Weszliśmy do jaskini, byłam wdzięczna za odrobinę chłodu, Raziel też starałam się nas od czasu do czasu schłodzić, więc i tak nie było źle. Spojrzeliśmy na mapę, wybraliśmy odpowiednią drogę, moja pieczęć świeciła w ciemnościach, jak Abaddon się pieklił trochę mnie piekła, że też natrafiłam na takiego wojowniczego demona. W wydrążonych skalnych korytarzach szło się pogubić, zrobiłam krok, kiedy skały się zapadły, Raziel, chwycił mnie za rękę, po raz kolejny dziękowałam, że jest tutaj ze mną.
- Już myślałam, że jest po mnie - mruknęłam kiedy mnie wciągnął do góry.
- Nie na mojej zmianie - uśmiechnął się.
-"Czy ty oszalałaś?! Chcesz nas zabić?!" - krzyczał Abaddon
- "Też się cieszę, że jeszcze cię słyszę..."
- "Musisz uważać na siebie!"
- "Staram się, Abaddonie, nie rozpraszaj mnie"
- "Nie można cie spuścić z oka na chwilę, jeny..."
- "Będziesz spokojniejszy i mniej marudny jak odblokuje Ci dostęp na trochę?"
- "Niech Ci będzie, będę siedział cicho...przeważnie"
- "A niech cie...Abe.."
Może oczy demona przyzwyczajone do ciemności, przydadzą mi się tutaj, a mój władca ciemności będzie spokojniejszy, że jeszcze oddycham, a on razem ze mną.
- Dzięki Raziel, mam u ciebie kolejny dług - przytuliłam go - chyba musimy wybrać inną drogę.
- Zawsze możemy polecieć.
- Tylko to będzie ryzykowne, tu jest wąsko, nie chcę, żeby coś Ci się stało w skrzydła.
- Będę uważał, objął mnie i próbowaliśmy ulecieć, szło nam całkiem nieźle do momentu kiedy korytarz się zwężał, Raziel gwałtownie skręcił i uderzył w skały, odrzucił mnie na skalną półkę, usiłowałam go złapać, za rękę, ale nie dałam rady. Spadł kilka skalnych półek niżej.
- Raziel!!! - żeby mu się tylko nic nie stało.
- Nie ulecę Amy, ale nic mi nie jest.
- Spróbuję do ciebie zejść, uleczę Ci skrzydło. Przynajmniej spróbuję. ?
- Zostań, jeszcze spadniesz, nie będę w stanie Ci pomóc, nic nie może Ci się stać!
Co zrobić? Wątpię by stąd usłyszał mnie Rafael, jesteśmy głęboko pod ziemią, chyba nie miałam wyjścia jak wezwać mojego demona.
- Abaddonie, potrzebuję Cię.
- A jednak, wiedziałem, że będziesz tęskniła najmilsza...- ukłonił się przede mną, był w samych spodniach bez koszuli, uśmiechał się figlarnie, był w niesamowicie dobrym humorze.
- Potrzebuję Twojej pomocy, przenieś mnie niżej do Raziela, jest ranny, muszę mu pomóc.
- Wiesz o co prosisz? To archanioł, brzydzę się nimi....
- Mogłeś się chociaż ubrać...
- Nie ma takiej potrzeby, wiem, że i tak byś mnie chciała rozebrać, eh co ja z Tobą mam, no już nie patrz tak na mnie, wiesz, że muszę Ci pomóc...ale marudzić mogę, tego mi nie zabronisz...- objął mnie i delikatnie przeniósł na dół do Raziela.
- Dziękuję, Abaddonie - kucnęłam przy Razielu, objęłam go delikatnie i pogłaskałam po twarzy - już przyjacielu, zaraz będziesz cały i zdrowy.
Wybrana leczyła skrzydło archanioła, Abaddon oparł się o skały, drażniła go, patrzyła na tego dużego kurczaka, jakby chciała oddać za niego życie, bała się o niego, nie podobało mu się to wcale, a wcale! Kiedy skrzydło było sprawne spojrzała na mnie, miałem złe przeczucia, będzie coś chciała...
- Abaddonie, przenieś Raziela na górną półkę, a następnie wróć po mnie, dobrze?
- Nie służę archaniołom - w jego oczach pociemniało.
- Wiem o tym, nie proszę byś im służył, jesteś tutaj dla mnie i ja proszę, byś to dla mnie zrobił. Wiem, że to zbyt wiele, ale nie mam wyboru. Wykonaj moją prośbę, proszę.
- Będziesz mi coś winna i nie odmówisz...jedna małą rzecz.
- Pod warunkiem, że będzie w dobrym guście i zdecyduję czy ją wykonać.
- Amy, to niebezpieczne - zaczął Raziel
- Umowa stoi..- mruknął Abaddon
- Stoi....dzięki..
Abaddon wziął pod ramię Raziela i zaniósł w bezpieczne miejsce, musiałam uskoczyć, ponieważ kilka skał spadało z góry na mnie.
- Amy...-krzyknął Abaddon
-Wszystko gra, ale pospiesz się...- ta ciemność powodowała, że miałam złe przeczucie.
Abaddon szybko pojawił się przy mnie, mocno mnie objął, rozejrzał się wokoło, chyba również zauważył coś co go niepokoiło, wypuścił kilka czarnych promieni..i ta wroga energia zniknęła.
- Nie bój się - szepnął mi do ucha i zabrał mnie na górną półkę. Nie wiem jak to zrobił, ale na prawdę się nie bałam kiedy był przy mnie.
- Dzięki - odsunęłam się powoli od niego, a on niechętnie mnie wypuszczał z objęć.
- Mam już sobie iść, czy wolisz, żebym Was ubezpieczał, skoro wielki kurczak zawiódł...- uśmiechnął się złośliwie, a Raziel napiął mięśnie, był zły, złapałam go za rękę i delikatnie ścisnęłam, upuścił trochę pary z siebie.
- Możesz odejść, ale Abaddonie pojaw się, jeśli będzie się coś działo groźnego, spróbujemy nie fatygować cię więcej dziś.
- Bywaj zatem, Wybrana - Abaddon zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Współczuję Ci - jęknął Raziel.
- Nie miałam wyboru, nie jest tak źle jakby mogło być, ruszajmy dalej.
Raziel szedł pierwszy, wziął mnie za rękę i trzymał blisko siebie, na szczęście do komnaty Strażnika Księgi nie wydarzyło się już nic niebezpiecznego. Wielkie kamienne wrota otaczały złote obręcze zupełnie jak te, które towarzyszyły Wyroczni. W środku było miejsce w kształcie księżyca, zdjęłam swój wisiorek i umieściłam klucz w drzwiach. Rozsunęły się, ukazując mi komnatę mieniącą się złotem, na jej środku widziałam Strażnika, był to wysoki, muskularny mężczyzna, przed nim w skale włożony był majestatyczny miecz. Miał długie blond włosy, które otaczały jego postać, na głowie miał złoty hełm zasłaniający oczy z jego boków wystawały małe anielskie skrzydła. Otaczały go złote obręcze, które już widzieliśmy wcześniej u Wyroczni. Jego zbroja była niecodzienna, jej góra była krótsza ukazująca jego wyrzeźbiony brzuch, mający odstraszyć intruzów. Strażnik bez wątpienia był biegły w walce.
- Witam cię Strażniku, przybyłam po księgę, jestem Wybraną - zaczęłam niepewnie.
- Wiem kim jesteś, podejdź bliżej, okaż klucz.
Podeszłam do niego tak jak mnie poprosił, ukazałam księżyc w mych dłoniach, sprawdził jego autentyczność.
- Podejdź dziecię światła i ciemności nad misę, ulej swojej krwi, niech się dokona to co dokonać się powinno.
Podeszłam do wielkiej czary jak poprosił strażnik, wyjęłam swój sztylet i mocno rozcięłam dłoń głęboko, nie lubiłam tego, chwyciłam kamienna ostra rączkę, by rana nie zamknęła mi się zbyt szybko, krew kapała i kapała. Strażnik milczał, nic się nie działo. Stałam tak dłuższą chwilkę, misa dość dużo miała w sobie płynu, wtedy Strażnik się odezwał:
- Wystarczy, ofiara zaakceptowana włóż klucz w odpowiednie miejsce - z chęcią oderwałam dłoń, bardzo mnie osłabił ten wyczyn, rozglądnęłam się w poszukiwaniu "odpowiedniego miejsca". Znalazłam jej odrobinę dalej w podłodze, powoli szłam, uklękłam i włożyłam klucz.
- Jesteś bardzo osłabiona, jakbym Cię teraz zaatakował, nie obroniłabyś się najdroższa...
- Jakbyś mnie zaatakował dostałbyś łomot, Abaddonie.
Klucz rozbłysnął jasnym światłem, wstałam, misa powoli opróżniała się z mojej krwi, z podłogi wysuwała się ku mnie skrzynia. Otworzyła się kiedy czara z moja krwią została opróżniona, w środku na czerwonym atłasie leżała stara, piękna księga na jej środku było miejsce na klucz. Ujęłam księgę w dłonie i schyliłam się po mój księżyc. Na grzbiecie księgi znajdowała się moja pieczęć, niesamowite.
- Jesteś taka słabiutka...ledwo na nogach stoisz, skarbie..- mruczał zadowolony Abaddon
- To dlaczego nie zaatakujesz?
- Nie jestem w nastroju - mruknął nieco zbity z tropu.
- Księga i klucz należą do Ciebie Wybrana, możesz je zabrać i się oddalić, przez jakiś czas będziesz osłabiona, to przez rytuał. Korzystaj mądrze, wiedza to nie wszystko, przeszłość nie ma wpływu na naszą przyszłość. Sama zapisujesz karty przeznaczenia - powiedział Strażnik.
- Dziękuję za cenne rady, za to, że tak dzielnie strzegłeś księgi do mojego pojawienia się - zachwiałam się lekko, Raziel mnie podtrzymał, patrzył na mnie zatroskany, a ja uśmiechnęłam się do niego.
- Nie mogę otworzyć wam przejścia, musicie wrócić tą sama drogą. Jeśli jednak wybierzecie zachodni korytarz nie powinniście mieć problemów z wyjściem, jest w lepszym stanie. Moja siostra Wyrocznia mówiła, że się tutaj pojawisz, więc czekałem nie wspomniała jednak, że kobieta, która się tutaj pojawi poskromi samego Abaddona.
- Wcale mnie nie poskromiła! Jestem tutaj z własnej woli, bo chcę! Mogę ją zabić w każdej chwili!
- Tak, Abaddonie, wszystko co robisz, o co cię proszę to Twoja dobra wola, a moją dobrą wolą jest znoszenie Twoich komentarzy. Eh, dlaczego bywasz taki męczący...
- Żeby nie było ci w życiu za dobrze, kochanie....wiesz co musisz zrobić, żeby się to skończyło, uwolnij mnie...
-Nie.
- Z tym poskromieniem różnie bywa Strażniku, ale poradzę sobie. Muszę już iść, bądź zdrów, do następnego razu.
- Żegnajcie - odpowiedział Strażnik i zapadł w wieczny sen.
- Już myślałam, że jest po mnie - mruknęłam kiedy mnie wciągnął do góry.
- Nie na mojej zmianie - uśmiechnął się.
-"Czy ty oszalałaś?! Chcesz nas zabić?!" - krzyczał Abaddon
- "Też się cieszę, że jeszcze cię słyszę..."
- "Musisz uważać na siebie!"
- "Staram się, Abaddonie, nie rozpraszaj mnie"
- "Nie można cie spuścić z oka na chwilę, jeny..."
- "Będziesz spokojniejszy i mniej marudny jak odblokuje Ci dostęp na trochę?"
- "Niech Ci będzie, będę siedział cicho...przeważnie"
- "A niech cie...Abe.."
Może oczy demona przyzwyczajone do ciemności, przydadzą mi się tutaj, a mój władca ciemności będzie spokojniejszy, że jeszcze oddycham, a on razem ze mną.
- Dzięki Raziel, mam u ciebie kolejny dług - przytuliłam go - chyba musimy wybrać inną drogę.
- Zawsze możemy polecieć.
- Tylko to będzie ryzykowne, tu jest wąsko, nie chcę, żeby coś Ci się stało w skrzydła.
- Będę uważał, objął mnie i próbowaliśmy ulecieć, szło nam całkiem nieźle do momentu kiedy korytarz się zwężał, Raziel gwałtownie skręcił i uderzył w skały, odrzucił mnie na skalną półkę, usiłowałam go złapać, za rękę, ale nie dałam rady. Spadł kilka skalnych półek niżej.
- Raziel!!! - żeby mu się tylko nic nie stało.
- Nie ulecę Amy, ale nic mi nie jest.
- Spróbuję do ciebie zejść, uleczę Ci skrzydło. Przynajmniej spróbuję. ?
- Zostań, jeszcze spadniesz, nie będę w stanie Ci pomóc, nic nie może Ci się stać!
Co zrobić? Wątpię by stąd usłyszał mnie Rafael, jesteśmy głęboko pod ziemią, chyba nie miałam wyjścia jak wezwać mojego demona.
- Abaddonie, potrzebuję Cię.
- A jednak, wiedziałem, że będziesz tęskniła najmilsza...- ukłonił się przede mną, był w samych spodniach bez koszuli, uśmiechał się figlarnie, był w niesamowicie dobrym humorze.
- Potrzebuję Twojej pomocy, przenieś mnie niżej do Raziela, jest ranny, muszę mu pomóc.
- Wiesz o co prosisz? To archanioł, brzydzę się nimi....
- Mogłeś się chociaż ubrać...
- Nie ma takiej potrzeby, wiem, że i tak byś mnie chciała rozebrać, eh co ja z Tobą mam, no już nie patrz tak na mnie, wiesz, że muszę Ci pomóc...ale marudzić mogę, tego mi nie zabronisz...- objął mnie i delikatnie przeniósł na dół do Raziela.
- Dziękuję, Abaddonie - kucnęłam przy Razielu, objęłam go delikatnie i pogłaskałam po twarzy - już przyjacielu, zaraz będziesz cały i zdrowy.
Wybrana leczyła skrzydło archanioła, Abaddon oparł się o skały, drażniła go, patrzyła na tego dużego kurczaka, jakby chciała oddać za niego życie, bała się o niego, nie podobało mu się to wcale, a wcale! Kiedy skrzydło było sprawne spojrzała na mnie, miałem złe przeczucia, będzie coś chciała...
- Abaddonie, przenieś Raziela na górną półkę, a następnie wróć po mnie, dobrze?
- Nie służę archaniołom - w jego oczach pociemniało.
- Wiem o tym, nie proszę byś im służył, jesteś tutaj dla mnie i ja proszę, byś to dla mnie zrobił. Wiem, że to zbyt wiele, ale nie mam wyboru. Wykonaj moją prośbę, proszę.
- Będziesz mi coś winna i nie odmówisz...jedna małą rzecz.
- Pod warunkiem, że będzie w dobrym guście i zdecyduję czy ją wykonać.
- Amy, to niebezpieczne - zaczął Raziel
- Umowa stoi..- mruknął Abaddon
- Stoi....dzięki..
Abaddon wziął pod ramię Raziela i zaniósł w bezpieczne miejsce, musiałam uskoczyć, ponieważ kilka skał spadało z góry na mnie.
- Amy...-krzyknął Abaddon
-Wszystko gra, ale pospiesz się...- ta ciemność powodowała, że miałam złe przeczucie.
Abaddon szybko pojawił się przy mnie, mocno mnie objął, rozejrzał się wokoło, chyba również zauważył coś co go niepokoiło, wypuścił kilka czarnych promieni..i ta wroga energia zniknęła.
- Nie bój się - szepnął mi do ucha i zabrał mnie na górną półkę. Nie wiem jak to zrobił, ale na prawdę się nie bałam kiedy był przy mnie.
- Dzięki - odsunęłam się powoli od niego, a on niechętnie mnie wypuszczał z objęć.
- Mam już sobie iść, czy wolisz, żebym Was ubezpieczał, skoro wielki kurczak zawiódł...- uśmiechnął się złośliwie, a Raziel napiął mięśnie, był zły, złapałam go za rękę i delikatnie ścisnęłam, upuścił trochę pary z siebie.
- Możesz odejść, ale Abaddonie pojaw się, jeśli będzie się coś działo groźnego, spróbujemy nie fatygować cię więcej dziś.
- Bywaj zatem, Wybrana - Abaddon zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Współczuję Ci - jęknął Raziel.
- Nie miałam wyboru, nie jest tak źle jakby mogło być, ruszajmy dalej.
Raziel szedł pierwszy, wziął mnie za rękę i trzymał blisko siebie, na szczęście do komnaty Strażnika Księgi nie wydarzyło się już nic niebezpiecznego. Wielkie kamienne wrota otaczały złote obręcze zupełnie jak te, które towarzyszyły Wyroczni. W środku było miejsce w kształcie księżyca, zdjęłam swój wisiorek i umieściłam klucz w drzwiach. Rozsunęły się, ukazując mi komnatę mieniącą się złotem, na jej środku widziałam Strażnika, był to wysoki, muskularny mężczyzna, przed nim w skale włożony był majestatyczny miecz. Miał długie blond włosy, które otaczały jego postać, na głowie miał złoty hełm zasłaniający oczy z jego boków wystawały małe anielskie skrzydła. Otaczały go złote obręcze, które już widzieliśmy wcześniej u Wyroczni. Jego zbroja była niecodzienna, jej góra była krótsza ukazująca jego wyrzeźbiony brzuch, mający odstraszyć intruzów. Strażnik bez wątpienia był biegły w walce.
- Witam cię Strażniku, przybyłam po księgę, jestem Wybraną - zaczęłam niepewnie.
- Wiem kim jesteś, podejdź bliżej, okaż klucz.
Podeszłam do niego tak jak mnie poprosił, ukazałam księżyc w mych dłoniach, sprawdził jego autentyczność.
- Podejdź dziecię światła i ciemności nad misę, ulej swojej krwi, niech się dokona to co dokonać się powinno.
Podeszłam do wielkiej czary jak poprosił strażnik, wyjęłam swój sztylet i mocno rozcięłam dłoń głęboko, nie lubiłam tego, chwyciłam kamienna ostra rączkę, by rana nie zamknęła mi się zbyt szybko, krew kapała i kapała. Strażnik milczał, nic się nie działo. Stałam tak dłuższą chwilkę, misa dość dużo miała w sobie płynu, wtedy Strażnik się odezwał:
- Wystarczy, ofiara zaakceptowana włóż klucz w odpowiednie miejsce - z chęcią oderwałam dłoń, bardzo mnie osłabił ten wyczyn, rozglądnęłam się w poszukiwaniu "odpowiedniego miejsca". Znalazłam jej odrobinę dalej w podłodze, powoli szłam, uklękłam i włożyłam klucz.
- Jesteś bardzo osłabiona, jakbym Cię teraz zaatakował, nie obroniłabyś się najdroższa...
- Jakbyś mnie zaatakował dostałbyś łomot, Abaddonie.
Klucz rozbłysnął jasnym światłem, wstałam, misa powoli opróżniała się z mojej krwi, z podłogi wysuwała się ku mnie skrzynia. Otworzyła się kiedy czara z moja krwią została opróżniona, w środku na czerwonym atłasie leżała stara, piękna księga na jej środku było miejsce na klucz. Ujęłam księgę w dłonie i schyliłam się po mój księżyc. Na grzbiecie księgi znajdowała się moja pieczęć, niesamowite.
- Jesteś taka słabiutka...ledwo na nogach stoisz, skarbie..- mruczał zadowolony Abaddon
- To dlaczego nie zaatakujesz?
- Nie jestem w nastroju - mruknął nieco zbity z tropu.
- Księga i klucz należą do Ciebie Wybrana, możesz je zabrać i się oddalić, przez jakiś czas będziesz osłabiona, to przez rytuał. Korzystaj mądrze, wiedza to nie wszystko, przeszłość nie ma wpływu na naszą przyszłość. Sama zapisujesz karty przeznaczenia - powiedział Strażnik.
- Dziękuję za cenne rady, za to, że tak dzielnie strzegłeś księgi do mojego pojawienia się - zachwiałam się lekko, Raziel mnie podtrzymał, patrzył na mnie zatroskany, a ja uśmiechnęłam się do niego.
- Nie mogę otworzyć wam przejścia, musicie wrócić tą sama drogą. Jeśli jednak wybierzecie zachodni korytarz nie powinniście mieć problemów z wyjściem, jest w lepszym stanie. Moja siostra Wyrocznia mówiła, że się tutaj pojawisz, więc czekałem nie wspomniała jednak, że kobieta, która się tutaj pojawi poskromi samego Abaddona.
- Wcale mnie nie poskromiła! Jestem tutaj z własnej woli, bo chcę! Mogę ją zabić w każdej chwili!
- Tak, Abaddonie, wszystko co robisz, o co cię proszę to Twoja dobra wola, a moją dobrą wolą jest znoszenie Twoich komentarzy. Eh, dlaczego bywasz taki męczący...
- Żeby nie było ci w życiu za dobrze, kochanie....wiesz co musisz zrobić, żeby się to skończyło, uwolnij mnie...
-Nie.
- Z tym poskromieniem różnie bywa Strażniku, ale poradzę sobie. Muszę już iść, bądź zdrów, do następnego razu.
- Żegnajcie - odpowiedział Strażnik i zapadł w wieczny sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz