Wbiegłam do budynku na wszelki wypadek, wolałam nie kusić losu.
- Dowódco, stało się coś? - zapytał zdezorientowany strażnik i podbiegł do mnie.
- Wszystko w porządku, spocznij strażniku - złapałam oddech i uśmiechnęłam się do niego. Poszłam pośpiesznie w stronę wind, wolałam być w otoczeniu uzbrojonych ludzi, coś czułam, że to nie koniec zabawy. Kiedy mijałam jadalnie coś mnie zaniepokoiło postanowiłam na nią zerknąć, była pusta, rozejrzałam się dookoła. Weszłam do środka, usłyszał dziwne odgłosy za sobą, wyjęłam miecz, dwa wielkie cerbery wtargnęły na jadalnie, odsuwałam się powoli, machałam mieczem chcąc je odgonić. Chciały zajść mnie z dwóch stron, moment czy ja usłyszałam ich myśli? Porozumiewały się telepatycznie, wyczułam w nich tyle cierpienia i głodu, że mnie to zasmuciło, wiedziałam, że tylko czekają na to, żeby mnie zabrać do swojego pana, ale nie mogłam na to pozwolić i zmienić swoich uczuć. Podeszłam powoli pod ladę z jedzeniem złapałam kilka kawałków mięsa.
- Dobre cerbery, spokojnie - powoli zniżałam się i rzuciłam im kilka kawałków mięsa - weźcie, wiem, że jesteście głodne - sama chwyciłam kawałek i włożyłam w usta, by zrozumiały, że nie blefuję. Jeden z cerberów głośno mlasnął i zjadł dziko swoją porcję, drugi zaczekał chwilę i spałaszował ochoczo leżące po jego stronie.
- Dobre? Pewnie, że dobre...dam wam jeszcze, ale muszę wstać powoli i spokojnie...- podniosłam się i zebrałam kilka roladek z kurczaka, kiedy rzuciłam je na podłogę cerbery z większym zaufaniem zabrały się do jedzenia - widzicie, od razu lepiej - starałam się mówić spokojnie, odłożyłam miecz na podłogę starając się pokazać im, że nie mam zamiaru walczyć. Jeden z nich podszedł do mnie powoli, skłonił głowę i pozwolił mi się dotknąć, spokojnie położyłam na niego dłoń, uśmiechnęłam się. Poczułam delikatne mrowienie w umyśle, uchyliłam więc osłonę, aby okazać mu swoje zaufanie.
- Nazywam się Fobos zapamiętaj to imię, ocali Ci życie przed nami - ukłonił się lekko i odsunął się na swoje miejsce, podszedł do mnie drugi z cerberów, ten bardziej ostrożny.
- Nie boisz się nas?
- Bałam i może trochę boję nadal, ale to co poczułam od Was pomogło mi przezwyciężyć strach.
- Co poczułaś? - przechylił główkę w zaciekawieniu, a ja ją delikatnie pogłaskałam.
- Wasze cierpienie i okropny głód nie spodobało mi się to, nikt nie powinien cierpieć i być głodny.
- Nazywam się Dimos, zapamiętaj proszę, to bardzo ważne. Naszych imion nie zna nikt poza naszym panem, a teraz Tobą.
- Dziękuję Wam obu - przesunęłam się tak by głaskać oba cerbery, były spragnione ciepłego dotyku, dotychczas znały jedynie ból, za źle wykonany rozkaz. Wydawały się być zadowolone z pieszczot, usłyszałam kroki ktoś biegł na jadalnię, złapałam oba cerbery za obroże, trochę paliły mi ręce, ale to było nieistotne.
-Amy, wszystko gra? - Logan wbiegł na jadalnię i zamarł, wydobył miecz.
- Logan nie...! Zostaw!
Cerbery zjeżyły się, ale pozostały przy mnie widząc rany na mych dłoniach starały się mnie pocieszyć trącając główkami.
- Fobos, Dimos to przyjaciel, nie zrobi wam krzywdy, nie pozwolę na to.
- To Cię boli - pisknął Fobos.
- Nic mi nie będzie, wyleczę się, zobacz - rany zaczęły znikać, a cerberom poprawił się nastrój.
- Logan schowaj miecz, nic nam nie zrobią, obiecały.
- Jesteś pewna?
- Jasne, że tak, kochane cerberki - głaskałam je ochoczo, a Logan wpatrywał się we mnie intensywnie, ale schował miecz.
- Pójdziemy już, uważaj na nas i na siebie, dziwna istoto...- powiedział Dimos.
- Mam na imię Amy.
- Żegnaj więc Amy - pożegnał się Fobos.
Oba cerbery odwróciły się ode mnie i ruszyły w stronę drzwi, rozpędziły się i zniknęły w smudze niebieskiego ognia.
- Uff, całkiem fajne, nie? - przeczesałam włosy dłonią, a Logan nie potrafił wydusić z siebie ani słowa.
- Gdzie ich właściciel? - wydusił po chwili.
- Walczy z Abaddonem i Astarothem w piekle, odesłali mnie tutaj, by mnie chronić, ale to przewidział skubaniec. Były głodne...co to za opiekun..?! - oburzyłam się, a Logan podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Myślałem, że cie zabiją...Amy - przytuliłam go mocniej.
- Ja też - przyznałam po chwili- ale wolały mięso, smaczniejsze - uśmiechnęłam się starając rozładować sytuację.
- Jesteś niesamowita wiesz?
- Nie to dzięki telepatii, tak się porozumiewają między sobą.
- Jesteś niesamowita, wiesz co osiągnęłaś?! - powtórzył z naciskiem.
- Ja znam ich imiona...- szepnęłam uzmysławiając sobie co to oznacza.
- Zdradziły Ci?! To przecież ...
- Niemożliwe, wiem właśnie - dokończyłam za Logana.
Do wydawki podeszła Angie, coś musiało ją zaniepokoić, przyglądnęła mi się, zerknęła na tace z mięsem przygotowanym do obiadu i pełno nadpalonych śladów łap na posadzce.
- Angie, zabrałam Ci mięso...nie gniewaj się, co? - powiedziałam z uśmiechem - odpracuję na zmywalni, słowo!
Abaddon chwycił swój miecz, rzadko go używał w walce, robił to jedynie wtedy kiedy na prawdę się złościł, a teraz był wkurzony, nigdzie nie było dwóch cerberów Pierwszego, to nie wróżyło niczego dobrego. Spojrzał na Astarotha i wiedział, że myślą o tym samym, pognały za nią, albo zostały w świecie ludzi.
- Naberiusie jakim prawem niepokoisz mnie i mego sługę w moim własnym pałacu?! - krzyknął, potęga jego głosu sprawiła, że Pierwszy się zachwiał.
- Wybacz Panie, jestem na polowaniu i trop doprowadził mnie do Ciebie, najmroczniejszy z mrocznych, to zapewne pomyłka - skłonił się Naberius.
- Kogo ścigasz? - dopytywał Abaddon.
- Wybraną, najwspanialszy, zagraża naszemu światu, wybija Twoje dzieci, musimy coś z tym zrobić - usiłował zyskać na czasie.
- Bzdura! To dziecię, nie wie czym jest porządny mężczyzna, ani miecz! A co dopiero być zagrożeniem dla kogokolwiek z nas! - usłyszał jedynie jak Astaroth wzdycha, że też Władca musiał być zawsze taki dramatyczny.
- Ale Panie, jej słodycz może zwieść...
- Zamilcz, za tą zniewagę powinienem pozbawić ciebie daru egzystencji, który otrzymałeś ode mnie! Sługo, nie jesteś mi więcej potrzebny, odejdź - Abaddon spojrzał wymownie na Astarotha, ten pospiesznie się skłonił i udał do świata ludzi w poszukiwaniu cerberów i jego ukochanej- Poznaj czym jest moja litość i łaska, Pierwszy Tropicielu, na przyszłość trafniej dobieraj zlecenie, nie życzę sobie usłyszeć, że wykonujesz je nadal.
- Ależ tak, jak sobie życzysz, pójdę za Twoja radą, najwspanialszy, dziękuję za okazaną łaskę - skłonił się najniżej jak potrafił i zniknął.
- Tyle mogłem dziś dla ciebie zrobić, Amy - pomyślał najmroczniejszy i uśmiechnął się przywołując jej obraz we wspomnieniach.
Astaroth wbiegł na jadalnie i zobaczył ja cała i zdrową, podbiegł do niej i wziął w objęcia.
- Amy, kochana jesteś cała, zdążyłem - przytulał ją do siebie mocno.
- Wszystko w porządku, jesteś cały - ucałowałam go delikatnie.
- Cerbery, one...- rozejrzał się po posadzce - dlaczego pachniesz mięsem?
- No cóż...ja...
- Załatwiłaś jego cerbery?!
- Nie, nie nakarmiłam...- Astaroth dziwnie mi się przyglądał.
- No, chodź stary ja Ci wszystko opowiem, Amy ma dyżur na zmywaku - Logan pchnął Astarotha ku najbliższemu stolikowi zaśmiewając się ze mnie.
- Dowódco, stało się coś? - zapytał zdezorientowany strażnik i podbiegł do mnie.
- Wszystko w porządku, spocznij strażniku - złapałam oddech i uśmiechnęłam się do niego. Poszłam pośpiesznie w stronę wind, wolałam być w otoczeniu uzbrojonych ludzi, coś czułam, że to nie koniec zabawy. Kiedy mijałam jadalnie coś mnie zaniepokoiło postanowiłam na nią zerknąć, była pusta, rozejrzałam się dookoła. Weszłam do środka, usłyszał dziwne odgłosy za sobą, wyjęłam miecz, dwa wielkie cerbery wtargnęły na jadalnie, odsuwałam się powoli, machałam mieczem chcąc je odgonić. Chciały zajść mnie z dwóch stron, moment czy ja usłyszałam ich myśli? Porozumiewały się telepatycznie, wyczułam w nich tyle cierpienia i głodu, że mnie to zasmuciło, wiedziałam, że tylko czekają na to, żeby mnie zabrać do swojego pana, ale nie mogłam na to pozwolić i zmienić swoich uczuć. Podeszłam powoli pod ladę z jedzeniem złapałam kilka kawałków mięsa.
- Dobre cerbery, spokojnie - powoli zniżałam się i rzuciłam im kilka kawałków mięsa - weźcie, wiem, że jesteście głodne - sama chwyciłam kawałek i włożyłam w usta, by zrozumiały, że nie blefuję. Jeden z cerberów głośno mlasnął i zjadł dziko swoją porcję, drugi zaczekał chwilę i spałaszował ochoczo leżące po jego stronie.
- Dobre? Pewnie, że dobre...dam wam jeszcze, ale muszę wstać powoli i spokojnie...- podniosłam się i zebrałam kilka roladek z kurczaka, kiedy rzuciłam je na podłogę cerbery z większym zaufaniem zabrały się do jedzenia - widzicie, od razu lepiej - starałam się mówić spokojnie, odłożyłam miecz na podłogę starając się pokazać im, że nie mam zamiaru walczyć. Jeden z nich podszedł do mnie powoli, skłonił głowę i pozwolił mi się dotknąć, spokojnie położyłam na niego dłoń, uśmiechnęłam się. Poczułam delikatne mrowienie w umyśle, uchyliłam więc osłonę, aby okazać mu swoje zaufanie.
- Nazywam się Fobos zapamiętaj to imię, ocali Ci życie przed nami - ukłonił się lekko i odsunął się na swoje miejsce, podszedł do mnie drugi z cerberów, ten bardziej ostrożny.
- Nie boisz się nas?
- Bałam i może trochę boję nadal, ale to co poczułam od Was pomogło mi przezwyciężyć strach.
- Co poczułaś? - przechylił główkę w zaciekawieniu, a ja ją delikatnie pogłaskałam.
- Wasze cierpienie i okropny głód nie spodobało mi się to, nikt nie powinien cierpieć i być głodny.
- Nazywam się Dimos, zapamiętaj proszę, to bardzo ważne. Naszych imion nie zna nikt poza naszym panem, a teraz Tobą.
- Dziękuję Wam obu - przesunęłam się tak by głaskać oba cerbery, były spragnione ciepłego dotyku, dotychczas znały jedynie ból, za źle wykonany rozkaz. Wydawały się być zadowolone z pieszczot, usłyszałam kroki ktoś biegł na jadalnię, złapałam oba cerbery za obroże, trochę paliły mi ręce, ale to było nieistotne.
-Amy, wszystko gra? - Logan wbiegł na jadalnię i zamarł, wydobył miecz.
- Logan nie...! Zostaw!
Cerbery zjeżyły się, ale pozostały przy mnie widząc rany na mych dłoniach starały się mnie pocieszyć trącając główkami.
- Fobos, Dimos to przyjaciel, nie zrobi wam krzywdy, nie pozwolę na to.
- To Cię boli - pisknął Fobos.
- Nic mi nie będzie, wyleczę się, zobacz - rany zaczęły znikać, a cerberom poprawił się nastrój.
- Logan schowaj miecz, nic nam nie zrobią, obiecały.
- Jesteś pewna?
- Jasne, że tak, kochane cerberki - głaskałam je ochoczo, a Logan wpatrywał się we mnie intensywnie, ale schował miecz.
- Pójdziemy już, uważaj na nas i na siebie, dziwna istoto...- powiedział Dimos.
- Mam na imię Amy.
- Żegnaj więc Amy - pożegnał się Fobos.
Oba cerbery odwróciły się ode mnie i ruszyły w stronę drzwi, rozpędziły się i zniknęły w smudze niebieskiego ognia.
- Uff, całkiem fajne, nie? - przeczesałam włosy dłonią, a Logan nie potrafił wydusić z siebie ani słowa.
- Gdzie ich właściciel? - wydusił po chwili.
- Walczy z Abaddonem i Astarothem w piekle, odesłali mnie tutaj, by mnie chronić, ale to przewidział skubaniec. Były głodne...co to za opiekun..?! - oburzyłam się, a Logan podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Myślałem, że cie zabiją...Amy - przytuliłam go mocniej.
- Ja też - przyznałam po chwili- ale wolały mięso, smaczniejsze - uśmiechnęłam się starając rozładować sytuację.
- Jesteś niesamowita wiesz?
- Nie to dzięki telepatii, tak się porozumiewają między sobą.
- Jesteś niesamowita, wiesz co osiągnęłaś?! - powtórzył z naciskiem.
- Ja znam ich imiona...- szepnęłam uzmysławiając sobie co to oznacza.
- Zdradziły Ci?! To przecież ...
- Niemożliwe, wiem właśnie - dokończyłam za Logana.
Do wydawki podeszła Angie, coś musiało ją zaniepokoić, przyglądnęła mi się, zerknęła na tace z mięsem przygotowanym do obiadu i pełno nadpalonych śladów łap na posadzce.
- Angie, zabrałam Ci mięso...nie gniewaj się, co? - powiedziałam z uśmiechem - odpracuję na zmywalni, słowo!
Abaddon chwycił swój miecz, rzadko go używał w walce, robił to jedynie wtedy kiedy na prawdę się złościł, a teraz był wkurzony, nigdzie nie było dwóch cerberów Pierwszego, to nie wróżyło niczego dobrego. Spojrzał na Astarotha i wiedział, że myślą o tym samym, pognały za nią, albo zostały w świecie ludzi.
- Naberiusie jakim prawem niepokoisz mnie i mego sługę w moim własnym pałacu?! - krzyknął, potęga jego głosu sprawiła, że Pierwszy się zachwiał.
- Wybacz Panie, jestem na polowaniu i trop doprowadził mnie do Ciebie, najmroczniejszy z mrocznych, to zapewne pomyłka - skłonił się Naberius.
- Kogo ścigasz? - dopytywał Abaddon.
- Wybraną, najwspanialszy, zagraża naszemu światu, wybija Twoje dzieci, musimy coś z tym zrobić - usiłował zyskać na czasie.
- Bzdura! To dziecię, nie wie czym jest porządny mężczyzna, ani miecz! A co dopiero być zagrożeniem dla kogokolwiek z nas! - usłyszał jedynie jak Astaroth wzdycha, że też Władca musiał być zawsze taki dramatyczny.
- Ale Panie, jej słodycz może zwieść...
- Zamilcz, za tą zniewagę powinienem pozbawić ciebie daru egzystencji, który otrzymałeś ode mnie! Sługo, nie jesteś mi więcej potrzebny, odejdź - Abaddon spojrzał wymownie na Astarotha, ten pospiesznie się skłonił i udał do świata ludzi w poszukiwaniu cerberów i jego ukochanej- Poznaj czym jest moja litość i łaska, Pierwszy Tropicielu, na przyszłość trafniej dobieraj zlecenie, nie życzę sobie usłyszeć, że wykonujesz je nadal.
- Ależ tak, jak sobie życzysz, pójdę za Twoja radą, najwspanialszy, dziękuję za okazaną łaskę - skłonił się najniżej jak potrafił i zniknął.
- Tyle mogłem dziś dla ciebie zrobić, Amy - pomyślał najmroczniejszy i uśmiechnął się przywołując jej obraz we wspomnieniach.
Astaroth wbiegł na jadalnie i zobaczył ja cała i zdrową, podbiegł do niej i wziął w objęcia.
- Amy, kochana jesteś cała, zdążyłem - przytulał ją do siebie mocno.
- Wszystko w porządku, jesteś cały - ucałowałam go delikatnie.
- Cerbery, one...- rozejrzał się po posadzce - dlaczego pachniesz mięsem?
- No cóż...ja...
- Załatwiłaś jego cerbery?!
- Nie, nie nakarmiłam...- Astaroth dziwnie mi się przyglądał.
- No, chodź stary ja Ci wszystko opowiem, Amy ma dyżur na zmywaku - Logan pchnął Astarotha ku najbliższemu stolikowi zaśmiewając się ze mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz