Raziel siedział ze mną do przybycia Astarotha, siedziałam skulona na kanapie, drżałam, byłam przerażona, nie miałam pojęcia co zrobić, nigdzie nie byłam bezpieczna.
- Amy, ty drżysz - Raziel przysiadł się do mnie i mnie siła przytulił, szkoda, że to nie załatwiało sprawy.
- Boję się, Razielu...
- Wiem, ale ci pomogę, zobaczysz...
- Nie zawsze możesz być przy mnie.
-Astaroth wrócił z pałacu, kiedy zobaczył mnie w objęciach Raziela, nie powiedział ani słowa.
- Mamy kłopoty - szepnęłam, wtedy na mnie spojrzał.
- Domyślam się, jesteś roztrzęsiona, mów szybko co się dzieje?
- Samael, nie potrafię go zranić, nie obronię się przed nim, ani Ciebie, ani nikogo innego.
- Zrobił Ci krzywdę? - zacisnął pięści, przez chwilę nic nie mówiłam - cholera - syknął
- Nic mi nie jest - podeszłam do niego, wzięłam za rękę i się wtuliłam.
- Musisz powiedzieć Abaddonowi, tylko on tam jest..
- Może do mnie przyjdzie, jak go poproszę?
- Zobaczysz, chociaż był dziś strasznie marudny.
- Wiem co mu poprawi humor- obniżyłam dekolt bluzki i poprawiłam biust- no co, to zawsze działa. - mruknęłam.
- To ja się zbieram, jeszcze za bardzo mi się spodoba - mruknął Raziel i zniknął.
- Bądź dla niego miła, może Ci przekaże wynik mojego lizusostwa, pogadam z Loganem - wyszedł z pokoju i tak zostałam sama.
- Abaddonie, odwiedzisz mnie, tak smutno mi samej...
- Wiedziałem, że w końcu zrozumiesz, że mnie ci potrzeba do szczęścia - mm zlustrował mnie lubieżnie jak to miał w zwyczaju dłużej skupiając się na biuście, wpadłeś bratku.
- Dobrze Cię widzieć - podeszłam do niego i przytuliłam na chwilkę.
- Chcesz pewnie wiedzieć co wymyśliłem w sprawie Twego kochasia, a mam fajny pomysł, będziesz jego tutaj w świecie ludzi, on zyska wolność, natomiast będziesz musiała mnie odwiedzać w moim pałacu, co najmniej raz w tygodniu zostawać na noc..i w piekle, skarbie będziesz moją panią...cała moja.
- Abaddonie...- zszokował mnie totalnie, a nie mogłam go zdzielić, choć tak bardzo mnie ręka swędziała, musiałam być miła, bo on miał mi się przydać.
- Naturalnie przy mnie będziesz bezpieczna, nie będę cie do niczego zmuszać, a ja będę mieć raczki prawie zawsze przy sobie, no co nie patrz tak, przecież przywitać cie muszę, jak należy - uśmiechnął się niewinnie.
- Przemyślę to..
- Naturalnie moja najmilsza, musisz obgadać sprawę z Twoim kochasiem, tak będzie uczciwie, nie wiem dlaczego, ale na sprawiedliwość kładziesz taki duży nacisk, dlatego to akceptuję, moje śliczności.
- Piłeś siderth, co?
- Może tam kielich, albo dwa, jakie to ma znaczenie?
- Potrzebuję cię...bardzo, Twojej pomocy Abaddonie - opuściłam głowę, a on spoważniał nieco, podszedł do mnie i ujął ma twarz w swe dłonie, zmusił mnie bym na niego spojrzała.
- Jestem dla Ciebie...powiedz tylko słowo.
- Samael, nie potrafię się przed nim obronić, nic na niego nie działa...co mam robić, powiedz, proszę...
- Zwolnij, aniele..Samael Ci groził?
- Zaatakował...ledwo z tego uszłam z Xandem...gdybyś go widział, myślałam, że mnie udusi.
- Tam, Xand, Xand, Ty mnie interesujesz...co Ci zrobił?! - był wzburzony.
- Uderzył....dusił, atakował...sporo tego...Abaddonie, ja się boję...nie wiem jak mam z nim walczyć - czułam jak łzy napływają mi do oczu, mój wybawca mnie przytulił mocno i pocałował w czoło.
- Zapłaci za to, przysięgam...pachniesz krwią...- przeczesał moje włosy, czułam, że się zdenerwował, gdy zobaczył pozostałości po mojej rozwalonej głowie.
- Przepraszam, nie myłam się jeszcze...
- Zajmę się nim, nigdy więcej Cie nie dotknie, a jak spróbuje...pozna co to znaczy zadrzeć z Władca Piekieł...i jego...- uśmiechnął się - kobietą.
- Dziękuję...- przetarłam oczy.
- A co do Twojego pytania, nie wiem, ale się dowiem, macie taką samą moc, Twoje zniszczenie jest jego słabszą wersją, nie ma w sobie światła, to Twój atut.
- Nie podziała, co? - mruknęłam.
- Słyszałem...wszystko, nie chce byś musiała do niego chodzić...
- Ale marzysz o wolności, od dłuższego czasu.
- Marzę, ale trudno..
- Zawsze się dla mnie poświęcałeś, zawsze przy mnie jesteś, chce to zrobić dla Ciebie, on mnie nie skrzywdzi, wiemy to oboje.
- Jesteś jego słabością - szepnął.
- A ty moją miłością - uśmiechnęłam się i go pocałowałam.
- Jesteś tego pewna? - kiwnęłam głową, by ukryć moje wahanie, pewna nie byłam, ale wiedziałam, że to zrobię...dla niego. Przytulił mnie mocniej, a ja przymknęłam oczy. poszłam zmyć krew z włosów, i usiadłam na tarasie, potrzebowałam chwili relaksu, tak bardzo, że zasypiałam na leżaku. Byłam wymęczona, psychicznie. Obudziło mnie gwałtowne szarpnięcie za ramię, wisiałam, a trzymał mnie nie kto inny niż Samael, był wkurzony, zatkał mi usta i przycisnął do ściany budynku.
- Pożałujesz...musiałaś mu na mnie donieść, co? - syknął, szarpałam się, ale nic mi to nie pomogło - zaraz pożałujesz! - całował mnie, a ja ugryzłam go w język, który na siłę we mnie wpychał, uderzył mnie, rozciął wargę. Raziłam go błyskawicami, ale nic to nie dało tak jak przypuszczałam, kiedy tylko chciałam krzyknąć, zatykał mi usta. Lizał moja szyję i całował ją na przemian, udało mi się wsunąć nogę, kopnęłam go w krocze, zwinął się, ale uderzył mnie tak, że upadłam na posadzkę, czułam krew w ustach. Próbowałam się czołgać, chwycił mnie za ramię, miał takie lodowate spojrzenie, użył na mnie swojej niszczącej mocy, czerń z zielenią, krzyczałam, czułam się jakbym znowu umierała. Wbiegł Asaroth, raził go swoimi mrocznymi błyskawicami i zmusił do tego by mnie puścił. Z jakiś względów, wycofywał się zawsze, gdy go widział, łzy leciały mi z oczu, skuliłam się, rana wyglądała paskudnie, cały naskórek został strawiony, zieleń płynęła mi z rany. Asartoh walczył, nie dawał za wygrana, Samael poczuł się zagrożony, więc otwarł portal.
- Wybacz słoneczko, tego to raczej nie wyleczysz...umrzesz w bólach - roześmiał się i skoczył.
- Amy, kochanie - podbiegł do mnie, chciał mnie dotknąć, ale tylko powodowało to większy ból, wziął mnie delikatnie na ręce tak by nie podrażnić rany.
- Nie umiem tego wyleczyć - jęknęłam - Rafi...przybądź proszę.
- Drugi raz w ciągu dnia, musisz być nieźle napalona - zażartował, ale mina mu zrzedła kiedy mnie zobaczył, podbiegł do mnie i przeglądał ranę.
- Strasznie boli - jęknęłam, nie podobała mi się mina archanioła, był zrezygnowany.
- Mogę uśmierzyć ból, ale to będzie chwilowe, to demonia magia - opuścił głowę - zbyt silna, jeśli zbyt długo zostanie nie będzie można tego cofnąć, umrzesz z bólu Amy.
- Zrób co możesz....przepraszam, że stawiam Ciebie w takim położeniu - szepnęłam, przymknęłam oczy, Astaroth wzywał Abaddona.
Władca Piekieł niezadowolony wpadł do pokoju mamrocząc coś o taxówkach i zmianie propozycji, kiedy mnie zobaczył, zjawił się tuż przy mnie, przyzwał butelkę siderthu.
- Pij, znieczuli Cię trochę, muszę coś zrobić i nie będzie to przyjemne - napiłam się sporo tego paskudztwa z trudem utrzymałam to w ustach, Abaddon zalał alkoholem moją ranę, zwinęłam się z bólu, jestem wytrzymała, ale to było straszne. Na chwilę ból ustąpił, Abaddon starł ze mnie zielone paskudztwo, przemywał ranę i opatrzył wilgotną gazą.
- Dziękuję - szepnęłam - chyba z nocowania u Ciebie nici, co?
- Nawet tak nie mów, cholerny Samael! - przyzwał zgrzewkę siderthu, którą dostał od nas - wam przyda się bardziej, jedynie silna dezynfekcja powstrzyma Twój ból, na trochę, dorwę go...oj dorwę i zabiję - zagrzmiał.
- Pokój się trzęsie...to ty czy ja? - mruknęłam
- Ja, wybacz...przyśle go najszybciej jak się da, usunie ci to.
- A jak będzie za późno?
- Nawet tak nie myśl, prześpij się póki możesz.
Astaroth siedział przy mnie, pielęgnował moją ranę, do pokoju weszła Ivith, kiedy zobaczyła mnie w takim stanie podbiegła.
- Astarothcie nie ma na co czekać, rana wygląda paskudnie, wiem co trzeba zrobić, wrócę po was - pośpiesznie przeszła przez portal, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Demonica przeniosła się do krainy Oviren, jako przyjaciółka smoków, nieśmiertelnych, magicznych i inteligentnych istot, miała prawo je odwiedzać. Kiedy przed laty ocaliła smocze jajo przed wychłodzeniem, zaopiekowała się jednym z nich, przyprowadziła go do domu, stała się przyjacielem, jednak i ona nie miała pozwolenia na wszystko. Przestrzeń podniebna należała jedynie do smoków, nie uznawały demonicznych istot, prowadziły z nimi wojnę, jednak Ivith była i zawsze będzie wyjątkiem. W tym przypadku musiała poruszać się pieszo, miała jednak pozwolenie, by otworzyć sobie portal tuz przed pałacem samej królowej Tiamad.
- Ivith, smocza matko, witaj - przywitała ja serdecznie królowa - Ivith klękła przed nią, czego nigdy nie musiała robić, królowa bowiem ją umiłowała - powstań dziecię...
- Witaj, o najmądrzejsza z mądrych, Królowo Tiamad, nie przychodzę dziś do ciebie jako przyjaciel i smocza matka, ale jako ktoś kto rozpaczliwie potrzebuje Twojej pomocy - powiedziała dziewczyna - nigdy o nic Ciebie nie prosiłam, respektuje Twoje prawa są świętością, moja przyjaciółka została zarażona demonią trucizną zniszczenia. Nie może umrzeć, ma ważną misję do wykonania pani, jest Wybraną, musi ocalić nasze wszystkie światy.
- Demon przyjaźni się z Wybraną? - zdziwiła się królowa, wtedy Ivith wstała i zdjęła swój płaszcz ukazując się i swoje skrzydła.
- Przywróciła mi wiarę, oddała to co odebrała mi Lilith, wiele w życiu straciła, wiele wycierpiała, nie oszczędzą jej demony, nie oszczędzą archanioły, które ją umiłowały. Proszę Cię dla niej o łaskę i dar życia - skłoniła się ponownie.
- Dobrze więc, niech tak będzie chętnie poznam dziecię światła i ciemności. Mam jednak warunki, przestrzeń podniebna jest zamknięta, do naszego królestwa może wejść jedynie ona z Tobą, bez jej towarzysza. Jeśli przeżyje do czasu dotarcia do mnie, uznam, że jest warta i godna, by otrzymać lek. Nie obiecuję, że zadziała, wszystko zależy od stadium zarażenia, nie możesz otworzyć portalu przed królestwem, tylko w Vircassis, dzień drogi stąd, takie są moje warunki. Przyjmujesz je, umiłowana?
- Tak, Wasza Wysokość, udam się po Wybrana i dotrzemy tu zgodnie z obietnicą - kiedy opuszczała pałac, zerkał za nią Caligo zastanawiając się co tym razem przytrafiło się przekąsce, że jego Ivith jest taka zmartwiona.
- Amy, ty drżysz - Raziel przysiadł się do mnie i mnie siła przytulił, szkoda, że to nie załatwiało sprawy.
- Boję się, Razielu...
- Wiem, ale ci pomogę, zobaczysz...
- Nie zawsze możesz być przy mnie.
-Astaroth wrócił z pałacu, kiedy zobaczył mnie w objęciach Raziela, nie powiedział ani słowa.
- Mamy kłopoty - szepnęłam, wtedy na mnie spojrzał.
- Domyślam się, jesteś roztrzęsiona, mów szybko co się dzieje?
- Samael, nie potrafię go zranić, nie obronię się przed nim, ani Ciebie, ani nikogo innego.
- Zrobił Ci krzywdę? - zacisnął pięści, przez chwilę nic nie mówiłam - cholera - syknął
- Nic mi nie jest - podeszłam do niego, wzięłam za rękę i się wtuliłam.
- Musisz powiedzieć Abaddonowi, tylko on tam jest..
- Może do mnie przyjdzie, jak go poproszę?
- Zobaczysz, chociaż był dziś strasznie marudny.
- Wiem co mu poprawi humor- obniżyłam dekolt bluzki i poprawiłam biust- no co, to zawsze działa. - mruknęłam.
- To ja się zbieram, jeszcze za bardzo mi się spodoba - mruknął Raziel i zniknął.
- Bądź dla niego miła, może Ci przekaże wynik mojego lizusostwa, pogadam z Loganem - wyszedł z pokoju i tak zostałam sama.
- Abaddonie, odwiedzisz mnie, tak smutno mi samej...
- Wiedziałem, że w końcu zrozumiesz, że mnie ci potrzeba do szczęścia - mm zlustrował mnie lubieżnie jak to miał w zwyczaju dłużej skupiając się na biuście, wpadłeś bratku.
- Dobrze Cię widzieć - podeszłam do niego i przytuliłam na chwilkę.
- Chcesz pewnie wiedzieć co wymyśliłem w sprawie Twego kochasia, a mam fajny pomysł, będziesz jego tutaj w świecie ludzi, on zyska wolność, natomiast będziesz musiała mnie odwiedzać w moim pałacu, co najmniej raz w tygodniu zostawać na noc..i w piekle, skarbie będziesz moją panią...cała moja.
- Abaddonie...- zszokował mnie totalnie, a nie mogłam go zdzielić, choć tak bardzo mnie ręka swędziała, musiałam być miła, bo on miał mi się przydać.
- Naturalnie przy mnie będziesz bezpieczna, nie będę cie do niczego zmuszać, a ja będę mieć raczki prawie zawsze przy sobie, no co nie patrz tak, przecież przywitać cie muszę, jak należy - uśmiechnął się niewinnie.
- Przemyślę to..
- Naturalnie moja najmilsza, musisz obgadać sprawę z Twoim kochasiem, tak będzie uczciwie, nie wiem dlaczego, ale na sprawiedliwość kładziesz taki duży nacisk, dlatego to akceptuję, moje śliczności.
- Piłeś siderth, co?
- Może tam kielich, albo dwa, jakie to ma znaczenie?
- Potrzebuję cię...bardzo, Twojej pomocy Abaddonie - opuściłam głowę, a on spoważniał nieco, podszedł do mnie i ujął ma twarz w swe dłonie, zmusił mnie bym na niego spojrzała.
- Jestem dla Ciebie...powiedz tylko słowo.
- Samael, nie potrafię się przed nim obronić, nic na niego nie działa...co mam robić, powiedz, proszę...
- Zwolnij, aniele..Samael Ci groził?
- Zaatakował...ledwo z tego uszłam z Xandem...gdybyś go widział, myślałam, że mnie udusi.
- Tam, Xand, Xand, Ty mnie interesujesz...co Ci zrobił?! - był wzburzony.
- Uderzył....dusił, atakował...sporo tego...Abaddonie, ja się boję...nie wiem jak mam z nim walczyć - czułam jak łzy napływają mi do oczu, mój wybawca mnie przytulił mocno i pocałował w czoło.
- Zapłaci za to, przysięgam...pachniesz krwią...- przeczesał moje włosy, czułam, że się zdenerwował, gdy zobaczył pozostałości po mojej rozwalonej głowie.
- Przepraszam, nie myłam się jeszcze...
- Zajmę się nim, nigdy więcej Cie nie dotknie, a jak spróbuje...pozna co to znaczy zadrzeć z Władca Piekieł...i jego...- uśmiechnął się - kobietą.
- Dziękuję...- przetarłam oczy.
- A co do Twojego pytania, nie wiem, ale się dowiem, macie taką samą moc, Twoje zniszczenie jest jego słabszą wersją, nie ma w sobie światła, to Twój atut.
- Nie podziała, co? - mruknęłam.
Wiesz jak to jest z upadłymi aniołami? Upadły Anioł już nigdy nie wstanie...Chyba, że mu w tym pomożesz..Pójdę już i czekam na odpowiedź.
- Dostaniesz ją, obiecuję - Abaddon uśmiechnął się, by mi dodać otuchy, przeszedł przez portal i tyle go widziałam.
Zastanawiałam się kogo jeszcze mogłam pytać i prosić o pomoc, wzięłam księgę do rąk, otwarłam i przewertowałam, nie robiłam tego od czasu śmierci Thundera, obiecałam sobie, że tego nie zrobię, jednak musiałam złamać ta obietnicę. Księga była pusta, jedyne co w niej znalazłam to zapis dotyczący tego, że przyjdzie dla mnie ciężki czas i odkupie go łzami i krwią. "Stary wróg znajdzie sposób, by powrócić, zachowaj czujność", a to co oznaczało? Nie miałam pojęcia, a raczej nie chciałam go mieć. Może sypianie u Abaddona to nie taki zły pomysł? U, a nie z nim to duża różnica, może nie będziemy już sobie tak dogryzać? Przynajmniej wiem, że na obecnym etapie naszej znajomości nie zrobi mi krzywdy. Mogłabym poprosić Ivith, ale dopiero co odzyskała Naberiusa, powinni mieć czas się sobą nacieszyć. Moje rozważania przerwał mi Astaroth, który wtulił się w moje plecy.- Dostaniesz ją, obiecuję - Abaddon uśmiechnął się, by mi dodać otuchy, przeszedł przez portal i tyle go widziałam.
- Słyszałem...wszystko, nie chce byś musiała do niego chodzić...
- Ale marzysz o wolności, od dłuższego czasu.
- Marzę, ale trudno..
- Zawsze się dla mnie poświęcałeś, zawsze przy mnie jesteś, chce to zrobić dla Ciebie, on mnie nie skrzywdzi, wiemy to oboje.
- Jesteś jego słabością - szepnął.
- A ty moją miłością - uśmiechnęłam się i go pocałowałam.
- Jesteś tego pewna? - kiwnęłam głową, by ukryć moje wahanie, pewna nie byłam, ale wiedziałam, że to zrobię...dla niego. Przytulił mnie mocniej, a ja przymknęłam oczy. poszłam zmyć krew z włosów, i usiadłam na tarasie, potrzebowałam chwili relaksu, tak bardzo, że zasypiałam na leżaku. Byłam wymęczona, psychicznie. Obudziło mnie gwałtowne szarpnięcie za ramię, wisiałam, a trzymał mnie nie kto inny niż Samael, był wkurzony, zatkał mi usta i przycisnął do ściany budynku.
- Pożałujesz...musiałaś mu na mnie donieść, co? - syknął, szarpałam się, ale nic mi to nie pomogło - zaraz pożałujesz! - całował mnie, a ja ugryzłam go w język, który na siłę we mnie wpychał, uderzył mnie, rozciął wargę. Raziłam go błyskawicami, ale nic to nie dało tak jak przypuszczałam, kiedy tylko chciałam krzyknąć, zatykał mi usta. Lizał moja szyję i całował ją na przemian, udało mi się wsunąć nogę, kopnęłam go w krocze, zwinął się, ale uderzył mnie tak, że upadłam na posadzkę, czułam krew w ustach. Próbowałam się czołgać, chwycił mnie za ramię, miał takie lodowate spojrzenie, użył na mnie swojej niszczącej mocy, czerń z zielenią, krzyczałam, czułam się jakbym znowu umierała. Wbiegł Asaroth, raził go swoimi mrocznymi błyskawicami i zmusił do tego by mnie puścił. Z jakiś względów, wycofywał się zawsze, gdy go widział, łzy leciały mi z oczu, skuliłam się, rana wyglądała paskudnie, cały naskórek został strawiony, zieleń płynęła mi z rany. Asartoh walczył, nie dawał za wygrana, Samael poczuł się zagrożony, więc otwarł portal.
- Wybacz słoneczko, tego to raczej nie wyleczysz...umrzesz w bólach - roześmiał się i skoczył.
- Amy, kochanie - podbiegł do mnie, chciał mnie dotknąć, ale tylko powodowało to większy ból, wziął mnie delikatnie na ręce tak by nie podrażnić rany.
- Nie umiem tego wyleczyć - jęknęłam - Rafi...przybądź proszę.
- Drugi raz w ciągu dnia, musisz być nieźle napalona - zażartował, ale mina mu zrzedła kiedy mnie zobaczył, podbiegł do mnie i przeglądał ranę.
- Strasznie boli - jęknęłam, nie podobała mi się mina archanioła, był zrezygnowany.
- Mogę uśmierzyć ból, ale to będzie chwilowe, to demonia magia - opuścił głowę - zbyt silna, jeśli zbyt długo zostanie nie będzie można tego cofnąć, umrzesz z bólu Amy.
- Zrób co możesz....przepraszam, że stawiam Ciebie w takim położeniu - szepnęłam, przymknęłam oczy, Astaroth wzywał Abaddona.
Władca Piekieł niezadowolony wpadł do pokoju mamrocząc coś o taxówkach i zmianie propozycji, kiedy mnie zobaczył, zjawił się tuż przy mnie, przyzwał butelkę siderthu.
- Pij, znieczuli Cię trochę, muszę coś zrobić i nie będzie to przyjemne - napiłam się sporo tego paskudztwa z trudem utrzymałam to w ustach, Abaddon zalał alkoholem moją ranę, zwinęłam się z bólu, jestem wytrzymała, ale to było straszne. Na chwilę ból ustąpił, Abaddon starł ze mnie zielone paskudztwo, przemywał ranę i opatrzył wilgotną gazą.
- Dziękuję - szepnęłam - chyba z nocowania u Ciebie nici, co?
- Nawet tak nie mów, cholerny Samael! - przyzwał zgrzewkę siderthu, którą dostał od nas - wam przyda się bardziej, jedynie silna dezynfekcja powstrzyma Twój ból, na trochę, dorwę go...oj dorwę i zabiję - zagrzmiał.
- Pokój się trzęsie...to ty czy ja? - mruknęłam
- Ja, wybacz...przyśle go najszybciej jak się da, usunie ci to.
- A jak będzie za późno?
- Nawet tak nie myśl, prześpij się póki możesz.
Astaroth siedział przy mnie, pielęgnował moją ranę, do pokoju weszła Ivith, kiedy zobaczyła mnie w takim stanie podbiegła.
- Astarothcie nie ma na co czekać, rana wygląda paskudnie, wiem co trzeba zrobić, wrócę po was - pośpiesznie przeszła przez portal, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Demonica przeniosła się do krainy Oviren, jako przyjaciółka smoków, nieśmiertelnych, magicznych i inteligentnych istot, miała prawo je odwiedzać. Kiedy przed laty ocaliła smocze jajo przed wychłodzeniem, zaopiekowała się jednym z nich, przyprowadziła go do domu, stała się przyjacielem, jednak i ona nie miała pozwolenia na wszystko. Przestrzeń podniebna należała jedynie do smoków, nie uznawały demonicznych istot, prowadziły z nimi wojnę, jednak Ivith była i zawsze będzie wyjątkiem. W tym przypadku musiała poruszać się pieszo, miała jednak pozwolenie, by otworzyć sobie portal tuz przed pałacem samej królowej Tiamad.
- Ivith, smocza matko, witaj - przywitała ja serdecznie królowa - Ivith klękła przed nią, czego nigdy nie musiała robić, królowa bowiem ją umiłowała - powstań dziecię...
- Witaj, o najmądrzejsza z mądrych, Królowo Tiamad, nie przychodzę dziś do ciebie jako przyjaciel i smocza matka, ale jako ktoś kto rozpaczliwie potrzebuje Twojej pomocy - powiedziała dziewczyna - nigdy o nic Ciebie nie prosiłam, respektuje Twoje prawa są świętością, moja przyjaciółka została zarażona demonią trucizną zniszczenia. Nie może umrzeć, ma ważną misję do wykonania pani, jest Wybraną, musi ocalić nasze wszystkie światy.
- Demon przyjaźni się z Wybraną? - zdziwiła się królowa, wtedy Ivith wstała i zdjęła swój płaszcz ukazując się i swoje skrzydła.
- Przywróciła mi wiarę, oddała to co odebrała mi Lilith, wiele w życiu straciła, wiele wycierpiała, nie oszczędzą jej demony, nie oszczędzą archanioły, które ją umiłowały. Proszę Cię dla niej o łaskę i dar życia - skłoniła się ponownie.
- Dobrze więc, niech tak będzie chętnie poznam dziecię światła i ciemności. Mam jednak warunki, przestrzeń podniebna jest zamknięta, do naszego królestwa może wejść jedynie ona z Tobą, bez jej towarzysza. Jeśli przeżyje do czasu dotarcia do mnie, uznam, że jest warta i godna, by otrzymać lek. Nie obiecuję, że zadziała, wszystko zależy od stadium zarażenia, nie możesz otworzyć portalu przed królestwem, tylko w Vircassis, dzień drogi stąd, takie są moje warunki. Przyjmujesz je, umiłowana?
- Tak, Wasza Wysokość, udam się po Wybrana i dotrzemy tu zgodnie z obietnicą - kiedy opuszczała pałac, zerkał za nią Caligo zastanawiając się co tym razem przytrafiło się przekąsce, że jego Ivith jest taka zmartwiona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz