Upadłe anioły

Czasami ludzie zachowują się jak upadłe anioły,
wstępują na drogę ciemności... ważne żeby umieć
w od­po­wied­nim momencie rozłożyć skrzydła
i wznieść się ponad mrok. - Raziel

niedziela, 17 lutego 2019

106. Poskromiona bestia

Obudziłam się w swoim pokoju, kiedy otwarłam oczy, zobaczyłam, że przy łóżku siedzi Raziel, kurczowo trzymając mnie za rękę, głowę miał opuszczoną. Archanioł Michael stał oparty o framugę łóżka, był  zamyślony, nawet Rafael się nie uśmiechał. Azrael nerwowo kroczył po pokoju, tam i z powrotem, Uriel patrzył w okno,  wydawał się nieobecny, nawet Haniel siedział na fotelu milcząc i nasłuchując.
- Azraelu, mam nadzieję, że Twoja wizyta nie jest w celach businessowych?- wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie, Michael zjawił się tuż obok, wziął moja rękę i w nią wpatrywał, na wewnętrznej stronie nadgarstka pojawiło się znamię, złoty półksiężyc otoczony sześcioma ornamentami.
- Jest bezpieczna - odparł z ulgą, na prawdę się o mnie martwili?Azrael uśmiechnął się i podszedł bliżej.
- Spokojnie Wybrana, dziś nie jestem tu po Ciebie, ale dla Ciebie. Niestety obowiązki mnie wzywają, ale nie martw się to nikt z Twoich przyjaciół śnieżynko - ukłonił się lekko i uśmiechnął.
- Co się stało? - mruknęłam ledwo przytomnie.
- Kiedy Raziel Cię znalazł, leżałaś na posadzce, otoczyłaś się lodową barierą, mieliśmy problem by Cię z niej wydostać - pogłaskał mnie po głowie Michael.
- Długo spałam?
- Trzy dni - odparł Haniel i spojrzał mi prosto w oczy.
- I przez te trzy dni, byliście...
- Tutaj z Tobą, czuwając - włączył się Uriel.
- Dziękuję - dotknęłam twarzy Raziela i pogłaskałam ją lekko, był spięty.
- Leczyłem Twoje obrażenia, nie było ich zbyt wiele, demonia magia wyrządziła Ci szkody, nie jestem pewien czy sama dałabyś radę je wyleczyć. Muszę już iść, ale wezwij mnie, czasem - ukłonił się Rafael i zniknął z pokoju.
- Jak udało wam się stopić lód?
- To moja zasługa - Uriel podszedł do mnie i złapał mnie za rękę - nie było łatwo, potężna z Ciebie istota, nie dałaś się złamać.
- Nie walczyłam sama, walczyliście ze mną.
- Gdybyś nie miała silnej woli, nasz dar niczego by nie zmienił - odparł Haniel - dobrze, że nic ci nie jest, a teraz wybacz najmilsza, obowiązki, zdrowiej szybko - skłonił się i zniknął.
- Co się stało z Abaddonem?
- Nie wiem, chciał przejąć Twoją duszę w swoje władania - zastanawiał się Michael.
- Słyszałam jak krzyczał...jakby bardzo go bolało - wszyscy trzej spojrzeli na mnie jednocześnie, a później po sobie - o co chodzi?
- Mam teorię - zaczął niepewnie Michael
- Od tego wydarzenia nikt go nie widział - dodał Uriel.
- Poskromiłaś Abaddona - rzucił Raziel, widziałam jak wiele go dręczy i nie chciałam tego.
- Czyli jednak pakt działa?
- Tak, ale nie mamy pewności na jakich zasadach - rzekł Uriel.
- Twoja pieczęć nie przyjęła demonicznej formy- dodał Michael.
- Co oznacza, że nie poddałaś mu się, walczyłaś - pogłaskał mnie Raziel.
- Zmusił mnie do tego, pamiętam to...odmawiał jakieś zaklęcie, na posadzce pojawiła się pieczęć, cały czas mu się opierałam, krzyczałam, mówiłam, że mu się nie poddam, nie słuchał, a później to światło...miałam was u boku.
- Myślę, że masz nad nim władzę, ale bądź ostrożna, pamiętaj, że to demon, najwyższy, nie może zrobić ci krzywdy, ale przychylny ci też nie będzie - zmartwił się Michael - zostawiam Was, będę nad Tobą czuwał z góry - uśmiechnął się i ucałował mnie w czoło. Zostałam z Razielem i Urielem, którzy niepewnie mi się przyglądali.
- Dziękuję Ci Urielu, gdyby nie Twój pomysł, mogłoby to się źle skończyć.
- Sam sobie strzelił w kolano, działał nierozważnie, opierałaś się, nie powinien wtedy próbować Cię przejąć - powiedział Raziel.
- Zaślepiła go furia, nic tu po mnie, odpocznij i zjedz coś, mizernie wyglądasz, nie ma za co - uśmiechnął się Uriel i zniknął, a ja przytuliłam Raziela, bardzo się zdziwił.
- Nie zadręczaj się...
- Skąd wiesz?...- zdziwił się.
- Widzę, oboje zrobiliśmy wszystko co było konieczne. Rozwścieczyłam go, stracił panowanie nad sobą, wiedziałam, ze jesteś blisko..czułam Cię.
- Nie upilnowałem Cię, nie tak jak powinienem.
- Pilnowanie kogoś kto musi walczyć i zabijać nie jest proste, spisałeś się na medal. Mam do ciebie prośbę...mógłbyś udać się do Guardians, do Thundera i opowiedzieć wszystko?
- Tak, rozmawiałem już z nim raz, nawet był tu u Ciebie, te kwiaty są od niego - wskazał na piękny bukiet białych róż.
- Spróbuję go przyzwać, wiem, że nie będzie miło, ale muszę wiedzieć na czym stoję.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić sama?
- Muszę, nie będzie sympatycznie, ale nic mi nie zrobi, może się dogadamy w obliczu nowej sytuacji.
- Jesteś dzielna, zrobię o co prosisz - postawił na stole wielki talerz pełen kanapek, wstałam z łóżka, miałam na sobie długie spodnie z piżamy i bluzkę na cienkich ramiączkach - to ja Cię przebrałem, mam nadzieje, że nie jesteś zła.
- Nie, dziękuję, że się mną zaopiekowałeś...
- Później się zobaczymy, zjedz coś i powodzenia.
- Nie dziękuję, przyda mi się - zjadłam jedną z kanapek przygotowanych przez Raziela, zdecydowałam się na wezwanie Abaddona, czułam, że muszę to zrobić, mimo wszystko nie chciałam by cierpiał - Abaddonie, przybądź do mnie.
Pojawił się, miał na dłoniach wielkie, złote kajdany z symbolem mojej pieczęci i był wściekły.
- Co Ty ze mną zrobiłaś?! - ruszył na mnie, odsunęłam się, aż dotknęłam plecami ścianę.
- Nie wiem, nie wiem co się stało...- dotknął dłońmi mojej szyi, w jego oczach była furia, pewnie wyobrażał sobie mord na mnie na milion różnych sposobów.
- Nie rób mi krzywdy - powiedziałam łagodnie, a on syknął i musiał opuścić dłoń.
- Trzy dni, trzymałaś mnie w ciemnościach, w zamknięciu....liczyłaś, że zdechnę z głodu?! - krzyczał na mnie.
- Przepraszam, nie wiedziałam, gdzie jesteś...byłam nieprzytomna przez trzy dni, Abaddonie, też umieram z głodu...- podsunęłam mu talerz z jedzeniem - Weź.
- Byłaś nieprzytomna?
- Niedawno się obudziłam - wskazałam mu swoją pieczęć, zdziwił się i wpatrywał w nią  badawczo. Nie mogłam patrzeć na niego w tych kajdanach, miał poranione ręce, pewnie próbował je zdjąć.
- Dziwna ta pieczęć, nie mam pojęcia co Ty mi zrobiłaś...nie chcę tam siedzieć...nie zniosę takiej wieczności - wyglądał na podłamanego, podeszłam do niego i dotknęłam jego rąk, wyleczyłam rany.
- Nie chcę, żebyś siedział w ciemnościach, pewnie tego pożałuję, mam za dobre serce, nie mogę patrzeć na cierpienie, nawet Twoje - dotknęłam złotych kajdan i szepnęłam - otwórz się. Kajdany opadły na podłogę, ale nadal miałam nad nim władzę, zerknęłam na jego rękę widniała na niej taka sama pieczęć jak moja. Usiadłam i wzięłam kolejną kanapkę, Abaddon stał tak chwilę po czym zasiadł obok mnie i zaczął jeść. Podałam mu dużą butelkę wody, bez słowa. Wiedziałam, że był bardzo głodny, zostawiłam mu resztę.
- Jeśli pozwolisz mi użyć mocy, sprawię, że zjemy coś lepszego niż to - spojrzałam na niego, widziałam ile go to kosztowało, był dumny i władczy, a teraz musiał prosić mnie o pozwolenie.
- Uzgodnijmy coś, jeśli pozwolę Ci używać mocy, wrócić do piekła, nadal będziesz na moje wezwanie?
- Zawsze będę na Twoje wezwanie - mruknął niezadowolony- ale to nie znaczy, że będę Twoim pantoflarzem i że tego pragnę.
- A ja myślę, że nadal bardzo mnie pragniesz - uśmiechnęłam się - ten Twój urok Ci nie minął - chciałam mu poprawić humor, na co się zdziwił, zauważyłam jednak błysk w jego oczach, tak połechtałam Twoje ego.
- Nie będę trzymać Cię w niewoli Abaddonie, możesz wrócić do piekła, możesz używać swoich mocy jednak, nie wolno Ci atakować moich przyjaciół, mnie, czy niewinnych ludzi. Jeśli cię wezwę, chcę byś się pojawił, współpracował ze mną. Dostajesz kredyt zaufania, nie schrzań tego - Abaddon przyglądał mi się badawczo, wyglądał jakby wolał zwymiotować niż powiedzieć to co musiał.
- Wedle rozkazu, moja Pani - skrzywił się, użył mocy i stół został nakryty.
- Masz dobry gust kulinarny, muszę Ci to przyznać - zaczęłam niepewnie - chroń mnie Abaddonie, a ja będę chronić Ciebie - podeszłam do niego dotknęłam ręki, gdzie była widoczna nasza pieczęć - ukryj się - pieczęć zrobiła się niewidoczna, coś czułam, że mógłby mieć ogromne problemy, gdyby jakiś demon go nakrył.
- Robisz się miękka, jak już jeść to konkrety, a nie byle kanapki, swoją drogą ładnie wyglądasz w tej piżamie - podsunął mi pełen kielich wina - masz, przyda ci się -wypiłam go i odetchnęłam, teraz już mogłam sobie na to pozwolić.
- Miałeś rację, było mi to potrzebne. Muszę się wykąpać - mruknęłam i rozmasowałam kark.
- Zażycz sobie, żebym umył Ci plecy...a nie pożałujesz, ani Ty ani ja - jego oczy zapłonęły pożądaniem.
- Poradzę sobie, dzięki za troskę, jak się najadłeś to jesteś wolny. Abe...dogadamy się, prawda? - spojrzałam na niego ufnie.
- Teraz Ty, tutaj rozdajesz karty - pstryknął palcami stół znowu był pusty, a on sam zniknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz