Przez kolejnych kilka dni ćwiczyłam jak szalona z każdym kto zechciał poświecić mi trochę czasu lub samej. Najczęściej ćwiczyłam z Thunderem i Razielem, chciałam być dobrze przygotowana. Złapałam się na tym, że dziennie sprawdzałam zapis w księdze: "Za dni parę Wybrana polegnie z rąk wielkiej władczyni Lilith sprowadzając na ziemię wieczne ciemności", niestety pozostawał niezmienny, co strasznie mnie irytowało. Chciałam jedynie zabrać ją ze sobą, nie marzyłam już o tym by przetrwać. Czasem obserwowałam jak strażnicy ruszali do walki, nikt nie wymagał tego ode mnie, zazwyczaj były one szybkie i zaraz wracali, opatrywałam i leczyłam rany cierpliwie. Kiedy zajmowałam się Xanderem, bez słowa przypiął odznakę do mojej kurtki.
- Ani słowa - mruknął.
- Byłeś w tym znacznie lepszy.
- To było tylko zastępstwo, to za Tobą idą i dla Ciebie walczą.
- Już niedługo i ja zawalczę, nie mogę się ciągle chować.
- Nie chowasz się zbierasz siły.
- Tak jest, szefie. Gotowe, znowu możesz bić się, ale nie rozrabiaj za bardzo.
- Dobrze, mamo - pokazał mi język i opuścił salę.
Tego dnia poczułam to, bardzo silną energię, złowrogą w centrum miasta, niebo zrobiło się czerwone. Miałam bardzo złe przeczucia, strażnicy wyruszyli, co jakiś czas dosyłali wsparcie. Dowiedziałam się od Raziela, że archanioły również ruszyły do walki.
- Amy, cokolwiek się wydarzy nie wychodź dzisiaj walczyć, proszę Cię - skomlał Abaddon
- Najwyżej dziś otrzymasz wolność, to chyba dobra wiadomość dla Ciebie.
- Nie mów tak, nie żartuję...- Ja też nie.
Thunder wrócił z pola walki, był zmęczony, biegł do laboratorium po duży zapas serum, zabrał prawie wszystko.
- Amy, cokolwiek się wydarzy pamiętaj, że Cie kocham...- pocałował mnie namiętnie - znów się spotkamy.
- Co Ty mówisz....? Nawet tak nie żartuj!
- Zostań tu kochana, będziesz bezpieczna - ruszył w dalszą drogę. Miałam potwierdzenie teorii, zaczęło się, ruszyłam do mieszkania, przebrałam się w pełną zbroję Ragnara, uzbroiłam. Księga świeciła tym razem szkarłatnym blaskiem nowy napis głosił: "Już czas. Wybrana ruszyła do walki na pewną śmierć". Niech tak będzie. Zamknęłam księgę i odłożyłam ja na stół, rozejrzałam się po mieszkaniu ostatni raz i wyruszyłam w kierunku wind. Strażnicy, którzy kręcili się w panice przyglądali mi się ze smutkiem i podziwem.
- A więc idziesz - usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Maddie, tak muszę.
- Idę z Tobą, przydam Ci się - nie wyglądała już na niewinną nastolatkę, którą była wizja zagłady postarzała ją o kilka lat.
- Zostaniesz, powiem Ci dlaczego, jeśli zawiodę i oni zawiodą, wszystko zostanie w Twoich rękach, broń naszego domu. Ostatnia nadzieja w Tobie Maddie.
- Nie zawiedziesz się na mnie, obiecuję - tym razem to ja ją przytuliłam mocno.
- Brawo, strażniczko. Dowódca jest zadowolony z Twojej postawy- Maddie rozbłysnęły oczy kiedy zobaczyła moja odznakę na swoim miejscu.
Wyszłam przed budynek, starałam się wszystkich zlokalizować. Stwórco, oto jestem, jeśli jest coś co powinnam wiedzieć, co powinnam zrobić by ich ocalić i spełnić przepowiednie godnie dla Ciebie, oświeć mnie i dodaj odwagi, bo jest mi teraz ona bardzo potrzebna. Dziękuję za archanioły, najwspanialszych stróżów jakich mogłam sobie wymarzyć. Możliwe, że już niedługo się spotkamy, czekaj na mnie. Zamknęłam oczy, oddałam się światłu, poczułam w sobie takie pokłady energii, o których nie miałam pojęcia. Ziemia trzęsła mi się pod nogami i wiedziałam, że to moja moc. Nigdzie nie wyczuwałam bezdusznych, bali się, wiedzieli co czeka i nie było to nic miłego. Wyruszyłam najszybciej jak potrafiłam, w dole zauważyłam Silyena i Ariel walczących z demonami, których jeszcze nie widziałam. Nie dawali rady, Silyen był tak potężny jako bezduszny, jako człowiek posiadał tą samą moc, było ich zbyt wielu. Pojawiłam się tuz przed nim kiedy demon miał przebić go swym rogiem na wylot, w uszach pozostał krzyk zrozpaczonej Ariel. Przebiłam demona mieczem osłaniając Silyena, rzuciłam czakramem ubijając z zaskoczenia kilku jego popleczników.
- Amy- zaszlochała Ariel i objęła mnie mocno, wyleczyłam ją.
- Dbaj o Silyena, musisz mu przypominać o tym co ważne i by się nie bał.
Wyleczyłam również Silyena, objęłam go mocno i cmoknęłam w policzek.
- Wiem, że nadal się obwiniasz, niepotrzebnie ja Ci wybaczyłam. Zapomnij o tym i żyj pełnią życia.
Nie czekałam na jego odpowiedź i ruszyłam dalej, ubijałam demony, które stanęły na mojej drodze. Czułam się jakbym była w piekle, nigdy wcześniej nie atakowały z taką siłą i liczebnością.
- Abaddonie, poczułbyś się tutaj jak w domu, jeśli musisz walcz po ich stronie, wierzę, że w ważnej chwili dokonasz słusznego wyboru.
Nie pozwoliłam mu odpowiedzieć, dziś bawimy się na moich zasadach Władco Piekieł. Parę przecznic dalej, Nataniel usiłował się podnieść, był sam wybił ładną gromadę chowańców.
- Natanielu, dobra robota - objęłam go mocno - zaraz poczujesz się lepiej.
- Nie powinnaś, Amy...
- Nie płacz, Twój dowódca Ci nie pozwala, jesteś jak nowy, walcz, dbaj o Lillien, ocal miasto, jeśli ja zawiodę. Nie lękaj się ryzykować - ruszyłam dalej, pod ścianą siedziała skonana Lillien, widziałam, że ma dwie ostatnie kapsułki serum.
- Lillien, wyleczę Cię - przytuliłam ją mocno, żegnając się z nią jednocześnie - w dole uliczki jest Nataniel, jest cały. Nie martw się i opiekuj Thunderem...jeśli...nie daj mu się załamać, w końcu znowu się spotkamy wszyscy razem, nie ma co płakać.
Ruszyłam dalej, bo usłyszałam krzyki cywilów, demony pozwalały sobie na stanowczo zbyt wiele, rzuciłam sztyletem trafiając czorta prosto w głowę, podeszłam do niego i wyjęłam sztylet, przyda mi się w dalszej drodze. Skierowałam rodzinę w stronę Guardians, wiedziałam, że tam jeszcze jest bezpiecznie. Wystrzeliłam potężna błyskawicę w niebo, nigdy nie udało mi się stworzyć jej tak dużej, przecięła niebo na połowę, idę do Ciebie kochanie, wytrzymaj. Rzuciłam się w wir walki, robiłam przejście do epicentrum wszystkiego, rzucałam nożami, sztyletami, siekałam mieczem, raniłam batem, byłam jak maszyna. Doskoczyłam na moment do Xandera i Selene, dotknęłam ich plecy, lecząc obrażenia.
- Amy...
- Odpocznij zastępco, zajmę się resztą - mrugłam do niego okiem i przyspieszyłam w dalsza drogę. Już byłam prawie na miejscu, wrota piekieł pochłaniały wszystko do środka, wiedziałam, że tam będzie mój Thunder i Logan, wiedziałam, gdzie walczą moje archanioły. Kiedy dotarłam, zobaczyłam, ze Thunder napiera na Lilith, nie miał z nią szans, stanęłam tuż przed nim, raniąc ją mieczem w brzuch, odskoczyła szybko.
- Czekałaś? Wiesz kobieta musi przypudrować nosek kiedy chce dobry łomot dać, zejdź z tej zieleni, sprawia, że jesteś zbyt blada! - atakowałam ją bezustannie. To była moja walka, widziałam, że Thunder chce mi pomóc, jednak inne demony odciągały go ode mnie.
- W końcu się doczekałam, mały robalu! - syczała Lilith, oberwałam, była silna, zatrzymałam się na budynku, a raczej na ruinach, które kiedyś były całkiem ładną kamienicą. Wiedziałam, że jest bardzo silna, uwolniłam pełną moc światła, która drzemała we mnie, walczyłyśmy jak szalone, obie byłyśmy wykończone, nie zważałam na to, że krwawię, że dość często otrzymuję od niej ciosy. Kiedy walczyłyśmy w zwarciu wytrąciła mój miecz, dałam się zaskoczyć jak amatorka, przebiłam ręka jej ciało, starałam się narobić jak najwięcej szkód przy okazji niszcząc jej tkanki. Nie pozostała mi dłużna, nie wiem jak to zrobiła, ale przebiła moja klatkę piersiową i ścisnęła moje serce, zamarłam, wyszarpała moją dłoń, ale się nie poddawałam, spróbowałam znowu, zraniłam ją, ale nie wystarczająco. Zaśmiała się triumfująco, czułam jak uchodzi ze mnie wszystko, rzuciła mną jak szmacianą lalką. Wiedziałam, że to mój koniec, Thunder krzyczał, próbował się do mnie dotrzeć, ale było za późno.
- Abaddonie, przybądź do mnie, szybko - ledwo to powiedziałam, przybył i nachylił się nade mną.
- Czemu ty nigdy nie chcesz mnie słuchać?!
- Uwalniam Cię Abaddonie z naszego paktu, bądź wolny, bez żadnych konsekwencji - mówiłam z trudem, Lilith triumfowała. Abaddon rozbłysnął złowrogim demonim blaskiem, znów był wolny i bezpieczny. Czułam jak oczy mi się zamykają, coraz trudniej było mi je utrzymać.
- Bezpiecznej drogi, Amy, wybacz, że nie pomogłem Ci bardziej - Abaddon ucałował mnie w czoło, a ja zamknęłam oczy. Odeszłam, skąd to wiem? Patrzyłam na swe ciało w objęciach Abaddona, widziałam płaczącego Thundera, któremu w końcu udało się do mnie dotrzeć, Logana będącego we krwi, planującego mord na demonicy. Widziałam Azraela, wyciągał ku mnie dłoń ze smutnym, wymuszonym uśmiechem, tym razem to nie cel towarzyski, lecz businessowy. Podałam mu swoją dłoń i pozwoliłam się prowadzić, zerkając na mych przyjaciół i modląc się, by dali radę beze mnie.
- Ani słowa - mruknął.
- Byłeś w tym znacznie lepszy.
- To było tylko zastępstwo, to za Tobą idą i dla Ciebie walczą.
- Już niedługo i ja zawalczę, nie mogę się ciągle chować.
- Nie chowasz się zbierasz siły.
- Tak jest, szefie. Gotowe, znowu możesz bić się, ale nie rozrabiaj za bardzo.
- Dobrze, mamo - pokazał mi język i opuścił salę.
Tego dnia poczułam to, bardzo silną energię, złowrogą w centrum miasta, niebo zrobiło się czerwone. Miałam bardzo złe przeczucia, strażnicy wyruszyli, co jakiś czas dosyłali wsparcie. Dowiedziałam się od Raziela, że archanioły również ruszyły do walki.
- Amy, cokolwiek się wydarzy nie wychodź dzisiaj walczyć, proszę Cię - skomlał Abaddon
- Najwyżej dziś otrzymasz wolność, to chyba dobra wiadomość dla Ciebie.
- Nie mów tak, nie żartuję...- Ja też nie.
Thunder wrócił z pola walki, był zmęczony, biegł do laboratorium po duży zapas serum, zabrał prawie wszystko.
- Amy, cokolwiek się wydarzy pamiętaj, że Cie kocham...- pocałował mnie namiętnie - znów się spotkamy.
- Co Ty mówisz....? Nawet tak nie żartuj!
- Zostań tu kochana, będziesz bezpieczna - ruszył w dalszą drogę. Miałam potwierdzenie teorii, zaczęło się, ruszyłam do mieszkania, przebrałam się w pełną zbroję Ragnara, uzbroiłam. Księga świeciła tym razem szkarłatnym blaskiem nowy napis głosił: "Już czas. Wybrana ruszyła do walki na pewną śmierć". Niech tak będzie. Zamknęłam księgę i odłożyłam ja na stół, rozejrzałam się po mieszkaniu ostatni raz i wyruszyłam w kierunku wind. Strażnicy, którzy kręcili się w panice przyglądali mi się ze smutkiem i podziwem.
- A więc idziesz - usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Maddie, tak muszę.
- Idę z Tobą, przydam Ci się - nie wyglądała już na niewinną nastolatkę, którą była wizja zagłady postarzała ją o kilka lat.
- Zostaniesz, powiem Ci dlaczego, jeśli zawiodę i oni zawiodą, wszystko zostanie w Twoich rękach, broń naszego domu. Ostatnia nadzieja w Tobie Maddie.
- Nie zawiedziesz się na mnie, obiecuję - tym razem to ja ją przytuliłam mocno.
- Brawo, strażniczko. Dowódca jest zadowolony z Twojej postawy- Maddie rozbłysnęły oczy kiedy zobaczyła moja odznakę na swoim miejscu.
Wyszłam przed budynek, starałam się wszystkich zlokalizować. Stwórco, oto jestem, jeśli jest coś co powinnam wiedzieć, co powinnam zrobić by ich ocalić i spełnić przepowiednie godnie dla Ciebie, oświeć mnie i dodaj odwagi, bo jest mi teraz ona bardzo potrzebna. Dziękuję za archanioły, najwspanialszych stróżów jakich mogłam sobie wymarzyć. Możliwe, że już niedługo się spotkamy, czekaj na mnie. Zamknęłam oczy, oddałam się światłu, poczułam w sobie takie pokłady energii, o których nie miałam pojęcia. Ziemia trzęsła mi się pod nogami i wiedziałam, że to moja moc. Nigdzie nie wyczuwałam bezdusznych, bali się, wiedzieli co czeka i nie było to nic miłego. Wyruszyłam najszybciej jak potrafiłam, w dole zauważyłam Silyena i Ariel walczących z demonami, których jeszcze nie widziałam. Nie dawali rady, Silyen był tak potężny jako bezduszny, jako człowiek posiadał tą samą moc, było ich zbyt wielu. Pojawiłam się tuz przed nim kiedy demon miał przebić go swym rogiem na wylot, w uszach pozostał krzyk zrozpaczonej Ariel. Przebiłam demona mieczem osłaniając Silyena, rzuciłam czakramem ubijając z zaskoczenia kilku jego popleczników.
- Amy- zaszlochała Ariel i objęła mnie mocno, wyleczyłam ją.
- Dbaj o Silyena, musisz mu przypominać o tym co ważne i by się nie bał.
Wyleczyłam również Silyena, objęłam go mocno i cmoknęłam w policzek.
- Wiem, że nadal się obwiniasz, niepotrzebnie ja Ci wybaczyłam. Zapomnij o tym i żyj pełnią życia.
Nie czekałam na jego odpowiedź i ruszyłam dalej, ubijałam demony, które stanęły na mojej drodze. Czułam się jakbym była w piekle, nigdy wcześniej nie atakowały z taką siłą i liczebnością.
- Abaddonie, poczułbyś się tutaj jak w domu, jeśli musisz walcz po ich stronie, wierzę, że w ważnej chwili dokonasz słusznego wyboru.
Nie pozwoliłam mu odpowiedzieć, dziś bawimy się na moich zasadach Władco Piekieł. Parę przecznic dalej, Nataniel usiłował się podnieść, był sam wybił ładną gromadę chowańców.
- Natanielu, dobra robota - objęłam go mocno - zaraz poczujesz się lepiej.
- Nie powinnaś, Amy...
- Nie płacz, Twój dowódca Ci nie pozwala, jesteś jak nowy, walcz, dbaj o Lillien, ocal miasto, jeśli ja zawiodę. Nie lękaj się ryzykować - ruszyłam dalej, pod ścianą siedziała skonana Lillien, widziałam, że ma dwie ostatnie kapsułki serum.
- Lillien, wyleczę Cię - przytuliłam ją mocno, żegnając się z nią jednocześnie - w dole uliczki jest Nataniel, jest cały. Nie martw się i opiekuj Thunderem...jeśli...nie daj mu się załamać, w końcu znowu się spotkamy wszyscy razem, nie ma co płakać.
Ruszyłam dalej, bo usłyszałam krzyki cywilów, demony pozwalały sobie na stanowczo zbyt wiele, rzuciłam sztyletem trafiając czorta prosto w głowę, podeszłam do niego i wyjęłam sztylet, przyda mi się w dalszej drodze. Skierowałam rodzinę w stronę Guardians, wiedziałam, że tam jeszcze jest bezpiecznie. Wystrzeliłam potężna błyskawicę w niebo, nigdy nie udało mi się stworzyć jej tak dużej, przecięła niebo na połowę, idę do Ciebie kochanie, wytrzymaj. Rzuciłam się w wir walki, robiłam przejście do epicentrum wszystkiego, rzucałam nożami, sztyletami, siekałam mieczem, raniłam batem, byłam jak maszyna. Doskoczyłam na moment do Xandera i Selene, dotknęłam ich plecy, lecząc obrażenia.
- Amy...
- Odpocznij zastępco, zajmę się resztą - mrugłam do niego okiem i przyspieszyłam w dalsza drogę. Już byłam prawie na miejscu, wrota piekieł pochłaniały wszystko do środka, wiedziałam, że tam będzie mój Thunder i Logan, wiedziałam, gdzie walczą moje archanioły. Kiedy dotarłam, zobaczyłam, ze Thunder napiera na Lilith, nie miał z nią szans, stanęłam tuż przed nim, raniąc ją mieczem w brzuch, odskoczyła szybko.
- Czekałaś? Wiesz kobieta musi przypudrować nosek kiedy chce dobry łomot dać, zejdź z tej zieleni, sprawia, że jesteś zbyt blada! - atakowałam ją bezustannie. To była moja walka, widziałam, że Thunder chce mi pomóc, jednak inne demony odciągały go ode mnie.
- W końcu się doczekałam, mały robalu! - syczała Lilith, oberwałam, była silna, zatrzymałam się na budynku, a raczej na ruinach, które kiedyś były całkiem ładną kamienicą. Wiedziałam, że jest bardzo silna, uwolniłam pełną moc światła, która drzemała we mnie, walczyłyśmy jak szalone, obie byłyśmy wykończone, nie zważałam na to, że krwawię, że dość często otrzymuję od niej ciosy. Kiedy walczyłyśmy w zwarciu wytrąciła mój miecz, dałam się zaskoczyć jak amatorka, przebiłam ręka jej ciało, starałam się narobić jak najwięcej szkód przy okazji niszcząc jej tkanki. Nie pozostała mi dłużna, nie wiem jak to zrobiła, ale przebiła moja klatkę piersiową i ścisnęła moje serce, zamarłam, wyszarpała moją dłoń, ale się nie poddawałam, spróbowałam znowu, zraniłam ją, ale nie wystarczająco. Zaśmiała się triumfująco, czułam jak uchodzi ze mnie wszystko, rzuciła mną jak szmacianą lalką. Wiedziałam, że to mój koniec, Thunder krzyczał, próbował się do mnie dotrzeć, ale było za późno.
- Abaddonie, przybądź do mnie, szybko - ledwo to powiedziałam, przybył i nachylił się nade mną.
- Czemu ty nigdy nie chcesz mnie słuchać?!
- Uwalniam Cię Abaddonie z naszego paktu, bądź wolny, bez żadnych konsekwencji - mówiłam z trudem, Lilith triumfowała. Abaddon rozbłysnął złowrogim demonim blaskiem, znów był wolny i bezpieczny. Czułam jak oczy mi się zamykają, coraz trudniej było mi je utrzymać.
- Bezpiecznej drogi, Amy, wybacz, że nie pomogłem Ci bardziej - Abaddon ucałował mnie w czoło, a ja zamknęłam oczy. Odeszłam, skąd to wiem? Patrzyłam na swe ciało w objęciach Abaddona, widziałam płaczącego Thundera, któremu w końcu udało się do mnie dotrzeć, Logana będącego we krwi, planującego mord na demonicy. Widziałam Azraela, wyciągał ku mnie dłoń ze smutnym, wymuszonym uśmiechem, tym razem to nie cel towarzyski, lecz businessowy. Podałam mu swoją dłoń i pozwoliłam się prowadzić, zerkając na mych przyjaciół i modląc się, by dali radę beze mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz