orzeźwiającym prysznicu, przebrałam się i byłam w znacznie lepszych humorze, nie tylko ja z resztą. Astaroth dawał mi dużo czułości, ale myślami walczył z Naberiusem, który przyczaił się na kilka dni, miałam nadzieję, że cerbery dają sobie radę i nie głodują.
- Idę na jadalnię - krzyknęłam do Astarotha i wybiegłam z pokoju. Postanowiłam poprosić Angie o resztki jedzenia, może gdy je zostawię w mieście, Fobos i Dimos znowu zjedzą coś porządnego. Wróciłam z wielka torba resztek, a wzrok Astarotha mówił, że upadłam na głowę, gdy mnie z nim zobaczył.
- Wychodzimy...
- Gdzie?
- Do miasta, to dla cerberów, mówiłam ci, że głodują.
- Chcesz  się z nimi spotkać? Chyba oszalałaś!
- Nie tylko im zostawię i skontaktuję się telepatycznie. Pójdziesz ze mną kochanie?
- No dobra, zbieraj się, ale stawiasz exodusa.
- Z przyjemnością - uśmiechnęłam się, miałam dość bycia więźniem w domu.
Kiedy tak szliśmy ulicami miasta, mocniej ścisnęłam jego rękę.
- Dziękuję, wiem, że się martwisz.
- Masz dobre serce, kto wie, może to właśnie ty nas z tego wykaraskasz? - pogłaskał mnie po policzku, a ja go pocałowałam, uwielbiałam to robić - rób tak dalej, a wrócimy do sypialni - mruknął.
- Na prawdę się staram być grzeczna, Astarothcie.
- Tak, Amy, a ze mnie jest baletnica - roześmiałam się.
Weszłam do ślepej uliczki, rozłożyłam jedzenie i wysłałam wiadomość: "Fobos, Dimos, zostawiłam wam coś dobrego, smacznego".
- Uciekaj Amy, on wie gdzie jesteś...idzie po Ciebie!
- On mnie znalazł! Uciekajmy stąd...- Astaroth wziął mnie w objęcia, ale zanim zdarzył otworzyć portal, albo rozłożyć skrzydła pojawił się sam Naberius.
- W końcu się spotykamy, Wybrana o i proszę mój znajomy, Astaroth, jakże nisko upadłeś, oj jak nisko - zaczął paplać bez ładu i składu, otwarliśmy portal i przenieśliśmy się do jakieś pieczary, byliśmy w piekle.
- Abaddonie, potrzebuję Cię, pospiesz się...tęsknię tak w ogóle...
Wyjęłam miecz, Astaroth  obserwował uważnie Pierwszego, a on spacerował i obserwował mnie nawet sposób w jaki oddycham. Przy jego boku pojawili się moi przyjaciele Fobos i Dimos, spojrzeli na mnie smutno. Nie wiedzieć skąd zjawiła się Ivith z Abaddonem.
- Zostaw ją Naberiusie! - krzyknęła i stanęła trochę z boku, miała rozdarte serce.
- Ivith nie wtrącaj się! - krzyknął mężczyzna.
Uśmiechnęłam się do Abaddona stanął po mojej lewej stronie, natomiast Astaroth po prawej.
- Zaufajcie mi, mam pewien pomysł - przesłałam im wiadomość, zadbałam o to by dotarła do Ivith.
- Nie krzycz na nią, nic ci nie zrobiła, ja z resztą też nie.
- Masz wysoko postawionych znajomych, ale to ci nie pomoże Wybrana.
- Mam na imię Amy - uklękłam wyciągłam dwie ręce przed siebie: Fobos, Dimos chodźcie do mnie...Cerbery opuściły zdziwionego swojego pana i pojawiły się po dwóch stronach mojej osoby, pogłaskałam je czule po głowach.
- Co Ty im zrobiłaś?! - zdenerwował się Pierwszy.
- Imponujące - szepnął Abaddon, a ja uśmiechnęłam się do niego.
- Poprosiłam o przysługę, są bardzo grzeczni i lojalni, więc nie zaatakują swojego pana, proszę was jednak o chronienie Ivith, nic nie może jej się stać, dzięki chłopcy. Cerbery skłoniły się lekko głowami, a ja im na to odpowiedziałam ukłonem, stanęły koło dziewczyny, broniąc do niej dostępu.
- Podobno mnie tak intensywnie szukałeś, chciałeś ze mną pogadać...- ruszyłam na niego- rozmawiaj z moim ostrzem - natarłam na Naberiusa.
- Jeny, czemu ona jest zawsze taka narwana, jeszcze  z niej tego nie wykorzeniłeś? - powiedział Abaddon.
- Pewnych rzeczy się nie da - odpowiedział Astaroth, wyjął miecz i czekał na jej sygnał.
- Zostaw Wybraną Naberiusie, dość tych gierek! - krzyknął Abaddon.
Odskoczyłam od niego kiedy na mnie natarł, rozglądałam się, dookoła, kiedy nagle poczułam, ze gdzieś spadam, pode  mną pojawił się portal, nie zdążyłam nawet krzyknąć, usiłowałam złapać ręki Astarotha, ale portal się zamknął a ja wylądowałam na zimnej i podmokłej posadzce pod stopami Lilith.
- Gdzie ona jest?! - Abaddon przeglądał portale, ale nie udało mu się jej namierzyć.
- One chcą nam coś powiedzieć - zaczęła Ivith, kiedy cerbery zaczęły trącać ją noskami.
- No jasne! Wracajmy do Guardians! Tam jest Selene, zrozumie je, jest telepatką, szybko! - Astaroth otworzył właściwy portal i pojawił się w gabinecie u Logana w towarzystwie dwóch cerberów, Władcy Piekieł i Demonicy Ivith, bez Amy.
- Dostarczam Ci ją Lilith, zgodnie z obietnicą, gdzie kat?! - denerwował się Pierwszy.
Wstałam z posadzki, złapałam miecz i byłam gotowa do walki, mój plan nie wyszedł tak jakbym tego chciała, ale co mogłam zrobić, tylko jedno przeżyć.
- Alastorze, sprawiedliwy kacie przyprowadziłam ci skazaną, osądź ją i pozbaw życia, moim wyrokiem jest śmierć - roześmiała się wściekle.
Poczułam jak posadzka delikatnie wibruje stanął przede mną muskularny mężczyzna, w dłoni dzierżył wielki miecz, był większy niż ja...jakim cudem potrafił go utrzymać, na głowie miał wielką metalową piramidę, dół jego szaty, który nosił zdobiły plamy zaschniętej krwi, a teraz miała do nich dołączyć moja. Przerażał mnie i zdaje się, że nie tylko mnie, czułam, że prześwietla mnie na wskroś.
- Naberiusie, spełniłeś swoje zlecenie, uważaj na nią, nie otrzymasz od niej nic innego tylko ból - powiedziałam do niego łagodnie, a on puścił to mimo uszu, choć sprawiał wrażenie, człowieka zamyślonego - dbaj o cerbery, nie głodź ich...one cierpią.
- Zamknij się! - krzyknęła Lilith.
- Nie widzę tutaj, żadnej Twojej winy, co tutaj robisz?
- Alastorze, to Ty? Zostałam uprowadzona...
- Skąd tyle cierpienia w Tobie? To ja dla Ciebie powinienem osądzać, Wybrana.
- Nie chcę już zemsty, bardzo jej pragnęłam, ale wiem, że nie jest niczym dobrym. Chciałabym się stąd wydostać, to wszystko.
- Krew musi zostać przelana, inaczej nie odzyskasz spokoju, ona nie odpuści.
- Masz rację, grałam na zwłokę już wystarczająco długo, ona nigdy nie zostawi mnie w spokoju, nie wiem jak długo będę potrafiła tak żyć. Dziękuję...
- Za co mi dziękujesz?
- Za ostatnią rozmowę, była pokrzepiająca -
lekko skłoniłam mu głowę.
- Dla mnie niezwykle zaskakująca, bądź czujna Wybrana. Alastor uderzył mieczem w posadzkę, wskazał palcem na Lilith: Jesteś winna! Czeka Cię śmierć!
- Ty na prawdę niczego jej nie zrobiłaś? - wyszeptał zaskoczony Naberius.
- Próbowałam Ci to powiedzieć...Alastorze, bądź czujny, nie gra czysto.
- Dogadałaś się z Alastorem, demonicznym katem...z moimi cerberami...zdradziły ci swoje imiona, a niech mnie, pomogę Ci - stanął przy mnie i wyciągnął miecz.
- Dzięki - uśmiechnęłam się, Lilith krzyknęła, demoniczne parobki zaczęły wpadać do sali, próbowały mnie rozszarpać, otworzył się portal, z którego wyłonili się moi przyjaciele. Naberius i ja przylgnęliśmy do siebie plecami, walczyliśmy, musiałam uważać, by nie zrobić mu krzywdy.
- Nic mi nie jest! - krzyknęłam do Astarotha.
- Oszaleję z Tobą, to Pierwszego już nie bijemy? - jęknął Abaddon.
- Możesz wlać swojej adoratorce, ode mnie Władco.
- Ivith, uważaj! - krzyknął Naberius i osłonił demonicę przed ciosem chowańca. Fobos i Dimos znalazły się przy moim boku, atakując demony chcące mnie dopaść. Astaroth użył ciemnofioletowych błyskawic i powalił wszystkie demony będące wokół mnie.
- Nie bój się, jestem przy Tobie, będzie dobrze, obiecuję- 
objął mnie mocno.- Alastorze, kacie sprawiedliwości  jaki jest Twój werdykt - zapytał go Abaddon, wszystkie demony przestały walczyć, odsunęły się od nas, Lilith stanęła bez ruchu. Zupełnie jakby czas się zatrzymał, wszyscy zamarli, gdy odezwał się Władca Piekieł.
- Władco Piekieł, sprawiedliwością będzie jeśli Lilith staniesz do uczciwej walki z Wybraną - spojrzałam na kata zdziwiona, szczerze wolałam, żeby załatwił to za mnie, ale wtedy nie dotrzymałabym obietnicy danej Lillien, że ją dorwę- Jeśli chodzi o Pierwszego, przeciwstawił Ci się, uprowadził Wybraną...
- Alastorze jeśli mogę, nie chcę osądzać Pierwszego nie chcę egzekwować sprawiedliwości w tej sprawie, proszę - ukłoniłam mu się lekko na znak szacunku, Abaddon bacznie mnie obserwował, a ja spojrzałam na niego błagalnie. Ivith mocniej objęła Naberiusa, była przerażona, dopiero co go odzyskała, a już chcieli jej go odbierać.
- A Ty Wielki Władco Piekieł?
- Odpuszczę publicznego egzekwowania kary, sam się tym zajmę - spojrzał na mnie, a ja kiwnęłam ze zrozumieniem. Nie mógł inaczej, nie był Stwórcą, wystarczająco problemów na niego sprowadziłam, coś mi mówiło, że kara nie będzie surowa.
- Niech tak będzie - podsumował Alastor i wyciągnął ku mnie dłoń.  Spojrzałam na Astarotha, objęłam go mocno i ucałowałam, dotykał mojej twarzy.
- Poradzisz sobie, tylko się nie bój - ucałował mnie w czoło. Podeszłam do kata i podałam mu moją dłoń.
- Jesteś niezwykłą kobietą, poradzisz sobie, coś mi mówi, że masz tą walkę wygraną, nie walczysz sama. 
- Obyś miał rację, już raz poległam...
- A raz byś wygrała, teraz dokończysz dzieła, powodzenia Wybrana. 
Stanęłam na przeciwko niej, mocniej chwyciłam jego miecz, myślałam o nim, o dobrych i jasnych rzeczach, wiedziałam, że tego nie chciał, ale w takiej sytuacji nie miałam wyboru.
- Nie wiem dlaczego mnie tak nienawidzisz, nie zrobiłam ci niczego złego...to się musi skończyć, walczmy więc - uwolniłam swoją moc, zatrzęsła się ziemia, w pałacowej komnacie zrobiło się  tak jasno, to ja świeciłam, uwolniłam błyskawice, wszystkie jakie były w moim ciele, chciałam załatwić to szybko, widziałam, że na mnie ruszyła, wściekle atakując mieczem. Chwyciłam go w swoja dłoń i zgniotłam jednym delikatnym ruchem. Odłamki stali nie poraniły mi rąk, rozsypały się po posadzce. Widziałam jej przerażenie, nie było mi jej żal  przebiłam jej klatkę moja dłonią, ale nie zadałam śmiertelnego ciosu, to by było zbyt proste. Ruszyłam na nią z całą moja siłą i szybkością. Odrzuciłam swój miecz, walczyłam dłońmi, raziłam jej ciało, próbowała dorwać mnie w swoje szpony, lecz byłam dla niej zbyt szybka. Podczas naszej walki było słychać jej krzyki, zmasakrowaną Lilith uniosłam wysoko., wyrwałam jej serce, tak jak ona zmiażdżyła moje. Opadła z łoskotem na posadzkę, a z nią jej serce, przymknęłam oczy, było już po wszystkim. Nienawidziłam odbierać życia, nawet komuś takiemu, zwłaszcza w taki sposób. Thunder miał rację. Pomału wróciłam do Alastera i powiedziałam:
- Dokonało się...
- Ale nie jesteś szczęśliwa - pokiwałam mu przecząco głową.
- Ale za to oni są bezpieczni - popatrzyłam na Astarotha i uśmiechnęłam się- to jest najważniejsze, serce za serce.