- Rozmawiałem z Abaddonem, poprosiłem go o wolność..by móc być z Tobą i tylko z Tobą - zaczął Astaroth - ma podać cenę jaką przyjdzie mi za to zapłacić.
- Coś mi mówi, że będzie chciał czegoś ode mnie...- dopiłam colę i umyłam szklankę. Nie dawał mi spokoju Samael, który nie wydawał się kimś kto łatwo daje za wygraną.
- Powiesz mi, jeśli z Tobą porozmawia? Zobaczymy czy cena nie jest dla nas zbyt wysoka, nie chcę żebyś Ty się poświęcała - wziął mnie za rękę i się uśmiechnął.
- Znasz go, to będę ja - uśmiechnęłam się i zaczęłam przygotowywać się na patrol.
- Na pewno chcesz iść sama? Nie mogę tego przełożyć, muszę mu dostarczyć skrzynię sidethu, może coś zdziałam, mam umówione spotkanie - zmartwił się Astehroth.
- Przecież nie będę sama, nie musisz być przy mnie cały czas...
- Muszę, chce, pragnę tego i ciebie - objął mnie mocno i pocałował.
- Wiesz jak komplementować kobietę - uśmiechnęłam się - nic mi nie będzie.
- Rozmawiałem z tym od ..owsianki, będzie z Tobą przez cały czas, więc nie szalej.
- Jesteś taki troskliwy, ma na imię Xander.
- Nie podoba mi się ten Samael - zmarszczył brwi.
- Mnie tez nie, ja już mam faceta - uśmiechnęłam się dodając mu otuchy.
Astaroth w końcu odpuścił, Xander zapukał po mnie punktualnie, dopięłam czakram, miecze na swoim miejscu i byłam gotowa.
- Cześć, wiesz tak sobie właśnie pomyślałem, że dawno nigdzie nie byliśmy razem pani dowódco - zasalutował nabijając się ze mnie.
- Spocznij, panie owsianka, spocznij, trzeba to zmienić i czasem gdzieś wyskoczyć razem.
- Chciałabyś? - ucieszył się tak, że zręcznie ominął owsiankę.
- Jasne, że tak, pokażemy im jaka z nas ekipa, odeślemy najwięcej bezdusznych!
- No bez dwóch zdań!
- Powiedz mi, co Ci mówił Asteroth?
- Że powyrywa mi nogi z ...jeśli coś Ci się stanie, a tak poza tym sympatyczny z niego gość. Wspomniał o jakimś kolesiu co się do Ciebie przystawiał, demonie czy kimś tam...nie bój się, nie zrobi ci krzywdy - poczochrał mnie po głowie i się uśmiechnął.
- Pewnie się już nie pojawi, miejmy taką nadzieję - zeszliśmy do strażników, rzadko bywałam na patrolach więc moja obecność zawsze wywoływała poruszenie, nie zawsze wiedziałam dlaczego, czy to z pozytywnym aspektem, czy negatywnym. Kiedy zobaczyli mnie skąpaną we krwi Lilith, mogli pomyśleć cokolwiek. Wiedzieli, że nie zabiłam bezdusznego z nimi robota jest czysta, rozpadają się. Czy mam pewność, że zniknęła na zawsze? Czy demony umierają? W końcu była w piekle, nie będę się nad tym teraz zastanawiać. Wyruszyliśmy, jak zawsze rozdzieleni według protokołu, wyczuwałam bezdusznych z daleka, pomagałam Xanderowi dostać się tam nieco szybciej za pomocą błyskawic, nauczyłam się tego, musiał mnie przytulać, więc zdecydowaliśmy się na milczenie i poświęcenie sprawie. Ten bezduszny był nieco bardziej agresywny i żwawy, uderzył Xandera i poleciał kawałek dalej, starałam się odwrócić uwagę od mojego przyjaciela. Kiedy tuż za mną pojawił się Samael.
- Ochronię Cię, - objął mnie mocno, próbowałam się wyrwać.
- Odsuń się, bo Cię uderzę! Nie mam na to czasu, sama o siebie potrafię zadbać!
- Przykro mi, mam inne plany wobec Ciebie - pożerał mnie wzrokiem, był przerażający, podcięłam go, by się lekko zachwiał i wywinęłam mu się. Ruszyłam na bezdusznego, nie zważając na jego zdziwioną minę. Stanęłam przed Xanderem, dałam mu czas by się pozbierał. Odpędzałam bezdusznego, uwolniłam moc niszczenia i zaatakowałam niszcząc stwora doszczętnie.
- No, no to mi się podoba ta Twoja ciemna strona, jeszcze bardziej cię chcę niż poprzednio - stanął przede mną Samael.
- Przykro mi, zawarłam królewski pakt z Władca Piekieł, spóźniłeś się, więcej paktów nie potrzebuję, żegnam - podałam Xanderowi rękę, lecząc go, mocno oberwał biedak. Pozbierał się i stanął bardzo blisko mnie zagradzając Samaelowi drogę, nic nie wskazywało tego, co miało się wydarzyć. Samel ruszył na niego i mocno uderzył, Xandera odrzuciło do tyłu, ruszył więc za nim.
- Zostaw go, przestań!- ruszyłam na niego, odrzucił Xandera jak kukiełkę uśmiechając się do mnie z wyższością - muszę do niego iść...
- Nigdzie nie pójdziesz - złapał mnie za rękę i mocno przyciągnął, szarpałam się, usiłowałam go uderzyć, ale się bronił, przewidywał moje ruchy, wkurzyłam się, chciałam go zranić więc użyłam zniszczenia, nie udało mi się go zranić to niemożliwe!
- Łaskoczesz - roześmiał się - kochanieńka ja jestem zniszczeniem, nic mi nie zrobisz!
Na prawdę mnie przeraził, usiłowałam go zmrozić, ale on się tylko śmiał, ugryzłam go więc, ale nie było to dobrym pomysłem, wymierzył mi siarczysty policzek, upadłam na posadzkę, chwycił mnie za szyję i podniósł, że ledwo dotykałam stopami podłogi.
- To jak będzie? Już nie jesteś taka odważna...nie jesteś w stanie mnie zranić - uśmiechał się Samael, a ja z trudem łapałam oddech, usiłowałam coś powiedzieć - co tam mamroczesz?- zwolnił trochę uścisk na mojej szyi.
- Raziel....ratuj..- spojrzał na mnie zdziwiony, z nieba zleciał majestatyczny archanioł, uderzył Samaela ten ratując siebie wypuścił mnie, uderzyłam o ścianę budynku głową, czołgałam się do Xandera, kiedy dosięgłam jego ręki byłam spokojna. Raziel walczył z Samaelem na miecze, walka była zacięta, a ja nie mogłam nic zrobić, na szczęście Xanderowi nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo.
- Michaelu, Hanielu, Rafaelu, Urielu, Azraelu jesteście mi potrzebni - koniec tej zabawy, archanioły spadły z niebios i otoczyły demona, który uciekając dał się zranić, zanim wskoczył w portal.
- Amy? - krzyknął Azrael.
- Tu jestem - próbowałam się podnieść, ale strasznie bolała mnie głowa, Rafael zjawił się obok mnie, wziął mnie w objęcia.?
- Paskudnie to wygląda, zaraz temu zaradzę kruszynko - zajął się moja głową z troską.
- To nic, tylko uderzyłam..chyba w ścianę, czy jemu nic nie jest? - zerknęłam na Xandera, który powoli się budził. Raziel uklęknął przy mnie, głaskał mnie po twarzy, widziałam, że się martwił.
- Nic mu nie będzie, nie martw się - szepnął.
- Mam kłopoty, nie potrafię go zranić...jak się przed nim bronić? - archaniołowie spojrzeli po sobie, ale żaden z nich nie miał gotowej odpowiedzi na moje pytanie. Uświadomiłam sobie, że jestem bezbronna jak małe dziecko. Wracając do domu nie odezwałam się ani słowa, Raziel mnie eskortował.
- Coś mi mówi, że będzie chciał czegoś ode mnie...- dopiłam colę i umyłam szklankę. Nie dawał mi spokoju Samael, który nie wydawał się kimś kto łatwo daje za wygraną.
- Powiesz mi, jeśli z Tobą porozmawia? Zobaczymy czy cena nie jest dla nas zbyt wysoka, nie chcę żebyś Ty się poświęcała - wziął mnie za rękę i się uśmiechnął.
- Znasz go, to będę ja - uśmiechnęłam się i zaczęłam przygotowywać się na patrol.
- Na pewno chcesz iść sama? Nie mogę tego przełożyć, muszę mu dostarczyć skrzynię sidethu, może coś zdziałam, mam umówione spotkanie - zmartwił się Astehroth.
- Przecież nie będę sama, nie musisz być przy mnie cały czas...
- Muszę, chce, pragnę tego i ciebie - objął mnie mocno i pocałował.
- Wiesz jak komplementować kobietę - uśmiechnęłam się - nic mi nie będzie.
- Rozmawiałem z tym od ..owsianki, będzie z Tobą przez cały czas, więc nie szalej.
- Jesteś taki troskliwy, ma na imię Xander.
- Nie podoba mi się ten Samael - zmarszczył brwi.
- Mnie tez nie, ja już mam faceta - uśmiechnęłam się dodając mu otuchy.
Astaroth w końcu odpuścił, Xander zapukał po mnie punktualnie, dopięłam czakram, miecze na swoim miejscu i byłam gotowa.
- Cześć, wiesz tak sobie właśnie pomyślałem, że dawno nigdzie nie byliśmy razem pani dowódco - zasalutował nabijając się ze mnie.
- Spocznij, panie owsianka, spocznij, trzeba to zmienić i czasem gdzieś wyskoczyć razem.
- Chciałabyś? - ucieszył się tak, że zręcznie ominął owsiankę.
- Jasne, że tak, pokażemy im jaka z nas ekipa, odeślemy najwięcej bezdusznych!
- No bez dwóch zdań!
- Powiedz mi, co Ci mówił Asteroth?
- Że powyrywa mi nogi z ...jeśli coś Ci się stanie, a tak poza tym sympatyczny z niego gość. Wspomniał o jakimś kolesiu co się do Ciebie przystawiał, demonie czy kimś tam...nie bój się, nie zrobi ci krzywdy - poczochrał mnie po głowie i się uśmiechnął.
- Pewnie się już nie pojawi, miejmy taką nadzieję - zeszliśmy do strażników, rzadko bywałam na patrolach więc moja obecność zawsze wywoływała poruszenie, nie zawsze wiedziałam dlaczego, czy to z pozytywnym aspektem, czy negatywnym. Kiedy zobaczyli mnie skąpaną we krwi Lilith, mogli pomyśleć cokolwiek. Wiedzieli, że nie zabiłam bezdusznego z nimi robota jest czysta, rozpadają się. Czy mam pewność, że zniknęła na zawsze? Czy demony umierają? W końcu była w piekle, nie będę się nad tym teraz zastanawiać. Wyruszyliśmy, jak zawsze rozdzieleni według protokołu, wyczuwałam bezdusznych z daleka, pomagałam Xanderowi dostać się tam nieco szybciej za pomocą błyskawic, nauczyłam się tego, musiał mnie przytulać, więc zdecydowaliśmy się na milczenie i poświęcenie sprawie. Ten bezduszny był nieco bardziej agresywny i żwawy, uderzył Xandera i poleciał kawałek dalej, starałam się odwrócić uwagę od mojego przyjaciela. Kiedy tuż za mną pojawił się Samael.
- Ochronię Cię, - objął mnie mocno, próbowałam się wyrwać.
- Odsuń się, bo Cię uderzę! Nie mam na to czasu, sama o siebie potrafię zadbać!
- Przykro mi, mam inne plany wobec Ciebie - pożerał mnie wzrokiem, był przerażający, podcięłam go, by się lekko zachwiał i wywinęłam mu się. Ruszyłam na bezdusznego, nie zważając na jego zdziwioną minę. Stanęłam przed Xanderem, dałam mu czas by się pozbierał. Odpędzałam bezdusznego, uwolniłam moc niszczenia i zaatakowałam niszcząc stwora doszczętnie.
- No, no to mi się podoba ta Twoja ciemna strona, jeszcze bardziej cię chcę niż poprzednio - stanął przede mną Samael.
- Przykro mi, zawarłam królewski pakt z Władca Piekieł, spóźniłeś się, więcej paktów nie potrzebuję, żegnam - podałam Xanderowi rękę, lecząc go, mocno oberwał biedak. Pozbierał się i stanął bardzo blisko mnie zagradzając Samaelowi drogę, nic nie wskazywało tego, co miało się wydarzyć. Samel ruszył na niego i mocno uderzył, Xandera odrzuciło do tyłu, ruszył więc za nim.
- Zostaw go, przestań!- ruszyłam na niego, odrzucił Xandera jak kukiełkę uśmiechając się do mnie z wyższością - muszę do niego iść...
- Nigdzie nie pójdziesz - złapał mnie za rękę i mocno przyciągnął, szarpałam się, usiłowałam go uderzyć, ale się bronił, przewidywał moje ruchy, wkurzyłam się, chciałam go zranić więc użyłam zniszczenia, nie udało mi się go zranić to niemożliwe!
- Łaskoczesz - roześmiał się - kochanieńka ja jestem zniszczeniem, nic mi nie zrobisz!
Na prawdę mnie przeraził, usiłowałam go zmrozić, ale on się tylko śmiał, ugryzłam go więc, ale nie było to dobrym pomysłem, wymierzył mi siarczysty policzek, upadłam na posadzkę, chwycił mnie za szyję i podniósł, że ledwo dotykałam stopami podłogi.
- To jak będzie? Już nie jesteś taka odważna...nie jesteś w stanie mnie zranić - uśmiechał się Samael, a ja z trudem łapałam oddech, usiłowałam coś powiedzieć - co tam mamroczesz?- zwolnił trochę uścisk na mojej szyi.
- Raziel....ratuj..- spojrzał na mnie zdziwiony, z nieba zleciał majestatyczny archanioł, uderzył Samaela ten ratując siebie wypuścił mnie, uderzyłam o ścianę budynku głową, czołgałam się do Xandera, kiedy dosięgłam jego ręki byłam spokojna. Raziel walczył z Samaelem na miecze, walka była zacięta, a ja nie mogłam nic zrobić, na szczęście Xanderowi nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo.
- Michaelu, Hanielu, Rafaelu, Urielu, Azraelu jesteście mi potrzebni - koniec tej zabawy, archanioły spadły z niebios i otoczyły demona, który uciekając dał się zranić, zanim wskoczył w portal.
- Amy? - krzyknął Azrael.
- Tu jestem - próbowałam się podnieść, ale strasznie bolała mnie głowa, Rafael zjawił się obok mnie, wziął mnie w objęcia.?
- Paskudnie to wygląda, zaraz temu zaradzę kruszynko - zajął się moja głową z troską.
- To nic, tylko uderzyłam..chyba w ścianę, czy jemu nic nie jest? - zerknęłam na Xandera, który powoli się budził. Raziel uklęknął przy mnie, głaskał mnie po twarzy, widziałam, że się martwił.
- Nic mu nie będzie, nie martw się - szepnął.
- Mam kłopoty, nie potrafię go zranić...jak się przed nim bronić? - archaniołowie spojrzeli po sobie, ale żaden z nich nie miał gotowej odpowiedzi na moje pytanie. Uświadomiłam sobie, że jestem bezbronna jak małe dziecko. Wracając do domu nie odezwałam się ani słowa, Raziel mnie eskortował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz